Zaginione cywilizacje

Dziś obiecana historia pewnego poszukiwacza El Dorado, która pasuje do serii przygodowej lansowanej ostatnio na NA 🙂 Mam nadzieję, że się spodoba, bo zaplanowana jest na conajmniej kilka odcinków… i przez ten czas żadne “poważne” tematy nie będą na NA poruszane. Wesołych Świąt!

“Tak jak w kapłaństwie, poszukiwacza skarbów rozpala wiara i nadzieja niezrozumiała dla zwykłego przechodnia z ulicy. Kiedy zobaczy mapę z zaznaczonym skarbem jest w stanie uwierzyć swoim najgorszym wrogom i porzucić najlepszych przyjaciół. Kiedyś też taki byłem i miałem prawdziwą mapę, która podsycała tą nadzieję. Po prostu musiałem odnaleźć zagubioną krainę skarbów El Dorado mimo, że inni porzucili ten cel rozczarowani a nawet stracili dla niego życie.”
Leonard Clark “The Rivers Run East”

Leonard Clark był psem wojny i gdyby urodził się 500 lat wcześniej pewnie przedzierałby się przez dżunglę ramię w ramię z Cortezem, Orellaną czy jakimś innym konkwistadorem. Jeśli wyobrazić sobie stary chiński symbol ying-jang, to po jego jasnej stronie stałby Indiana Jones, szlachetny poszukiwacz tajemnic naszej cywilizacji, pędzący za przygodą i wiedzą dla dobra całej ludzkości a po drugiej Len Clark. Charyzmatyczny odkrywca, samolubnie zaspokajający własne rządze: uzależniony od przygód i traktujący znalezione skarby jako swoją wlasność, gotów zamienić je na szeleszczący plik dolarów nie dbając o to z kim handluje.

W 1937 r. napisał książkę pt: “A Wanderer Till I Die” (“Włóczęga aż do śmierci”), która doskonale oddaje jego niespokojną i mroczną osobowość. Pracował dla OSS (Office of Strategic Services) – organizacji – która po II WŚ zmieniła nazwę na CIA. Agencja była dzieckiem Franklina D Roosevelta i generała “Dzikiego Billa” Donovana i zebrała w swoich szeregach imponującą kolekcję awanturników, szpiegów, sabotażystów i poszukiwaczy przygód. Clark idealnie wkomponował się w takie środowisko. Podczas wojny działał na tyłach Japończyków, tworząc partyzantkę i siatki szpiegowskie na terenie Chin, Mongolii i kto wie, gdzie jeszcze. Nie stronił od walki. W jednej ze stoczonych z Japończykami bitew osobiście dowodził 18 tysięcznym oddziałem chińskiej kawalerii w brawurowej szarży przeciwko Japończykom osłaniającym szlak kolejowy. Był on prawdziwą, amerykańską wersją Lawrance’a z Arabii. Jego charyzma i autorytet był niepodważalny. Kiedy skończyła się wojna stał się osobistym doradcą rozmaitych mongolskich ksiażąt, tybetańskich lamów a nawet Ligi Arabskiej w Egipcie. Walczył po stronie Czang Kai-szeka w chińskiej wojnie domowej i osobiście zdobył dla niego wyspę Formozę, która później okazała się być ostatnim azylem i twierdzą chińskiego generała pokonanego przez komunistow Mao Tse-tunga. Formoza to dzisiejszy Tajwan. Pieniądze nigdy sie Clarka nie trzymały. Napływaly szerokim strumieniem i w takim samym tempie odpływały. Świat powoli uspokajał się po wstrząsach II WŚ i na usługi Clarka było coraz mniej chętnych. Wówczas przyszedł mu do głowy prosty i oczywisty pomysł. Postanowił odnaleźć legendarne El Dorado, miasto ze złota, zagubione gdzieś w amazońskiej dżungli, którego szukał Orellana i setki poszukiwaczy przygód po nim. Nigdy nie odnaleziono miasta a wielu śmiałków zostało w dżungli na zawsze, ginąc od tropikalnych chorób, ukąszeń węży i zatrutych strzał Indian. Dla Clarka było to idealne środowisko życia i możliwość zaspokojenia jego uzależnienia od adrenaliny. Resztkę swojej fortuny poświecił na zdobycie konktretnych informacji i wyjazd do Limy w Peru.

Hiszpański Jezuita – Juan Salinas – misjonarz wędrujący przez dżunglę w swoich pamiętnikach zapisał, że znalazł miasto złota! Był wówczas rok 1557 i nikt po nim nigdy nie dotarł w opisane przez niego miejsce. Clark marzył o znalezieniu miasta, ale był człowiekiem konkretnym i rzeczowym. Lata jakie spedził pracując dla wywiadu procentowały jego naturalną umiejętnością łączenia pozornie nie mających nic ze sobą wspólnego faktów i myślenia poza utartym schematem. Przez kilka wieków hiszpańskie galeony wyładowane złotem z Nowego Świata transportowały go do Europy. Wiele informacji na ten temat można było znależć w peruwiańskich bibliotekach, które wciąż przechowywały dokumenty z zaksięgowaną ilością złota przejętego przez hiszpańską koronę. A była tego astronomiczna ilość. Każdego roku w skarbcu królewskim w Madrycie lądowało ok.10 ton złota! Przy dzisiejszej cenie złota, kruszec wart był nieco ponad 2 miliardy dolarów! Hiszpanie nie tylko rabowali złoto, ale musieli także natrafić gdzieś na jego złoża. I rzeczywiście tak było. Złotonośna rzeka Rio Santiago w Peru przez wieki byla jedną z lepiej strzeżonych tajemnic hiszpańskich królów. Jeden z dopływow Rio Santiago – rzeka Marañón – był szczególnie bogaty w cenny kruszec. Rzeka była rwąca i wyginała się spazmatycznie jak anakonda w serii krętych meandrów. Krajowcy nazywali ją Złotym Wężem.

Zdobyte przez Clarka informacje zaskoczyły go. Wraz z upadkiem hiszpańskiego imperium przerwano wydobycie złota i od 300 lat na dnie Rio Santiago musiała się zebrać spora ilość drogocennego kruszcu. W Peru z pewnością było nadal dosyć złota, żeby zaspokoić zachłanność najbardziej chiwej osoby na świecie. Perspektywa otworzenia kopalni złota była kusząca, ale Clark potrzebował czegoś więcej – przygody. Zbierając w Limie informacje na temat złota natrafił na człowieka o nazwisku Miguel Maldonaldo. Byl on niewielkim posiadaczem ziemskim w Peru i nieoczekiwanie wyjawił Clarkowi, że jest w posiadaniu starej mapy, którą miał stworzyć sam Juan Salinas! Na mapie zaznaczono, gdzie znajdowało się Eldorado! Clark natychmiast zaproponował odkupienie mapy a Maldonaldo natychmiast się zgodził. Cena nie była wygórowana i za 100 amerykańskich dolarów, pożółkła i poprzecierana, stara kartka papieru z mapą znalazła się w kieszeni Clarka. Setki takich map krążyło już po świecie i Clark mógł nabyć nic nie warty kawalek papieru. Nie miał możliwości sprawdzenia autentyczności mapy, ale intuicja podpowiadała mu, że ma w posiadaniu autentyk. Od tej pory wizja odkrycia Eldorado stała się obsesją Clarka.

W lipcu 1947 r. opuścił Limę i ruszył w kierunku Amazonii. Oficjalnie miał szukać rzadkich ziół o właściwościach medycznych i wszyscy przyjaciele nie mogli uwierzyć, że Clark wystawia się na ogromne niebezpieczenstwo z tak błahego powodu. Pociągiem przekroczył Andy docierając do miasteczka Oroya. Tam spotkał Jorge Mendozę, który był przyjacielem jednego z przyjaciól Clarka. Mendoza był człowiekiem w miarę zamożnym i doskonale wykształconym. Zajmował się zawodowo polowaniami w Amazonii i za pieniądze zgodził się być przewodnikiem i tłumaczem w ekspedycji Clarka. Mendoza nie zadawał niepotrzebnych pytań i Clark coraz bardziej ufał poszukiwaczowi przygód z Peru. Obaj wkroczyli w przepastną i niezbadaną dżunglę pełną kolorowych, tropikalnych ptaków, żywiących się owocami nietoperzy, niebezpiecznych węży czających się w zaroślach i bezszelestnie poruszających się jaguarów. Co jakiś czas napotykali żyjących wciąż w epoce kamienia łupanego Indian, którzy w nie wróżącym nic dobrego milczeniu obserwowali z drugiego brzegu rzeki dwóch poszukiwaczy przygód. Indianie nie mieli najlepszej reputacji. Wiele plemion znanych było jak “Łowcy głów” i w co jakiś czas napotykanych w dżungli maleńskich wioskach widziano wiszące ludzkie skóry, ludzkie czaszki obierane z mięsa i proces zmniejszania ludzkich głów, odciętych zabitym przeciwnikom. Indianie nosili ze sobą długie dmuchawki. Była to broń śmiercionośna, miotająca niewielkie zatrute strzały i nosąca bezszelestną śmierć.

Poruszanie się po dżungli stawało się coraz trudniejsze. Obaj podróżnicy bydowali prymitywne tratwy, próbując rzekami szybciej wedrzeć się do serca wiecznie zielonego lasu. Tratwy nie wystarczały na długo i rozpadały się, gdy w wodnych kipielach uderzały w jakiś wystający kamień. Co jakiś czas spotykano Europejczykow, żyjących w dźyngli, uciekinierów z coraz bardziej skomplikowanej cywilizacji. Jednym z nich był Ojciec Antoni -legendarny misjonarz, niemalże tak sławny jak wiek wcześniej dr. Livingstone.

Przez całą tą drogę Clark konsekwentnie utrzymywał, że jego celem są rzadkie tropikalne zioła, gdy któregoś wieczora przy ognisku Mendoza zaczął nagle mówić o złocie. Wówczas po raz pierwszy podczas tej wyprawy padło słowo El Dorado. Clark nie podejmował tematu, ale zdał sobie sprawę, że Mendoza domyślił się czego naprawdę szuka w dżungli. Zakupionym po drodze canoe dotarli do rzeki Ukajali i zatrzymali sie w dużej indianskiej wiosce Pucallpa. Mendoza otrzymał tam wiadomość o śmierci swojego starszego brata. Musiał wrócić na jego pogrzeb do Limy. W Limie okazało się, że brat zostawił mu ogromny spadek i dziesiątki plantacji, którymi Mendoza miał zarządzać. Nieoczekiwanie stał się niezwykle bogatym czlowiekeim. Znalazł swoje złoto i nigdy już nie spotkał się z Clarkiem

cdn…

Alternatywna historiaZaginione cywilizacje

Od kiedy serwis Google Earth stał się powszechnie dostępny, kto żyw rzucił się odkrywać tajemnice naszej planety ukryte do tej pory przed ludzkim okiem. Zdjęcia satelitarne dają idealny punkt widzenia z którego bystre oko jest w stanie dostrzec elementy odbiegające od codzienności.

Antarktyda wzbudza szczególne zainteresowanie, choćby ze względu na niedostępność i odległość lodowego kontynentu od ludzkich skupisk. Ostatnią sensacją są “odkrywane” tam kolejne struktury przypominające piramidy. Dwie z nich odkryto kilkanaście kilometrów od brzegu a trzecia ma stać niemalże na czarnej, antarktycznej plaży. Sensacyjność odkrycia dla uważnego obserwatora tego tematu jest sezonowa. Oznacza to, że o piramidach na Antarktydzie pisze się już od dobrych kilku lat a dyskusję za każdym razem wywołują tabloidy (!), dla których jest to sprawdzony temat na pozyskanie sobie szerszego odbioru. Identyczne niemalże informacje z “Daily Mail” były prezentowane w zeszłym roku, dwa lata temu, trzy lata temu… i zapewne wcześniej.

Jeśli struktury te rzeczywiście okazałyby się być zbudowanymi przez kogoś piramidami, to niewątpliwe dokonują one kolosalnej rewolucji w sposobie patrzenia nie tylko na naszą historię ale w ogóle na początki ludzkości. Nikt do tej pory nie był w stanie udowodnić, że Antarktydę mogła zamieszkiwac jakakolwiek nieznana nam cywilizacja – na dodatek technologicznie zaawansowana.

antarctic-pyramid

Trudno sobie wyobrazić aby ktokolwiek mógł zamieszkiwać tą skutą mrozem ziemię, gdzie warunki życia nawet dziś, gdy zbudowano tam dostarczające energii elektrownie atomowe i lotniska zdolne przyjąć największego nawet jumbo-jeta. (Nawet istnienie elektrownii atomowych jest problematyczne po tym jak w amerykańskiej bazie McMurdo zamknięto w 1972 r. taką elektrownię po tym, gdy wykryto tam duży, radioaktywny wyciek zatruwający środowisko naturalne i ludzi). Jednak z badań geologicznych wiadomo, że Antarktyda nie zawsze była taka jak dziś. Płyta tektoniczna, na której leży powoli dryfuje w stronę bieguna południowego, co oznacza, że wiele milionów lat temu Antarktyda cieszyła się łagodnym klimatem przypominającym dzisiejszą Nową Zelandię. Tak przynajmniej mowią naukowcy z British Antarctic Survey. Kilka niezależnych od siebie ekspedycji naukowych sponsorowanych przez NASA a także Rosyjską Aakademię Nauk znalazło mikroby pod lodem jezior: Vida i Wostok.

