Drugie podejście do nagrania Polaraxy 7 – tym razem udane. Można odetchnąć z ulgą. W magazynie audio-wizualnym garść rozmaitych informacji poglądów na temat sztucznej inteligencji, gwałtownego rozwoju robotów o coraz większej inteligencji a przede wszystkim autonomicznych robotów militarnych. W ONZ odbywa się właśnie dyskusja na ten temat. W dalszej części programu roboty jako szansa dla Fukushimy i wciąż odległe zniwelowanie efektów towarzyszących katastrofie na terenie elektrowni Daichi. Aż trudno uwierzyć, że od czasu katastrofy minęło już 6 i pół roku. Świat o niej niemalże zapomniał uznając, że cala sytuacja jest pod kontrolą. Jak się okazuje – nie jest a do rozwiązania problemu wciąż bardzo daleko. Wśród opowieści jest także historia japońskiego samolotu towarowego, przewożącego wino z Francji i jego spotkania z UFO nad Alaską. Przestrzeń kosmiczna dookoła Ziemi roi się od rozmaitych obiektów, z których jedne są zwykłymi, kosmicznymi śmieciami spalającymi się w naszej atmosferze (takie jak niedawny, efektowny meteor nad Laponią i mająca się wkrótce spalić w ziemskiej atmosferze chińska stacja kosmiczna Tiangong-1) a inne mają bardzo mocno podejrzane pochodzenie i być może są emisariuszami na razie bliżej nieznanej nam obcej inteligencji spoza układu słonecznego. Na koniec kilka słów na temat obserwatorium w Arecibo na Puerto Rico, uszkodzonego ostatnio przez huragan Maria a także najnowszy projekt SETI nasłuchujący odgłosów z okolic czerwonego karla Ross128. Zapraszam do odsłuchania!
Temat UFO i odwiedzin naszej planety przez jakąś bliżej nieznaną pozaziemską inteligencję nigdy nie traci na aktualności. Ostatnia próba Ujawnienia-Disclosure, dokonywana przez Toma DeLonge wespół z grubymi rybami z tajnych służb, nauki i polityki jeszcze raz próbuje wprowadzić dyskusję na temat UFO na zupelnie inny poziom , jakby zdając sobie sprawę ze straconych 70 lat, jakie ufologia spędziła na dreptaniu w kółko. Problem ten może okazać się ważniejszy niż myślimy a obecność istot pozaziemskich bliższa niż pozwala na to nasza wyobraźnia. Ostatnio ujawnione dokumenty na temat śmierci prezydenta Kennedy’ego wskazują, że być może prawdziwym powodem tego morderstwa była chęć ujawnienia i podzielenia sie prawdą na temat obcej obecności na Ziemi z Rosjanami a także z resztą świata. Ronald Reagan ujął to wprost mówiąc:
„Czasami myślę jak szybko znikają pomiędzy nami wszelkie różnice w obliczu obcego zagrożenia spoza tego świata. Czyż jednak obca siła nie żyje od dawna wśród nas?”
Ujawnienie dotyczące UFO spaliło na panewce, gdy próbowano tego dokonać od góry. Obecna próba zmienia kierunek i podejście do tematu, ktory jest być może o wiele bardziej palący i istotny , niż nam sie wydaje. I o tym jest dzisiejsza Polaraxa nr. 5 – nieco kontrowersyjna w swoich wnioskach, ale być może skłaniająca do zastanowienia i reewaluacji wszystkiego co wiemy o UFO. Zapraszam!
Pilot myśliwca F-18 Hornet, Dave “Sex” Fravor, slużył w dywizjonie lotniczym stacjonującym na lotniskowcu USS “Nimitz”. O świcie 14 listopada 2004 r. poderwał swoją maszynę z pasa startowego lotniskowca i ruszył wraz ze swoim skrzydłowym w rutynowy patrol nad Pacyfikiem, ok. 100 mil morskich od San Diego. Jego sygnałem rozpoznawczym był “FASTEAGLE 01” a jego kolegi “FASTEAGLE 02”. Po starcie samoloty obrały ten sam kurs i poleciały w stronę rejonu, gdzie wyznaczono im rozpoznanie. Był to normalny i rutynowy patrol pod błękitnym niebem południowej Kalifornii.
Grupa Uderzeniowa, w której skład wchodził lotniskowiec “Nimitz” trenowała na tym akwenie zintegrowaną operację wojskową przy udziale wielu okrętów w tym także krążownika rakietowego klasy Ticonderoga – USS “Princeton”. Lot pary myśliwców przebiegał spokojnie, pogoda była piękna i nic nie wskazywało na to, że dzień może przynieść jakąś niespodziankę.
Obaj piloci nie wiedzieli jednak, że od kilku dni krążownik “Princeton” wyłapywał swym radarem jakieś dziwne sygnały. Na okręcie zamontowany był wówczas najnowocześniejszy radar na świecie zwany SPY-1, który ze względu na charakterystyczny wygląd marynarze nazywali Death Star. Począwszy od 10 listopada grupa niezwykle doświadczonych oficerów odebrała wielokrotne odbicie na ekranie radaru pokazujące niezidentyfikowany obiekt latający, poruszający się na wysokości ponad 25 tys. metrów, który w wojskowym żargonie określono jako AAV – Anomalous Aerial Vehicle (Anomalny Pojazd Powietrzny). Obiekt ten w ciągu kilku sekund był w stanie ze swojego ogromnego pułapu zanurkowac w dół i zatrzymać się zaledwie 15 m nad poziomem wody!
Takie zachowanie UFO miało miejsce zawsze w tym samym punkcie – ok. 30 mil morskich od Półwyspu Kalifornijskiego zwanego Baja, należącego do Meksyku. Wyrafinowany radar okrętu był w stanie śledzić obiekt kiedy opadał w dół i unosił się w miejscu nad poziomem wody. Następnie obiekt przyspieszał i dosłownie wyparowywał z ekranu radaru, poruszając się z prędkością wielokrotnie większą od najszybszych pojazdów lotniczych na ziemi. Kiedy dywizjon lotniczy wylądował na “Nimitzu”, “Princeton” uznał, że myśliwce stwarzają doskonalą okazję aby przyjrzeć się bliżej temu niecodziennemu zjawisku.
Kiedy oba FASTEAGLE prowadziły swój patrol, w tym samym rejonie pułkownik “Cheeks” Kurth oblatywał świeżo wyremontowaną maszynę Super Hornet sprawdzając działanie wszystkich systemów. To właśnie z nim najpierw skontaktował się “Princeton”. To co usłyszał pułkownik wprawiło go w zdumienie. Nieoczekiwanie dostał rozkaz zbadania niezidentyfikowanego pojazdu latającego. Nie zaskoczył go sam rozkaz, bo kiedy grupa uderzeniowa żeglowała w przeszłości na miejsce swojej akcji, z lotniskowca często wysyłano samoloty aby zbadać tożsamość innego pojazdu lotniczego, który zazwyczaj był cywilnym samolotem a czasami należal do obcej marynarki wojennej. Zdziwiło go jednak to, że taki niezidentyfikowany obiekt porusza się w tak niewielkiej odległości od San Diego. Z tej odległości był w stanie zobaczyć z powietrza lotnisko własnej jednostki wojskowej. Kiedy zmienił kurs aby wykonać zadanie, głos w słuchawkach zapytał go jakie uzbrojenie posiada w swoim samolocie. Na chwilę zapadła ciężka cisza. “Jestem nieuzbrojony” odparł pułkownik.
Tymczasem kapitan “Princeton” nie próżnował i skierował w rejon gdzie pojawił się AAV – latający radar – samolot E-2C Hawkeye. Samolot miał naprowadzać na cel oba Hornety FASTEAGLE. Poszukiwany obiekt wisiał na wysokości 6 tys. m nad wodami oceanu. Odbicie radaru nie było zbyt silne i załoga Sokolego Oka nie była w stanie namierzyć UFO. Wobec takiego obrotu sprawy “Princeton” ponownie przejął obserwację obiektu, kierując w jego stronę parę pędzących myśliwców. Mimo to, latający radar wciąż był utrzymywany w akcji słuchając w powietrzu przebieg rozmów radiowych.
Kiedy pułkownik “Cheeks” zbliżył się do miejsca, w które go skierowano, rozkaz z “Princeton” nakazał utrzymywać mu pułap powyżej 3 tys. m. W tym miejscu miały się lada chwila pojawić lecące nisko dwa myśliwce wysłane z lotniskowca. “Cheeks” obserwował oba samoloty na swoim pokładowym radarze. Chwilę później kolejny rozkaz z “Princeton” nakazał mu porzucenie patrolu i powrót na okręt. Był już bardzo blisko celu i zdecydował, że przeleci nad wyznaczonym mu wcześniej punktem i rzuci okiem na to, co tam się dzieje.
Morze było bardzo spokojne, jego powierzchnia przypominała taflę szkła. Był to typowy kalifornijski dzień, bez jednej chmurki na niebie. Idealne warunki do latania. Kiedy “Cheeks” nadleciał nad wyznaczony punkt od razu zauważył pieniące się jak kipiel miejsce na powierzchni spokojnego oceanu. Spieniony fragment wody był okrągły i miał ok 100 m szerokości. Przez chwilę dostrzegł jakiś kształt tuż pod powierzchnią wody. Wyglądało to jak okręt który raptownie tonął.
Przeleciał nad kipielą i zawrócił aby polecieć w stronę “Nimitza”. Nie był w stanie określić co było przyczyną kipieli. Kiedy zawracał stracił ją na chwilę z oczu i gdy spojrzał w to miejsce ponownie, morze było gładkie jak szkło. Nie było najmniejszego śladu po pieniącej się wodzie.
Kilometr pod samolotem “Cheeka” pilot Dave Fravor także został zapytany o stan uzbrojenia. Oba samoloty FASTEAGLE niosły pod skrzydłami jedynie po dwie rakiety treningowe. Pilot dostał odpowiedni namiar nawigacyjny i ruszył razem ze swoim partnerem sprawdzić co dzieje się we wskazanym miejscu.
Samoloty skanowały swoimi radarami cały obszar, ale niczego podejrzanego nie wykryły. Samoloty były nowiutkie, prosto z zakładów lotniczych i urządzenia na ich pokładzie pracowały bez zarzutu. Mimo braku jakiegokolwiek kontaktu na radarze, samoloty pędziły w kierunku miejsca, które na mapie zaznaczył USS “Princeton”.
Po chwili Dave zauważył samolot “Cheeka” i plamę spienionej wody na oceanie. Obszar spienionej wody był tak duży, że pilot doszedł do wniosku, że jest to być może miejsce, gdzie do wody wpadł jumbo-jet i właśnie tonął. Zaczął gwałtownie obniżać lot, kierując się w stronę tego miejsca. Nieoczekiwanie dostrzegł nad wodą dziwny obiekt. Był biały i unosił się w powietrzu tuż nad spienioną wodą. Miał podłużny kształt i nie można na nim było wyróżnić żadnych charakterystycznych elementów. Wyglądał w opisie pilota tak jak cukierek miętowy “tic-tac” Pojazd nieznacznie balansował w powietrzu, utrzymując się nad samym centrum wirującej pod nim wody. Dave natychmiast skierował swojego skrzydłowego w dół, aby przeleciał nad tym miejscem a sam zamierzał dokonać przelotu na niewielkiej wysokości z drugiej strony. Podczas wykonywania manewru bezskutecznie usiłował namierzyć obiekt radarem pokładowym. Gdy zaczął zbliżać się do podłużnego obiektu ten nagle drgnął, pochylając swój węższy koniec w stronę nadlatującego myśliwca.
Kiedy odległość pomiędzy myśliwcem a UFO zaczęła się raptownie zmniejszać, niezidentyfikowany pojazd zaczął nagle wznosić się w powietrze zataczając szerokie koła. Wiedziony instynktem pilot myśliwca skulił się w swojej kabinie i raptownie przyspieszył. Wpatrzony we wciąż nie działające urządzenia pozwalające na namierzenie celu, zamierzał przeciąć drogę wznoszącemu się białemu obiektowi. Dzieliło ich już zaledwie 500 m.
Dave przez radio informował o swoich kolejnych manewrach i pełnej gotowości do ataku. Informacje przesyłane były na “Princeton”, ale słuchała ich także załoga samolotu radarowego. Setki razy słyszeli już pilotów wchodzących w fazę ataku. Ich głos był zazwyczaj bardzo spokojny. Głos atakującego Dave’a był jednak wyraźnie podniecony i podekscytowany. Wiedzieli, że stało się coś niezwykłego.
W swoich raportach piloci opisujący unoszenie się niezidentyfikowanego obiektu porównywali je do wznoszenie się Harriera – samolotu pionowego startu. Zgodnie opisali, że był on biały i miał długość ok 14 m (czyli podobną do długości myśliwca). Przez jego środek przebiegała linia, ale nie można było dostrzec ani okien, kadłuba, skrzydeł czy napędu.
Kiedy samolot Dave’a był już bardzo blisko, obiekt nagle przyspieszył i wystrzelił do góry z oszałamiającą prędkością. Pilot natychmiast podał przez radio kierunek wznoszenia się UFO, ale na “Princeton” nic już nie dostrzeżono. Obiekt znikł, by po chwili pojawić się na radarze ponownie! Wisiał nad dwoma krążącymi bezradnie Super Hornetami na wysokości 8 tys. metrów.
Oba myśliwce natychmiast ruszyły jego śladem. Paliwo w samolotach zaczęło się już kończyć. Nie zobaczyli już nic innego wracając na “Nimitza”. Spieniony krąg wody również zniknął i wtopił się w ocean. Dave nie widział nic pod powierzchnią wody co mogło być przyczyną tych turbulencji. Obaj piloci obejrzeli go bardzo dokładnie i kiedy kilka minut później wrócili na to samo miejsce, po spienionym kręgu nie było już śladu.
Kiedy piloci po powrocie na lotniskowiec zdawali swoje wyposażenie, kolejne dwie załogi były już gotowe do lotu. Ich zadaniem było zbadać dokładnie o samo miejsce w którym jeszcze nie tak dawno był Dave ze swoim skrzydłowym. Szybko przekazał kolegom swoje spostrzeżenia i zasugerował żeby włączyli pokładowe kamery.
Druga para samolotów miała pełniejsze wyposażenie niż Hornet Dave’a. Miały one urządzenie FLIR, które obserwowało i filmowało obiekt w podczerwieni wykrywając najmniejsze nawet punkty ciepła. Okazało się, że biały, podłużny tic-tac powrócił w to samo miejsce! Cała akcja drugiej pary pilotów miała podobny przebieg. Przy próbie ataku tic-tac z ogromną prędkością znikał w przestworzach. Tym razem samoloty miały na swoim pokładzie pełne uzbrojenie i ostrą amunicję. Urządzenie FLIR było w stanie zarejestrować obecność pojazdu, nie wykryło jednak żadnego punktu ciepła ani emisji gazów. Kiedy myśliwce znalazły się zbyt blisko obiekt przyspieszył i jego prędkość była tak wielka, że nawet na zwolnionych obrotach nagrania wygląda to tak, jakby obiekt po prostu rozpłynął się w powietrzu. Później okazało się, że w miejsce gdzie piloci widzieli wodną kipiel płynęła na pełnej prędkości łódź podwodna USS “Louisville”, ale na okręcie nie słyszano żadnych podejrzanych sygnałów wysyłanych pod wodą.
Nie do końca jasnym zbiegiem okoliczności taśma z tym nagraniem trafiła na You Tube (!). Po jakimś czasie jednak usunięto ją z sieci. Wydarzenie jakie miało miejsce u wybrzeży San Diego trzeba zaliczyć do jednych z najbardziej niezwykłych w naszej współczesnej historii nie tylko UFO ale także USO. Przyznać jednak trzeba, że przypadek ten nie jest łatwy. Dotyczy on pojawienia się UFO tuż przy potężnym zgrupowaniu amerykańskiej floty wojennej, wyposażonej w najnowocześniejszą broń i elektronikę tamtych czasów. Na dodatek zdarzenie miało miejsce nie tak dawno i nadal wiele elementów taktyki i wyposażenia amerykańskiej floty jest opatrzone klauzulą tajności. Dlatego przypadek ten jest niezwykle trudny do pełnego opisania i zrozumienia tego, co zaszło w słoneczny, listopadowy dzień na oceanie u wybrzeży San Diego
11 maja 1950 r., Evelyn Trent karmiła właśnie króliki na swojej farmie niedaleko McMinnville w stanie Oregon, kiedy na niebie pojawił się dziwny obiekt. Wyglądal jak wielki spadochron bez linek, błyszczący srebrzyście z odcieniem brązu. Widok był zaskakujący i oczywisty jednocześnie. Nie było mowy o jakimś przywidzeniu. Nie zastanawiając się pobiegla do domu zawołać swojego męża krzycząc żeby zabrał aparat fotograficzny. Kiedy jej mąż Paul wyszedl na zewnątrz natychmiast dostrzegl obiekt na niebie. Był błyszczący, okrągły i nie miał skrzydeł. Powoli krązył w powietrzu oddalając się w kierunku zachodnim. Nie zastanawiając się długo podniósł składanego Kodaka Roamera do oka i zdążył kliknąć dwa zdjęcia zanim obiekt zniknął w wieczornej mgle. Wszystko to trwało nie więcej niż 30 sekund. Zdjęcia okazały się być bardzo udane i szybko stały się najsławniejszymi zdjęciami w hrabstwie Yamhill.