Antarktyda jest w 98% pokryta lodem, który więzi w sobie ponad połowę ziemskich zasobów słodkiej wody. Antarktyda nie jest jednak kostką lodu. Większość tego lodu spływa do oceanu, spychana tam siłami natury. Pokrywa lodowa Antarktydy ma w wielu miejscach grubość ponad 3 km i kryje pod sobą prawdziwy, geologiczny krajobraz kontynentu. Powstało międzynarodowe konsorcjum naukowe (wspomniane wyżej British Antarctic Survey), aby wspólnymi siłami zbadać jak wygląda Antarktyda pod lodem. Dzięki temu powstała mapa Antarktydy zwana Bedmap2, oparta na mapie jaką stworzono w 2001 r. i uzupełniona o 25 milionów (!) nowych pomiarów dokonanych z ziemi, powietrza i przestrzeni kosmicznej. Włączone są w to także 7-letnie obserwacje satelity NASA – ICESat (ICESat2 wejdzie do służby w przyszłym roku) i 3 lata pomiarów laserowych i z użyciem radaru penetrującego ziemię w ramach operacji IceBridge. W ramach IceBridge samoloty P-3 Orion przelatywały nad wieloma regionami Antarktyki dokładnie penetrując swoimi radarami to co, ukrywa pod sobą lód.. Dzięki temu mamy dość niezłe rozeznanie w tym, co kryje się pod grubą warstwą lodu Antarktydy.

p-3_orion

Największym problemem dopuszczenia myśli o nienaturalnym pochodzeniu tzw. piramid z Antarktydy jest to, że nawet dziś byłyby one niemalże niemożliwe do wykonania. Zwłaszcza przy obecnym klimacie, który nie zmienił się zbytnio od czasów wynalezienia koła a nawet opanowania techniki zapalenia ognia, co miało nastąpić jakieś 125 tys. lat temu. Oznaczałoby to, że jeśli rzeczywiscie ktoś miałby zbudować piramidy na Antarktydzie, to z pewnością nie byłby to nasz praszczur… Inna sprawa, że my sami być może nie jesteśmy pierwszymi mieszkańcami Ziemi i z pewnością nie ostatnimi. Co jakiś czas niepokojące znaleziska sugerują, że ktoś tu był na bardzo długo przed nami a czasem nawet sugerują, że przybył tu z naprawdę daleka.

W przypadku Antarktydy przychodzi do głowy jeszcze jedna myśl. Ten ktoś nie tylko kiedyś tu przybył, ale być może nawet jest tam do dziś! Jakkolwiek szalona i pozbawiona rozsądku jest ta myśl to: zaskakuje zainteresowanie z jednej strony a tajemniczość z drugiej w jaki traktują to miejsce światowe mocarstwa i to już od połowy XX w. Ostatnio zainteresowanie Antarktydą zdają się wzrastać, bo odwiedzają ją rozmaite prominentne osobistości, nie podając przy tym celu swojej wizyty. Co prawda znając intelektualna dojrzałośc Johna Kerry’ego jestem w stanie uwierzyć, że uznał moment w którym Hillary przegrała wybory prezydenckie za ostatnią szansę aby wywinąc orła na nieskażonym stopą ludzką śniegu… Oczywiście na koszt podatników.

kirvi

Sensacyjne informacje na temat piramid na Antarktydzie pojawiają sie cyklicznie od lat. Ilustrują je zazwyczaj te same zdjęcia a ostatnio także “screeny” z Google Earth. To, czego brak w tych opisach to zazwyczaj nazwiska ludzi, którzy dokonali tego odkrycia, ale to nie przeszkadza aby informacje tego typu wywoływały odpowiednie zainteresowanie. Głód takich fantazji musi być wielki, bo przyjmowane są one bez cienia sceptycyzmu, jak leci, co tylko zachęca właścicieli takich stron (zazwyczaj mają oni u siebie dużo reklam na których zarabiają) do dostarczania kolejnych rewelacji. W przypadku tzw. piramid z Antarktydy każdy, kto chciałby się choć trochę wysilić natrafi na długi film zrobiony przez “National Geographic” ze wspinaczki na Vinsen Massif, gdzie cała okolica fotografowana jest z dbałością i przy użyciu wysokiej jakości sprzętu. Jakoś nikomu do głowy nie przyszło aby nazwać któryś z takich “podejrzanych” masywów piramidą – choćby dla żzartu… Powód jest zapewne prosty. Szczyty te mają naturalne pochodzenie a ich geologia związana jest z przesuwającym się u ich podnóża lodowcem i nazywane są nunatak. Jako przykład takiej geologicznej struktury może służyć gora Kirvi i sąsiadująca z nią Beinisvørð na Wyspach Owczych. Pod odpowiednim kątem rzeczywiście przypominają piramidy, ale wystarczy popatrzeć na nie z drugiej strony aby nie mieć wątpliwości, że są nunatakami. Są wolne od lodu i łatwo dostępne ale mimo to, nie odkryto tam śladów czyjejś inteligentnej działalności.

giza-antarktyda

Najnowsze sensacyjne zdjecia z Google Earth odkrył dla świata Vicente Fuentes. Podał nawet ich geograficzne współrzędne (79°58’39.25″S 81°57’32.21”W). Odkrycie okrzyknięto piramidą i ostatecznym dowodem na istnienie tych struktur na Antarktydzie. Geograficznie miejsce to nazywa się Schatz Ridge i jest jednym z częściej odwiedzanych, bo rutynowo wzgórze zdobywane jest przez pasjonatów aplinizmu. Co ciekawe żaden z nich nie zgłosił nigdy, że kojarzy mu się ono z piramidą! Dlaczego? Powód jest prosty i psychologiczny. Fuentes zrobił zestawienie zdjęcia Schatz Ridge z piramidą w Gizie. Na zdjęciach obok siebie wygladaja niezwykle podobnie tylko że… struktura na Antarktydzie jest zaledwie czubkiem wielkiej góry i gdyby odgarnąć z niej lód jakim jest w większości skuta, to Wielka Piramida w Gizie wyglądałaby przy niej jak psia buda… Czy można sobie wyobrazić kogokolwiek w przeszłości, kto byłby w stanie coś takiego stworzyć??? Chyba, że miałoby to być jakieś wszechmogące UFO…., tylko ze wtedy zostawiłoby ono po sobie znacznie więcej pdobnie wyrafinowanych i trwałych struktur w innych częściach świata o wiele latwiej dostępnych niż ta na Antarktydzie. Taką strukturą ewentualnie mogłaby być bośniacka piramida w Visoko, ale póki co, odnoszę się do tych odkryć z pozytywnym zainteresowaniem, ale i zdrowym sceptycyzmem.

antarctic-pyramid1

Internet coraz bardziej zaśmiecany jest fałszywymi informacjami produkowanymi przez ludzi szukających taniej popularności. Nie powinno to dziwić w czasach, kiedy ludzie robią sobie więcej “selfików” niż tego co się dzieje dookoła. Narcyzm ma wiele postaci i jedną z nich jest zawłaszczanie ludzkiej świadomości nieustanną teorią chaosu – im bardziej absurdalną tym bardziej zyskującą sobie na popularności. Ostatnio wypisałem się nawet z fejsbookowej grupy “Orbita”, bo już nie zdzierżyłem nonsensów odgrzewanych tam z regularną częstotliwością. Dobiło mnie zdjęcie “mumii” szaraka znalezione rzekomo w egipskiej piramidzie przez szkockiego naukowca. W dwie minuty można sprawdzić, że to absurdalna ściema, ale ludzie tam piszący poświęcili znacznie więcej czasu, żeby mnie zaatakować niż samemu sprawdzić tą informację 🙂 Wiara nie tylko góry przenosi, ale buduje z tych gór piramidy (jak te na Antarktydzie), w których poukładane są mumie kosmitów jak kiszone ogórki w słoiku.

Antarktyda z pewnością kryje w sobie wiele tajemnic. Być może nawet piramidy i pozostałości po wyrafinowanej cywilizacji, ale dopóki nie pojawi się jakiś strzęp ewidencji, warto zachować anartktyczny chłód w ocenie i nie dać się ponieść polarnym mirażom.

Zaginione cywilizacje

Klub Paranormalium w Jarosławiu zorganizował (12 listopad, 2016 r.) szóste już spotkanie entuzjastów tajemnic świata. Tym razem dyskusja dotyczyła Zaginionych Cywilizacji. Było mi ogromnie miło wziąć częściowy udział w tej dyskusji za pośrednictwem Skypa. Temat jest tak szeroki, że omówiono jedynie główne zagadnienia. W ramach uzupełnienia kilka myśli na temat egipskich piramid, ktore są symbolem tajemniczej kultury, jaka być może kwitła na długo przed tą jaką mamy dzisiaj.

Problemem naszej kultury jest to, że kojarzy piramidy z grobowcami a przecież naleziono w nich zaledwie kilka mumii faraonów. Egipcjanie grzebali swoich zmarłych wladców w królewskich grobowcach na zachodnim brzegu Nilu, na przeciwko Luksoru lub w zbudowanych z cegły mastabach. Egipskie słowo oznaczające piramidy to “mr”, które oznacza coś w rodzaju narzędzia do wznoszenia się. Amerykański egiptolog Mark Lehner tlumaczy “mr” jako miejsce wniebowstąpienia uważając, że piramidy będąc grobami faraonów (egiptolog!) slużyły duszy zmarłego do przetransportowania jej w zaświaty. Dokładna analiza Wielkiej Piramidy w Gizie pokazuje jeszcze inną jej funkcję.

Na początek trochę statystyk: piramda zajmuje obszar ponad 5 ha. Jest zbudowana z 2.3 mln bloków skalnych, które średnio ważą 2 tony każdy. Niektóre z nich ważą 50 ton. Cztery rogi piramidy tworzą kąt 90 stopni z dokładnością do 1/100 cm. Jest ona zorientowana wobec stron świata z dokładnością do 5 stopni.

To, co zdumiewa w tej budowli, to że budowano ją z dokładnością i dbałością. Wewnątrz jest pozbawiona wszelkich ozdób i ornamentów w przeciwieństwie do mastab w Sakkarze, które udekorowano w przepiękny sposób scenami z życia Egiptu, które miały pomóc faraonowi w jego drodze do wieczności.

Najważniejszą komnatą w piramidzie jest Komnata Królewska. Dokonano ogromnego wysiłku aby wyłożyć ją granitowymi płytami – megalitami ważącymi po 50 ton. Przywieziono je z odległego o 500 km kamieniołomu niedaleko Asuanu. Ułożono je w piramidzie w taki sposob, że ich funkcja nie od razu staje się jasna. Komnata jest zbudowana tak, że jej ściany nie stykają się z sufitem. Sufit opiera się na ścianach poza wewnętrznymi ścianami komnaty. Nad sufitem znajduje sie szereg ukrytych granitowych podpór w ktorych nawiercono szereg otworów..

Jednym z sensowniejszych wyjaśnień takiego stanu rzeczy jest przeznaczenie komnaty do stworzenia pola elektrycznego poprzez wibrację. Kwarc w granicie ma właściwosci piezoelektryczne. Powodem niepołączenia ze sobą ścian i sufitu było pozwolenie im na swobodną wibrację niezależnie od siebie. Otwory nawiercone w granitowych podporach służyły do dostrojenia rezonansu.

Po wprowadzeniu pola elektrycznego w stan wibracji, ciało faraona umieszczano w alabastrowym lub granitowym sarkofagu albo w specjalnie do tego celu przygotowanym łożu wyłożonym złotem (złote łoże Tutanhamona można zobaczyć w muzeum kairskim). Złoto jest – jak wiadomo – dobrym przewodnikiem prądu.

Potwierdzeniem teorii o szamańskim rytuale odprawianym w piramidzie są tzw. Teksty Piramid. Teksty te odkrył w XIX w. Flinders Petrie, archeolog epoki wiktoriańskiej. Interpretuje się je jako opis drogi duszy faraona po śmierci, gdy tymczasem równie dobrze mogą oznaczać opis wędrówki jego duszy za życia. Takie wnioski wysnuł m. in. dr Jeremy Naydler, akademik z Oxfordu, ale jest on jednym z niewielu, którzy odczytują te teksty w ten właśnie sposób.

Teksty Piramid opisujące drogę faraona ukazują go jako ptaka albo kogoś wspinającego się po drabinie. Rodział XX Egipskiej Księgi Śmierci opisuje wznoszącego sie ku niebu faraona jako potężnego jastrzębia. Teksty z holu Piramidy Unasa w Sakkarze opisują “schody do nieba”, którymi faraon podąża w niebiosa lecąc jak ptak. W innych miejscach znadują się opisy faraona lecącego jak sokół w stronę niezniszczalnych północnych gwiazd.

Faraon wprowadzał się w trans dzięki magicznemu jedzeniu, którym był słoneczny chleb jaki opisują Teksty Piramid. Jeden z nich Naydler określa jako zagadkowe zaklinanie jedzenia – mówi o takim chlebie dzięki któremu można latać.

Czym wiec byl słoneczny chleb? Składniki miały specjalne właściwości i w tym właśnie miejscu Grecy, którzy opisywali wiele egipskich zwyczajów nie zrozumieli wszystkiego w sposób właściwy. Pomylili proces z efektem. Wiemy od nich co robili Egipcjanie, ale nie wiemy po co. Proces ten dziś nazywamy alchemią. Może alchemia wcale nie jest zamianą ołowiu w złoto czy duchową transformacją a procesem w którym zloto oczyszczano jeszcze bardziej do zupełnie czystej postaci (złoty kozioł z Mezopotamii jest w zbiorach w British Museum i jest zrobiony z czystego złota). Istnieje wiele sposobów na uzyskanie czystego złota. Jeden z nich polega na traktowaniu go elektrycznością, która usuwa zanieczyszczenia. Jest możliwe, że w tym procesie czyste złoto zamieniano na biały proszek, który miał właściwosci… lewitacyjne.

Żrodłem słowa alchemia jest słowo “khem”, które oznacza Egipt – czarny kraj. Z kolei egipskie słowo “khemi” oznacza gwiazdy na niebie. Tak więc alchemia w tym znaczeniu może oznaczać podróż do gwiazd, łącznie z tymi niezniszczalnymi północnymi. Egipcjanie prawdopodobnie używali lewitacyjnych właściwości białego proszku jako formy słonecznego chleba i dzięki temu wchodzili w trans. Przez greckie niezrozumienie całości widzimy tylko część procesu pozwalającego Egipcjanom na podróż w zaświaty. Grecy byli także ignorantami w kwestii podróży astralnych.

Egipska bogini Hathor spełniała wiele funkcji, które w większosci sprowadzają się do opieki nad innymi. Kiedyś pożyczyła rogi swojej krowy bogini Izydzie, która wychowywała Horusa. Hathor także opiekuje się duszą faraona, gdy ten wyrusza w zaświaty. To w jej świątyni na Półwyspie Synaj Flinders Petrie znalazł spore ilości tajemniczego białego proszku pod kamiennymi płytami podłogi. Innym imieniem Hathor jest “Nub-t” co oznacza złoto, a jej kontakt ze złotem staje się oczywisty w jej świątyni w Denderze, gdzie hieroglify na ścianie wyłożone są złotem. To ta sama światynia, gdzie znajduje się wizerunek ogromnej “żarówki”

To, co robili faraonowie w starożytnym Egipcie było znacznie bardziej wyrafinowane od tego co robią szamani w dżungli Peru. Wiedząc jakie znaczenie dla starożytnych miało złoto można zrozumieć, dlaczego wiekszość dawnych cywilizacji powstała w górach – czyli tam, gdzie jest złoto. Miejsca takie jak Catalhuyuk w Turcji były jednym z sieci składów, które przechowywały złoto znalezione w górach. Pomieszczenia takiego składu były znacznie solidniej zbudowane niż ludzkie domy. Mezopotamia nie miała złóż złota, ale jej starożytne imię – “kien-gi” – można przetłumaczyć jako “ ziemia, gdzie złoto jest królem”. Złoto Mezopoamii pochodziło z rejonu Żyznego Półksiężyca.

Połączenie pomiędzy megalitami (umiejętność przenoszenia potężnych kamieni, ważących czasem po 50 ton na duże odległości), szamanami (którzy byli wstanie podróżować duchowo aby pomóc innym, ponosząc jednocześnie wielkie ryzyko utraty własnego życia) a pierwszymi miastami, wydaje się jasne, bo wszystko to było integralną całością.

Ciężko jest nam dziś to sobie wyobrazić przez bariery w rozumieniu jakie stworzyli Grecy i Rzymianie. Bariera ta jeszcze bardziej powiększyła się po tym, jak Rzymianie weszli pod wpływ monoteistycznej religii, którą my nazywamy chrzescijaństwem. To w tym właśnie momencie cywilizacja poszła w rozsypkę i do dziś żyjemy w wiekach ciemnych, próbując znaleźć zerwane połączenie z oryginalnym archetypem, który pojawił się w Epoce Brązu ponad 5 tys. lat temu.

Audycji można odsłuchać w Radio Paranormalium:
http://www.paranormalium.pl/1835,sluchaj

a także na YT:

Zaginione cywilizacje

Semir Osmanagić jest człowiekiem niezwykle wytrwałym i konsekwentnym w tym co robi. Dzięki temu oswoił już świat z myślą, że bośniackie piramidy nie tylko są tworem nieznanej nam cywilizacji, ale jednocześnie swoją potęgą i ogromem wprawiają w pełne podziwu zdumienie. Nie ma na świecie nic, co mogłoby się równać z nimi swoją skalą. Taka myśl zasiewa jednak lekką nutkę niepokoju i jest przyczyną dodania małej łyżki dziegciu i napisania tego post scriptum do poprzedniego artykułu.

W lesie otaczającym bośniackie Visoko odnaleziono wielką kamienną kulę. Semir Osmanagić, bośniacki Indiana Jones uważa, że stworzyła ją przedpotopowa kultura – ta sama, która zbudowała monumentalny zespół piramid. Naukowcy są jednak innego zdania. Kamienna kula ma rdzawo-czerwony odcień, co wskazuje na dużą zawartość żelaza. Rodzi to wniosek, że kula jest tworem naturalnym i powstaje w wyniku procesu geologicznego, który tworzy tzw. konkrecje.

osmanagic

Akademiccy archeolodzy są mocno zaniepokojeni tym co się dzieje w Visoko. To ewenement na światową skalę by ktoś się wyłamał z szeregu i dokonywał wykopalisk bez ich zgody i aprobaty! Zgodnie uważają Osmanagicia za szaleńca i głośno wyśmiewają jego projekt. Nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby nie naciski na rząd Bośni aby zamknął wykopaliska i pogonił Osmanagicia. Rząd bośniacki jednak nie widzi problemu, bo miejsce oficjalnie nie jest historyczne a dzięki piramidom odwiedza je wielu turystów, którzy nakrecają wątłą ekonomię takiej zapadłej dziury jak Visoko. Bośniacki premier Nedzad Brankovic powiedzial nawet, że:

“Mówiono nam, że świat się z nas śmieje, ale nie ma takiego rządu na swiecie, który siedziałby cicho, gdy dzieje się coś pozytywnego.”

Tymczasem trwające juz od kilku lat wykopaliska spędzają sen z powiek Akademii! Jest to prawdziwy cierń w… (sami sobie dopowiedzcie w jakiej części ciała). Wysłane na miejsce komanda archeologów gorączkowo przeczesywały teren w poszukiwaniu pamiątek przeszłości. Kto szuka ten znajdzie – i w tym przypadku natrafiono na ślady pochodzące ze średniowiecza a nawet z czasów rzymskich. Są one jednak zbyt mikre aby zmusić rząd Bośni do zamknięcia wykopalisk Osmanagicia pod pretekstem obrony światowego dziedzictwa historycznego.

Kolejna okazja aby dopiec Osmanagiciowi nadarza się właśnie teraz, w związku z kamienną kulą jaką ostatnio pokazał światu. Naukowcy nie mają wątpliwości, że jest ona tworem naturalnym. Znaleziono ją niemalże całkowicie zakopaną w ziemi niedaleko wsi Podubravlje. Kamienna kula ma średnicę 1.5 m i waży 30 ton – jest więc dwa razy cięższa od kamiennych kul z Kostaryki. Te w Kostaryce tworzyła kultura Diquis – wymarła 1500 lat temu. Mały one energetyzować i podnosić ludzką świadomość by stworzyć odpowiednią wibrację potrzebną by dostroić się do energii kosmosu i wejść w wyższy wymiar.

konkrecja-w-bosni

Rzecz w tym, że tym razem naukowcy mają najprawdopodobniej rację. Podobnych kul na świecie jest sporo i proces geologiczny dzieki któremu powstają jest dość dobrze poznany. Osmanagić jednak twardo obstaje przy swoim, co jakiś czas zmieniając historię w jaki sposób kamienne kule pojawiły się w Bośni. To co sprawia, że nadal zachowuję rezerwę wobec Osmanagicia, to jego tendencja do promowania wielu fantazji. W pierwszej wersji kamienne kule miały być tworzone przez przybyłych na Ziemię Plejadian (!), później miał je wyrzucić wulkan (w tym rejonie nie było wulkanów) a obecnie dr Sam (jak na niego mówią) uważa, że zostały zrobione ludzką ręką mimo, że wiele z nich nadal przyrośnięte jest do skalistego podłoża.

Wokół Visoko naliczono w sumie ponad 40 kamiennych kul. Było ich znacznie więcej, ale zostały rozbite w poszukiwaniu złota, o którym krążą lokalne legendy. Kule prawdopodobnie powstały w podobny sposob jak te w Moeraki w Nowej Zelandii i tzw. cannonball w North Dakota. Taka konkrecja potrzebuje czasem aż 4 mln lat aby stworzyc swoją imponującą postać. Rzeczywiście w naturalnym procesie geologicznym tworzy się polimer, ale jest to polimer naturalny. Póki co Osmanagić nie dopuszcza do świadomości tej upraszczającej całą sprawę teorii, bo kule już zdobyły sobie popularność wśród wyznawców kultury “new age”, którzy szukają przez nie połączenia z kosmiczną energią.

moeraki

To pokazuje pewną niepokojącą skazę na obliczu Osmanagicia, bo stawia się on przez to w rzędzie najbardziej niebezpiecznych badaczy tajemnic świata. Ludzie ci nie szukają odpowiedzi na pytanie czym było badane przez nich miejsce naprawdę bo mają już z góry ukształtowaną wizję tego, czym to mogło być. Doprowadza to do niebezpiecznego i opłakanego w skutkach naginania faktów w taki sposób aby pasowały do z góry stworzonej układanki. Gorączka i pasja odkrywcy zaślepiają i uniemożliwiają chłodną ocenę sytuacji. Coś takiego miało miejsce choćby podczas debaty w Radio Paranormalium na temat “Atomowych wojen bogów”, gdzie wielu słuchaczy było zawiedzionych a nawet złych, że obdziera się Mahabharatę i Mohendżo Daro z współczesnych mitów, które jak patyna narastały na nich przez lata. I nie chodzi o to aby odrzucać wszystko, co odstaje od tego co znamy, ale żeby zachowując otwarty umysł nie dać się skusić atrakcyjnym, ale zbyt daleko idącym uproszczeniom. Film “indiana Jones” jest tylko wesołą rozrywką, nie mającą nic wspólnego z historią tak jak kamienna kula znaleziona w bośniackich górach z pewnością nie była tą, która chciała rozgnieść w tunelu bohatera “Poszukiwaczy zaginionej Arki”

Alternatywna historiaZaginione cywilizacje

II Debata (Nie)kontrolowana w Radio Paranormalium była dokończeniem pierwszej i tematu Zaginionych Cywilizacji opisanych przez Grahama Hancocka w książce: “Magowie Bogów” (Wydawnictwo Amber), co nie dziwi bo temat jest ważki. Wszystko bowiem wskazuje na to, że historia naszej planety pełna jest białych plam. Widoczne gołym okiem ślady pozostawione przez nieznaną nam cywilizacje, które zupełnie nie pasują do oficjalnej, akademickiej historii sugerują, że w odległych czasach prehistorycznych istniała kompletnie nam dziś nieznana, wyrafinowana technologicznie kultura. Nie wiemy kim byli ludzie, którzy zamieszkiwali te miejsca, co daje szerokie pole do najdzikszych spekulacji. Wielu uważa, że wykonane z wielką precyzją budowle stworzyły istoty z innej planety, bo poziom wykonania niektórych z nich jest trudny do osiągnięcia nawet przy użyciu współczesnych maszyn. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej tym zabytkom nieznanej nam (na razie) historii, trudno jest znaleźć choćby jeden element, który w sposób niezbity wskazywałby, że został stworzony przez istotę pozaziemską, zdolna przemieszczać się po bezmiarze przestrzeni międzygalaktycznej.

Graham-HancockGraham Hancock uważa, że za tymi śladami po nieznanej kulturze stoją ludzie tacy sami jak my dziś, a ich zaawansowaną cywilizację zniszczył jakiś potworny, naturalny kataklizm. W zgliszcza zamieniła się także wiedza, jaką ci ludzie zdobyli i jedynie jej resztki kontynuowane były przez znane nam z czasów bardziej współczesnych cywilizacje starożytnego Egiptu czy Sumeru. Szczególnie Egipt jest miejscem gdzie wiedza ta nie tylko została przechowywana, ale i dalej rozwijana, co przyczyniło się do niezwykłej pozycji jaką państwo faraonów osiągnęło w starożytności. Od egipskiego słowa khemia pochodzi dzisiejsze słowo chemia. Arabowie nazywali tą naukę, opartą na transmutacji ziemi słowem al-kimiya, co znaczyło tyle co “egipską nauka” i dało początek słowu alchemia. W ten właśnie sposób doceniano mistrzostwo Egipcjan w niektórych przynajmniej dziedzinach wiedzy.

Takim mistrzostwem była z pewnością umiejętność tworzenia tzw. technologicznych artefaktów takich jak słynna Arka Przymierza. W biblijnym przekazie można znaleźć opowieść o straszliwej tragedii Filistynów, którzy w bitwie z Izraelitami (pod Eben-ezer) przejęli Arkę i wywieźli ją jako trofeum wojenne do miasta Ashdod. Ciekawi co znajduje się w środku akacjowej skrzyni lekkomyślnie otworzyli Arkę. Była ona od wewnątrz wyłożona na przemian warstwą złota i kolejną warstwą akacjowego drewna. Arka zamknięta była ciężkim złotym wiekiem na którego szczycie umieszczono wizerunki dwóch klęczących aniołów, ze skrzydłami skierowanymi do siebie. Po otwarciu wieka mieszkańcy Ashdod przemaszerowali przed Arką ciekawie zaglądając do jej wnętrza. Wszyscy Ci, którzy to zrobili – nie dożyli następnego dnia i w krótkim czasie zmarli. Dziś uważa się, że śmierć tych ludzi była skutkiem jakiejś gwałtownej, pokrywającej ciało krwawymi liszajami choroby. Można odnieść wrażenie, że oddziaływało na nich silne promieniowanie radioaktywne, emanujące z wnętrza Arki. To prawdopodobnie z tego powodu Arka była wyłożona złotem, bo złoto zapewnia skuteczną ochronę przed promieniowaniem.

Arka-i-Filistyni

To co wskazuje, że megalityczne budowle odległej starożytności są raczej dziełem ludzkim niż przybyszów z kosmosu można – wg Grahama Hancocka – zobaczyć na przykładzie jednego z cudów świata jakim jest Wielka Piramida w Gizie. Jeśli piramidę miałyby zbudować istoty zdolne do podróżowania w kosmosie – co oznaczałoby niezwykle wysoki stopień zaawansowania technologicznego – to z pewnością nie popełniłyby wielu drobnych, aczkolwiek istotnych pomyłek jakich dopuszczono się przy budowie obiektu. Np. długość boków piramidy różni się od siebie niekiedy nawet o 18 cm. Krótko mówiąc każdy z jej boków jest innej długości. Nie są to różnice wielkie, ale wskazują, że budowniczowie piramidy popełniali pomyłki, co jest rzeczą właściwą człowiekowi. Wielka Piramida jest niemalże perfekcyjnie zorientowana w kierunku północnym. Niemalże, bo błąd wynosi 3 minuty (3/60 stopnia). Jest to i tak precyzja niezwykła, jak na kogoś, kto budował piramidę tysiące lat temu. Jednak nie można tolerować takiego błędu u kogoś, kto posiada technologią pozwalającą na podróż międzyplanetarną. Mając tak zaawansowaną technologię przybysze z kosmosu powinni zbudować piramidę w sposób perfekcyjny.

ptak-z-Sakkary

Faktem jest, że nie wiemy jak wysoki poziom rozwoju prezentowała owa Zaginiona Cywilizacja. Czy zdolna była ona stworzyć pojazdy poruszające się w powietrzu? Taką możliwość sugerują kolejne, interesujące artefakty, jak choćby ten przechowywany w kairskim Muzeum i zwany Ptakiem z Sakkary. Ptak ten już na pierwszy rzut oka przypomina współczesny szybowiec a przeprowadzone na nim badania w tunelu aerodynamicznym wykazały, że w pełnej skali był on zdolny do utrzymania się w powietrzu. W tej samej gablocie umieszczono także inne, staroegipskie figurki ptaków ale model Ptaka z Sakkary różni się od nich swoim wyglądem. Ma on np. pionowy ogon, pozwalającym na stabilizację i sterowanie szybowcem podczas lotu. Model egipskiego szybowca ma tysiące lat, podobnie jak wzmianki o wimanach opisanych w indyjskich Wedach. Wimany, latające pojazdy indyjskich bohaterów nie tylko latały, ale były także uzbrojone w śmiercionośną broń i staczały pomiędzy sobą powietrzne walki. Opowieści te są tak niezwykłe, że niektórzy uważają je za fantazje antycznych skrybów a inni… za dowód na obcą wizytację z kosmosu. Tymczasem możemy mieć do czynienia nie tylko z jedną Zaginioną Cywilizacją, ale także z wieloma innymi, które istniały jeszcze wcześniej i również spłonęły niemalże doszczętnie w brutalnym cyklu rozwoju i upadku.