Aparat, którym Paul Trent zrobił zdjęcia UFO rejestrował obraz na kliszy. Był to w końcu rok 1950 i o zapisie cyfrowym nie było mowy nawet w książkach sci-fi. Nie od razu oddał kliszę do wywołania. Zostały na niej jeszcze trzy wolne klatki na których uwiecznił rodzinny piknik z okazji Dnia Matki. Paul nie wierzył że sfotografowal UFO – byl pewien, że na niebie pojawił sie jeden z tajnych wojskowych pojazdów i obawiał się, że to wróży kłopoty. Kiedy zdjecia wreszcie wywołano niechętnie pokazywał je znajomym, którzy zachęcali go, aby wysłał je do lokalnej gazety. W końcu dał się przekonać i dwei fotografie zamiescił w swoim czerwcowym wydaniu: “The McMinnville Telephone Register” a potem “The Oregonian”. Krótko potem zdjecia opublikowały gazety z Portland i Los Angeles. Informację na temat latającego spodka nad Oregon przekazały też mające międzynarodowy zasięg serwisy radiowe International News Service i Associated Press, Zdjęcia zobaczyli redaktorzy magazynu “Life” – wówczas był to najpopularniejszy magazyn w USA – i również je opublikowali. W ciągu miesiąca cała Ameryka wiedziała już o tym wydarzeniu i na McMinnville zaczęto mówić Saucerville. Znana osobowość radiowa tamtych czasów – Frank Edwards – zrobił olbrzymie powiększenia zdjęć i osobiście zawiózł je do Pentagonu, gdzie jak opowiadał, wzbudził nimi sensację. Magazyn “The McMinnville Telephone Register”, który jako pierwszy opublikował całą historię był zasypany prośbami o przysłanie historycznego numeru. Dodrukowano ekstra 10 tys. kopii, które rozesłano po całych Stanach, 10 centów za sztukę. Trentow zaproszono nawet do programu telewizyjnego w Nowym Jorku aby przed kamerami opowiedzieli swoją historię. Co ciekawe, w Nowym Jorku poproszono ich o negatywy fotografii w celu ich skopiowania. Kiedy Trentowie po programie poprosili o ich zwrot, powiedziano im w telewizji, że gdzieś się zapodziały i nie można ich znależć. Tymczasem historia o latającym spodku sprzedawała się jak ciepłe bułeczki.
Wkrótce w domu Trentów pojawili się śledczy z US Air Force a także z FBI. Trentowie opisali wszystko co widzieli a śledczy kiwali ze zrozumieniem głowami. Slyszeli wielokrotnie podobne historie, które najczęściej dało się wytlumaczyć w prozaiczny sposób, gdy omyłkowo brano za UFO balony, samoloty a nawet planetę Wenus, mocno rozjarzoną na nocnym niebie. Ten przypadek był jednak zupełnie inny, bo zjawisko zostało sfotografowane i nie było wątpliwości, że był to latający spodek. Evelyn Trent widziała latające spodki już wcześniej i to trzykrotnie. W wywiadzie dla “The Oregonian” powiedziała, że nikt nie chciał jej uwierzyć.
17 lat później, w 1967 r. powołano komisję do spraw zbadania zjawiska UFO pod przewodnictwem fizyka nuklearnego Edwarda Condona. W opublikowanym, liczącym sobie 950 stron raporcie pt.: “Scientific Study of Unidentified Flying Objects” (“Studium naukowe nad UFO”) odrzucono niemalże wszystkie zgłoszone przypadki dodając na koniec:
“conajmniej jeden sfotografowany przypadek obiektu o kształcie dysku widziany nad Oregon, został sklasyfikowany jako trudny do wytłumaczenia”.
Analiza fotografii wykazala, że zdjęcia są prawdziwe, podobnie jak zeznanie Trentów.
“Przypadek ten jest jednym z kilku raportów na temat UFO – kontynuowano w raporcie – w którym wszystkie przeanalizowane czynniki: geometryczne, psychologiczne i fizyczne wydają się być spójne wobec faktu, że niezwykły latający obiekt, srebrzysty, metaliczny, o kształcie dysku, mający kilkadziesiąt metrów średnicy i ewidentnie nienaturalny przeleciał w zasięgu wzroku dwóch świadków”.
Zdjęcia zrobione przez Paula Trenta przebadało wielu specjalistów i nie ulegało wątpliwości, że są autentyczne, podobnie jak negatywy, które w magiczny sposób się odnalazły i weszły do ewidencji Komitetu Condona. Odesłano je później do “The McMinville Telephone Register” i to dopiero w 1970 r. Trentowie nie chcieli ich z powrotem. Okazało się, że ktoś je przyciął, odcinając obraz dookoła spodka. Negatywy te zbadał raz jeszcze fizyk optyczny, dr Bruce Maccabee. Maccabee pracował dla US Naval Surface Warfare Center jako analityk fotograficzny, poddając fografie i negatywy wszelkim możliwym testom. On również nie miał wątpliwości co do autentyczności zdjęć.
Evelyn Trent zmarła w 1997 r a jej mąż rok póżniej. Od czasu publikacji ich historii w magazynie “Life” i po wywiadzie udzielonym nowojorskiej telewizji stali się lokalnymi celebrytami. UFO z kolei stało się natychmiast częścią lokalnego folkloru i co roku w maju organizowana jest tam wielka parada. Pojawiają się na niej takie osobistości ufologicznego światka jak Travis Walton, Stanton Friedman, Peter Davenport czy Linda Moulton-Howe. Evelyn Trent do końca swojego życia z jednakowym entuzjazmem opowiadała swoje pamiętne przeżycie, ale wyraźnie ciążyła jej popularność. W jednym z wywiadów powiedziała:
“Nigdy nie zrobię następnego zdjęcia. Mam dosyć rozgłosu.”
Jej mąż też niechętnie odpowiadał na pytania ciekawskich.
“Zrobiłem zdjęcia – mówił – ale ich nie chcę. To co wiem na pewno to, że mamy z nimi same kłopoty”.
Tymczasem w McMinville planuje sie następny, 19-sty już w kolejności festiwal UFO, który odbędzie się wmaju 2018 r. Dwa zdjęcia latającego spodka z McMinnville (Saucerville) nadal są uważane za jeden z najlepszych dowodów na istnienie UFO jaki znamy. 30 sekund zmieniło nie tylko życie skromnego małżenstwa z Oregon, ale także na zawsze trafiło do kanonu UFO.
W tym roku mija 70 rocznica katastrofy latającego spodka w Roswell. 14 czerwca, 1947 r. William Brazel, zarządca na ranczu Foster, znalazł na pustyni dziwacznie wyglądające szczątki rozbitego pojazdu. O znalezisku zawiadamomił szeryfa odległego o 50 km miasteczka Roswell a ten zadzwonił do najbliższej bazy wojskowej. Tak rozpoczęła się legenda domniemanego latającego spodka, należącego do pozaziemskiej cywilizacji, który rozbił się na pustyni w Nowym Meksyku. W świat poszedłl komunikat, który informował, że:
“Siły powietrzne ogłosiły, że został znaleziony latający dysk i jest on w posiadaniu armii. Dysk został znaleziony tydzień temu niedaleko Roswell, Nowy Meksyk i został przewieziony do Wright Field w Ohio w celu dokładniejszego zbadania.”
Następnego dnia armia kompletnie zmieniła swoją opinię w tej sprawie, wywołując tym burzę domysłów i teorii konspiracji, które trwają do dziś. Kolejne podejście do legendy Roswell zaprezentował Nick Redfern, który wydał właśnie książkę poświeconą temu wydarzeniu pt. “The Roswell UFO Conspiracy” (“Konspiracja wokół UFO z Roswell”). Nick Redfern jest znanym na świecie ufologiem i napisał do tej pory ponad 40 książek na temat UFO, zombies, MiB i wielu innych kontrowersyjnych tematów.
Aż trudno uwierzyć, że od wypadku w Roswell minęło już 70 lat! Katastrofa ta jest światową ikoną UFO i stała się klasyką tematu. Na temat Roswell wylano już cały ocean atramentu i można odnieść wrażenie, że trudno jest tu cokolwiek dodać. Książka Redeferna jest zaskakująca, bo daje nowe podejście do katastrofy w Roswell. Na dodatek jest ono znacznie bardziej mroczne niż można by się było tego spodziewać. Zaskakująco niewiele jest w niej na temat latających spodków, za to porusza tematy wczesnych amerykańskich supertajnych eksperymentów z nowymi pojazdami lotniczymi i lataniem na ogromnych wysokościach. Jako króliki doświadczalne w tych tajnych programach mieli brać udział jeńcy wojenni, więźniowie, ale także pensjonariusze szpitali psychiatrycznych. Z tej perspektywy Roswell niekoniecznie jest wydarzeniem związanym z UFO a raczej z mrocznymi sekretami amertykańskiej armii, które należalo utrzymać w tajemnicy za wszelką cenę.
Wszystko zaczęło sie od rozmowy, jaką w 2001 r. Redfern przeprowadził ze starszą panią, która była weteranem ostatniej wojny światowej i pracowała w Oak Ridge w stanie Tennessee przy tworzeniu bomby atomowej. Redfern nie spodziewał się jakichś nowych rewelacji na temat tego programu, ale nieoczekiwanie jego rozmówczyni zaczęła opowiadać o tajnych eksperymentach lotniczych i potwornie zmasakrywanych ciałach ludzi, którzy byli przedmiotem tych eksperymentów. Wśród ciał rozpoznała ludzi pochodzenia japońskiego, inwalidów a także ludzi wyglądających zupelnie normalnie, którzy okazali się być więźniami skazanymi na długie, wieloletnie wyroki za szczególnie ohydne zbrodnie jakie popełnili. Ludzi tych wykorzystywano do doswiadczeń lotniczych z lotami na olbrzymich wysokościach. Kobieta ta skontaktowała Redferna z trzema innymi osobami, które również posiadały wiedzę na temat natury tych eksperymentów. Częśc uzyskanego w ten sposob materiału wykorzystał Redfern w swojej książce: “Body Snatchers in The Desert” (“Porywacze ciał na pustyni”). Przez wiele lat Nick Redfern współpracował ze znaną badaczką UFO – Kathy Kasten. Wydarzenia w Roswell znajdowały się w centrum jej zainteresowania. Ona również dotarła do informacji wskazujących, że w Nowym Meksyku prowadzono eksperymenty wojskowe z udziałem ludzi. Kathy Kasten zmarła w 2012 r. a jej rodzina przekazała jej archiwum Redfernowi. Od tego momentu autor zdobył znacznie więcej materiałów potwierdzających swoją teorię, które umieścił w najnowszej książce. Jest ona kontrowersyjna nie tylko dlatego, że pokazuje w nowym świetle okrutne eksperymenty na ludziach jakie przerowadzano w USA, ale także dlatego, że katastrofa w Roswell być może wcale nie była tym, z czym kojarzy ją cały świat. UFO być może stało się kolejną warstwą dezinformacji, która miała ukryć to, co naprawdę działo się w okolicach Roswell. Nieoczekiwanie debata na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w Roswell po 70 latach znów nabrała rumieńców.
To, że katastrofa w Roswell nie ma być może nic wspólnego z UFO, krążyło w powietrzu od dawna. W 1997 r. wysokonakładowy magazyn “Popular Mechanic” ogłosił, że lada chwila zostaną odtajnione akta związane z Roswell i zamiast UFO będą w nich Niemcy i Japończycy, naukowcy przywiezieni do USA w ramach operacji Paperclip a także eksperymenty na ludziach. Do ujawnienia dokumentów nigdy nie doszło, ale jest niezwykle interesujące, że magazan zdawał sobie sprawę z istnienia drugiego dna w historii Roswell. W 1991 r. znakomity badacz UFO Leonard Stringfield opublikował inforamcje na temat eksperymentów na ludziach dokonywanych przez amerykańską armię w laboratorium w Los Alamos w latach 40-tych zeszłego wieku. Luminarze amerykańskiej ufologii sa wstrząśnięci rewelacjami Redferna i jego ksiażka nie przysporzyła mu przyjaciół. Klasyk tematu Stanton Friedman w ogóle nie chce dyskutować tej teorii ale inny znany amerykański ufolog – Kevin Randle – wręcz przeciwnie. Roswell wciąż pozostaje świętym miejscem w ufologii. Jeśli próbować je zbeszcześcić wielu ludzi reaguje emocjonalnie. Redfern jednak uważa, że jego celem jest odnalezienie prawdy niezależnie od tego jakie są oczekiwania.
Kiedy II WŚ doszła do swojego końca natychmiast zaczęto zastanawiać się nad następnym poważnym zagrożeniem – tym razem ze strony potężnego ZSRR. To z tego powodu ściągnięto do Nowego Meksyku tysiące niemieckich naukowców, którzy pracowali w laboratoriach wojskowych w White Sands i Alamogordo, tworząc m. in. program rakietowy. O wiele mniej jednak wiadomo o Japończykach, których na podobnej zasadzie jak nazistów także ściągnięto do USA. Japończycy podczas wojny pracowali nad zaawansowanymi technologicznie balonami, które miały bombardować amerykańskie terytorium. Naukowców i balony ściągnięto do Nowego Meksyku, gdzie kontynuowano dalsze badania. Japończycy stosowali balony bezzałogowe, które unoszone silnym prądem powietrznym pokonywały Pacyfik przedostając się nad kontynent amerykański. Była to pierwsza, prymitywna co prawda, broń międzykontynentalna. Podczas wojny Japończycy byli w swojej pierwszej fazie balonowych eksperymentów i planowali zbudować znacznie większe powietrzne pojazdy z załogą samobójców kamikadze na pokładzie. Podstawowym problemem jaki napotykano było zachowanie organizmu ludzkiego w ekstremalnych warunkach na dużej wysokości, gdzie nie tylko zmienia się ilość tlenu ale i ciśnienie atmosferyczne. W latach 1946-47 zbudowano w USA (w ramach projektu Mogul) 6 takich pojazdów, które były w stanie dotrzeć na skraj ziemskiej atmosfery. Ich załogę stanowiły początkowo małpy a nawet świnie. W którymś momencie przekroczono niewidzialną, etyczną linię i zaczęto wysyłać w takie podroże ludzi. Tak Niemcy jak i Japończycy używali ludzi do swoich ekperymentów już w czasie wojny. Powszechną grozę wywołały doświadczenia na ludziach przeprowadzane przez Josepha Mengele. Eskperymenty te były zaiste nieludzkie i często kończyły się śmiercią człowieka używanego jako królik doświadczalny. Obsesją Mengele były doświadczenia na dzieciach i karłach. Wiele takich doświadczeń dotyczyło zachowania się ludzkiego ciała w warunkach lotów na olbrzymich wysokościach. Luftwaffe było główną siłą uderzeniową Hitlera i nieustannie testowano nowe konstrukcje lotnicze, ktore przewyższały wszystko to, co stworzyli przeciwnicy III Rzeszy. Po wojnie rozpoczął się nowy wyścig – tym razem w przestrzeń kosmiczną a wiedza na temat zachowania organizmu ludzkiego w ekstremalnych, kosmicznych warunkach właściwie nie istniała. Posiadanie pojazdów mogących poruszać się poza ziemską atmosferą miało także swój wymiar militarny. Większość takich eksperymentów zakończyła się totalną klapą i niewiele na nich skorzystano. Spadały nie tylko stratosferyczne balony, ale także rakiety V-2 testowane na amerykańskich poligonach. Projekty te były ściśle tajne i dlatego szybko zorganizowano sprawnie działające oddziały, których zadaniem było jak najszybciej dotrzeć do miejsca katastrofu i pozbierać wszystkie elementy pojazdu a także ciała załogi. Jednak w przypadku Roswell pierwszym na miejscu zdarzenia był lokalny ranczer a nie wojsko. Sytuacja tym razem wymknęła się spod kontroli. Po początkowym ogloszeniu, że w Nowym Meksyku rozbił się latający dysk nieznanego pochodzenia, już następnego dnia ogłoszono, że był to balon meteorologiczny i ta oficjalna wersja pozostała niezmienna do dziś – co nie dziwi – bo ujawnienie, że w takich eksperymentach korzystano z nieludzkich doświadczeń hitlerowskich zbrodniarzy takich jak Mengele z pewnością nie przysporzyłoby popularności Ameryce, postrzeganej jako obrońca ludzkości. Mimo, że dośwadczenia Mengele są uznawane jako przekraczające wszelkie normy etyczne to dokumentacja jaką prowadził zaginęła i niewiadomo gdzie znajduje się dzisiaj i czy nadal ktoś z niej korzysta.
Pod koniec wojny Japończykom udało się wysłać w stronę amerykańskiego kontynentu szereg niewielkich balonów, do ktorych podwieszone były bomby. Balony te nazywały się Fu-Go (fusen bakudan) i w większości nie wyrządziły większych szkód, poza wzniecaniem pożarów lasów – co zresztą było jednym z celów Japończyków (w wyniku tej akcji na terenie USA zginęło łącznie 6 osób). Pracowano także nad znacznie większymi balonami, do których miała być podwieszona gondola, gdzie lot balonu i wybór celu ataku kontrolować miała załoga kamikadze. Ludzie wybierani do tego celu byli – nawet jak na warunki japońskie – niewielkiej postury, aby nadmiernie nie ociążać balonu. Podczas wojny Japończycy wysłali w sumie ponad 9 tys. balonów – wszystkie bezzałogowe. Co prawda nie wyrzadziły one większych szkód, ale w planach Japończyków to nie bomby miały być główną bronią tych balonów a zabójcze mikroby anthrax i inna niebezpieczna broń biologiczna tworzona w Instytucie Noborito. Po zwycięstwie nad Japonią Amerykanie przejęli plany japońskich super Fu-Go i zaczęli testować je nad Nowym Meksykiem. Być może przejęli także gotowe na wszystko załogi tych balonów i wykorzystali stracenców do własnych testów. To by tłumaczyło, dlaczego zakład pogrzebowy w Roswell dostał zamówienie na niewielkich rozmiarów trumny. Sierżant Melvin Brown, który widział ciała ofiar katastrofy w Roswell opowiadał swojej rodzinie, że z wyglądu przypominali Chińczyków. Nie ma tu więc ani słowa o szarakach o wielkich czarnych oczach. Jeśli balon eksplodował w powietrzu, to jego szczątki rozrzucone były na dużej przestrzeni. Być może dlatego mowiąc o Roswell ma się często na myśli także inne miejsca, gdzie znaleziono szczątki nieznanego pojazdu. Lżejsza powłoka balonu mogła dryfować, spadając w powietrzu, gdy ciężka gondola spadała jak kamień pionowo w dół. Jedno z ciał znaleziono w miejscu oddalonym od miejsca katastrofy. Brazel opowiadał o tym, że leżało ono w sporej odległości od wraku. Widział je też Dave Proctor, który pracował z Brazelem. Trauma po tym co zobaczył towarzyszyła mu przez resztę życia. Wspomniana wcześniej Kathy Kasten odkryła, że znalezione przez Brazela ciało wciąż żyjącego załoganta pojazdu zabrano do niedalekiego Fort Stanton. Jest to historyczny fort wojskowy, ale w czasach II WŚ przetrzymywano tam internowanych w Ameryce Japończyków. W forcie mieszkali także ludzie nieuleczalni chorzy psychicznie, których – jak sugeruje Redfern – także wykorzystywano do eksperymentów.