Cuzco

W Peru do dziś widać ślady istnienia co najmniej dwóch odrębnych od siebie, ale doskonale rozwiniętych cywilizacji. Niektóre budowle, jakie dotrwały do naszych czasów różnią się od siebie niekiedy w sposób fundamentalny wskazując, że w każdym z tych przypadków zastosowano odrębną, nieznaną nam dzisiaj technikę. Inaczej zbudowano np. potężne mury Sachsayhuaman, gdzie idealnie dopasowano do siebie niekształtne, niekiedy ważące kilkadziesiąt ton głazy, a inaczej budowle Coricanchy w niedalekim Cusco. Budowle te tworzono z doskonale przyciętych i obrobionych, ukształtowanych geometrycznie i dopasowanych do siebie bloków skalnych o conajmniej metrowej grubości.

Sachsayhuaman

Dziś nie wiemy co stało się z prehistorycznymi budowniczymi, wznoszącymi te niezwykłe budowle, które nadal wywołują podziw nad wiedzą i inżynieryjnymi umiejętnościami ich twórców. Można jedynie przypuszczać, że koniec ich cywilizacji wyznaczyły jakieś straszliwe wydarzenia jak np. uderzenie komety, czy katastrofalne trzęsienie ziemi wraz z tsunami, które cofnęły ludzkość do punktu wyjścia i trzeba było zaczynać wszystko od początku. Proces ten niezwykle barwnie opisał Platon w swojej wizji końca Atlantydy, która miała stopniem swojego rozwoju przewyższać nawet to, do czego tysiące lat później doszli pomysłowi Grecy. Zresztą sami spróbujmy wyobrazić sobie gwałtowny koniec naszej obecnej cywilizacji i tempo w jakim ludzkość cofnęłaby się w sposób błyskawiczny w epokę kamienia łupanego. Coraz mniej ludzi w naszych czasach jest w stanie żyć bez energii i urządzeń potrzebnych do zbudowania choćby kurnika. W naszym społeczeństwie wszyscy zależymy od wszystkich i jeśli ta zależność w którymś miejscu pęknie – np. na skutek globalnego kataklizmu – nasza cywilizacja, z której jesteśmy dziś tak dumni w oka mgnieniu stanie się… prymitywna. Jedyna wiedza jaką dziś posiadamy pozwala na życie w świecie o wysokim stopniu technologii, i bez tej technologii nie wiedzielibyśmy już jak żyć. Dziś taki globalny kataklizm przetrwaliby co najwyżej Buszmeni z Kalahari, lub Indianie z amazońskiej dżungli, którzy są mistrzami przetrwania i potrafią się obejść bez zdobyczy naszej cywilizacji. Na barkach tych właśnie ludzi – których dziś uważamy za prymitywnych – spoczęłaby odbudowa i stworzenie całej cywilizacji od nowa, co zajęłoby tysiące lat, osiągnęliby oni konieczny do tego poziom wiedzy. To także tłumaczy tą swoistą amnezję, która sprawiła, że nikt dziś nie pamięta tych którzy budowali Gobekli Tepe czy Puma Punku. Technologia więc jest krucha i może zaginąć bez wieści. I to samo może przydarzyć się również nam. Dlatego szukając śladów ludzi, którzy nadal nie znależli sobie miejsca w naszej historii, powinniśmy z ich wzlotu i upadku wyciągnąć wnioski dla siebie.

http://www.paranormalium.pl/1689,sluchaj

Natura i środowiskoZaginione cywilizacje

Interesującą teorię na temat katastroficznej przeszłości Ziemi stworzył Charles Hapgood. Był on naukowcem, absolwentem Harvardu i profesorem w Springfield College, gdzie wykładal historię. Któregoś dnia jeden ze studentów zadał mu pytanie na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na Pacyfiku zwanej Mu. Hapgood doszedł wówczas do wniosku, że istnieje taka możliwość a zaginięcie całych mas lądu jest związane z poważnymi zmianami geologicznymi na Ziemi. W 1958 r. napisał przełomową książkę na ten temat pt.: “The Earth’s Shifting Crust” (“Przesuwająca się skorupa ziemska”) w której starał się uzasadnić, że oficjalnie uznawana przez naukę tzw. “wedrówka kontynentów” – epejroforeza – czyli dryfowanie kontynentów wobec biegunów – jest myśleniem błędnym. Kontrowersyjna teoria Hapgooda była w swoim czasie niezwykle atrakcyjna a przedmowę do książki napisał sam Albert Einstein. W następnych książkach Hapgood starał się wykazać, że to raczej oś ziemi ulegała zmianie co wiązało się ze zmianą położenia Hapgoodbiegunów. Pokazał to na przykładzie tajemniczej mapy Piri Reisa, gdzie można zobaczyć zarys Antarktydy, w miejscu zwanym dziś Ziemia Królowej Maud. Jak wiadomo w czasach Piri Reisa nie tylko nikt nie miał pojęcia o istnieniu Antarktydy, ale tym bardziej o ksztalcie lądu jaki pokrywała gruba warstwa lodu. Hapgood uznał. że ok. 9600 r.p.n.e. (a więc w czasach, kiedy zasypano ostatnie kręgi w Gobekli Tepe) nastąpiło przesunięcie się płaszcza Ziemi o 15 stopni co spowodowało przebiegunowanie i dlatego Antarktyda dziś jest skuta lodem. Hapgood głosił, że 12 tys. lat temu ten kontynent nie tylko był wolny od lodu, ale rozwijała się tam ludzka cywilizacja. Oczywiście spotkalo się to z totalną krytyką ze strony Akademii. W książce “Maps of the Ancient Sea Kings” (“Mapy starożytnych Królów Morza”) dał przykład jeszcze jednej mapy, stworzonej przez francuskiego kartografa Oronteusa Finaeusa (Oronce Finé) w 1531 r. Ona również pokazywała fragment Antarktydy wolnej od lodu. Mapą zainteresowali się kartografowie bazy lotniczej Westover potwierdzając hipotezę Hapgooda na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na wolnej od lodu Antarktydzie a także zgodzili się z możliwościa cyklicznego przebiegunowania związanego z przemieszczaniem się płaszcza Ziemi. Takie oświadczenie wywołało sztorm w świecie naukowym. Wojskowych szybko przywołano do porządku. Oświadczyli oni, że swoje kartograficzne badania robili poza godzinami pracy w ramach hobby, natomiast świat naukowy rozszarpał teorię Hapgooda na strzępy uznając ją za nienaukową. Ślady tej teorii można dziś znaleźć w pismach Grahama Hancocka.

Piri Reis

O ile trudno jest dziś uzasadnić przesuwania się płaszcza Ziemi wraz z całymi kontynentami w ramach przebiegunowania to zmiana położenia biegunów mogła rzeczywiście nastąpić, choć nie w tak drastyczny sposób jak chciał Hapgood. W szczytowym momencie epoki lodowcowej centrum skorupy lodowca znajdowało się w miejscu dzisiejszej Zatoki Hudsona. Zatoka ta powstała poprzez nacisk lodowca, który swoją wagą spowodował olbrzymie wgłębienie w Ziemi. Początkowo sądzono, że lodowiec wzrastał od bieguna i podążał na południe. Badania wzrostu masy lodu wykazały, że przyrastał on we wszystkich kierunkach od swojego centrum w Zatoce Hudsona. Jeśli w to centrum na mapie wstawić cyrkiel i zakreslić okrąg obejmujący zasięg lodowca – to jest on wielkością porównywalny do obecnego koła podbiegunowego. To sugeruje, że Zatoka Hudsona była kiedyś biegunem północnym. Do dziś miejsce to wykazuje dużą aktywność magnetyczną. Biegun magnetyczny nie jest obecnie stabilny i wciąż zmienia swoją pozycję, jednak uparcie dąży on w kierunku bieguna shift2geograficznego. Randall Carlson uważa, że rzeczywiście mogło nastąpić przemieszczenie się płaszcza Ziemi – tak jak opisywał je Hapgood – tyle, że to przemieszczenie było nie tyle przyczyną kataklizmu a jego skutkiem. Trzeba tu pamiętać, że lodowiec swoim ciężarem zgniótł część skorupy ziemskiej a następnie kiedy stopniał nastąpiło gwałtowne rozprężenie. Oblicza się, że owo wgłębienie wygniecione przez lód liczyło sobie conajmniej pół kilometra i rozciągalo się na olbrzymim obszarze conajmniej kilku setek tysięcy kilometrów kwadratowych. Ponieważ Ziemia obraca się wokół własnej osi, siła odśrodkowa zepchnęła masę ziemi w kierunku równika. Dlatego średnica Ziemi mierzona na równiku jest większa o ponad 40 km od średnicy mierzonej na południku zerowym. Ogromna ilość lodu jaka powstała podczas epoki lodowcowej zdestabilizowała Ziemię do tego stopnia, że przesunęła się częśc jej płaszcza. Gigantyczna depresja powstała pod wpływem ciężaru lodu zmieniła relację powierzchni Ziemi w tym miejscu w stosunku do jej centrum. Po tym jak lód zniknął, Ziemia w sposób gwałtowny wraca do swojego poprzedniego stanu, co objawia się potwornymi tarciami w rejonie styku wielkich płyt geologicznych.

Co w takim razie stopiło potężny lodowiec? Skoro źrodła tego zdarzenia nie można było odnależć na Ziemi to siłą rzeczy musi być to przyczyna pozaziemska… Najprawdopodobniej była to kometa wielkości co najmniej takiej jak Shoemaker-Levy. Na południu USA znajduje się interesujący twór geologiczny zwany Carolina Bays. Wygląda on tak jakby ktoś odcisnął w Ziemi swoje ogromne palce… Można powiedzieć, że jest to fizyczne przedstawienie palców bogow z tytułu pierwszej książki Grahama Hancocka. Depresje mają owalny kształt i jest ich tysiące! Ciągną się od Maryland aż do Florydy. Najwięcej jest ich w obu Karolinach i dlatego nazwano je Carolina Bays. Wiele tych odcisków znajduje się także na dnie oceanu. Po raz pierwszy zobaczono je w latach 30-tych. Prezydentem został właśnie Franklin Delano Roosevelt i już na początku swoich rządów zlecił on zrobienie zdjęć lotniczych całego terytorium USA. Kiedy robiono zdjęcia nad Myrtle Beach (South Carolina) po raz pierwszy zdano sobie sprawę, że odkryto jakiś nowy fenomen. Niecki miały kształt perfekcyjnych elips, układały się w długie ciągi i te ciągi elips były na dodatek równoległe do siebie. Początkowo sądzono, że są to ślady po deszczu meteorytów. Zdjęcia zinterpretował póżniej geolog Frank Armon Melton i jego profesor ze studiów William Schriever. Napisał on póżniej pracę naukową pt “Carolina Bays czy są to blizny po meteorytach?” Spekulował w tej pracy, że meteoryty musiały nadlecieć pod niewielkim kątem bo stworzyć takie eliptyczne kratery. Nieoczekowanie okazało się, że ta wydawałoby się niewinna teoria stanęła w sprzeczności z promowaną przez akademię teorią uniformitarianistyczną, która widziała w powstaniu bays naturalny proces geomorficzny. Dwa wrogie obozy nazwano” Niebiański” i “Ziemiański”. Ziemianami dowodził Douglas Johnson, który był dziekanem geomorfologii na Columbia University. Napisał on opasłą księge pt. “The Origin of Carolina Bays” (“Powstanie bays w Karolinie”), gdzie wykorzystał właściwie wszystkie konwencjonalne teorie geologiczne, jakie były dostępne w tamtych czasach aby uzasadnić sposób powstania tego niezwykłego tworu geologicznego. Swoją teorię nazwał “teorią kompleksową”, która uznawała elipsy za zapadliska wywołane wodą artezyjską, gdzie wiatr powoli stworzył ich eliptyczne kształty. Ze względu na pozycję naukową Johnsona w USA “Ziemianie” wygrali tą batalię, ale w tym samym czasie “Niebianie” ze swoją teorią zaczęli ewoluować. Miejsce Miltona i Schrievera zajął William F Prouty. Były to lata 40-te i amerykańscy naukowcy poznali właśnie historię meteoru tunguskiego. Oznaczało to, że spadający meteor nie musiał uderzyć w Ziemię tylko eksplodował w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Eksplozja tworzyła potężne ciśnienie, które niszczyło wszystko na jej powierzchni przy okazji tworząc eliptyczne wgłębienie. Kształt po eksplozji tunguskiej przypomina kształt motyla, ale tak naprawdę są to dwie duże elipsy nakladające się na siebie. Prouty studiując meteor tunguski doszedł do wniosku, że coś podobnego wydarzyło się nad Karoliną, kiedy to jądro komety rozpadło się i detonowało w powietrzu, zostawiając eliptyczne ślady w miękkim piaszczystym podłożu. W latach 50-tych pobrano pierwsze próbki geologicznej straty z eliptycznych zagłębień uzyskując potwierdzenie, że wszystkie powstały w tym samym czasie.

Bays

Kiedy popatrzeć na rozkład karolińskich niecek wyrażnie widać kierunek skąd przyszła niezwykła siła, która odcisnęła je w ziemi. Należy także pamiętać o tym, że poziom oceanu podczas epoki lodowcowej był znacznie niższy niż dziś co oznacza, że kształt wschodniego wybrzeża obecnego USA wyglądał zupełnie inaczej. W przypadku obu Karolin morskie wybrzeże zaczynało się 150 km dalej na wschód. Wiele z tych niecek jest obecnie zalanych wodą. Niecki przestają być widoczne im dalej wgłąb kontynentu i powodem jest znacznie twardsze podłoże – często granitowe, które oparło się sile i ciśnieniu detonacji. Większość geologów uważa, że ten fenomen miał miejsce włącznie na wschodnim wybrzeżu USA. Kiedy jednak połączyć kierunek ustawienia Carolina Bays linią i przedłużyć ją dalej w kierunku zachodnich brzegów kontynentu, linia ta obejmie sobą takie stany jak Ohio, Montana by przejść do Kanady i skończyć na Alasce, gdzieś w rejonie Prudhoe Bay. Jeśli więc to, co wydarzyło się nad Karoliną nie było zjawiskiem lokalnym i mało swoje przedłużenie na całym terytorium kontynentu, to musiało ono trafić na lodowiec i spowodować jego gwałtowne topnienie i biblijny w swoich rozmiarach potop.

Scabland-Coulee

Zeby zaakceptować historyczne istnienie potopu musiano najpierw znaleźć ślady po największych powodziach w historii Ziemi na Syberii i Mongolii. Wówczas podobną miarkę można było przyłożyć do ewentualnej powodzi w zachodniej części Ameryki. Randall Carlson zbadał te tereny niezwykle dokładnie: tak z lądu jak i powietrza. Wcześniej nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali kataklizmu jaki nawiedził tę część Ameryki. Szczególnie duże wrażenie robi tzw. Scablands rozorany żywiołem w sposób przekraczający wszelkie wyobrażenia. Geolodzy wierzyli, że jeśli kiedyś katastroficzna powódź nawiedziła te rejony to przyczyną była pęknięta lodowa tama jeziora Missoula. Jezioro było rzeczywiście imponujących rozmiarów, ale nawet wówczas ilość wody jak się w nim znajdowała, nie była wystarczająca aby dokonać takich zniszczeń jakie obecnie sugeruje krajobraz. Wody musiało być znacznie więcej i mógł jej dostarczyć jedynie topniejący gwałtownie lodowiec. Niektóre wyżłobione w ziemi kaniony miały po 300 m głębokości a materiał skalny w postaci wielkich głazów narzutowych wyniesiony był setki km od swojego źródła. Taka szalona rwąca rzeka mogla mieć ponad 10 km szerokości i 700 m głębokości. Każda niemalże rzeka w zachodniej części USA nosi na sobie ślady gigantycznej powodzi. Z kolei pustynie południowych Stanów wciąż mają na sobie ślady po wielkich jeziorach. Jedno z nich nazywało się Boneville, przy którym Wielkie Jezioro Słone w Utah jest zaledwie kałużą. Pokazuje to, że lodowiec w krótkim czasie uległ całkowitemu roztopieniu. Nie da się tego wytłumaczyć zwykłym ziemskim procesem.

Shoemaker-Levy-9

Jeśli ktoś uważa, że takie wytłumaczenie jest zbyt egzotyczne powinien w czasie pełni księżyca popatrzeć na ziemskiego satelitę przez lornetkę. Jego oczom ukaże się powierzchnia zryta kraterami po meteorytach. Większa Ziemia, statystycznie to ujmując jest aż 80 razy łatwiejsza do trafienia przez kosmiczny kamień niż Księżyc. Co prawda na Ziemi nie widać na pierwszy rzut oka zbyt wielu kraterów, ale jeśli usunąć roślinność natychmiast rzucą nam się w oczy niezliczone po nich ślady. Takim kosmicznym kandydatem na zabójcę Ziemi mogłaby być kometa podobna do Shoemaker-Levy, która w 1994 r pojawiła się nagle w okolicy Jowisza a następnie jej jądro rozpadło się na drobne kawałki dzięki silnemu polu grawitacyjnemu Jowisza. W przestrzeni kosmicznej wciąż pozostało 21odłamków tej komety. Szybko obliczono ich trajektorię wokół Słońca aby ustalić dokąd zmierzają i okazało się, że powrociły one w lipcu 2013 r. znów w miejsce, w którym dokładnie w tym czasie znajdował się Jowisz! Chyba domyślacie się co to może oznaczać dla Ziemi? Jeśli po kosmicznym katakliźmie wciąż pozostały jakieś odlamki i wędrują one po przestrzeni kosmicznej zataczając kręgi trwające po kilkanaście tysięcy lat, to…. ktoregoś dnia znów – jak w zegarku – pojawią się one w okolicy naszej planety, zagrażając jej istnieniu… Brrrr…. Zjawisko to – które obserwowało wielu naukowców – wreszcie przekonało ich, że takie wydarzenie mogło mieć także miejsce na Ziemi i stać się przyczyną kataklizmu, który zakończył się gwałtownym topnieniem lodowca i zniszczeniem nie tylko megafauny, ale także ludzkiej cywilizacji, po której ślady pozostaly do naszych czasów. Okazało się, że komety uderzają w planety znacznie częściej niż to sobie wyobrażaliśmy. Kometa Shoemaker-Levy dokonała poważnej zmiany w paradygmacie naukowym.

Natura i środowiskoZaginione cywilizacje

Założenie, że nasza cywilizacja nie jest pierwszą jaka istnieje na Ziemi jest wnioskiem kontrowersyjnym, którego współczesna nauka w ogóle nie bierze pod uwagę. Dominuje podejście oparte na koncepcji powolnej ewolucji, która rozciąga się czasami na przestrzeni dziesiątek a nawet setek tysięcy lat, gdzie wszystko rozwija się stopniowo, powoli od prostych do skomplikowanych form. Tymczasem wiele wskazuje, że głównym czynnikiem, który ukształtował życie jakie znamy na naszej planecie jest seria katastrof, która z zadziwiającą regularnością nawiedza nasz niewielki, krążący wokół Słońca kamyk. Opisywana przeze mnie poniżej książka Grahama Hancocka – “Magowie Bogów” jest próbą zmiany takiego spojrzenia przy wykorzystaniu metod jakie stosują historycy. Podobnie wyzwanie przyjął na siebie Randall Carlson, który próbuje dokonać tego samego na gruncie przede wszystkim geologii.

Randall Carlson jest architektem,geometrą, geomitologiem, geologiem i zbuntowanym uczonym. Od czterech dekad studiuje powiązania pomiędzy tajemnicami historii a współczesną nauką. Przez 30 lat był aktywnym masonem. Był nawet mistrzem loży masońskiej w Georgii. Został nagrodzony przez National Science Teacher Association ze względu na pracę dla edukacji dzieci i młodzieży. Znany film dokumentalny pt. “Fire in the Sky” oparty był na jego badaniach nad rolą katastrof w historii naszej planety. Zajmuje się on również starożytną mitologią, astronomią, naukami o Ziemi, paleontologią, świętą geometrią, architekturą i geomancją a także wieloma innymi dziedzinami wiedzy. Od 25 lat daje wykłady i tworzy prezentacje dla wszystkich zainteresowanych niekonwencjonalnym podejściem do nauki. Jest przekonany, że aby rozumieć przyszłość trzeba mieć pełne zrozumienie przeszłości. Uważa, że w nauce panuje nadmierna specjalizacja. Rozmaite dyscypliny naukowe nie rozumieją się nawzajem i Carson stara się być tym łącznikiem, który w ramach swoich zainteresowań jest w stanie połączyć ze sobą historię i geologię. Nie ma wątpliwości, że geologia odgrywa w ludzkiej historii ogromną rolę. Wystarczy spojrzeć na same początki naszej cywilizacji. Kiedy powstawało pismo klinowe – 5 tys lat temu – to wydaje się nam, że są to narodziny współczesnej historii. Tymczasem obecność człowieka na naszej planecie sięga o wiele dalej wstecz. Obecnie najstarsze znalezione szkielety Homo sapiens są datowane na 280 tys lat. Tak więc mamy do czynienia z ogromną ilością czasu na temat którego nie posiadamy zbyt wielu informacji. W tym czasie wydarzyło się bardzo wiele, choćby z tego względu, że miały tam miejsce kolejne epoki lodowcowe będące punktami zwrotnymi w dziejach Ziemi.

Jeśli przyjrzymy się tym następującym po sobie zlodowaceniom i ociepleniom zauważymy, że epoka lodowcowa po raz ostatni dała znać o sobie ok. 10-13 tys. lat temu. Po niej nastąpił gwałtowny rozwój ludzkości. Człowiek zaczął prowadzić osiadły styl życia, uprawiał rolę, udomowił bydło, zbudował nawet całe miasta. Sugeruje to, że niekoniecznie mamy tu do czynienia z początkiem ludzkiej cywilizacji a raczej z jej restartem po katastrofalnej zapaści jaką niosły ze sobą konsekwencje kolejnej epoki lodowcowej. Epoka lodowcowa nie skończyła się w ciągu jednej nocy i dawała jeszcze znać o sobie przez kolejne tysiąclecia, dlatego pełna stabilizacja klimatyczna na Ziemi miała miejsce ok 5 tys lat temu i wraz z nią powstały pierwsze solidne organizacje państwowe takie jak Mezopotamia, Egipt, Indie i Chiny.

Na wielkie katastrofy z przeszłości wskazują także folklor i mity. Np Potop, który jest wpisany w mitologię wielu kultur. Miał on zniszczyć szereg nieznanych nam bliżej cywilizacji i ci, którzy przetrwali ten kataklizm włączyli się w budowę tej, którą mamy teraz. Istnieje teoria, że wszyscy ludzie mówili tym samym językiem i być może język ten nie tyle był kwestią mowy i pisma a raczej symboli, które były uniwersalne dla wszystkich ludzi zamieszkujących wówczas świat. Na tej samej zasadzie język matematyki czy geometrii możemy dziś nazwać językiem uniwersalnym, zrozumiałym dla każdego, niezależnie od jego bagażu kulturowego czy etnicznego. Zresztą wszystkie starożytne kultury wykazują tą samą obsesję wobec symboli, które były dla nich niezwykle ważne. Wyrażano je na piśmie, w rytuałach w architekturze. Pokazuje to ogromne aspiracje tych ludzi zakończone w dramatyczny sposób przez globalną katastrofę. Ludzie tworzący niegdyś taką zaginioną cywilizację rozeszli się po różnych stronach świata co wystarczyło aby już po kilku pokoleniach stracić wspólny język i zacząć tworzyć poważne różnice pomiędzy sobą. Tak wiec niekoniecznie Bóg w jednej chwili pomieszał ludziom języki za to, że zbudowali Wieżę Babel. Cały proces mógł trwać przez stulecia a Wieża Babel stała się w międzyczasie symbolem gniewu bożego i podstawą nauki moralnej dla następnych pokoleń – tych, które nadeszły już po katakliźmie.

Paleohydrolodzy tacy jak Victor Baker i Aleksiej Rudoj , którzy studiowali możliwość powstania w przeszłości takich gigantycznych katastrof na skalę planety zgodnie dostrzegli zjawisko poważnego przemieszczania się mas wodnych, które potwierdziłyby fakt istnienia globalnego potopu. Na ich badania nie zwrócili jednak uwagi historycy zajmujący się wyjaśnieniem tajemnicy powstania naszej cywilizacji.

Randall_Graham_North_Carolina_11_11_13

Czy zatem możliwe jest aby zatopić świat? Jak najbardziej tak. Trzeba na to co najmniej 10 tys. lat aby powoli zmagazynować ogromne ilości wody w postaci gigantycznego lodowca o grubości 3-4 km. Powstaje wówczas ogromny potencjał energetyczny. Następnie trzeba jakoś uwolnić wodę zamkniętą w lodzie. Z taką sytuacją mamy do czynienia pod koniec ostatniej epoki lodowcowej, kiedy następuje gwałtowne topienie się lodu na skalę, która wymyka się logicznemu wyjaśnieniu. W latach 50-tych, kiedy masowo zaczęto stosować metodę radiowęglową, dla glacjologów stało się jasne, że ta ogromna ilość lodu – znacznie większa od tej jaka pokrywa dziś Antarktydę – rozpuściła się w bardzo krótkim okresie czasu. Przed zastosowanie tej metody wyobrażano sobie, że lodowiec w sposób stopniowy wyparował, co – jak obliczono – zajęło by mu ok. 50 tys lat. Obliczenia te stworzono na podstawie cofania się górskich lodowców podczas tzw “małej epoki lodowcowej”, która miała miejsce między XVIII a XIX w. w Europie. To, co jednak niepokoiło naukowców to fakt, że ok 14 tys. lat temu lodowiec stał na północnej półkuli w całej swojej glorii i potędze by zniknąć kompletnie do 8 tysiąclecia przed naszą erą. Żeby taki kawał lodu zniknął w tak krótkim czasie potrzebna jest energia termiczna. Zaczęto więc robić kolejne obliczenia z których wynikało, że tej energii musiała być ogromna ilość a na Ziemi nie ma źródła, które mogłoby jej dostarczyć. Takiej ilości energii nie było także w stanie dostarczyć Słońce. Uświadomienie sobie tych faktów wywołało wiele problemów w obliczeniach. W wielu pracach naukowych zwłaszcza wydanych w latach 1973-75 opisano to jako “paradoks”. Próbowano topnienie ogromnych ilości lodu zrozumieć na przykładzie klimatu Kanady, gdzie 14 tys. lat temu stał lodowiec. Gdyby więc dziś Kanadę przykryć całym lodem Antarktyki, to jego stopienie zajęłoby – w warunkach dzisiejszego klimatu – 30-40 tys. lat. Lód topniałby najwyżej przez 4 miesiące w roku i odzyskiwał część swojej utraconej masy z padającego zimą śniegu a sam lodowiec w dużej części istniałby do dziś. Największym źródłem ciepła na Ziemi jest ocean – zwłaszcza w okolicy równika. Obliczono także, że gdyby właśnie na równiku położyć cały lód Antarktyki, to topnienie zajęłoby mu ok. 20 tys lat… Takie wnioski upokarzały naukowe podejście do tematu. Nie mogąc wyjaśnić tajemnicy topnienia lodowca, naukowcy uznali, że najlepiej będzie odłożyć go na półkę i o nim zapomnieć. I rzeczywiście… Bez trudu o nim zapomniano.