Oddziały, których zadaniem było posprzątanie po takiej katastrofie, nie od razu znalazły wszystkie pozostałości z obiektu rozbitego w Roswell. Ranczer William Brazel dotarł tam przed wojskiem i rozpoczął tym samym legendę latających spodków. Z bazy wojskowej do której zadzwonił szeryf Roswell natychmiast wysłano grupę oficerów kontrwywiadu, z których najsławniejszym stał się major Jessie Marcel, ale byli tam też inni oficerowie jak: Sheridan Cavitt i Bill Rickett. Z pewnością nie znali oni szczegółów na temat rozbitego pojazdu – jeśli był on przedmiotem eksperymentów armii – widzieli za to ciała załogantów i mimo to, do końca życia utrzymali tajemnicę tego co zobaczyli. Cavitt nie opowiedział tego nawet na łożu śmierci. Umierał w bólach na raka, ale odmówił przyjmowania środków znieczulających w obawie, że pod ich wpływem powie coś, co zobowiązał się utrzymać na zawsze w tajemnicy. Wygląda na to, że Rickett i Cavitt dobrze wiedzieli do kogo należą ciała znalezione w Roswell.
Po pierwszej informacji, że na pustyni Nowego Meksyku rozbił się pojazd nieznanego pochodzenia ustalono oficjalną wersję, że rozbił się tam balon meteorologiczny. Nie był to jednak balon meteorologiczny. Szczątki które pokazano były zrobione z polietylenu laminowanego aluminium. Pochodziły z balonu, ktory należał do ściśle tajnego programu jaki wówczas realizowano. Zazwyczaj najciemniej jest pod latarnią i dlatego aby ukryć fakt prowadzenia takiego programu znalezione szczątki przypisano niewinnym doświadczeniom meteorologicznym, które powinny uspokoić rozgrzane umysły. Był to więc rzeczywiscie balon tyle, że jego prawdziwa funkcja nigdy nie zostala ujawniona. Gdyby to zrobiono, szybko okazałoby sie, że Stany Zjednoczone prowadzą doświadczenia wykorzystując ludzi jako króliki doświadczalne. Szczątki pojazdu i ciała zalogi zabrano do bazy Wright – Patterson w Ohio, co nie dziwi bo tam prowadzone były badania nad nieznanymi technologiami. Nieznane technologie niekoniecznie musiały pochodzić z innej planety. Takie technologie tworzyli w czasach II WŚ Niemcy i Japończycy. Nie ulega wątpliwości, że testy z użyciem balonów były przeprowadzane intensywnie nad Nowym Meksykiem. Ten sam William Brazel, który znalazl szczątki pojazdu na pustyni mówił o dwóch wcześniejszych przypadkach, gdzie na jego ziemi rozbiły się inne balony. To, że Brazel nie rozpoznał w robitym wraku balonu bo był on przejawem nowej i tajnej wówczas technologii. Brazel widział także na znalezionych szczątkach dziwaczne pismo, które wziął za hieroglify, gdy tymczasem mógł to być równie dobrze napis japoński, skoro załogę pojazdu stanowili japońscy jeńcy wojenni. Japończykami byli również inżynierowie sprowadzeni po wojnie do USA z Japonii, którzy pracowali nad tym projektem i to oni mogli pozostawić na balonie wyglądające jak hieroglify napisy.
Teoria o tajnych doświadczeniach z balonami i ludzkimi załogami, które ginęły w czasie eksperymentów ma wiele podstaw. Czy wlaśnie do tego doszło w Roswell? Nikt dziś dokładnie nie wie, co wydarzyło się tam w lipcu 1947 r. Czy były to międzykontynentalne balony sprawdzanie w ramach projektu Mogul? Jest to możliwe, bo balony Mogul były gigantami o średnicy ponad 200 metrów. Nie były okrągłe a przypominały raczej spłaszczonego pączka. Były to czasy w których nawet nie myślano o umieszczeniu sputników szpiegowskich na orbicie okołoziemskiej. Potężny stratosferyczny balon wykorzystując prądy powietrzne mógł podróżować nad terytorium ZSRR poza zasięgiem radzieckich myśliwców i bezkarnie fotografować instalacje wojskowe. Nie mamy jednak żadnego dowodu na to, że w Roswell rozbił się taki właśnie balon. Dlatego patrząc na wypadki w Roswell należy wciąż robić to z otwartym na wszelkie możliwości umysłem. Na plakacie wiszącym w biurze agenta Muldera napisano: “Chcialbym uwierzyć” tyle, że taka postawa utrudnia niezależne podejście do tematu. Wielu ludzi nie potrafi myśleć o Roswell bez patrzenia na to w kontekście UFO. Zastanawia więc dlaczego prawda o Roswell jest nadal – po 70 latach – ukrywana przez amerykańskie agencje rządowe? Jeśli pracowano wówczas nad jakąś tajną technologią to dziś z pewnością nie jest ona niczym sensacyjnym. Jednak to, co sprawia, że sekret nadal jest utrzymywany to natura przeprowadzanych wówczas eksperymentów, która wiązała się z wykorzystywaniem ludzi jako królików doświadczalnych na dodatek wbrew ich woli. W 1946 r minął zaledwie rok od zakończenia wojny z Japonią. Byla to okrutna wojna, która pochłonęla miliony ofiar. Hekatomba Iwo-jimy czy atak atomowy na Hiroszimę pokazał jak mało warte jest dla wojskowych strategów życie ludzkie. Pułkownik Corso napisał o Roswell słynną książkę “The Day After Roswell” wskazując na pozaziemskie pochodzenie pojazdu, który miał się tam rozbić. Czy jednak Corso wierzył w to co opisywał? Jednym z jego najbliższych przyjaciół był gen. Charles Willoughby. Był on szefem programu wojskowego, który sprowadzał do USA japońskie technologie i naukowców przejętych po II WŚ. Być może książka Corso była celową dezinformacją po to, by ukryć mroczne detale tego programu.
Problemem Roswell jest to, że jest postrzegany jako historia związana z UFO. Main-stream media utrwaliły ten obraz w świadomości społecznej traktując go jako temat dobry na sezon ogorkówy nigdy nie prowadząc poważnego dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie. Dlatego dziś, po 70 latach od wydarzeń w Roswell wciąż tak niewiele wiemy o tym co naprawdę wydarzyło sie w Nowym Meksyku w lecie 1947 r.
Jednym z najbardziej niepokojących i mrocznych fenomenów z jakimi mamy do czynienia są przypadki okaleczania bydła. Zwierzęta hodowlane giną w dziwny i nietypowy sposób, części ich ciała zostają przez kogoś zabrane a po samym wydarzeniu zazwyczaj nie ma śladów krwi. W ten sposób ginie nie tylko bydło, ale także owce, kozy, konie, króliki, koty, psy, bizony i jelenie. Często ciało takich zwierząt pozbawiane jest uszu, oczu, dziąseł, języka, genitaliów i odbytu. Dręczącym pytaniem jest więc: kto lub co stoi za okaleczaniami bydła? Przypadki te obserwowane są ze szczególną intensywnością przez ostatnie 50 lat. Czy dokonały tego leśne drapieżniki czy może raczej jest to efekt jakiegoś tajnego programu naukowego, na który nigdy nie zezwolonoby ze względu na okrucieństwo jakie się z takimi doświadczeniami wiąże? Czy w ten sposób ktoś monitoruje chorobę wściekłych krów? A może jest to efekt rytuałów jakiejś szalonej grupy okultystów? A może wreszcie robi to jakiś drapieżnik z innej planety lub z innego wymiaru? Okaleczania zwierząt rozumiane w ten sposób stają się najdłuższym ciągiem seryjnego morderstwa jakie znamy na naszej planecie.
Od 1992 do 2002 r. Christopher O’Brien zbadał ponad tysiąc przypadków zjawisk paranormalnych w St. Luis Valley obejmującej południową część stanu Kolorado i północną Nowego Meksyku. Współpracował z policją, ranczerami, byłymi żołnierzami i obserwatorami zjawisk na niebie. Ilość zjawisk wysokiej dziwności w tym rejonie była tak ogromna, że śmiało można powiedzieć, że był to być może najbardziej intensywny moment w historii zjawisk paranormalnych na świecie. Sytuacje, które były częścią jego pracy badawczej opisuje on z drobiazgową dokładnością. Wśród zjawisk jakie badał było UFO, okaleczenia zwierząt, aktywność demoniczna, indiańskie legendy, kryptozoologia, tajne programy wojskowe i folklor – wszytko to w jednej dolinie. Chyba nikt wcześniej nie opisał takiej ilości zjawisk pokazujących się w pojedyńczym regionie geograficznym. Obecnie Chris O’Brien wraz z grupą badaczy instaluje w dolinie sieć kamer i urządzeń monitorujących zjawiska do jakich ciągle tam dochodzi. O’Brien napisał na ten temat trzy książki. Jego ostatnia książka nosi tytuł “Stalking the Herd” (“Prześladowane stado”) i jest pierwszą próbą opisania zjawiska okaleczenia bydła w całej jego rozciągłości. Do tej pory koncentrowano się co najwyżej na przypadkach wysokiej dziwności, co jest zaledwie niewielkim wycinkiem fenomenu, bez pokazania go w szerszej perspektywie. Jak się okazuje okaleczenia bydła nie jest tylko “specjalnością” amerykańską. Dokonywane są także w innych krajach i co ciekawe są to wyłącznie kraje mające u swoich podstaw kulturę chrześcijańską (!). Tylko kilka przypadków okaleczenia krów zanotowano w Afryce – także w rejonach zamieszkałych przez chrześcijan. Nie notuje się natomiast okaleczeń bydła w Azji. Ameryka Południowa jest kontynentem gdzie chrześcijaństwo jest religią dominującą i tam z kolei zanotowano ok. 4 tys. przypadków takiego okaleczenia. O’Brien nie mówi o tym z perspektywy człowieka szczególnie religijnego, ale taka zależność rzuciła mu się w oczy, gdy szukał tego, co łączy ze sobą wszystkie miejsca w których w tak okrutny sposób giną krowy i inne zwierzęta. Wnioski takie wyciągnął na podstawie wszystkich danych na ten temat jakie są możliwe do zdobycia. To dlatego jego książka jest tomem złożonym z prawie 600 stron.
Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie dlaczego w St. Luis Valley notuje się tak wielką intensywność działań paranormalnych. Być może znaczenie ma ogromny podziemny zbiornik wodny pod doliną, który tworzy unikalne geofizyczne właściwości tego regionu i jest magnesem dla takich zjawisk. Notuje się tam rozmaite anomalne wahania pola magnetycznego. W dolinie znajdują się miejsca z ponadnormalnie silnym polem elektromagnetycznym i miejsca – czasem tuż obok – gdzie pole elektromagnetyczne jest dużo poniżej normalnego odczytu. Takie miejsca dawno rozpoznali już miejscowi Indianie, którzy obserwują anomalne zjawiska w tym rejonie od bardzo dawna. Jest to także jedyne miejsce w Stanach, gdzie wojskowi piloci ćwiczą loty odrzutowcami na niewielkim pułapie. Dolina ma ponad 600 km długości i ok 100 km szerokości. Jest największą alpejską doliną na świecie, kompletnie otoczoną górami. Do dziś dolina zachowała swój pierwotny charakter i mieszka tam niewielu ludzi. Ciężkie zimy i silne promieniowanie ultrafioletowe w lecie zamieniają to miejsce w niegościnną pustynię, gdzie dom znajdują najwyżej kaktusy. Kaprysem natury jest to, że pod doliną znajduje się gigantyczne podziemne jezioro wypełnione słodką wodą. Farmerzy, którzy zdecydowali się żyć w tych warunkach hodują zazwyczaj bydło. Nie jest to rasowe bydło a hybrydy, które drogą krzyżówek dostosowano do trudnych warunków jakie panują w dolinie.
Mimo, że setki przypadków okaleczenia bydła jakie notuje się każdego roku w USA mają wiele cech wspólnych, podejście to każdej indywidualnej sytuacji jest nieco inne. Nie każdy ranczer chce informować o takim przypadku. Często okaleczone zwierzęta szybko zasypywane są w dole i właściciel takiego nieszczęsnego zwierzaka nie ma intencji aby informować świat o tym co mu się przydarzyło. W innych przypadkach, kiedy taka sytuacja zostaje jednak zgłoszona ranczerzy nie zabezpieczają właściwe ciała okaleczonego zwierzęcia i szybko staje się ono ofiarą różnych padlinożerców, którzy niszczą wszelką ewidencję takiego wydarzenia. Na martwym ciele zwierzaka żerują nie tylko czerwie much, ale także ptaki takie jak kruki czy nawet orły. W jednym z przypadków naliczono ponad 50 orłów rozszarpujących martwe, okaleczone wcześniej zwierzę. Większość przypadków okaleczeń ma miejsce latem kiedy jest bardzo gorąco i ciało zwierzęcia rozkłada się bardzo szybko. Bydło sprawdzane jest na pastwisku raz czasem dwa razy w tygodniu i martwe zwierzę znalezione kilka dni później jest na takim etapie rozkładu, że nie ma za bardzo co pobierać do badań laboratoryjnych. Wśród hodowców są jednak także i tacy, którzy podchodzą do tej sprawy w sposób właściwy. Przykrywają szczelnie ciało zwierzęcia plandeką i zawiadamiają o zdarzeniu lokalnego szeryfa. Wielu szeryfów współpracuje z badaczami tego zjawiska takimi jak Chris O’Brien czy Chuck Zukowski, bo żadna agencja rządowa nie chce tych przypadków badać. Za każdym razem zdumiewa rodzaj i rozmiar okaleczeń jakie zadano zwierzęciu. Wszystkie dokonywane są z chirurgiczną dokładnością. Zazwyczaj usuwane są w ten sposób organy wewnętrzne i genitalia. Jeśli jest to krowa to po jej odbycie i systemie rozrodczym zostaje 45 cm chirurgicznie wydrylowana dziura. Usuwane są także wymiona a w przypadku byków genitalia. W klasycznym okaleczeniu zawsze występuje usunięcie tkanki z okolicy żuchwy – aż do samej kości. Czasami usuwane są oczy i uszy a także fragment tkanki mięśniowej z uda zwierzęcia. Zazwyczaj otwór po pobranej tkance jest figurą geometryczną bo przybiera formę kwadratu, koła, elipsy a nawet trójkąta. Często zabierana jest przednia noga zwierzęcia.
Wszystkie te operacje dokonywane są z niezwykłą precyzją i odnosi się wrażenie, że stosowane są do tego celu niezwykle wyrafinowane technologiczne narzędzia. Chris O’Brien jest jednak bardzo ostrożny w takim podejściu. Naukowcy z NIDS – organizacji stworzonej przez miliardera Boba Bigelowa – przez lata byli ogromnie zainteresowani tym mrocznym fenomenem. Do badań przypadków okaleczenia bydła zatrudniono nawet Gabe Valdeza, legendarnego szeryfa z Nowego Meksyku. Zbadano kilkadziesiąt przypadków w okolicy miasteczka Dulce. Do badań nad martwymi zwierzętami zatrudniono wówczas weterynaryjnego patologa. Dzięki temu można było w sposób profesjonalny podejść do przyczyny śmierci zwierzęta. Doświadczenia NIDS zachęciły O’Briena także do zatrudnienia patologa. Dzięki temu udało mu się obalić kilka mitów związanych z okaleczeniami bydła. Pierwszym z nich był brak śladów krwi w miejscu gdzie padło okaleczone zwierzę. W folklorze ufologicznym powstała w ten sposób legenda o tym, że coś co zabija zwierzęta wypompowuje także jego krew. Dokładne badania weterynaryjne padłych zwierząt wykazały, że krew ciągle znajduje się w ciele zwierzęcia! Po jego śmierci krew siłą grawitacji opada w miejsce gdzie leży ono na ziemi. To dlatego po nacięciu wierzchniej części ciała tak dużego zwierzęcia jak krowa nie było już krwi. Znakomita większość tego typu wypadkow ma miejsce na terenach półpustynnych, gdzie panuje niewielka wilgotność powietrza. Krew szybko wysycha i odparowywuje. Pozostaje po niej właściwie hemoglobina i proteiny kiedy zasycha i jest jej – dołączając w to działalność mikrobów – naprawdę niewiele (poniżej 10% objętości) . Jeśli zwierzę zostaje zabite i dopiero potem pobiera się jego organy i tkankę, nacięcia nie krwawią bo nie pracuje serce, które utrzymuje ciśnienie krwi w żyłach. Nie oznacza to, że przypadki wypompowania krwi nie istnieją. Wg. O’Briena w 9 na 10 przypadków okaleczenia, krew wciąż pozostaje w zwierzęciu. Oznacza to, że w 90% takich przypadków operacja na zwierzęciu mogła zostać dokonana przez grupę odpowiednio przeszkolonych ludzi a nie istoty pozaziemskie. Pozostałe 10% wymyka się jednak wszelkiej logice. O’Brien wierzy jednak, że ich źródło znajduje się na naszej planecie a nie poza nią, jak chce większość ufologów, co nie wyklucza kompletnie udziału tak istot pozaziemskich jak i paranormalnych w swojej naturze drapieżników, które być może żyją na ziemi dłużej niż ludzie. Większość jednak przypadków wskazuje na działalność człowieka. Być może ta nieznana paranormalna siła inicjuje zjawisko a kolejne przypadki są opowiedzą człowieka, który szuka kontaktu z taką krwiożerczą istotą. Z pewnością nie stoi za tym tylko jedna ludzka organizacja a jest ich kilka, które ze sobą rywalizują, próbując czasami zostawić ślady wskazujące na działalność konkurencji. Znana nam historia ludzkości wskazuje na niezwykle bliski związek pomiędzy ludźmi a bydłem. Składano je w ofierze, było przedmiotem kultu i legend. Być może zwyczaj zbijania zwierzęcia wg praw koszernych i halalu jest także związana z nadprzyrodzoną siłą związaną z tymi zwierzętami. Może rzeczywiście istnieje ważny powód dla którego ci ludzie wzbraniali się od spożywania krwi? Zwierzę musiało także umrzeć bez kontaktu z ziemią tak, jakby jego śmierć i dotknięcie ziemi tworzyło jakieś niezrozumiale dziś dla nas zagrożenie. Znane są przypadki kiedy kojot, zwabiony ciałem martwego zwierzęcia sam stał się przedmiotem okaleczenia.
13 maja 2017 r. minęła setna rocznica objawienia maryjnego w Fatimie. Co naprawdę wydarzyło się w tej niewielkiej portugalskiej miejscowości późną wiosną 1917 r. i trwało przez następne sześć miesięcy aż do października tego samego roku? Czy było to wydarzenie religijne? Nadmierna wyobraźnia trójki dzieci? Bliskie spotkanie z UFO? Religijna propaganda? A może wszystko razem?
Setna rocznica objawień fatimskich wywołała zainteresowanie nie tylko w Portugalii, ale także na całym świecie. Fatimę odwiedził nawet papież Franciszek kanonizując dwójkę młodszych dzieci – Franciszka i Hiacyntę – którzy byli bezpośrednimi świadkami objawienia (razem ze starszą siostrą Łucją). Dzieci te zmarły w latach 20-tych na hiszpankę. W wydarzeniu uczestniczył tłum wiernych szacowany na pół miliona ludzi. Uroczystość była krótka, ale proces wyniesienia dzieci na ołtarze trwał ostatnie 3 lata zanim papież podjął odpowiednią decyzję. Świętym w Kościele Katolickim nie może zostać osoba niezwiązana z cudem. Nie ma cudów – nie ma świętego. Za główny cud, który doprowadził do świętości dzieci fatimskich uznano przypadek małego chłopca, który wypadł z okna budynku rozbijając sobie głowę. Wyszedł jednak z tej historii bez szwanku i uszkodzeń mózgu, bo jego bliscy wznosili modły w intencji jego wyzdrowienia prosząc o pomoc i wstawiennictwo Franciszka i Hiacyntę. Ich starsza siostra Łucja dożyła za to sędziwego wieku i zmarła zaledwie kilka lat temu. Minęło zbyt mało czasu aby ona także została wyniesiona na obrazy. Stanie się to jednak na pewno w jakieś bliżej nieokreślonej przyszłości.
Po stu latach Kościół Katolicki w osobie papieża Franciszka oficjalnie zaakceptował objawienie maryjne w Fatimie. Wiadomo jednak, że z Fatimą związani byli także inni papieże: szczególnie Jan Paweł II, Benedykt XVI i inni papieże od czasów Piusa XII. Ponieważ do wydarzenia doszło w XX w. wydawałoby się, że nie będzie trudno ustalić co stało się 13 maja 1917 r. w Fatimie. Rzeczywistość jednak tego nie potwierdza. Kościół Katolicki jako największa korporacja na świecie zazdrośnie strzeże swoich tajemnic, kontrolując wszelką dokumentację na ten temat. A fenomen wydaje się być niezwykle kontrowersyjny. Z jednej strony mamy do czynienia z misterium religijnym, które z drugiej strony może być równie przekonywująco interpretowane jako bliskie spotkanie z UFO – szczególnie to, które miało miejsce 13 października, 1917 r. i było określane przez tysiące świadków jako pojazd powietrzny. Było to ostatnie, szóste wydarzenie w całym ciągu objawień fatimskich. Wszystko jednak zaczęło się rok wcześniej – w 1916 r., kiedy to w kuli światła pojawiła się postać, którą współczesny ufolog nazwałby “Wysokim Nordykiem” ze względu na jej charakterystyczny wygląd. Postać przedstawiła się jako “Anioł Pokoju” i jego zadaniem było przygotować sześć wydarzeń, do których doszło następnego roku, kiedy to dzieciom pokazywała się kobieta w bieli otoczona aureolą światła. Co ciekawe, objawienie fatimskie w swojej pierwszej fazie, kiedy dzieci na gorąco opisywały to, czego były świadkami nie łączono z Matką Boską. Dopiero później wpisano je w dogmę i tradycję katolicką. Można przez to odnieść wrażenie, że coś zniknęło w procesie tłumaczenia zjawiska na język katolicyzmu. Nie ma dziś wątpliwości, że coś niezwykłego pojawiło się w 1917 r. w Fatimie, w sześciu następujących po sobie odsłonach. To coś skontaktowało się z dziećmi, zostawiło przekaz a na końcu pokazało się tysiącom ludzi w formie kuli światła zmieniającej kolor i wydającej z siebie dźwięki.
Co zatem wydarzyło się 13 maja 1917 r.? Trójka dzieci ze wsi Fatima pilnowała pasących się na łące owiec. Dzieci były jeszcze małe – nie miały nawet dziesięciu lat i wciąż nie umiały czytać i pisać. Katolicyzm jest religią dominującą w Portugalii, ale w tamtych czasach był on politycznie prześladowany. Kilka lat wcześniej obalono króla Manuela II i powołano do życia republikę na wzór tej, jaka powstała po Rewolucji Francuskiej. Przewodziła jej masoneria i antyklerykałowie, stawiający sobie Kościół Katolicki za największego wroga. Jezuici zostali nawet pozbawieni obywatelstwa portugalskiego. Kościoły w większości stały zamknięte i panowała ogólnie napięta sytuacja. Dzieciom ukazała się kobieta w bieli, która zaczęła do nich przemawiać. Zastanawiające jest to, że mówiła ona o Rosji! Postać chciała aby Rosja została jej poświęcona, aby nawróciła się na prawdziwą wiarę. Dzieci nic nie wiedziały o kraju zwanym Rosją i uznały, że postać mówi o jakieś kobiecie mieszkającej w innej wsi. Rosja w tamtym czasie stała na progu olbrzymiego wstrząsu, do którego miało dojść w listopadzie tego samego roku i zmienić historię świata. Nie ulega wątpliwości, że Rosja jest jednym z najważniejszych krajów świata i mimo, że nie dziwi uwaga z jaką traktowała ten kraj świetlista postać, to zaskakuje, że nie wspomina ona nic o Niemczech, winnych krwawego zamieszania dwóch wojen światowych. Postać podczas tego spotkania zapowiedziała swoje następne pojawienie się w trzynastym dniu każdego miesiąca przez następne pół roku. I rzeczywiście dochodzi do kolejnych spotkań.
Podczas tych spotkań z fatimskimi pastuszkami postać za każdym razem mówi o Rosji i przekazuje tzw. “Trzy Tajemnice Fatimskie”. Sytuacja nieoczekiwanie zaczyna przybierać na sile i wymykać się spod kontroli. Ostatnią rzeczą jaką życzy sobie antyklerykalnie nastawiony rząd portugalski jest religijny cud. W międzyczasie opóźnia się sierpniowe objawienie, do którego dochodzi nie 13-go a 19-ego, bo wyznaczonego dnia dzieci nie pojawiły się w umówionym miejscu spotkania. Do ostatniego objawienia miało dojść 13 października i dzieci poinformowały, że tego dnia wydarzy się cud. Wywołało to ogromne zainteresowanie i na miejsce zapowiedzianego cudu przybyło kilkadziesiąt tysięcy (niektórzy mówią o 100 tys.) osób. I cud nastąpił. Był to tzw “Cud Słońca”, gdzie jaskrawo błyszczący obiekt przemieszczał się po niebie, zbliżał się do Ziemi by znów unieść się w niebo. Kościół – mimo początkowego sceptycyzmu – nie mógł już pozostać na to wydarzenie obojętny, zwłaszcza w kraju gdzie był prześladowany. Dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pojawili się 13 października na łące w Fatimie w oczekiwaniu religijnego cudu było zagrożeniem dla nowego porządku panującego w ówczesnej Portugalii. Był to także problem dla Kościoła Katolickiego, bo musiał on szybko znaleźć sposób jak właściwie zareagować na to zjawisko. Po pierwszym, majowym objawieniu dzieci opowiedziały całą historię swoim rodzicom a ci poinformowali proboszcza pytając, jak powinni na to zareagować. Proboszcz nie podjął konkretnej decyzji uznając, że trzeba zobaczyć co wydarzy się dalej. O wszystkim jednak zameldował swojemu zwierzchnikowi – biskupowi. Kolejne objawienia uruchomiły jednak lawinę wydarzeń i wywołały ogromne zainteresowanie. Sytuacja była już nie do powstrzymania, ale można ją było wykorzystać do własnych celów. Kościół tradycyjnie dystansuje się od wszelkich cudów i objawień i trzeba wiele czasu aby je zaakceptował. W tym jednak przypadku cała ta sytuacja była dla kościoła wręcz wymarzona w miejscu, gdzie katolicyzm był politycznie prześladowany a dzieci, które były świadkami objawienia trudno było posądzić o cyniczne zmyślenie całej tej historii.
“Cud Słońca” – ostatnie objawienie fatimskie miało miejsce 13 października i data ta ma szczególne znaczenie. To właśnie ten dzień jest rocznicą rozwiązania – przez papieża(!) – słynnego zakonu Templariuszy, którzy stali u podstaw powstania Portugalii. Templariusze byli zbrojnym ramieniem kościoła, walcząc z niewiernymi. “Cud Słoneczny” 13 października w piątek można było interpretować jako ponowne wezwanie do krucjaty. Kościół był w defensywie a w Portugalii na dodatek był prześladowany. Rewolucja Październikowa, która zaraz po tym wydarzeniu wybuchła w Rosji była zwycięstwem ateistycznie nastawionych Bolszewików, zaciekłych wrogów Kościoła. Wnioski nasuwały się same. W 1914 r. niemiecki dyplomata i archeolog Max von Oppenheim przekonał tureckiego sułtana Mehmeda V aby ten wzniecił dżihad – powszechne powstanie muzułmanów przeciwko niewiernym, czyli w większości chrześcijanom. Niemcy zyskiwaliby tym samym potężną siłę militarną skierowaną przeciwko kolonialnym potęgom Anglii i Francji, okupującym wiele krajów arabskich. Pomysł stworzenia broni religijnej i globalnego dżihadu jaki wówczas powstał trwa do dziś w wielu formach, począwszy od kontaktów nazistów z Wielkim Muftim Jerozolimy a skończywszy na Al-Kaidzie i ISIS w czasach współczesnych.
Tymczasem Łucja została szybko objęta kościelną opieką i wkrótce wstąpiła do zakonu. To od niej mamy wszystkie detale związane z objawieniem w Fatimie. Jej rodzeństwo zmarło krótko po tych wydarzeniach, co zostało jej przepowiedziane. Była najstarsza i najlepiej potrafiła opisać to, co zaszło, dlatego dzisiejszy obraz tamtych wydarzeń zawdzięczamy jej niemalże w całości. Śmierć rodzeństwa Łucji był Kościołowi bardzo na rękę, bo dzięki temu nie było rozbieżności w opisie fenomenu, do czego by z pewnością doszło, gdyby opowiadała o nim reszta rodzeństwa. W trakcie trwania tego wydarzenia można było dostrzec te rozbieżności, bo młodsze rodzeństwo Łucji widziało detale objawienia nieco inaczej. Trzy różniące się od siebie wersje wydarzeń fatimskich zminimalizowałyby całe to wydarzenie i nie miałoby ono takiego znaczenia jak ma dziś. W ciągu ostatnich stu lat można zauważyć jak umiejętnie Kościół manipuluje Fatimą, wykorzystując ją do wzmocnienia swojej pozycji.
Tajemnice fatimskie zostały przekazane trójce dzieci, ale w rzeczywistości wszystkie one pochodzą od najstarszej Łucji. Były one skoncentrowane wokół Rosji, którą należało przyłączyć do kościoła powszechnego. Mimo, że wizja miała podłoże religijne, tajemnice traktują świat pod kątem polityki. Z czasem Tajemnice powoli odkrywano, ale trzecia z nich miała zostać wyjawiona dopiero w latach 60-tych. Mówi ona o biskupie ubranym na biało – uznano, że jest nim sam papież – który wkracza na wzgórze pełne zniszczenia i śmierci. Kiedy dochodzi do szczytu góry, gdzie stoi krzyż on i jego świta zostają zmasakrowani przez kule karabinowe i strzały łuczników. Obok krzyża stało dwóch aniołów z konewkami wypełnionymi krwią, którą polewali zabitych po to, aby ich dusze wstąpiły do nieba. Jest to zatrważająca wizja, zwłaszcza gdy jest ona objawiona małej dziewczynce. Zinterpretowano to później jako zapowiedź próby zamachu na papieża Jana Pawła II, do którego doszło… 13 maja (!), 1981 r. Miało on więc miejsce w rocznice fatimską. Papież przetrwał zamach i kulę, którą wyjęto z jego ciała, osobiście złożył w ofierze na fatimskim ołtarzu w kaplicy poświęconej objawieniu. Jan Paweł II był przekonany, że jego życie zostało ocalone przez Matkę Boską Fatimską. Powiedział wówczas, że nie wierzy w przypadki i to co się wydarzyło – musiało się wydarzyć, bo zostało zapowiedziane. Spotkał się nawet osobiście z Łucją. Czy są to prawdziwe tajemnice przekazane w Fatimie w 1917 r.? Można przyjąć to jedynie na wiarę, bo jest to wersja przekazana tylko przez jedną osobę – Łucję – która aż do swojej śmierci (miała wówczas 95 lat) w 2005 r. przez cały ten czas była pod ścisłą kontrolą władz kościelnych redagujących treść tajemnic. Nie powinno to dziwić, bo wraz ze wzrostem jej znaczenia i ogromną popularnością jaką się cieszyła, bez kontroli Kościoła mogła być nieprzewidywalna. To przecież ona rozmawiała osobiście z Matką Boską i ludzie słuchaliby jej najpierw a dopiero później opinii papieża. Łucja nauczyła się pisać i czytać w konwencie św. Doroty, do którego wstąpiła i wówczas osobiście napisała treść tajemnic fatimskich. Zrobiła to jednak językiem tak kwiecistym, że trudno sobie wyobrazić aby był to dokładny przekaz tego, co usłyszała podczas objawień. Używała wielu słów i terminów, których nie mogła znać w czasie objawienia. Na dodatek cały przekaz jest w formie, w której trzeba mieć sporą wiedzę religijną, aby złożyć go w jedną całość. Nie mogła nawet wiedzieć, że osoba która jej się objawiła, była Matką Boską, bo osoba ta się nie przedstawiła. Zwłaszcza, że rok wcześniej objawił jej się anioł jako mężczyzna… Nie ma więc pewności, że sekrety jakie przekazała Łucja są tym, co zostało jej powiedziane na fatimskiej łączce
Od 1917 r. wiele się zmieniło. Rosja, która była centrum Tajemnic Fatimskich dziś przestała być Związkiem Radzieckim. Ortodoksyjne chrześcijaństwo święci tam swój ogromny tryumf i powróciło do rosyjskiego życia. Prawosławni hierarchowie prowadzą nawet rozmowy z Watykanem, probując znaleźć drogę aby znów połączyć ze sobą oba te kościoły. Rosja powróciła dziś na łono chrześcijaństwa. W tym sensie przepowiednia fatimska doszła do swego końca. Kościół prawosławny w Rosji święci swój renesans i wielu byłych komunistów stało się na nowo ludźmi wierzącymi. 13 października 1917 r., w dniu kiedy miało miejsce ostatnie objawienie w Fatimie na biskupa został wyświęcony przyszły papież Pius XII. Był on znany ze swojej krytyki Związku Radzieckiego i komunizmu, który uważał za największego wroga Kościoła. Po przegranej przez Niemców II WŚ pomagał on wielu poszukiwanym przez Trybunał Norymberski nazistom przedrzeć się do Ameryki Południowej i uniknąć sprawiedliwości. Być może dlatego, że widział w nich największego wroga komunizmu. Paweł VI był pierwszym papieżem, który odwiedził Fatimę w 50 rocznicę objawienia, w 1967 r. Zaprzysięgłym antykomunistą był również polski papież Jan Paweł II. Zamachowcem, który do niego strzelał okazał się turecki terrorysta – Mehmet Ali Agca – który wyznał, że dokonał zamachu na zlecenie Rosjan (!) Jan Pawel II publicznie mu to wybaczył. To pokazuje jak realny wpływ na światową geopolitykę miały wydarzenia w Fatimie.
Pierwsza tajemnica fatimska jest opisem piekła. Piekło z pewnością nie jest żadną tajemnicą dla wierzącego Katolika. W 1917 r. piekło szalało na terenie niemalże całej Europy – bo trwała krwawa wojna. Przekaz ten został nazwany tajemnicą prawdopodobnie dlatego, że to właśnie kościół chciał przez jakiś czas utrzymać to co powiedziała świetlista postać w tajemnicy. Można się zastanawiać dlaczego takie objawienie nie stało się udziałem papieża a zostało przekazane trójce małych analfabetów? Dlaczego to właśnie im przekazano tajemnice dotyczące przyszłości Rosji i świata? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Faktem jednak jest to że dziś, sto lat później, wciąż o tym rozmawiamy – co oznacza, że przekaz spełnił swoje zadanie i dotarł do powszechnej ludzkiej świadomości. Dzieci często uznawana są za najlepsze medium, bo ich umysł nie ma jeszcze systemu oceny zjawisk jakie zachodzą w życiu a także inna jest chemia ich ciała, w którym wciąż nie są produkowane rozmaite hormony jak u ludzi dorosłych. Średniowieczni magicy zalecali wykorzystywanie dzieci jako medium w rytuałach potrzebnych do kontaktu z nieznanym. Co ciekawe w dawnych czasach uważano, że moment dojrzewania u dzieci odpowiada za zjawiska paranormalne takie jak poltergeist. Z tego powodu nie powinien zatem dziwić fakt, że fenomen jaki miał miejsce w Fatimie wybrał do swojego przekazu właśnie dzieci.