Tak więc lód z wielkiego lodowca zniknął w ciągu 6 tys lat i nie był to proces równomierny a wręcz przeciwnie – momentami bardzo gwałtowny. Dziś notuje się co najmniej dwa epizody gwałtownego topnienia, kiedy to olbrzymia część lodu zniknęła w szybki sposób. Nazywa się to w geologi topnieniem lodu 1A i topnieniem lodu 1B. Widać to podczas studiów nad wzrostem poziomu morza. Poziom morza nie wzrastał wszędzie w tym samym tempie. Geolodzy morscy nazywają to CRE – Cyclic Rise Events – cykliczne zjawiska wznoszenia. Katastrofalny w swoich skutkach wzrost poziomu morza jest w sposób oczywisty związany z gwałtownie topniejącym lodowcem. Lodowiec zaczął topnieć już ok 18 tys lat temu, ale przez kolejne 3 tys lat wciąż zachował 80% swoich rozmiarów. W tym czasie rozpoczął się okres gwałtownego ocieplenia, kiedy to temperatury podskoczyły o 10 C, co dało początek równie gwałtownemu topnieniu lodowca 1A. Pomiędzy topnieniem lodu 1A i 1B nastąpiły poważne zmiany w klimacie planety. Zmiana ta nazywana jest Bølling-Allerød i było to globalne ocieplenie które zaczęło się ok 15 tys lat temu stopniowo zmieniając klimat na cieplejszy aż do 14 tys lat temu, kiedy to proces ten został zakłócony przez wydarzenie mocno podgrzewające klimat Ziemi co zakończyło się gwałtownym powrotem zimna zwanym w geologii młodszym dryasem, który trwał 1400 lat. To wydarzenie zostało z kolei zakończone przez kolejne ocieplenie zwane preboreałem trwającym aż do 11600 lat temu. W tym właśnie czasie wyginęła megafauna a więc mamuty, wielkie leniwce i niedźwiedzie krótkopyskie (razem ok. 130 gatunków). Naukowcy jednak uznali, że powodem wyginięcia mamutów jest człowiek i jego nadmierne polowania mimo, że nasycenie np. kontynentu północnoamerykańskiego ogromnymi zwierzętami swoją liczbą przypominało zagęszczenie zwierząt w afrykańskiej Serengeti. W Ameryce żyły trzy gatunki słoni, wielbłądy, ważące 250 kg bobry, leniwce wielkości dzisiejszego konia. Wszystkie te zwierzęta zniknęły w czasie gwałtownych zmian klimatycznych. Zwierzęta te potrzebowały ogromnych ilości jedzenia, które skończyło się podczas tych zmian. Rozmnażały się bardzo wolno i potrzebowały wiele czasu aby stać się samodzielne. Wymagały więc stabilnego środowiska naturalnego. Człowiek nie mógł się przyczynić do wybicia megafauny, bo on sam był taką samą ofiarą gwałtownych zmian klimatycznych.

Nauka i technologieUFO i ETZaginione cywilizacje

Można wyróżnić dwa podejścia do zrozumienia fenomenu UFO. Pierwsze to zrozumienie UFO poprzez zaawansowaną technologię jaką posiadają ET. Dzięki temu ET odwiedzają nas na Ziemi a my próbujemy ich zrozumieć. Druga grupa pojmuje UFO jako ludzką cywilizację, która używa zaawansowanej technologii o której nie mamy pojęcia dlatego sądzimy że mamy do czynienia z ET. Mamy wiele wskazówek, na długo przed wojnami światowymi – jeszcze w XIXw wraz z pojawieniem się statków powietrznych – że ktoś na tej naszej planecie tworzy bardziej zaawansowaną technologię niż ta, która w danym momencie jest dostępna dla ludzkości. Jest to oczywiste nie tylko w przypadku statków powietrznych, ale także prac Nikoli Tesli i odkryć nazistów podczas II WŚ. Były to technologie uznawane wówczas za niemożliwe do stworzenia a mimo wszystko obserwowano efekty ich działania. W przypadku nazistów dostęp do takich technologii pomógł im stworzyć zręby powojennego extraterytorialnego państwa nazistowskiego, które nadal prowadziło badania nad tymi technologiami. Czasami działało ono we współpracy z jakimś innym państwem a czasem badania prowadzono kompletnie niezależnie. Miało to wpływ na stworzenie amerykańskiej odrywającej się cywilizacji. Nie da się jednak na tej podstawie wyjaśnić wszystkich przypadków UFO.

Takim trudnym i kontrowersyjnym do wyjaśnienia przypadkiem jest katastrofa w Roswell, w 1947 r. Ufolodzy chcą widzieć w Roswell przypadek związany z ET ignorując jasne wskazówki, które sugerują powojennych nazistów W oryginalnej wersji memorandów gen Schulgena nie ma żadnej wzmianki na temat pozaplanetarnej hipotezy dotyczącej pochodzenia rozbitego pojazdu, co może oznaczać, że dokumenty te wskazują kogoś innego – być może nazistowskie Niemcy. USA miało wiele powodów aby ukryć prawdziwe znaczenia katastrofy w Roswell. Ufologia jednak nie zgadza się z tym punktem widzenia. Człowiekiem, który miał niewątpliwie wpływ na gen Schulgena, był gen. Nathan Twining. Prowadził on korespondencję na temat Roswell z gen. Schulgenem. Był on człowiekiem należący do służb wywiadowczych i miał regularny kontakt z nazistami w bazie Wright Paterson. W całą tą historię wmieszany był jeszcze jeden człowiek: Alfred Loedding, który był amerykańskim inżynierem niemieckiego pochodzenia specjalizującym się w konstrukcjach lotniczych typu latające skrzydło a później latający dysk. On z kolei uznał, że przypadki UFO nie mogą być związane z Niemcami. Jeśli założyć istnienie państwa extraterytorlialnego, to nie ma mowy o mocy produkcyjnej umożliwiającej budowę takiej ilości pojazdów – argumentował. Uznał więc, że musi być jakieś inne wyjaśnienie pojawiania się UFO w takiej ilości. Doszedł do wniosku że, za całym fenomenem stoi ET. Dla odrywającej się cywilizacji oznacza to, że musiała brać pod uwagę istnienie nie tylko ponadnarodowej organizacji nazistowskiej a także istnienie ET. Nie należy tu zapominać o spostrzeżeniu Dolana, że ta grupa powstawała w sieci uzależnień Zimnej Wojny co oznacza, że musiał być brany pod uwagę dodatkowy wrogi element: komunizm. W przypadku rozważania istnienia ponadnarodowego państwa nazistowskiego musieli oni brać także pod uwagę to, że zaimportowali do USA dziesiątki tysięcy niemieckich naukowców i nie było pewności czy pracują oni dla swoich nowych panów czy też nadal współpracują z systemem, który ich stworzył. Co ciekawe, po Roswell amerykańskie służby wewnętrzne ponownie otworzyły i analizowały dokumentację związaną z tymi ludźmi. Nie jest to przypadek. Dlatego musiała powstać technologia pozwalająca na lepszą kontrolę tego co dzieje się na świecie i w tym celu stworzono satelity szpiegowskie. Pozwalały one kontrolowac to co się dzieje w ZSRR i pozwalały wytropić skąd pojawiają się nazistowskie – być może – latające spodki. Kiedy przeczytać kolekcję notatek gen Schulgena bez dodatków w kwestii ET jasno widać ze miał on na myśli nazistów. Zwracał on np. nawet uwagę na elementy konstrukcji pojazdu, które przypominały mu to, co budowali wcześniej Niemcy. Nie szukano więc latającego spodka pilotowanego przez zielonego ludzka a latającego spodka kierowanego przez nazistowskiego pilota. Elementem wyższej fazy rozwoju takiej technologii była możliwość wysłania jej na inną planetę aby sprawdzić skąd przylatują pozaziemskie pojazdy. W latach 50-tych dr Hermann Oberth w wywiadzie mówił o tym, że UFO przylatuje z innych planet – być może z Marsa albo Saturna.

Można zapytać więc skąd pochodziły pomysły na stworzenie takiej technologii. Na myśl przychodzi wykorzystanie technologii znalezionej w rozbitych pojazdach jakiejś pozaziemskiej cywilizacji. Taką postawę reprezentuje cały odłam ufologów. Jeśli jednak ET rozbijałoby swoje pojazdy z taką częstotliwością, która pozwalała na wykorzystywanie i recyklarz ich technologii, to wkrótce musielibyśmy zacząć rozbijać nasze ziemskie pojazdy na planetach zamieszkałych przez ET po to, aby oni sami mogli nadgonić własne tempo rozwoju. Takie rozumowanie nie prowadzi jednak do niczego. Przykład Kecksburga świadczy o tym, że technologia która rozbiła się w pensylwańskich lasach musiała mieć raczej ziemskie źródła. Jeśli w istocie taka technologia została stworzona przez człowieka, to ci co ją posiadają z pewnością nie zechcą wyjawić jej szczegółów. Jeśli naziści rzeczywiści znaleźli rozbite UFO w lesie Schwartzwaldu, to po co interesowali się pismami Khrona czy zrobili Waltera Gerlacha szefem projektu Die Glocke?

Jeśli przyjrzeć się tajemnicy statków powietrznych i uznać, że przypadki ich obserwacji były prawdziwe, to mamy do czynienia z technologią, która była bardziej zaawansowana niż późniejsze zeppeliny. Tuz przed wojną mamy do czynienia z wieloma przypadkami pojawienia się takich pojazdów nad Szwecją i Norwegią. Naoczni świadkowie opowiadali, że pojazdy miały 8-10 śmigieł. Oczywiście śmigła nie są najlepszą metodą na loty międzyplanetarne a więc mamy tu raczej do czynienia z technologią stworzoną przez człowieka. Śledztwo w tej sprawie przeprowadził brytyjski RAF i Anglicy we wnioskach uznali, że te pojazdy pochodzą z jakichś tajnych baz. Tak więc mamy do czynienia z tajnym rozwojem technologii, które powstają niezależnie i nie są związane ani z globalną ekonomią ani z ET. Istnieje także niemiecki wątek w historii latających pojazdów. Charles Dellschau był amerykańskim malarzem pruskiego pochodzenia, który malował niecodzienne obrazy przedstawiające dziwaczne pojazdy powietrzne. Wielokrotnie powtarzał, że są one prawdziwe i są efektem współpracy amerykańsko niemieckiej, finansowane przez bogatych kapitalistów. Miały one latać z pustyni Sonora w Kalifornii. Podobno projekt sponsorowało tajne niemiecki stowarzyszenie NYMZA. Walter Bosley napisał książkę pt “Empire on The Wheel” w której opisuje tajemnice statków powietrznych. Nie ulega wątpliwości, że tajne stowarzyszenia tak w Europie jak i Ameryce pracowały nad tajnymi technologiami. Tworzy to konsekwentny wzorzec powstawania w obu tych miejscach zaawansowanych technologii. Takie założenie uprawdopodabnia stworzenie fenomenu odrywającej się cywilizacji zwłaszcza wraz utworzeniem w USA systemu bezpieczeństwa narodowego i eksplozję pojawiania się UFO. Rok 1947 jest bardzo znaczący. Kenneth Arnold zobaczył eskadrę latających spodków, admirał Byrd wrócił ze swojej antarktycznej eskapady, latający talerz spadł w Roswell i dlatego rząd USA musiał zauważyć ten problem, który być może stał się ważniejszy niż rozprawa z komunizmem.

Pojawienie się UFO jest nierozerwalnie związane z próbami nuklearnymi. UFO wykazuje niezwykle zainteresowanie takimi doświadczeniami. Ufolodzy uważają, że latające spodki pojawiły się nad amerykańskimi instalacjami nuklearnymi dwa lata po wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie i Nagasaki. Jednak Frank Edward, ufolog z lat 60-tych zauważył, że UFO jako pierwsze pojawiło się nad Skandynawią w postaci rakiet widm. Uznał więc, że UFO pojawiło się we właściwym czasie, ale w niewłaściwym miejscu. Istnieje jednak mocno uzasadniona teoria, że Niemcy zbudowały swoją bombę atomową przed końcem wojny i prowadziły próby na Morzu Bałtyckim. Czyli UFO pojawiło się jednak nad właściwym miejscem! Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości – niech odpowie sobie na pytanie jak kraj, w którym wymyślono fizykę kwantową i fizykę nuklearną nie był w stanie zbudować bomby atomowej? Jak to się stało, że naukowcy tacy jak Heisenberg czy Harteck nie byli w stanie zbudować bomby atomowej podczas wojny, ale po wzięciu ich do niewoli przez Anglię i obejrzeniu filmu ze zrzucenia atomówki na Hiroszimę byli w stanie zbudować ją dla Anglików? Niemcy wzbogacali uran na ogromną skalę. Pod koniec wojny wysyłali ten uran do Japonii. Jeśli ktoś posiada możliwości stworzenia wzbogaconego uranu na wielką skalę to potrzebuje już tylko włożyć to wszystko w opakowanie na bombę. Wiele wskazuje na to, że Niemcy posiadały taką bombę i użyły ją podczas II WŚ. Być może nie mogły albo raczej nie chciały jej użyć na zachodnim froncie przeciwko braciom aryjczykom, za to front wschodni dawał wiele możliwości. Rosjanie byli nie tylko wrogami ideologicznymi, ale także rasą podludzi. Przeciwko Rosjanom Niemcy wykorzystali rozmaite rodzaje bardzo nowatorskiej broni. Już w 1941 r. użyli pierwszych typów bomby paliwowej. To tłumaczy olbrzymie straty ludzkie jakie ponieśli Rosjanie w tej wojnie. Czy Werhmacht był naprawdę tak doskonały taktycznie, że zabijał Rosjan w skali 10:1? Czy może jednak zaszło tam coś zupełnie innego?