Jeśli oddzielić od objawienia maryjnego w Fatimie całą religijną otoczkę, cud ten będzie niczym innym jak zjawiskiem UFO. Na dodatek zjawiskiem, głęboko zakorzenionym w ludzkiej kulturze. Pierwsze spotkania człowieka z nieziemską siłą zazwyczaj były opisywane przez pryzmat religii a przybyszów z innej planety czy wymiaru nazywano bogami. Dlatego wytłumaczenie religijne zjawiska w Fatimie doskonale pasuje do ludzkiego podejścia do takich zjawisk i sposobu ich tłumaczenia. Można zaryzykować twierdzenie, że każdy taki kontakt jest rozumiany w sensie religijnym przez to, że jest niewytłumaczalny. Dziś coraz więcej mówi się o równoległym wszechświecie istniejącym w innym wymiarze, co idealnie opisuje wiele zjawisk do tej pory tłumaczonych w sposób religijny a dziś często określanych jako manifestacja UFO. W książce “Sekret Machine”. Tom DeLong i Peter Levenda piszą, że powstanie religii jest ściśle związane z kontaktem ze światem pozaziemskim. Religia była bowiem w stanie wytłumaczyć to zjawisko w czasach, gdzie nie istniała jeszcze granica pomiędzy religią a nauką.
Objawieniom fatimskim poświecona była Debata Ufologiczna w Radio Paranormalium, którą można wysłuchać na stronie Radia: https://www.paranormalium.pl/1984,sluchaj
albo na YT:
Denise Stoner mimo, że mieszka na Florydzie jest jednym z dyrektorów ufologicznej grupy badawczej UFORCOP (UFO Research Center of Pennsylvania), jest także członkiem MUFON, gdzie należy do grupy badającej przypadki wzięcia przez ET. Zajmuje się tematem UFO od ponad 20 lat. Jest z wykształcenia psychologiem i certyfikowanym hipnotystą. Przez ostatnie 12 lat współpracowała z wojskiem pomagając w selekcji odpowiednich kandydatów mogących pracować na okrętach podwodnych przy tajnych projektach. Obecnie jest na emeryturze i w całości poświęca swój czas badaniom nad UFO. Napisała ostatnio książkę – wspólnie z inną gwiazdą ufologii – Kathleen Marden – pt. “The Alien Abduction Files” (“Przypadki wzięcia przez Obcych”). Obie panie spotkały się, gdy Kathleen Marden przeprowadziła się na Florydę z New Hempshire i pojawiła się na jednym ze spotkań jakie prowadziła Stoner. Tak rozpoczęła się współpraca i przyjaźń pomiędzy obiema ufolożkami. Mimo, że książka “The Alien Abduction Files” jest ich wspólnym dziełem, pierwsza jej część jest historią opowiedzianą przez Denise Stoner o własnych przeżyciach wzięcia przez Obcych. Wiele tych informacji zostało uzyskanych dzięki seansom hipnozy przeprowadzonych na Denise przez Kathleen Marden.
Pierwsze wydarzenie związane z abdukcją Denise Stoner przeżyła w wieku dwóch i pół roku. Jej matka była tego dnia w szpitalu, gdzie rodzila jej siostrę. Mała Denise po raz pierwszy w życiu została w domu bez matki, pilnowana przez dziadka. Kiedy wyjrzała przez okno zobaczyla swoje pierwsze w życiu UFO. Wyglądało jak wielkie żółte jajko. Nazwała go w myślach “Humpty Dumpty” bo podobnie wyglądał bohater bajki Lewisa Carrolla, którą czytała jej matka. Przywołała do siebie dziadka i gdy ten zobaczył widok za oknem wpadł w przerazenie. Zasunął zasłony i kazał małej Denise iść spać. Tej nocy miała pierwsze spotkanie z nieznanym. Przy jej łóżku pojawiła się niewielka postać z ogromnymi czarnymi oczami. W ręku miała jakieś przedmioty, które opalizowały subtelnym światłem. Postać zapytała czy dziewczynka z nim pójdzie. Denise zgodziła się natychmiast. Postać wzięła ją za rekę i bez przeszkód przeszli przez ścianę. Denise pamięta, że postać miała jakiś przedmiot w ręku, skierowany w stronę ściany, kiedy przez nią przechodzili. Po drugiej stronie ściany był statek kosmiczny. W tamtym czasie nie była w stanie rozpoznać niczego co widziała. dziś przypominając sobie tamte chwile uważa, że zaprowadzono ją na statek kosmiczny. Pamięta, że pomieszczenie sprawiało wrażenie metalicznego. Ściany były eliptyczne i nie miały na sobie żadnych dekoracji a samo pomieszczenie było jasne, opalizujące biało-błękitnym kolorem. Nie można jednak było dostrzec źródła tego światła. Ze ściany wystawały łóżka, zrobione z tego samego materiału co reszta pomieszczenia a na łożkach siedziały inne dzieci. Denise uważa, że mogło być ich nawet dwadzieścioro. Później opowiedziała co jej się przydarzyło swojej matce, gdy ta wróciła ze szpitala. Matka nie bardzo wiedziala co jej odpowiedziec i powiedziala, że to musiał być “niewidzialny” przyjaciel Denise. Od tego czasu trudne do wytłumaczenia wizytacje zdarzają się Denise z zadziwiającą regularnością aż po dziś dzień. Na podstawie wiedzy jaką przez lata Denise Stoner zgromadziła na temat abdukcj uważa ona dziś, że była częścią jakiegoś programu, który nagle wstrzymano. Sądzi, że był on związany z tworzeniem ludzkich hybryd. Obecnie takich przypadków częstych wizytacji przez nieznane istoty jest znacznie mniej niż kiedyś. Stoner podejrzewa, że może mieć to związek ze zmianą stosowanej wobec ludzi technologi: nie trzeba porywac już odpowiedniej osoby, bo wystarcza jakaś niewielka część ciała, aby na jej podstawie odtworzyć (sklonować) całego osobnika. Szarak, który nawiedzał Denise zawsze był tą samą istotą tak jakby został wyznaczony do tego celu. Kiedy zabiera ją na statek znajdują się tam inne szaraki – nieco mniejsze niż eskorta Denise. Sprawiają one na niej wrażenie robotów. Zawsze stoją w równym szeregu pod ścianą i nie ruszają się z miejsca aż do czasu, kiedy wyda im się rozkaz.
Na Denise przeprowadzane są jakieś zabiegi medyczne. Wykonuje je inny ET, który wygląda jak modliszka. Modliszka zazwyczaj wprowadza igłę w pępek. Najpierw coś wstrzykuje a później coś za pomocą tej samej igły wciąga. Ma to związek z systemem rozrodczym Denise. Ona sama uważa, że była wielokrotnie w ciąży. Kiedy w swoich młodych latach mieszkała w stanie Kolorado miała przypadek poronienia w momencie, gdy wiedziała na pewno, że nie może być w ciąży. Nie pamięta co poroniła. Jej pamięć na ten temat jest do tej pory zablokowana. Wie tylko tyle, że to coś było przerażające. Była wówczas na pikniku z mężem i innymi przyjaciółmi i gdy oddaliła się na chwilę – nastąpiło poronienie. Pobiegła rozhisteryzowana w miejsce, gdzie był jej mąż i przyjaciele. Chwyciła go mocno w objęcia mówiąc, że muszą natychmiast stamtąd uciekać. Mąż jednak nie rozumiał całej tej sytuacji. Nagle wszystko jakby zamarzło w czasie. Pojawił się statek Obcych i Denise zabrano na jego pokład. Szarak poinformował ją, że muszą naprawić coś, co źle poszło. Położono ją na stole i coś włożono do jej brzucha. Kiedy zakończono zabieg Szarak nieoczekiwanie powiedział: “Wiesz, kiedy coś źle pójdzie wciaż sie rozwija przez cały ten czas, ale niedobrze by się stało, gdyś to zatrzymała przy sobie i wychowywała sama”. Denise do dziś nie wie co to mogło znaczyć. Na statku widziała szklane tuby w których dojrzewały istoty przypominające ludzkie płody w różnym stadium rozwoju. W ostatniej tubie znajdował się największy płód, który na jej widok nagle otworzył oczy. Denise jest pewna, że to jej dziecko. Tak jej podpowiada instynkt.
Te straszne historie jakie pamięta Denise nie są niczym rzadkim. Zajmując się tym tematem spotkała wielu ludzi, którzy mieli podobne przeżycia. Nigdy nie potrafili się z nich w pełni wyzwolić. Co jakiś czas trauma przeżycia, którego nie dało się całkowicie wymazać z pamięci wraca. Takie przeżycia ma setki ludzi. Niektóre z tych osób Denise widziała na pokładzie statku, gdzie dokonywano na niej zabiegów. Mężczyzna, którego rozpoznała był zdumiony, gdy mu o tym opowiedziała i patrzył na nią z niedowierzaniem. Denise opowiedziała mu szczegółowo w co był ubrany i mężczyzna zaskoczony przyznał, że posiada takie ubranie i że nosi go tylko w domu. Nikt poza nim nie wie jak ono wygląda! Niektórzy stają się ofiarami abdukcji przez przypadek. Stoner wyodrębniła takie sytuacje podczas swoich badań. To, co je łączy, to podobne okoliczności wzięcia. Dzieje się tak najczęściej podczas jazdy samochodem. Zobaczone na niebie UFO sprawia, że ludzie zatrzymują się żeby mu się bliżej przyjrzeć zamiast dalej jechać swoją drogą. Czasem można odnieść wrażenie, że UFO wylądowało gdzieś w pobliżu i człowiek nie potrafi okiełznać swojej ciekawości: opuszcza samochód i idzie w kierunka światła. Zazwyczaj w takich miejscach panuje duża radioaktywność, która może skończyć się poparzeniem. Istoty podróżujące takim pojazdem nie mają zamiaru porywać kogokolwiek jednak obecność człowieka zmienia wszystko. Pojazd nagle zaczyna emitować silne światło, które zabiera człowieka do środka. Coś takiego właśnie przydarzyło się Travisowi Waltonowi. Czasem istoty na pokładzie takiego statku widząc jakąś chorobę u człowieka uleczają ją i zostawiają go tam skąd go wzięli. Innym razem przeżycie jest odwrotne i pozostają po nim koszmary a także trudne do wyleczenia choroby. Znane są też przypadki, że w domu takich porwanych ludzi zaczyna – już po fakcie – straszyć a wcześniej nie było tam żadnej aktywności paranormalnej. Denis Stoner była w takim domu wraz z kilkoma innymi osobami aby zbadać sytuację na miejscu. Dom był dużych rozmiarów a w jego centrum zbudowano sporych rozmiarow idące łukiem w górę schody. Na antresoli stała w doniczce dyżych rozmiarów roślina i kiedy ludzie przechodzili pod schodami do kuchni “coś” strąciło roślinę w doniczce prosto na nich. Kiedy stali tak zaskoczeni obrotem sytuacji nagle na schodach pojawiły się trzy niewielkich rozmiarów zjawy, które przedefilowały przed zdumionymi ludźmi i zniknęły w łazience. Zjawy przypominały ludzi i były to ludzkie duchy. Nie były one złośliwe, ale swoją działalnością chciały dać do zrozumienia, że mieszkają w tym domu. Wezwano pastora z okolicznej parafii. Ten nie odprawił egzorcyzmu, ale zaprosił duchy aby poszły w stronę światła i…. duchy zniknęły.
W zasadzie nie ma zadnego logicznego połączenie pomiędzy światem duchów a UFO, ale istnieje coś takiego jak szczelina czaso-przestrzenna, która przybiera formę portalu albo wiru energetycznego. Jest to jedyna droga jaką na Ziemię mogą dotrzeć statki kosmiczne z odległych części wszechświata. Kiedy otwiera się portal prześwieca przez niego zupełnie inne niebo niż to nad naszymi głowami. Najpierw przez portal przelatuje UFO, ale zaraz po nim pojawiają się dziwne stworzenia: duchy a nawet bigfoot. Zjawiska te obserwuje się na codzień na ranczu ECETI. Widziano je także na ranchu Skinwalkera. O takim zjawisku opowiadają piloci. Czasami zdarza się coś dziwnego, gdy podchodzą do lądowania, gdy nagle widzą, że krajobraz pod nimi jest im znany tylko częściowo bo pokazuje się coś jeszcze. Ziemia ma inny kolor i nawet domy wyglądają inaczej. Wygląda to tak jakby z góry patrzyli w tunel prowadzący… No właśnie…. Dokąd? Po krótkim czasie ten obraz znika i wszystko znów zaczyna wyglądac znajomo. Jeśli pojawia się jakaś różnica w czasie to zazwyczaj zegarek pilota spieszy się a nie opóźnia. Być może przelatują oni nad takim właśnie otwartym portalem. Al Bielek mówił kiedyś, że każdy zakątek ziemi wibruje w określonej częstotliwości. Jeśli ktoś jest w stanie dostosować siebie do takiej właśnie czestotliwości, to następuje natychmiastowa podróż w to miejsce. Al Bielek miał w ten sposób podróżować osobiście.
Nie wiadomo jak Obcy znajdują takie miejsca, ale z pewnością one istnieją, bo ziemia pokryta jest w całości siatką energetyczną. Niektóre istoty pojawiają się wprost w ludzkiej sypialni! Osoba, która to obserwuje często dostaje ataku paraliżu jednoczesnie rejestrując szczegółowo wszystko co się wokół niej dzieje. Nie każdy jednak paraliż objawia się w przypadku pojawienie się w pokoju ET. Podobnie dzieje się w przypadku obecności ducha, demona a nawet ludzi cieni zwanych z angielska “shadow people”. Popularnym zjawiskiem paranormalnym sa orby. Czasami są one sporej wielkości i trudno jednoznacznie zdecydować o ich pochodzeniu i intencjach. Świecą one światłem, które znajduje się w jego wnętrzu i nie oświetla niczego na zewnątrz. Jedna z obserwacji byłego strażnika granicznego opisuje taki orb, który nagle zapadł się w sobie do wielkości piłki nożnej i w mgnieniu oka poszybował w kosmos. Uważny obserwator zauważy wóowczas, że w takiej sytuacji, zwlaszcza, gdy rozgrywa się ona nocą, nagle z pola widzenia znikają gwiazdy, jakby przysłonił je jakiś olbrzymi obiekt. Ludzie, którzy obserwują takie zjawisko często krwawią z nosa i mają poczucie zagubionego czasu. Niekiedy po takim spotkaniu pojawiają się ślady na ciele. Są to w sposób specyficzny wyglądające rany. Niektóre są poparzeniami radioaktywnymi. Ugryzienia albo zadrapania szponami nie są wynikiem dzialalności ET. Zapach siarki, zapach perfum matki lub babki, zapach dymu z cygara – to także zjawiska paranormalne. W niektórych przypadkach świadek takiego najścia budzi się w innym miejscu niż to, gdzie położył się spać albo nawet ma na sobie rzeczy, które nie należą do niego. Pozostalością po takiej wizytacji są krótkie przejawy zjawisk paranormalnych. Czasami rzeczy spadają z półek albo są ciskane z ogromną siłą po pomieszczeniu. Czasem “coś” odkręca i zamyka wode w kranie. Pojawiają się ludzie cienie. Niekiedy słyszy się w głowie głosy zachęcające do zrobienia czegoś złego albo do wyjścia na zewnątrz, gdzie czeka pojazd UFO. Zazwyczaj w ciągu dwóch tygodni po takim spotkaniu wzrasta wrażliwość i potencjał intelektualny takiego człowieka. Sygnalizacja świetlna zapala się i gaśnie, gdy przechodzi on przez ulicę. Przepalają się podzespoły mikrofalówek i suszarek do włosów. Przeplalają się także żarówki. Tacy ludzie potrafią w tym czasie z dużą dokładnością przepowiedzieć nadchodzące wydarzenia takie jak wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi czy tsunami.
Aby przywołać pamięć takiego człowieka hipnoza jest wyjściem ostatecznym. Zanim do niej dojdzie potrzebne są ćwiczenia i rozmowy po to, żeby uruchomić blok pamięci. Często informacje na temat tego co sie wydarzyło podczas abdukcji pojawiają się w snach i trzeba wówczas mieć obok swojego łożka zeszyt, w którym natychmiast zapisuje sie to, co się wlaśnie przyśniło.
Wśród zainteresowanych katastrofą do jakiej doszło nieopodal Cape Girardeau był człowiek, którego dziadek był właścicielem farmy, na której rozbił się pojazd. Dziadek wkrótce po tym wydarzeniu sprzedał swoją nieruchomość, alr wnuk po wielu latach wrócił w to miejsce aby porozmawiać z nowym właścicielem farmy. Okazało się, że z miejsca wypadku wyorał on wiele fragmentów dziwnego metalu. Znalezione kawałki metalu nie dawały się przeciąć, spłaszczyć czy choćby zakrzywić. Na jednym z fragmentów znalazł także dziwne znaki. Wszystkie swoje znaleziska trzymał w stodole. W czasie rozmowy z wnukiem poprzedniego właściciela stodoła już nie istniała, bo rozsypywała się ze starości i farmer postanowił ją rozebrać. Nie chciał jednak powiedzieć co zrobił ze znaleziskami które z całą pewnością są nadal gdzieś pieczołowicie przechowywane.
W 1941 r. w Cape Girardeau działało wiele kościołów chrześcijańskich z różnych odłamów. Pastor Huffman zbierał w okolicy pieniądze na budowę kościoła Baptystów zwanego Red Star Baptist Tabernacle. Kościół rzeczywiście zbudowano, ale został on zniszczony przez huragan w 1949 r. Pastor był w domu gdy wezwano go do zabitych w wypadku – jak się później okazało – istot z pojazdu pozaziemskiego. Ze skrupulatnych obliczeń wynika, że musiał to być 12 kwiecień 1941 r. i był to świąteczny weekend Paschy i Wielkanocy. Urzędujący w Cape Girardeau sędzia pokoju mieszkał po przeciwnej stronie ulicy od domu pastora. Poinformowany o wypadku przez policję sędzia zgodnie z instrukcją miał zabrać ze sobą osobę duchowną. Kiedy wyjrzał przez okno od razu zobaczył, że w domu pastora nadal tętni życie i dlatego właśnie pastora Huffmana poprosił o pomoc. Wydaje się to naturalne bo sędzia pokoju także był baptystą.
Innym bezpośrednim świadkiem wydarzenia był Walter Reynolds. Był jednym ze strażaków, wezwanych do ugaszenia pożaru, wywołanego przez nieznany pojazd. On również został zaprzysiężony do utrzymania wszystkiego co widział w tajemnicy. Tuż przed swoją śmiercią, kiedy umierał na raka, wezwał do siebie rodzinę i opowiedział im wszystko co widział tego dnia. On także schował fragment rozbitego pojazdu do kieszeni. Zauważył to jeden z żołnierzy , którzy zabezpieczali teren wypadku. Strażak został przeszukany i odebrano mu schowany kawałek metalu. Został także odprowadzony poza teren katastrofy i już nie mógł uczestniczyć w gaszeniu ognia. Wkrótce zauważył, że ktoś podąża jego śladem a w jego telefon założono podsłuch. Nie był to odosobniony wypadek. Po tym niezwykłym wydarzeniu w Cape Girardeau pojawiło się wielu nieznanych dotąd – nawet z widzenia – osób, którzy podsłuchiwali o czym rozmawiają ludzie i niektórzy byli z tego powodu aresztowani. W każdym takim przypadku okazywało się że ludzie, którzy zostali aresztowani wyrażali głośno swoją opinię na temat dziwnego pojazdu i jego pasażerów.
Cape Giradeau kryło w sobie jeszcze jedną tajemnice, która tłumaczyłaby nerwowość wojska i obecność FBI w miasteczku. W jego okolicy żyło wielu ludzi niemieckiego pochodzenia i mimo, że do wejścia USA do II WŚ wciąż było jeszcze kilka miesięcy, taka grupa ludzi wywoływała nerwowość władz. Niedaleko miejsca katastrofy nieznanego obiektu znajdował się duży budynek należący do dealera samochodowego. Okazało się, że na piętrze budynku tuż nad miejscem, gdzie wystawiano samochody na sprzedaż znajduje się tajny warsztat, w którym produkowano elementy potrzebne do zbudowania bomby atomowej. Co jakiś czas przed salonem samochodowym zatrzymywała się silnie uzbrojona kolumna wojska z wysokiej rangi generałem lub admirałem na czele, która eskortowała wyprodukowane tam elementy.
Innym świadkiem wydarzenia był pomocnik na farmie, który do dziś utrzymuje swoją tożsamość w tajemnicy i występuje pod pseudonimem “Rusty”. Przez wiele lat trzymał on język za zębami i nawet swojej żonie opowiedział o tym kilkadziesiąt lat po wydarzeniu. “Rusty” był tego wieczora na farmie i na własne oczy widział spadającą kulę ognia. To on zadzwonił na policję i uruchomił reakcję łańcuchową wydarzeń, których sam stał się częścią. Ciała ofiar kraksy widziała także pielęgniarka, która przyjechała ambulansem na miejsce zdarzenia. Były to czasy kiedy problem UFO jeszcze nie zaistniał i mało kto zawracał sobie głową możliwością życia pozaziemskiego.
Kiedy w 1947 r. doszło do katastrofy latającego spodka w Roswell zaskakujący jest fakt z jaką sprawnością ówczesne władze wykorzystywały każdą możliwość jaką miały do dyspozycji do tego, by uciszyć świadków wydarzenia. Wyraźnie widać, że doświadczenie z Cape Girardeau zostały szczegółowo przeanalizowane i wyciągnięto z nich wnioski. W 1941 r. w Cape Girardeau stacjonowała rezerw Gwardii Narodowej i wielu mieszkańców miasta służyło w tej jednostce. W 1908 r. jednym z gwardzistów w Cape Girardeau był przyszły amerykański prezydent – Harry Truman. Ale to nie oni zbierali szczątki wraku. Prawdopodobnie przybyła jednostka specjalna z bazy lotniczej Sikestone. Wiadomo to stąd, że szeryfem w mieście był Rubin Shetty, którego brat Ben był żołnierzem i stacjonował w Sikestone. Grupa specjalna w bazie lotniczej była dowodzona przez oficera mianowanego na to stanowisko bezpośrednio z Waszyngtonu. Z pewnością – na wieść o katastrofie latającego spodka – nie wahał się on długo z wykręceniem telefonu do swoich przełożonych. Były to czasy kiedy Pentagon co prawda jeszcze nie istniał, ale w Waszyngtonie znajdowała się centralna administracja wojskowa. Wiadomo jest także, że w dniu w którym rozbił się spodek prezydent Roosevelt bardzo długo nie kładł się spać. Czyżby z tego właśnie powodu? Można się tego jedynie domyślać, zwłaszcza, że następnego dnia w Białym Domu pojawił się dr Vannevar Bush, który był jednym z członków tajemniczej grupy Majestic 12, kontrolującej wszystkie wydarzenia związane z UFO na terenie USA. Towarzyszył mu podczas tej wizyty główny chirurg US Navy a w tamtych czasach w tej właśnie formacji przeprowadzano autopsje najtrudniejszych i najbardziej zagadkowych przypadków z jakimi wojsko miało do czynienia. Ciała istot pozaziemskich z Cape Girardeau z pewnością byłyby takim właśnie przypadkiem.
Ok 9 miesięcy po katastrofie w Cape Girardeau słynna w tamtych czasach aktorka z Hollywood – Carol Lombard wsiadła w Indianapolis do samolotu DC-3 linii TWA, który leciał do Los Angeles. Aktorka była wielkim zwolennikiem prezydenta Roosevelta. W Indianapolis (skąd pochodziła) wspierała jego inicjatywę pożyczki wojennej. Aktorka weszła na pokład samolotu pełna mieszanych uczuć. Była osobą niezwykle przesądną a tuż przed lotem jej matka, która fascynowała się numerologią zadzwoniła do niej, że 16 styczeń 1942 r. jest dla niej bardzo złym dniem na podróże. Wśród pasażerów samolotu znajdowało się jeszcze 15-stu niezwykle doświadczonych pilotów, wracających z odprawy w Indianie. Lot przebiegał planowo. Samolot w drodze do LA zatrzymał się na tankowanie w Las Vegas i gdy ponownie wystartował po kilkunastu minutach nieoczekiwanie zszedł z wyznaczonego kursu. Wkrótce potem samolot rozbił się uderzając w szczyt Mt. Potosi. Wszyscy na pokładzie – łącznie z aktorką – zginęli na miejscu. Raport wojskowy ze zdarzenia został utajniony i uzyskano do niego dostęp w latach 80-tych. Okazało się, że katastrofę obserwowało kilku świadków i wszyscy byli zgodni co do jednego. Nad szczytem góry “wisiało” w powietrzu sporych rozmiarów UFO a samolot z Carol Lombard zmierzał w jego kierunku aż do momentu, kiedy rozbił się o skały. UFO emitowało czerwono-żółty kolor i zniknęło wkrótce po katastrofie.
Katastrofa samolotu miała wszelkie cechy przypadku wysokiej dziwności. Samolot co prawda wystartował nocą, ale niebo było bezchmurne i widoczność z samolotowego kokpitu była nieograniczona. Ośnieżony szczyt Mt. Potosi musiał być wiec doskonale widoczny. Samolot prowadziło dwóch doświadczonych pilotów i nawet gdyby obaj mieli kłopoty np. ze zdrowiem – co jest przypadkiem trudnym do wyobrażenia – to na pokładzie znajdowało się jeszcze 15 innych ekspertów lotnictwa. Sama Carol Lombard, rownież miała licencję pilota i była pasjonatką awiacji. Jeśli UFO nad Mt. Potosi było tak dobrze widoczne, to musieli je zauważyć piloci i pasażerowie samolotu. Czy zgubiła ich ciekawość i zboczyli z kursu, żeby bliżej przyjrzeć się tajemniczemu obiektowi? Wszystko na to wskazuje. W momencie katastrofy samolot zszedł z kursu o 12 km.
W tym roku mija 70 rocznica wypadków w Roswell, które stały się ikoną światowej ufologii. Był to pierwszy, bezpośredni kontakt z nieznaną i nie mającą swoich źródeł na Ziemi cywilizacją. W wyniku katastrofy zebrano nie tylko resztki wraku pojazdu, którym przybyli Obcy, ale także znaleziono ich ciała. Do dziś historia ta nie została wyjaśniona do końca. Wojsko konsekwentnie, przez 70 lat zaprzecza, że był to pojazd obcej cywilizacji. Z drugiej strony prawdziwość tej historii potwierdzają jej pośredni i bezpośredni świadkowie. Mało kto jednak wie, że Roswell wcale nie było pierwszym przypadkiem, gdzie na Ziemi rozbił się pojazd nieznanego pochodzenia. Zanim doszło do Roswell coś tajemniczego wydarzyło się w stanie Missouri. Bliżej niezidentyfikowany pojazd kosmiczny rozbił się niedaleko miasteczka Cape Girardeau a jego szczątki zostały skrzętnie wyzbierane przez amerykańską armię. Jednocześnie zachowano przy tym jak największy stopień tajności a całą tą sprawę monitorowała FBI. Historię tą opisał Paul Blake Smith w dwóch książkach. Pierwsza nosi tytuł “MO41: Bombshell before Roswell” (MO41: sensacja przed Roswell”) a druga: “3 presidents – 2 Accidents: More MO41 UFO Crash Data and Surprises” (“Trzech prezydentów – dwa wypadki: więcej danych na temat MO41 i niespodzianki”).
Paul Blake Smith mieszka w Cape Girardeau w stanie Missouri od ponad 30 lat i co wydaje się wręcz niewiarygodne, dopiero niedawno uslyszał w radio o domniemanej katastrofie pojazdu pozaziemskiego, do jakiego miało dojść w 1941 r. na peryferiach tego miasta. Co prawda wielu mieszkańców Cape Giradeau przekazywało sobie historię o UFO szeptem, ale jakoś nigdy nie dotarła ona do uszu Smitha. Kiedy wreszcie się o niej dowiedział postanowił zbadać całą sprawę dokładnie i opisać przebieg wypadków. Wydarzenia z 1941 r. na pierwszy rzut oka nie wydają się aż tak odległe, ale na początku XXI w. wielu jego świadków zakończyło już swoje życie. Kobieta, która w tamtych czasach miała 10 lat wciąż pamiętała, że dorośli przy stole rozmawiali o tym ogromnie podekscytowani – szczególnie faktem – że w rozbitym spodku znaleziono żywe, niewielkiego wzrostu istoty. W tamtych czasach oczywiście nie używano słów takich jak UFO, ET czy latający spodek. Zainteresowanie skupiało się na niewielkich ludzikach szarego koloru, jakich znaleziono w trawie na skraju farmy, gdzie rozbił się pojazd. Niestety dorośli nie zabrali ze sobą dziewczynki w miejsce katastrofy – nie widziała jej więc na własne oczy. Niemalże wszyscy świadkowie tego wydarzenia już nie żyją. Często na tamtym świecie są także ich dzieci co sprawia, że nie jest łatwo precyzyjnie odtworzyć wszystko to, co wydarzyło się w Cape Girardeau, późną wiosną 1941 r.
Jednym z głównych świadków wydarzenia był chrześcijański pastor William Huffman. Pewnej nocy w połowie kwietnia 1941 r. pastor nieoczekiwanie wyszedł ze swojego domu by powrócić dopiero około północy. Jego rodzina była bardzo zaniepokojona takim dziwnym zachowaniem pastora, który tylko w wyjątkowych sytuacjach opuszczal dom o tak późnej porze. Gry wrócił, był blady i wstrząśnięty. Posypały się natarczywe pytania co takiego wydarzyło się, że musiał tak nagle wyjść z domu. Pastor zamyślił się, poczym spokojnie odpowiedział.
“Opowiem wam całą historię, ale zrobię to tylko ten jeden wyjątkowy raz i nigdy więcej już do niej nie powrócę.”
Jak się miało okazać, pastor dotrzymał słowa.
Wczesnym wieczorem poprzedniego dnia odebrał telefon od komendanta policji, że podjedzie po niego nieoznakowany samochód policyjny i zabierze go w miejse położone ok. 20 km za Cape Girardeau. W tamtych czasach miasteczko było o połowę mniejsze niż jest dzisiaj, tak więc dystans wydawał się znaczący. Kiedy dojeżdżali na miejsce z daleko można było dostrzec łunę pożaru. Powiedziano mu, że tam wlaśnie rozbił się samolot. Pożar gasiła lokalna straż ogniowa i obserwowało go wielu ludzi. Oprócz strażaków i policji kręcili się tam ludzie w wojskowych mundurach a także dziennikarze, fotografujący wydarzenie. Wśród nichi było także kilku agentów FBI. Było to dziwne, bo Cape Girardeau było zbyt małe aby utrzymywać tu osobne biuro FBI. Okazało się, że biuro to otworzono zaledwie miesiąc przed katastrofą pojazdu lotniczego. Powodem byla duża ilość szpiegów i aktów sabotażu. FBI została zmuszona do założenia w Cape Girardeau biura terenowego. Wiele lat póżniej okazało się, że były ku temu ważne powody, bo miasteczko miało także swój udział w tworzącym się właśnie Projekcie Manhattan.
Kiedy pastor Huffman dotarł wreszcie na miejsce katastrofy, zobaczył w trawie wyglądające jak srebro szczątki pojazdu. Jego kadłub był okrągły i pęknięty na pół. Kiedy zajrzał do środka, w swietle ognia, samochodowych reflektorów i lamp błyskowych fotoreporterów, dostrzegł rząd niewielkich foteli ustawionych przed panelem kontrolnym. Na obwodzie spłaszczonego jak spodek pojazdu pastor dostrzegł serię dziwnych, przypominających hieroglify znaków. Obok pojazdu w trawie leżały trzy nieruchome i niewielkich rozmiarów ciała. Kiedy pastor obrzucił je wzrokiem zdał sobie natychmiast sprawę, że nie są to ciała ludzkie! Miały nie więcej jak 120 cm. wzrostu, bulwiaste głowy z wielkimi czarnymi oczami, niewielkie dziurki tam gdzie ludzie mają nosy i szczelinę w miejscu, gdzie powinny być usta. Nie miały uszu. Ich ramiona były wąskie i wiotkie a dłonie miały 3 palce i kciuk. Ich skóra była srebrnawa w swoim odcieniu i sprawiała wrażenie skafandra, bo ciasno opinała ciała ofiar wypadku. Pastor nie zdołał dostrzec na ich ciałach widocznych uszkodzeń. Dwa z nich leżały w trawie bez oznak życia. Pastor bez przekonania zmówił krótką modlitwę i podszedł do trzeciego pasażera pojazdu, który wciąż okazywał oznaki życia. Pastor otworzył Biblię i rozpoczął nową modlitwę, podczas której niewielki pasażer rozbitego pojazdu ostatecznie wyzionął ducha.
Nagle, dwóch gapiów podniosło z ziemi jedno z martwych ciał i zaczęło pozować do zdjęć. Zdjecia zrobił dziennikarz i zamiast swojego służbowego aparatu z fleszem używał niewielkiego aparatu Kodaka, który miał w kieszeni. Tymczasem na miejsce wydarzenia zaczęło przybywać coraz więcej ludzi ciekawych tego co się stało. Na koniec pojawiło się kilka ciężarówek z wojskiem, które otoczyło cały tłum gapiów z bronią gotową do strzału. Wyglądało na to, że żołnierze z tej jednostki doskonale wiedzą z czym mają do czynienia. Działali sprawnie i szybko, jakby robili to już wcześniej. Oddział przyjechał prawdopodobnie z odległego o 50 km Sikeston, gdzie znajdowała się baza lotnicza. Dowodzący oficer poinformował zebranych że to, co właśnie obeserwują ma ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego państwa i zabronił komukolwiek o tym opowiadać. Następnie ustawiono ludzi w kolejce i każdy został przeszukany aby mieć pewność, że z miejsca wypadku nie tylko nikt nie wyniósł żadnego skrawka rozbitego pojazdu, ale także nie zrobił zdjęcia. Każdy musiał złożyć przysięgę, że nikomu o tej historii nie opowie. Przysięgę złożył także pastor Huffman, ale złamał ją kiedy wrócił do domu gdy uznał, że jego rodzinie należy się jakieś wyjaśnienie. Od tego czasu pastor bardzo się zmienił. Stał się cichy i milczący.
Dwa tygodnie po tym wydarzeniu w drzwiach pastora pojawił się mężczyzna. Był to ten sam reporter, który Kodakiem robił zdjęcia ciałom martwych pasażerów pozaziemskiego pojazdu. Udało mu się przemycić swój niewielki aparat i był w posiadaniu unikalnych zdjęć, z których kilka kopii postanowił przekazać pastorowi. Pastor nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu, ale przyjął zdjęcia i schował je na dnie skrzyni, gdzie przeleżały do lat 50-tych. W tym czasie rodzina jego syna przeniosła się do Kansas zabierając ze sobą skrzynię. Któregoś dnia rodzina Huffmana wydała przyjęcie w swoim domu i w trakcie przyjemnie spędzanego wspólnie czasu syn pastora postanowił pokazać gościom te zdjęcia. Na przyjęciu był jego sąsiad, który mieszkał po przeciwnej stronie ulicy. Okazało się, że pracuje on dla wojska i jest agentem wywiadu. Mężczyzna przekonał syna pastora, żeby ten pożyczył mu zdjęcia, dzięki czemu będzie mógł sprawdzić o co chodziło w tej sprawie. To był ostatni raz, kiedy rodzina Huffmanów zobaczyła tego człowieka. Rozpłynął się jak kamfora. Córka Huffmana – Charlotte – wiele razy widziała te zdjęcia. Wkradała się do pomieszczenia, gdzie znajdowała się skrzynia i oglądała schowane tam zdjęcia. Widok postaci nie z tej ziemi utkwił w jej głowie do końca życia.