KosmosUFO i ETZaginione cywilizacje

W poprzednim wcieleniu Nowej Atlantydy temat “odrywającej się cywilizacji” był tym, który wywołał najwięcej dyskusji i kontrowersji. Wciąż nie doczekał się on należytego opisania i zdefiniowania mimo, że mówi się i pisze o tym coraz więcej. Z pewnością nie pomagają temu pokłady tajności jakie strzegą jej tajemnic. Poniższy wpis jest początkiem długiego (mam nadzieję) cyklu, w którym będę opisywal rożne aspekty tego zagadnienia. Wraz z upływem czasu szczegółów na ten temat jest coraz wiecej i odrywająca się cywilizacja, która przez dekady potrafila ukryć swoje sekrety dziś jest coraz bardziej widoczna – często gołym okiem. Taką cywilizację stworzyły zakonspirowane grupy, które wykorzystują superzaawansowane technologie i dokonują ukrytej eksploracji przestrzeni kosmicznej. Wszystko to przy użyciu niezmierzonych ilości pieniędzy jakie szeroką strugą płyną do czarnych projektów, prane po drodze przez podejrzaną sieć firm i międzynarodowych banków. Korzenie odrywającej się cywilizacji sięgają do powojennych nazistów związanych z projektami NASA, pierwszymi raportami na temat UFO i spiskiem, który doprowadził do usunięcia JFK pół wieku temu.

Do tego aby w ogóle powstała taka cywilizacja, potrzebna jest pelna kontrola wszystkiego, co dzieje się na naszej planecie – z kontrolą jej mieszkańców włącznie. Faszyzmowi udało się stworzyć taką kulturę kontroli i inwigilacji, gdzie każdy aspekt życia był uważnie obserwowany przez Wielkiego Brata. Dziś żyjemy w czasach, w których spełniły się wszystkie najskrytsze marzenia Hitlera by kompletnie kontrolować życie swoich obywateli.

Termin odrywająca się cywilizacja został stworzony przez ufologa Richarda Dolana. Dolan napisał kilka doskonałych książek takich jak dwa tomy “UFO and The National Security State” (“UFO i system bezpieczeństwa narodowego”). Napisał tam, że stworzenie systemu bezpieczeństwa narodowego powstało ze względu na fenomen UFO. Uznał on, że jeśli przyjąć do świadomości fakt istnienia UFO, to trzeba założyć, że w którymś momencie zostaną stworzone technologiczne możliwości, które w poważnym stopniu wyprzedzą wszystko to, co do tej pory stworzono na świecie. Początków powstania odrywającej się cywilizacji należy upatrywać czasach Zimnej Wojny. Stworzyła ona mentalność pozwalającą szukać zagrożenia w każdym dowolnie wybranym przez siebie miejscu, czyli nie tylko ze względu na komunizm, ale także ze względu na UFO. Jeśli więc powstaje grupa posiadająca taką mentalność i jednocześnie dysponuje zaawansowaną technologią, to automatycznie stworzy ona inną kulturę, łącznie z osobnym procesem sposobu podejmowania decyzji i ustanawiania praw. Jeśli posiada się technologię, która stara się być emulacją możliwości UFO, to jej stworzenie zajmie oczywiście dużą ilość czasu – być może więcej niż Manhattan Project – co najmniej kilkadziesiąt lat od zakończenia II WŚ. Ten proces i jego ukryty charakter tworząc osobną kulturę tworzy także osobną cywilizację. Jej istnienie będzie wymagać ogromnego i także ukrytego systemu finansowego, funkcjonującego kompletnie poza oficjalnymi księgami rachunkowymi. Taki system musi być bardziej tajny niż czarne budżety, czy tajne fundusze jakie mają do swojej dyspozycji agencje wywiadowcze po to, by nie musieć się z tych pieniędzy przed nikim rozliczać.

Tuż po II WŚ w Europie powstała mroczna grupa zwana Bilderberg. Spójrzmy na to kto ją reprezentował. Będzie to książę Niderlandów Bernhard zur Lippe-Biesterfeld, który był nazistą, W zebraniach uczestniczył Hermann Joseph Abst, niezwykle ważna osoba, szef Deutsche Bank. W czasie wojny zarządzał on bankiem w Berlinie, który wypłacał pensje nazistom. Wypłata dla Adolfa Hitlera również była zatwierdzana przez Absta. W grupie Bilderberg można znaleźć wielu innych sympatyków nazizmu, co wydaje się zrozumiałe ze względu na ilość niemieckich łupów jakie zgromadzili oni podczas wojny – które należało wprowadzić do światowego systemu finansowego. Być może część tego łupu nigdy nie została wpisana do ksiąg rachunkowych, dzięki czemu ludzie ci posiadali ukrytą rezerwę, pozwalającą na wsparcie rozwijającego się systemu kredytowego. Początek współczesnej odrywającej się cywilizacji można znaleźć także w japońskim militaryźmie. Podczas wojny Japończycy złupili większość Azji i łup Niemców w porównaniu do Japończyków był mizerny. Było tego tak dużo, że nie byli oni w stanie wysłać wszystkiego do Japonii i musieli ukryć większość tej fortuny na Filipinach. Skarb ten nazwano Złotem Yamashity, od nazwiska japońskiego generała, który dowodził akcją jego ukrywania. Już po wojnie amerykańskie służby wywiadowcze zdobyły informacje na ten temat. Człowiekiem który dowiedział się o złocie był Edward Lansdale, późniejszy szef tajnych operacji w CIA. Wielu ludzi wierzy, że Lansdale jest głęboko związany z zabójstwem prezydenta Kennedyego. Ludzie Lansdalea schwytali kierowcę generała Yamshity i poddali go torturom tak długo aż wskazał miejsca, gdzie Japończycy ukryli złoto. Wiele z tych miejsc odnaleziono i Lansdale osobiście poleciał do Tokio poinformować o tym gen. McArthura. McArthur z kolei wysłał go natychmiast do Waszyngtonu aby zdał relację z odkrycia prezydentowi Trumanowi. Prezydent Truman w 1947 r. po konsultacjach z doradcami od spraw bezpieczeństwa narodowego podjął decyzję aby utrzymać przejęcie tych astronomicznych ilości złota w kompletnej tajemnicy. Stworzył ukryty fundusz do finansowania tajnych operacji i czarnych projektów. To właśnie te pieniądze są bazą dla wszystkich, ukrytych funduszy jakie powstały po II WŚ. Innymi słowy Truman wprowadził amerykański wywiad do biznesu bankowego.

Ilość złota jaką Japończycy ukradli w Azji nigdy nie została zaksięgowana, dlatego obecna ilość złota, która jest w obiegu na świecie nieustannie się zmienia. Kiedy stworzono ukryty system finansów w oparciu o to złoto, musiano to zrobić w porozumieniu z byłymi japońskimi faszystami, bo tylko oni wiedzieli, gdzie znajduje się reszta tego złota. Stąd mamy w historii rozmaite niezbyt czyste układy dyplomatyczne jak ten pomiędzy prezydentem Nixonem a premierem Tanaką i Japońską Partią Liberalno-Demokratyczną. Tak więc na świecie przechowuje się znacznie więcej złota niż jest to zarejestrowane w cyrkulacji. W latach 2007-09 dochodzi do kilku skandali związanych z obligacjami wypłacanymi w złocie. Wg oficjalnej wersji obligacje te były podrobione a opiewały na biliony dolarów. Poszczególne obligacje były warte od 200 mln do miliarda dolarów. Większość ludzi uważa, że Truman ustanowił swój tajny fundusz z przeznaczeniem na tajne operacje, co jest częściowo prawdą, ale suma w bilionach dolarów przekracza wyobraźnię, gdy chcieć użyć ją na tajne operacje.

Pieniądze musiały być wiec wydawane na coś jeszcze. Np. na badania naukowe. Jeśli stworzyć długoterminowy program aby zbadać fenomen UFO i spróbować dokonać emulacji jego działania poprzez technologię, to oznacza to, że taka technologia będzie niezmiernie droga. Wystarczy spojrzeć na Skalę Kardaszewa. Radziecki astrofizyk, Nikołaj Kardaszew stworzył klasyfikację zaawansowania technologicznego cywilizacji. Kryterium tego podziału była ilość energii wykorzystywanej przez taką cywilizację. Wyróżnił on trzy typy takich zaawansowanych cywilizacji. Dla przypomnienia: Cywilizacja Typu 1 była w stanie wykorzystywać całą enbergię jaką posiadala planeta, łącznie z opanowaniem zjawisk meteorologicznych. Cywilizacja Typu 2 wykorzystywałaby całą energii wytwarzaną przez gwiazdę w systemie planetarnym w jakim znajdowala się taka planeta. W naszym przypadku oczywiście Słońce. Cywilizacja Typu 3 wykorzystywałby energię galaktyki, której częścią jest uklad słoneczny jaki zamieszkiwała. Można przejść z jednej do drugiej klasy jeśli posiada się technologię umożliwiającą manipulowaniem energią na skalę planety i pozwalającą kontrolować ten system. Oznacza to, że na obecnym etapie odrywająca się cywilizacja osiągnęła w Typ 1 na skali Kardaszewa. Świadczą o tym manipulacje meteorologiczne. Jeśli ktoś manipuluje pogodą, to robi to na skalę planety poprzez urządzenia typu HAARP, które tworzą rodzaj stymulacji energetycznej. (W podobny sposób zrabowane japońskie złoto wpływało na manipulowanie rynku finansowego.) Powstał więc system, który tworzy poczucie, że funkcjonuje w sferze globalnej związanej z całą planetą po to, aby sfinansować technologię pozwalającą na stworzenie cywilizacji Typu 1 wg skali Kardaszewa. Oznacza to przede wszystkim poważne inwestycje w program kosmiczny.

na podst: Richard Dolan – „UFOs and the National Security State”

Alternatywna historiaZaginione cywilizacje

Jednym z najbardziej tajemniczych i zagadkowych monumentów na powierzchni naszej planety jest leżący na płaskowyżu Gizy Sfinks. Ta starożytna konstrukcja wzbudza kontrowersje od momentu jej odkrycia, bo nikt nie jest w stanie dać konkretnej odpowiedzi na to, kiedy ją stworzono. W egipskich starożytnych opisach nie ma ani słowa o tym, kto i kiedy go zbudował. Od tego czasu powstało wiele teorii na temat genezy i wieku Sfinksa. Najnowszą stworzyli dwaj ukraińscy naukowcy, którzy w konkluzji swojej pracy uznali, że Sfinksa ma 800 000 lat! (słownie: osiemset tysięcy lat!). Swoją pracę i wnioski zaprezentowali na Międzynarodowej Konferencji Geoarcheologii i Archeomineralogii. Autorami są Wiaczesław Maniczew i Aleksander Parhomienko – obaj z Narodowej Akademii Nauki Ukrainy.

Punktem wyjścia dla dwóch naukowców były prace Johna Anthonyego Westa i Roberta Schocha, którzy próbowali naruszyć beton ortodoksyjnej egiptologii wskazując na znacznie bardziej odległy w czasie początek cywilizacji egipskiej a także fizyczne ślady wodnej erozji widoczne na monumentach w Gizie. Maniczew i Parhomenoko napisali w swojej pracy:

“Problem z określeniem daty stworzenia konstrukcji Sinksa jest nadal aktualny mimo, że ustalano ją na przestrzeni długiego czasu. Podejście geologiczne w połączeniu z innymi metodami naukowymi pozwala na relatywnie konkretną odpowiedź na temat wieku Sfinksa. Przeprowadzone badania nad Sfinksem pozwalają stworzyć konkluzję na temat ważności roli wody z dużych akwenów wodnych, która częściowo zalała monument tworząc na jego pionowych ścianach powierzchnię abrazyjno-akumulacyjną.

Morfologia tych formacji jest analogiczna z podobnymi platformami abrazyjnymi tworzącymi się w morskich strefach przybrzeżnych. Genetyczne podobieństwo porównywanej erozji i geologicznej struktury a także kompozycji petrograficznej kompleksów skał osadowych prowadzi do wniosku, że decydującą przyczyną zniszczenia historycznego monumentu jest raczej energia falowa niż abrazja piaskowa w procesie eoliańskim. Duża ilość literatury geologicznej potwierdza fakt długotrwałego istnienia dużych, słodkowodnych jezior w okresach od Dolnego Pleistocenu do Holocenu. Jeziora te były rozłożone na terenie wzdłóż Nilu. Górna granica erozji na Sfinksie odpowiada poziomowi wody, który miał miejsce we wczesnym Pleistocenie. Sfinks stał już na płaskowyżu w Gizie w tych geologicznych czasach.”

sfinks3

Argumenty ukraińskich naukowców na temat wieku Sfinksa są mocne i wspierają poprzednie wnioski Schocha oparte na badaniach geologicznych i dotyczące wieku monumentu. Maniczew i Parhomienko skupiają się na zanikaniu bryły Sfinksa pomijając zniszczone erozją struktury w miejscu gdzie on stoi, które były studiowane wcześniej przez Schocha. Zwracają za to uwagę na falistą powierzchnię monumentu układającą się w zagadkowy wzór.

Akademiccy naukowcy mają wutłumaczenie istnienia głębokiego wcięcia w Sfinksie i uważają, że powstało ono w wyniku działania wiatru i piachu. Falistość powstała dlatego, że twardsza skała lepiej znosi abrazję a miększe poziomy bardziej byly podatne na erozję, tworząc puste przestrzenie.