Czas już kończyć ten cykl przynajmniej na razie. Projekt, który realizuje DeLonge razem z Levendą i uwikłani w nim ludzie zajmujący prominentne stanowiska w światowej polityce wydaje się być niezwykle intrygujący i daje nadzieję, że w jego trakcie ujawnione zostaną niezwykle ważne informacje na temat odwiecznego pytanie kim jesteśmy i skąd pochodzimy. W ostatniej Debacie Ufologicznej w Radio Paranormalium (nr 74) poruszono wiele tych wątków. Nosiła ona tytuł: “Czy obcy nas stworzyli?” i zachęcam do jej wysłuchania na stronie Radia:
Francis Crick, odkrywca budowy kodu DNA był przekonany, że życie na naszej planecie zostało przez kogoś zasiane. Powstało poza Ziemią i zostało przywiezione na naszą planetę. Mimo, że był naukowcem nie wierzył w spontaniczny sposób powstania życia na Ziemi. Był przekonany, że istnieje coś, co nazwał terminem ukierunkowana panspermia. Jeśli więc nasz kod genetyczny jest dziełem istot pozaziemskich oznacza to, że my sami także jesteśmy istotami pozaziemskimi. Dwóch rosyjskich naukowców z Kazachstanu – fizyk Władimir Szczerbak z uniwersytetu im. al Farabiego w Ałmatach i Maksim Makukow z Instytutu Astrofizycznego im. Fesenkowa (także w Ałmatach) na postawie danych matematycznych jakie uzyskali uważa, że kod genetyczny człowieka został przez kogoś stworzony bo ma wbudowane w siebie miejsca, gdzie startuje i gdzie się zatrzymuje – tak jak program komputerowy. To dlatego pochodzenie człowieka nie może być wyjaśnione przez teorię Darwina. Badania naukowców sponsorowane były przez rząd Kazachstanu. W periodyku naukowym “Icarus” w swoim artykule napisali:
“Raz stworzony kod genetyczny jest w stanie przetrwać w kosmologicznej skali czasu – jest to najtrwalsza konstrukcja jaką można sobie wyobrazić. Dlatego jest też najlepszym sposobem na przechowanie życia. W momencie kiedy genom zostanie ostatecznie zapisany, nowy kod zastyga w komórce i jej pochodnych i może być przenoszony w czasie i przestrzeni.”
Zbadany matematycznie kod genetyczny człowieka wykazał arytmetyczny i ideograficzne cechy języka symbolicznego zawierając w sobie zapis w układzie dziesiętnym, jego logiczne transformacje i wykorzystanie liczby 0.
Wiara w to, że życie mogło powstać z materiału jaki został zgromadzony na Ziemi jest jak wsypanie kamieni do kosza, potrząśnięcie nim w przekonaniu, że wyjedzie z niego Cadillac. Zycie jest czymś niezwykle złożonym. Crick doszedł do wniosku, że w naszym kodzie genetycznym znajdują się informacje na temat tego skąd pochodzimy. Przeczuwali to starożytni Egipcjanie, skoncentrowani na odnalezieniu tego miejsca.
Tom DeLonge sugeruje jednak, że ujawnienie jest już w drodze. Jego forpocztą są takie informacje jak ogłoszenie istnienia planet podobnych do Ziemi albo nawet film “Arrival”. W zaciszu gabinetów jednak już dawno uświadomiono sobie fakt, że nie jesteśmy na naszej planecie sami. To, co kiedyś Ronald Reagan powiedział w swoim przemówieniu o kooperacji pomiędzy narodami w obliczu zagrożenia ze strony kosmitów, było oficjalnym potwierdzeniem – jak się okazuje – trwającej cichej współpracy na tym polu, która sprawiła, że Zimna Wojna nigdy nie stała się gorąca. Mimo pozorów wyścigu zbrojeń oficjalni przeciwnicy wymieniali pomiędzy sobą informacje a nawet sposoby przeciwstawienia się Obcym. Jest to niezwykle ryzykowne. Historia Wieży Babel opowiada o takiej walce, która skończyła się dla ludzkości fatalnie. Ci którzy nas kontrolują nie są zainteresowani w tym abyśmy poznali własną naturę. Jesteśmy rasą niewolniczą i zapominamy, że niewiele nam tak naprawdę trzeba aby dorównać bogom, którzy stworzyli nas na swój obraz i podobieństwo. Wyjawił to przecież wąż w Rajskim Ogrodzie.
Przez całe lata – mając wizerunek latającego spodka przed oczami – tworzyliśmy sobie obraz przybyszy z innej planety. Tymczasem obraz UFO jest bardziej skomplikowany, tak jak słusznie swego czasu podejrzewał Jacques Vallee. Wszechświat jest olbrzymi i niezmierzony. Czy żyje w nim jakaś obca inteligencja? Prawdopodobnie tak. Czy rozgrywają sie w nim rzeczy działające poza naszym wymiarem postrzegania? Prawdopodobnie tak. Czy przybywają na Ziemię istoty z innych planet? Prawdopodobnie tak! Tą wyliczankę można ciągnąć bardzo długo. Żyjemy w gąszczu zjawisk, których natury nie potrafimy zrozumieć. Badacze duchów i zjawisk paranormalnych obserwują często orby pojawiające się w miejscach uważanych za nawiedzone. Orby zachowują wyniosłą obojętność tak wobec ludzi, którzy ich postrzegają jak i wobec siły energetycznej, która mieszka w takim miejscu. Jeśli jednak te same orby obserwować w połączeniu z obserwacją UFO, zaczynają się dziać różne, zaskakujące rzeczy. Znane są przypadki uleczenia z raka w sytuacji, kiedy chora osoba była świadkiem UFO i całemu wydarzeniu towarzyszyły orby. W takim przypadku orby nie chciały już zachować dostojnej anonimowości. Nie tylko uleczyły chorego człowieka ale utwierdziły go w przekonaniu, że jest to doświadczenie religijne. Orby potrafią działać także w drugą stronę i wyrządzić człowiekowi krzywdę. Nnie sposób zrozumieć zasady tego zjawiska. Przypomina to sytuację kiedy kładzie się smartfona przed krową i oczekuje się, że wie jak jak z niego skorzystać. DeLonge mowi o tym w sposób oczywisty, bo informacje te – oczywiście nieoficjalnie – zostały mu powiedziane przez ludzi wysoko postawionych w aparacie wladzy. Odnosi się to także do wielu sytuacji znanych z mitologii i uznawanych za fantazję swoich twórców, gdy tymczasem to wszystko wydarzyło się naprawdę. Bogowie zawsze byli w centrum ludzkich awantur i rzeczywiście stawali to po jednej to po drugiej stronie. Bogowie nie tylko wspomagali jednych ludzi przeciw innym, ale także walczyli sami ze sobą. Dokładnie taką sytuację obserwowali ludzie z Kultu Cargo na Południowym Pacyfiku! Widzieli Japończyków walczących przeciwko Amerykanom. Opowiadali później o niezwykłej broni jaką bogowie mieli do swojej dyspozycji i o potężnych maszynach, na których mogli unosić się swobodnie nad ziemię. Takiego rodzaju opowieści można znaleźć w wielu pismach ze starożytności i być może część z nich powinniśmy odczytywac dosłownie zamiast doszukiwać się poetyckiej paraboli. W Księdze Rodzaju jest mowa o synach Boga i córkach człowieka i chyba nie ma na świecie ani jednego biblisty, który potrafiłby zrozumieć znaczenie tych wersów. Synom Boga spodobały się ziemskie kobiety do tego stopnia, że zaczęli mieć z nimi potomstwo. Tyle, że potomstwem okazały się niebezpieczne monstra – hybrydy. Nazywano je Nephilim, co często tłumaczone jest jako giganci. Zaraz po tym Bóg oburza się na zaistniałą sytuację do tego stopnia, że postanawia zniszczyć całą planetę, co daje początek historii Noego. Mamy więc dziwaczne przejście, zaczynające się od istot, które z pewnością nie są ludźmi! Są synami Boga, ale są także synonimem zła. I powstaje tu od razu pytanie: dlaczego Bóg jest niezadowolony z tego, co popełnili jego synowie? W Biblii mamy także historię Dawida i Goliata, gdzie Goliat przedstawiony jest jako potomek Nephilims. Większość z nich zginęła w Potopie, Goliat jednak przetrwał. Podobnie rzecz ma się z greckimi mitami, uważanymi za nonsens, gdy tymczasem są to być może historie jakie wydarzyły się naprawdę. Jedna z takich dobrze poinformowanych i wysoko postawionych w amerykańskiej administracji osób poinformowała Toma, że zamiast rozglądać się w poszukiwaniu ET po innych planetach, wystarczy popatrzeć na historię naszej własnej i przeczytać grecką mitologię, gdzie aż roi się od pozaziemskich istot. Tą sugestię przekazały mu trzy różne osoby (jedną z nich okazał się Jim Semivan – były agent CIA, ktory w służbie dla agencji spędził 25 lat, z czego wiele w zarządzie organizacji). Greccy bogowie pochodzili z innego niż nasz świata. Przebywali na naszej planecie od dawna i dopiero w czasach greckiej mitologii po raz pierwszy pokazali się człowiekowi. Dali Grekom architekturę, alfabet i demokrację. To dlatego architektura stolicy USA naśladuje grecką a właściwie nawiązuje wprost do bogów z kosmosu, którzy kiedyś mieszkali na Ziemi.
Jacques Vallee od dawna sugeruje, że nasza planeta ma nad sobą system kontroli, znacznie bardziej skomplikowany niż kilka latających spodków z innej planety. Obcy przybywają na Ziemię zbyt często i zostają zbyt długo, interweniując nieustannie w sprawy ludzkie. Vallee jednak nigdy w pełni nie wyjaśnił tej kwestii. Można więc założyć, że to właśnie religie zostały stworzone jako ten system kontroli. Jeśli ktoś pojawia się na Ziemi mając do swojej dyspozycji potęgę i możliwości, których ludzie nie posiadają w sposób naturalny przejmuje kontrolę nad człowiekiem pod każdym względem. Kontroluje świadomość a także jego czyny. Zorganizowana religia jest stworzona przede wszystkim do kontroli – inaczej nie byłaby w stanie funkcjonować. Dlatego z taką zaciekłością religia zderzyła się z mistycyzmem i szamanizmem, które funkcjonują poza systemem. Religie ustawiają nas przeciwko sobie a mistycy uczą rozumieć siebie nawzajem. Mechanizm kontroli sprawia, że jesteśmy zmuszeni do pewnych zachowań i działań, które bez tego nigdy by nie miały miejsca. Można nawet wysnuć wniosek, ze człowiek od samego początku swojego istnienia został społecznie zorganizowany wokół klasy kapłańskiej. Ludzkość grupuje się nie tylko wokół Jezusa, Allaha czy Buddy, ale także wokół Hitlera, Napoleona cz Piłsudskiego – dokładnie na tej samej zasadzie.
William Bromley napisał w swoim życiu tylko jedną książkę, ale za to niezwykle ważną. Nosi ona tytuł “Gods of Eden” (“Bogowie Edenu”). Pierwotnym zamiarem Bromleya było napisanie książki historycznej a skończył na opowieści o Obcych, ich interwencji i systemie kontroli nad człowiekiem, jaki stworzyli. Jednym z tych narzędzi kontroli nad czlowiekiem jest wojna. Ludzkość od niepamiętnych czasów jest ze sobą w stanie wojny i można odnieść wrażenie, że nikt do końca nie rozumie jaka jest prawdziwa natura wojny i kto naprawdę zyskuje na konflikcie. Napisano na ten temat szereg polityczno-ekonomicznych teorii ale jakoś nikt nie zauważył w nich roli ET w wywoływaniu takich wojen. Wielu badaczy UFO zauważa jednak, że głównym powodem zaangażowania Obcych w życie człowieka jest tania siła robocza. Z najstarszych mitów wyłania się obraz człowieka – niewolnika stworzonego przez bogów, którzy wykorzystują go do własnych celów. Tak opisują rolę człowieka sumeryjskie opowieści. Człowiek zostaje stworzony z boskiej esencji jednego z bogów i krwi innego boga, którego zabito. Stworzono z krwi i gliny figurkę, w którą tchnięto życie a my jesteśmy potomkami tego pierwszego człowieka. Szeroko opowiadał o tym Zecharia Sitchin, który wyczytał na glinianych sumeryjskich tabliczkach o konflikcie pomiędzy bogami, których efektem było m.in. stworzenie człowieka. Historia ta nieco przypomina tą opisaną w Księdze Rodzaju. To właśnie w tym micie stworzenia Sumerowie opisują to, co widzieli na własne oczy i próbują zrozumieć sens tych wydarzeń a także własną w nich rolę. Sumerowie zbudowali niezwykłą cywilizację jakiej wcześniej nie znał świat i mimo wszystko byli przekonani, że tak naprawdę są niewolnikami.
Być może odwlekanie w nieskończoność ujawnienia prawdy o UFO wynika właśnie z tego, że ludzkość niezbyt łatwo zaakceptuje fakt, że jest tylko narzędziem a nie partnerem dla przybyszów z innej planety. Że jesteśmy manipulowani przez nich poprzez całą naszą historię, czego wynikiem były powtarzające się regularnie masakry, pochłaniające miliony istnień ludzkich. Nie jesteśmy po prostu panami samych siebie, tylko do kogoś należymy. Na dodatek to nie jest jeden właściciel, bo jest ich wielu, którzy jakby tego było mało, to się jeszcze nawzajem zwalczają. Stary dobry Charles Forth miał moment olśnienia, kiedy powiedział: “Jesteśmy czyjąś własnością.” Religie monoteistyczne mówią o tym wprost. Należymy do Boga czy nam się to podoba czy nie i jeśli zechcemy to kiedyś zmienić spotka nas sroga kara. Człowiek jednak co jakiś czas buntuje się przeciwko swoim właścicielom. Buduje wieżę sięgającą nieba lub piramidy aby dorównać bogom. Jednak każda taka próba kończy się źle i kosztuje ludzkość bardzo wiele. Być może zniszczenie odległych w czasie ludzkich cywilizacji, także tych, o których pamięć przetrwała tylko w legendach (Atlantyda) było karą za próbę wymknięcia się spod kontroli bogów. Ludzie oddają cześć i wyznają wiarę w istoty pozaziemskie również z powodu niezrozumienia znaczenia fenomenu. Często wierzą, że po drugiej stronie czekają na nich kosmiczni bracia a tak z pewnością nie jest, bo Obcy – tak ich często nazywamy – wcale nie są na Ziemi tacy obcy. Są tu dłużej niż my i zamieszkują nie tylko Ziemię ale także obrzeża układu słonecznego. Stworzyli również własny sposób porozumiewania się z nami.
Kiedy Tom DeLonge wraz z Peterem Levendą zaczęli pisać książkę “Sekret Machine” poprosili Jacquesa Vallee o spotkanie. DeLonge chciał poznać opinię luminarza ufologii na temat historii, którą razem z Levendą zamierzali opowiedzieć światu. Valle przyjął zaproszenie, ale podszedł sceptycznie do pomysłów DeLonga. Gdy jednak otworzyć pierwsze stronice książki okazuje się że nie kto inny jak sam Jacques Vallee napisał do niej przedmowę.
“Doświadczenie nieznanego pogłębia się, przynosząc trudne do odpowiedzi pytania na temat wtargnięcia niesamowitości w nasz błyszczący nowoczesny świat użytecznych maszyn i powierzchownej rozrywki” – pisał Vallee
Nazwał książkę: “Poważną próbą ponownego zbadania znaczenia i natury fenomenu UFO.”
Przy tej okazji warto wspomnieć o drugim autorze książki, którym jest Peter Levenda. Levenda na mojej krótkiej liście ulubionych autorów zajmuje pierwsze miejsce ex-equo razem z Josephem Farrellem, chociaż obaj panowie nie przepadają za sobą. Farrell to klasyczny uczony, spędzający dnie i noce w spowitej dymem papierosowym bibliotece. Levenda z kolei jest poszukiwaczem przygód. Nie potrafi usiedzieć na miejscu, gotów ponieść każde ryzyko aby zaspokoić pragnienie wiedzy. Pisał książki o nazistach, neonazistach, członkach Ku-klux-klanu, o czarownicach, okultystach, agencjach wywiadowczych, hierarchii kościelnej i wielu innych kontrowersyjnych tematach.
Ufologia i agencje rządowe od zawsze stały po przeciwnych biegunach fenomenu UFO. Dziś nie ma najmniejszej wątpliwości, że armia w wielu przypadkach związanych z UFO po prostu klamała. Wojsko także wniknęło do grup ufologicznych często kontrolując i stymulując ich dzialania. Pytanie więc brzmi: dlaczego to robią? Jaki jest tego powód? Gdy popatrzeć na to z boku to wygląda to na ogromne marnotrastwo czasu, pieniędzy i personelu. Qui bono? zapytałby prawnik. Kto ma z tego interes? Wygląda na to, że agencje rządowe coś chronią. Widoczne to było szczególnie w czasach Zimnej Wojny i trwało aż do upadku ZSRR. Levenda wierzy, że być może nadszedł czas, żeby zasypać barierę podejrzliwości i nieufności i połączyć siły z czynnikami rządowymi.. Aby jednak do tego doszło najpierw jednak powinniśmy się od nich dowiedzieć wszystkiego, co do tej pory ukrywano przed nami na temat UFO. To właśnie Tom DeLonge był pierwszym, który wyszedł z takim pomysłem wierząc, że czas na takie podejście do UFO. W jego pojęciu rząd nie jest jednolitą organizacją. Składa się z wielu elementów, działających w podobny sposób jak korporacja i przez to posiadający własne cele i autonomiczną politykę. Do niektórych aspektów tej polityki dopuszczono DeLonge’a, przez co wierzy on, że są ludzie w agencjach rządowych działają dla dobra ludzkości a nie przeciwko niej (Czyż nie było to główne przeslanie serialu “X-Files”?). Jest to powód dlaczego wielu ufologów uważa, że taka postawa jest aktem niedojrzałej naiwności DeLonge’a, choć z drugiej strony trudno mu odmówić, że spełnia on niezwykle ważną rolę w procesie ujawnienia.