Schoch

Wg Maniczewa i Parhomienki ten argument nie wyjaśnia dlaczego twarz Sfinksa nie posiada takich śladów. Nawiązując do argumentów Schocha, który mówił o długotrwałym deszczu 13 tys. lat p.n.e., ukraińscy naukowcy zgadzają się z nimi częściowo sugerując, że erozja Sfinksa miała miejsce wcześniej niż 13 tys. lat p.n.e. Górskie i przybrzeżne strefy Kaukazu i Krymu – które znają doskonale, mają również ślady erozji wywołanej przez wiatr, która różni się morfologicznie od śladów erozji na Sfinksie. Obaj uważają, że erozja wywołana wiatrem jest bardzo delikatna niezależnie od budowy geologicznej skały.

“W naszych wyprawach geologicznych w rozmaite góry i strefy littoralne Krymu i Kaukazu często obserwowaliśmy eoliańskie wietrzenie, którego morfologia różni się poważnie od wietrzenia obserwowanego na Sfinksie. Większość naturalnych form wietrzenia ma łagodny charakter, niezależnie od litologicznej kompozycji skały.

Nasze doświadczenie w badaniach naukowych geologii morskiego wybrzeża daje powód do stworzenia analogii ze Sfinksem i sugeruje inny mechanizm zniszczenia. Specjalista geolog, który pracuje na polu geomorfologii morskiego wybrzeża zna formy abrazji akumulacyjnej (“Morskaja Geomorfologija”, 1980). Mogą one być jedno lub wielopoziomowe. Ułożone są horyzontalnie do poziomu wody, jeśli brzeg tworzy pionowy klif. Szczególnie głębokie abrazje akumulacyjne tworzą się na stromych klifach tworząc stratę węglanych skał. Takie głęboko wcięte formy są dobrze znane nauce i zostały detalicznie zbadane na wybrzeżu Morza Czarnego, Kaukazu i Krymu (Popow, 1953; Zenkowicz, 1960). Model abrazyjno-akumulacyjnej formacji skały kaukazkiego fliszu został stworzony przez Popowa (1953, 162; Fig.3). W dynamice tworzenia się procesów takiej abrazji można wyszczególnić charakterystyczny moment, w którym energia fal jest skierowana na warstwę skały na poziomie wody. Poza tym tak sól jak i słodka woda może rozpuszczać skałę.”

Maniczew i Parhomienko sugerują nowy naturalny mechanizm, który jest w stanie wytłumaczyć sfalowaną powierzchnię Sfinksa. Mechanizmem jest uderzanie fal o skałę na wybrzeżu. Na przestrzeni tysięcy lat może powstać formacja jednego lub więcej zmarszczeń, co jest doskonale widoczne np na wybrzeżu Morza Czarnego. Proces, który działa poziomo stworzy zniszczenie i rozpad skały.

Obserwacja wżerów na Sfinksie sprawiła, że ukraińscy naukowcy doszli do wniosku, że wspanały monument mógł być pod wpływem warunków opisanych wyżej w kontekście zanurzenia w dużym akwenie wodnym a nie pod wpływem regularnych wylewów Nilu.

Maniczew i Parhomienko sugerują, że geologiczna kompozycja Sfinksa jest sekwencją warstw wapiennych przełożonych cienkimi warstwami gliny. Naukowcy wyjaśniają, że taka skała posiada inny stopień oporu wobec działania wody i jeśli miałaby powstać w wyniku jedynie abrazji poprzez piasek to można by było to odczytać ze straty określonej kompozycji litologicznej. Sugerują zatem, że abrazja na Sfinksie jest stworzona z wielu strat lub zajmuje część warstwy homogenicznej kompozycji.

sfinks2

Maniczew i Parhomienko są przekonani, że Sfinks musiał być zanurzony w wodzie przez długi czas i dla udowodnienia tej hipotezy powołują się na literaturę geologiczną badań płaskowyżu Gizy. Wg tych badań pod koniec Pliocenu (5.2-1.6 mln. lat temu) morska woda wdarła się w dolinę Nilu powoli zalewając całe to miejsce. Spowodowało to powstanie osadów jeziornych, które znajdują się 180 m powyżej obecnego poziomu Morza Śródziemnego. Poziom morza w kalabriańskiej fazie jest najbliżej widocznych dzisiaj abrazji na Sfinksie. Wysoki poziom wody powodował także wylewy Nilu i utrzymujące się długo akweny wodne. Miało to miejsce 800 000 lat temu.

Mamy tu więc dowody stojące w sprzeczności z konwencjonalną teorią zniszczenia spowodowanego przez wodę i piasek, którą krytykowali wcześniej West I Schoch. Przypomnieli oni, że na przestrzeni wielu wieków Sfinks leżał pod warstwą piasku i dlatego ani woda ani piasek nie mogły spowodować żadnych zniszczeń na jego strukturze.

Pedro_II_of_Brazil_in_Egypt_1871

Kiedy jednak Schoch wskazywał na działanie wody poprzez nieustający deszcz, ukraińscy geolodzy widzą efekt erozji spowodowany bezpośrednim kontaktem z otaczającymi Sfinksa wodami jeziora stworzonego w Pleistocenie. Oznacza to, że Sfinks jest jednym z najstarszych monumentów na powierzchni naszej planety, cofający drastycznie wstecz początki ludzkiej cywilizacji.

Niektórzy mogą twierdzić, że teoria ogłoszona przez Maniczewa i Parhomienkę jest ekstremalna bo umieszcza Sfinksa w czasach w których wg obecnego poziomu wiedzy nie było jeszcze ludzi. Idąc dalej, dwie megalityczne świątynie stojące przy Sfinksie, zostały zbudowane z tego samego kamienia, co oznacza, że na podstawie nowego datowania powstania Sfinksa one również powstały 800 000 lat temu. Oznacza to, że starożytna cywilizacja zamieszkiwala naszą planetę znacznie wcześniej niż współcześni naukowcy są zdolni zaakceptować.

na post: Ancient Code i Geoarchaeology and Archaeomineralogy (Eds. R. I. Kostov, B. Gaydarska, M. Gurova). 2008. Proceedings of the International Conference, 29-30 October 2008 Sofia, Publishing House “St. Ivan Rilski”, Sofia

Zaginione cywilizacje

W 2008 r. w Gruzji, w rejonie Borżomi, odkopano kości starożytnego giganta. Ustalono, że miał on wysokość 2.5 – 3 m a jego czaszka miał być trzy razy większa od ludzkiej. Na zdjęciach porównano kości ludzkie ze znalezionymi kośćmi giganta i gołym okiem widac różnicę.

Kości znaleziono w jaskini w rezerwacie Kharagauli w wąwozie Borżomi. Znaleziono tam także ruiny osady i zniszczone krypty. Wiele gruzińskich legend opowiada o żyjących na tych ziemiach gigantach a geolodzy potwierdzili, że tysiące lat temu region ten nawiedzilo potężne trzęsienie ziemi, które kompletnie zmieniło krajobraz dzisiejszej Gruzji (co mogło być bezpośrednią przyczyną wyginięcia gigantów). Szkielety gigantow odkrył rosyjski arecheolog amator, Wladimir Mielikow. Na górskim pustkowiu miał on spotkac pasterza, który opowiedział mu historię jaskini, na którą natknął się przypadkiem. W jej wnętrzu znalazł dwa szkielety gigantów, które siedziały na czaszka z Borzomiolbrzymich krzesłach, przy równie potężnym stole. Zaintrygowany tym Mielikow wybrał się w to miejsce wraz ze swoją ekipą badawczą. Okazało się że jaskinia jest zawalona i wypełniona ziemią i kamieniami. Jednak już pobieżne wykopaliska doprowadzily do znalezienia dużej ilości antycznie wyglądających kości. Kości wyglądaly na ludzki jednak były znacznie większych rozmiarów. Mielikow zabrał ze sobą kilka ze znalezionych kości i przekazał je do zbadania naukowcom.

Kości gigantów na Kaukazie nie są niczym nowym. W 2000 r., niedaleko wsi Udabno znaleziono szkielet czterometrowego giganta. Podobne szkielety znaleziono w jaskini położonej na zboczu Góry Kazbek w 1920 r.. W 1945 r. radziecka wówczas Agencja TASS a także “Washington Post” podaly, że w górach Tien, położonych w radzieckiej centralnej Azji niedaleko Himalajów, znaleziono szkielet, którego gigantyczna, przypominającą ludzką czaszka miała obwod 84 cm. Zmierzona kość piszczelowa miala również 84 cm długości. Informacje o odkryciu kości giganta w Gruzji podala gruzińska stacja telewizyjna Rustavi2. Krótki program na ten temat wyemitowano także w rosyjskiej tv.

GiantBones6

Od conajmniej wieku trwa dyskusja na temat tego czy giganci istnieli naprawdę. Wspomina o nich Biblia (synowie Nephilim) i wiele historycznych zapisków. Giganci zaludniają też wiele historii dziś uznawanych za legendy. Nauka nie chce uznać istnienia gigantów za fakt, bo stoi to w sprzeczności z obowiązującą obecnie teorią ewolucji. Rosyjscy i gruzińscy naukowcy z Instytutu Archeologii w Tbilisi, którzy zajęli się zbadaniem kości, nie wypowiedzieli się definitywnie na temat tego z czym mamy do czynienia. Czy jest to gigantyczny człowiek czy też może zwierzę. Sytuacja taka trwa od lat i wygląda na to, że naukowcy gorączkowo szukają jakiegoś wyjaśniena w obliczu oczywistej ewidencji w postaci kości o nadnaturalnych rozmiarach. Jedynym naukowcem, który podjął się zbadania znalezionych w jaskini kości był gruziński profesor paleontologii Abesalom Vekua. Profesor – członek Gruzińskiej Akademii Nauk – jest autorytetm w kwestiach najstarszej historii człowieka i odkrywcą jednej z odmian wczesnych ludzi, ktorą nazwał Homo erectus georgicus, a która żyła na ziemi 1.8 mln lat temu. Tematem zainteresowala się rosyjska telewizja, która pokazała profesora wraz z gigantycznymi kośćmi. Ocenił on wówczas ich wiek na 25 tys lat! Uznał, że w przeszłości istniała globalna rasa gigantów o czym świadczą podobne znaleziska w innych częściach świata. Profesor mowi na filmie po gruzińsku, czemu towarzyszy rosyjski dubbing. Niestety zanim profesor Vekua sformułował swoje wnioski zmarł a kości gigantow zniknęły w przepastnych archiwach gruzińskiego muzeum narodowego być może wraz z notatkami profesoira, których również nie odnaleziono.

GiantBones7

Jedną z najśmielszych teorii naukowych na temat gigantów jest hipoteza, że ludzkość w pewnym momencie swojej ewolucji przesla etap nazywany roboczo gigantyzmem. Taką teorię lansuje m. in profesor Lee Burger z University of Witwatersrand w Południowej Afryce. Jest on jednym z nielicznych naukowców, ktora uważa, że trudno jest nadal ignorować fakty w postaci gigantycznych kości i nazywac je abnormalnymi ze względu na jakąś tajemniczą chorobę. Taką rasą gigantow było Homo heidelbergensis – odmiana człowieka poprzedzająca Homo sapiens, zamieszkająca m. in. tereny Europy 350-400 tys. lat temu. Giganci – wg profesora Burgera -wyginęli a raczej skurczyli się do naszych rozmarów ok. 150 tys lat temu.

Bruce FentonZnalezisko w Gruzji bylo na tyle intrygujące, że Science Channel wysłał tam wlasną ekipę filmową, która miała zbadać całą sprawę na miejscu. W wyprawie wziął udzial Bruce Fenton, autor ksiażki pt. “Ancient Aliens in Australia”. Fenton w przeszłości wygłosił wiele kontrowersyjnych teorii na temat zamierzchłej przeszłości naszej cywilizacji. M. in. uznał on, że Majowie byli hybrydami Plejadian a ich krew miała halucynogenne wlaściwości – co tłumaczyło masowe ofiary ludzkie jakie składały mezoamerykańskie cywilizacje. Okazało się, że cała okolica jaskini, w któorej znaleziono kości gigantów usiana jest pozostałościami po nieznanej nam bliżej megalitycznej cywilizacji. Natrafiono na pozostałości po kamiennej drodze, którą musiano zbudowac wiele tysięcy lat temu. Pytanie brzmi: kto mógł sprostać takiemu poważnemu inżynieryjnemu zadaniu, któore wymagało transportowania wielu ton kamieni i po co komu droga w miejscu, które jest kompletnym, dziewiczym pustkowiem?

Jazon i ArgonauciW miejscu tym znajdują się także ruiny niewielkiego, kamiennego fortu. Nie wiadomo kto go zbudował. Bloki skalne połączone są cementem, który pobieżnie oceniono na 2200 lat. Czy jest to dzieło gruzińskich gigantów? Nie wiadomo, bo w miejscu tym nie prowadzi się żadnych badań archeologicznych. Wg Fentona cement użyty jako spoiwo w budowie kamiennej striuktury zrobiony był ze zmielonych kości (!) dzięki czemu miał on nabrać niezwykłej twardości. Oceniono, że kości (ludzkie) stanowiły ok 25% cementu. Fenton jednak nie podparl tego twierdzenia żadną konkretną analizą a nawet fotografią. Istnienie gigantów w tym regionie potwierdzają nie tylko rozliczne miejscowe legendy, ale także greckie mity. Analizował je Jason Colavito w swojej ksiażce pt: Jason and the Argonauts through the Ages (“Jazon i Arogonauci poprzez wieki”). Grecy nazywali Gruzję Kolchidą, a Jazon szukał tam “Złotego Runa”. To tam do skały miał być przykuty gigant Prometeusz, któremu za karę, że wyjawił ludziom tajemnicę ognia, orzeł codziennie wyrywal wątrobę, która regenerowala się następnego dnia. W gruzińskich legendach znajduje się podobna historia o gigancie Amiranim przykutym do skały za karę, że przekazał ludziom zakazaną wiedzę. Nie wiadomo czyja historia była pierwsza. Czy Grecy zaadaptowali opowieść o Amiranim i nazwali go Prometeuszem czy może było odwrotnie. Gruzini utrzymują, że mit o Amiranim ma conajmniej 3 tys. lat, ale gruzińscy naukowcy nie są miarodajni, bo często ponad naukę stawiają swoje nacjonalistyczne ambicje i dlatego do ich rewelacji należy podchodzić sceptycznie.

ruiny