DeLonge na podstawie rozmów z ludźmi wewnątrz rządowych agencji nabrał pewności, że pozazimska inteligencja jest faktem. Jej przedstawiciele reprezentują wiele ras i gatunków. Podobnie jak ludzie, istoty pozaziemskie są skłócone ze sobą i często zwalczają się nawzajem. Niezbyt dobrze idzie im także znalezienie porozumienia z ludźmi. Aby zrozumieć naturę ludzkiej relacji z istotami pozaziemskimi, która trwa nieprzerwanie od tysięcy lat istotne wydaje się zrozumienie pojęcia Kult Cargo. Kult Cargo powstał podczas II WŚ na Nowej Gwinei. Armia amerykańska założyła tam polowe lotniska potrzebne do przerzutu sprzętu i zaopatrzenia na cały obszar Pacyfiku, gdzie trwała wojna z Japonią. Miejsca, które wybrano na lotniska były dzikie a ludzie zamieszkujący tą okolicę niewiele odbiegli w swoim rozwoju od czasów kamienia łupanego. Zderzenie z nowoczesną, technologiczną cywilizacją było więc dla nich szokujące. Tysiące ryczących, wielkich, stalowych maszyn lądowało i startowało z dżungli. Każdego dnia krajowcy obdarowywani byli różnymi dobrami, które transportowały samoloty. Było to nieznane wśród prymitywnych Papuasów przetworzone jedzenie w puszkach, worki cukru, mąki, kawy. Wreszcie proste sprzęty i urządzenia które w oczach krajowców były niezwykłym przejawem nieosiągalnej dla nich technologii. Życie było ekscytujące i pełne niespodzianek. Nie trzeba było uprawiać lichych poletek ogromnym wysiłkiem wydartych dżungli, ani chodzić na polowania. Chorzy, którzy wydawałoby się skazani są na zagładę – w cudowny sposób powracali do zdrowia wyleczeni przez wojskowych lekarzy za pomocą “magicznych proszków”. Papuasi całe to wydarzenie postrzegali jako nadprzyrodzoną ingerencję, a ludzi w uniformach jako kogoś nie z tego świata. Kiedy skończyła się wojna, lotniska porzucono i samoloty przestały się tam pokazywać. Papuasi wyczekiwali ich każdego dnia. Widzieli w nich boską ingerencję, która obdarzała ich niezwykłymi prezentami. Nie rozumieli dlaczego samoloty nie chcą do nich powrócić. Czyżby zapomniały drogę? Aby im dopomóc Papuasi zbudowali samoloty z patyków i trawy i ustawili je na pasie startowym. Przedstawiały wizerunek nieosiągalnego i utraconego dla nich świata i zaczęli oddawać im boską cześć. Tak powstała religia zwana Kultem Cargo. Jest to niezwykle ciekawy przypadek, który ilustruje reakcję człowieka na coś nieznanego i przewyższającego jego rozumienie otaczającego go świata. DeLonge widzi w tym przykładzie wyjaśnienie dla powstania wszystkich bez wyjątku religii na Ziemi, które powstały tak samo jak Kult Cargo. Podobnie technologie, które obecnie posiadamy: powstały na zasadzie prymitywnego naśladowania czegoś, czego nie rozumiemy i to co mamy jest efektem zjawiska jakie opisuje Kult Cargo. Nasza obecna technologia, z której czasem jesteśmy tak bardzo dumni jest niczym innym jak nieudolną próbą naśladowania, czegoś co kiedyś zaobserwowano. Jest to jednak ślepy zaułek technologii i tak jak samolot z trawy i patyków tylko kształtem przypomina to, co posiadali bogowie.
Pierwszy tom “Sekret Machine” poświecony właśnie jest bogom i UFO. Nie jest to jednak podejście do jakiego przyzwyczaił nas Zecharia Sitchin czy Erich von Daniken. Jest rodzajem śledztwa jakie autorzy przeprowadzają analizując najstarsze pisma próbując znaleźć odpowiedź kim naprawdę byli starożytni bogowie. Zdarzenia opisane w księgach, które stały się podstawą wielu religii były – z punktu widzenia autorów książki – czymś, co się konkretnie wydarzyło. Współczesna antropologia potwierdza, że sposób w jaki powstają mity zawsze poprzedzany jest realnym wydarzeniem. To, co nazywamy mitem jest interpretacją czegoś, co wydarzyło się naprawdę. Ludzie, którzy w nich uczestniczyli najczęściej nie mieli pojęcia z kim lub czym mają do czynienia i opisywali zjawisko w oparciu o własną, ograniczoną wiedzę na temat świata. Ślady tego można znaleźć w starożytnej literaturze. Patrząc np na podejście starożytnych Egipcjan na problem nieśmiertelności nie sposób dostrzec, że powstała wokół niego cała, niezwykle zaawansowana i rozwinięta dziedzina wiedzy. Balsamowanie ciała i zabezpieczanie wszelkich istotnych ludzkich organów było związane z nieśmiertelnością i… podróżą do gwiazd. Z kolei tworzenie piramid – w myśl niektórych interpretacji zastosowania tych budowli – miało na celu stworzenie :maszyny zmartwychwstania”. Piramidy i cala esencja ludzkiej natury również zorientowane są wobec gwiazd. Egipcjanie nie pozostawiają wobec tych związków żadnych wątpliwości. Niemalże wszystkie inne kultury tego czasu wspierają ten sam koncept, mówiąc o miejscu nad Ziemią, gdzie mieszkają istoty… pozaziemskie. Oznacza to, że w odległej przeszłości musiał istnieć moment, kiedy doszło do kontaktu. Niewiadomo dokładnie co on przyniósł, ale nieoczekiwanie wszystkie starożytne kultury zaczęły budować zorientowane astronomicznie piramidy. Wydaje się, że ich budowa była głównym powodem stworzenia osiadłej cywilizacji. Aby stworzyć taką budowlę potrzebna była nie tylko potężna, tania siła robocza, ale także specjaliści z wielu branży. Przez chwilę można zastanowić się dlaczego ludzie ci trwonili czas i środki, żeby stworzyć takie pozornie niepraktyczne cuda architektury. Wystarczy jednak spojrzeć na to, co dziś robi nauka: wydaje kolosalne sumy na badania, które mają przybliżyć człowieka do gwiazd i nieśmiertelności! Robimy to samo co nasi przodkowie którzy budowali swoje “maszyny zmartwychwstania”. Czy byli to Egipcjanie, Sumerowie, Babilończycy, Majowie – wszyscy starali się swoimi budowlami naśladować coś, co zobaczyli w przeszłości i to co tworzyli nieprzypadkowo ma ten sam kształt.
Tak samo w czasach nam współczesnych działał Kult Cargo: naśladował to, co widział na własne oczy. Przez to naśladownictwo, ludzie ci chcieli powrócić do stanu poprzedniego kiedy stąpali po ziemi ramię w ramię z bogami. Dziś po tysiącach lat, w których konwersację na temat pozaziemskiej cywilizacji kompletnie zdominowała religia powoli przesuwamy się w stronę nauki, która ma najwiecej na ten temat do powiedzenia. Ani religia ani nauka nie są jednak w stanie osobno wyjaśnić fenomenu UFO, ale mają szansą zrobić to we współdziałaniu. Ujawnienie nie polega tylko na tym, że ktoś stanie przed kamerami i powie, że latające spodki i zielone ludziki istnieją naprawdę. Ujawnienie wymaga od nas samych zrozumienia konceptu istnienia i funkcjonowania pozaziemskiej cywilizacji. Dzięki temu będziemy w stanie bezpiecznie wyjść jej na przeciw. Problem w tym, że prawdopodobnie przybysze z obcej planety nie są tym, czym myślimy że są. Wszystko co o nich myślimy to zbiór opinii, który narastał przez tysiąclecia – głównie w religiach tworzących rozmaite mieszanki ideologiczne. Dlatego trzeba najpierw z religii odrzucić ideologię i wsłuchać się w mistyków i szamanów i dopiero wówczas zaczniemy rozumieć z czym mamy do czynienia.
Jednym z najlepszych filmów na temat kontaktu z obcą cywilizacją jest ostatnia hollywoodzka produkcja pt. “Arrival” (“Przybycie”). Film opowiada o przybyciu obcych na Ziemię. Lądują oni dziwacznym statkiem kosmicznym i czekają aż ludzie znajdą sposób aby nawiązać z nimi komunikację. Przy okazji oglądania takiego obrazu w sposób nieunikniony pojawia się wyświechtane już nieco od częstego zadawania pytanie: Co się stanie, gdy któregoś dnia obcy rzeczywiście wylądują na Ziemi? Jak ludzkość zareaguje na ten fakt? Czy jesteśmy w stanie to zaakceptować? Często zapewniamy sami siebie nawzajem, że jesteśmy gotowi na takie wydarzenie, że jesteśmy gotowi na oficjalne ogłoszenie istnienia życia pozaziemskiego. Nic nas nie jest w stanie zaskoczyć, dlatego trzeba otworzyć na oścież wrota Strefy 51 i pokazać światu porozbijane latające spodki jakie kolekcjonuje się tam od czasów Roswell. Większość z nas nie ma wątpliwości, że mamy prawo wiedzieć czy ktoś jeszcze – poza nami – żyje w przestrzeni kosmicznej. Wszyscy są już zmęczeni kłamstwami, że UFO jest wymysłem żądnych sławy dziennikarzy. Tymczasem – jeśli tylko uda się uspokoić takie wzburzone myśli i złapać minutę spokoju i rozsądku – przychodzi do głowy inna myśl. Jeżeli UFO od tak dawna odwiedza Ziemię, to dlaczego nie objawia się nam w formie, której nie udałoby się ukryć przed widokiem globalnej społeczności? Innymi słowy: Dlaczego latający spodek z pozaziemską wycieczką nie wyląduje na trawniku przed Białym Domem? Odpowiedź może być taka, że to pozaziemska cywilizacja wcale nie ma ochoty nam się przedstawiać i to wcale nie z tego powodu, że w jakiś sposób się nas obawia, ale raczej obawia się, co pod wpływem takiej wiedzy zrobimy sami sobie. I może być w tym wiele racji. W filmie “Arrival” pod wpływem informacji o lądowaniu istot pozaziemskich zwierzęcy instynkt człowieka każe mu natychmiast gromadzić jedzenie, zaopatrzenie, broń. Rynki handlowe padają jeden po drugim, armia szuka natychmiastowej konfrontacji a cywilizacja budowana od paru tysięcy lat zaczyna chwiać się w posadach. Być może to jest powodem, dlaczego potwierdzenie istnienia życia pozaziemskiego w kosmosie napotyka tak wiele przeszkód. Nieco światła na tą historię rzuca projekt realizowany przez Toma DeLonge, byłego lidera grupy “Blink182”, który znany jest ze swojego silnego zaangażowania w ufologię. DeLonge ma także wiele powiązań z najbardziej wpływowymi ludźmi amerykańskiej polityki co wykazały ujawnione dokumenty WikiLeaks. Wśród celebrytów politycznych z jakimi regularny kontakt utrzymuje DeLonge jest doradca byłego prezydenta Baracka Obamy: John Podesta a także prezydencka para Billa i Hillary Clintonów. Ujawniona została także intensywna korespondencja DeLonge z niedawno zmarłym, szóstym człowiekiem na Księżycu, Edgarem Mitchellem.
To przez WikiLeaks Tom DeLonge znalazł się nieoczekiwanie w oku cyklonu opinii publicznej, zwłaszcza tej zainteresowanej tematem UFO. Natychmiast przypuszczono na niego bezpardonowy atak – szczególnie ze strony ufologów, ale także naraził się wojsku, mediom, przypadkowym blogerom, ekspertom dnia i ludziom, którzy po prostu stwierdzili, że to nie może być prawda. W końcu DeLonge to gwiazda muzyki, głupia i naiwna, łatwa do manipulacji. Co on może wiedzieć o cywilizacji pozaziemskiej? DeLonge napisał rok temu książkę. Była to powieść fabularna pt “Sekret Machine, Book 1 – Chasing Shadows” ( Mechanizm Tajemnicy, Księga 1 – Ścigając cienie”). Po incydencie z WikiLeaks DeLonge zdecydował się napisać następną książkę – tym razem dokumentalną. Jej tytuł to: “Sekret Machine – Gods, Volume1, Gods, Man & War” (“Mechanizm Tajemnicy – Bogowie, wolumin 1, Bogowie, ludzkość i wojna”). książka jest niezwykła i prawdę mówiąc nikt się jej po DeLonge nie spodziewał. Książkę pomagał napisać Peter Levenda, ekspert w kwestii magii, tajnych stowarzyszeń i teorii konspiracji – jeden z moich ulubionych autorów, człowiek którego śmiało można nazwać profesorem Nieznanego. Tom De Longe nieoczekiwanie znalazł się na okładce “Wall Street Journal” i w ogniu pytań jako gość wielu programów telewizyjnych i radiowych. WikiLeaks ujawniło nie tylko zawartość e-maili jakie wymieniał DeLonge z prominentnymi politykami, ale także ich numery telefonów i domowe adresy. Przeciek takich informacji był sprawą niezwykle poważną i wkraczał na teren bezpieczeństwa narodowego kraju. Nikt jednak nie mógł przypuszczać, że e-mail Johna Podesty stanie się tak łatwym łupem hackerów. DeLonge wpadł w panikę i zaczął czyścić z informacji własne konta e-mailowe. Z drugiej strony odezwały się glosy, że cała historia jest farsą wymyśloną przez rockmana, bo nikt przy zdrowym rozsądku nie był sobie w stanie wyobrazić przyjaźni pomiędzy najpotężniejszymi ludźmi USA z blednącą gwiazdką rocka. Prawdą okazało się to, że DeLonge wcale nie przyciągnął Podesty swoim statusem gwiazdy a wiedzą jaką posiadał na temat fenomenu UFO. DeLonge stworzył interesujący plan opowiedzenia prawdziwej historii kontaktów pozaziemskich a także posiadał za sobą ogromną bazę fanów, przyszłych i obecnych odbiorców tego materiału. Mimo, że kontakty z prominentami były nieoficjalne dla DeLongea miały one charakter formalny i nigdy nie zapomniał w swoich rozmowach z Podestą z kim ma do czynienia. Mimo tego co się wydarzyło, DeLonge nie zatrzymał się w miejscu i nadal realizuje dalekosiężny plan opowiedzenia o zjawisku, które nurtuje tak wielu i być może jest centrale dla zrozumienia świata w którym żyjemy.
Zamieszanie wokół osoby DeLonge’a zaowocowało przyznaniem mu nagrody Badacza Roku. Tom był zaskoczony wyróżnieniem, które wśród innych badaczy fenomenu UFO wywołało mieszane uczucia. Jednocześnie skandal polityczny wokół rewelacji WikiLeaks gwałtownie przerwał proces ogólnie nazywany terminem Ujawnienie (ang. Disclosure) i trudno się spodziewać aby w najbliższej przyszłości to takiego pełnego i otwartego ujawnienia prawdy na temat UFO doszło. Powstał jednak dzięki temu zupełnie inna droga. Ujawnienie w tym sensie nie jest już tak formalne i oczywiste, ale staje się procesem, w którym ludzkość dojrzewa do przyjęcia do swojej świadomości faktu istnienia istot pozaziemskich. Sugerują ten proces tysiące faktów, takich jak wzmianki papieża na temat gotowości do ochrzczenia istot pozaziemskich jeśli się pojawią, jak odkrycia nowych planet w naszej galaktyce, które posiadają podobne do ziemskich warunki wspomagające istnienie życia. Taką rolę spełnia także wspomniany wyżej film “Arrival” w sposób dosłowny ilustrujący takie spotkanie. Któregoś dnia Tom DeLonge spotkał się z jednym z najważniejszych ludzi w NASA. W rozmowie w cztery oczy wyłożył mu swoją koncepcję przeprowadzenia ujawnienia. W zapadłej ciszy słychać było tylko jak człowiek z NASA bierze głęboki oddech i z powagą mówi: “To jest bardzo dobry, wręcz doskonały moment aby to zrobić”.
Tom nie sądzi, że jego osobę wykorzystano do przeprowadzania tego półoficjalnego ujawnienia. Z intensywnych spotkań z ludźmi zainteresowanymi problemem wynikało, że największy problem stanowi brak wiedzy na temat tego jak zrozumieć zjawisko i czym ono jest? A czas jest już najwyższy bo ekspansja w przestrzeń kosmiczną, zwłaszcza ze strony prywatnych firm przybiera na sile. Co się stanie gdy np. satelita Pepsi, którą firma zamierza umieścić na orbicie Księżyca wykryje na jego powierzchni nieznane dotąd struktury? Informacji na ten temat nie da się już zatrzymać i do ujawnienia dojdzie czy się tego chce czy też nie. Chyba że korporacje wprowadzą własne procedury utajniania informacji w czym zresztą są bardzo dobre.Każda licząca się korporacja wyposażona jest obecnie w pomieszczenie zwane skiff. Nie można mieć w nim telefonu ani żadnego innego urządzenia elektronicznego. Pokój jest odizolowany od świata w taki sposób, że podsłuchiwanie prowadzonych tam rozmów jest niemożliwe. Wiele takich pomieszczeń powstaje w kooperacji z wojskiem po to, żeby spełniały warunki supertajności. Rozmowa w takim pomieszczeniu należy do tego pomieszczenia i nie może być wyniesiona na zewnątrz. Nie oznacza to, że w korporacjach następuje proces militaryzacji działań. Jest wręcz odwrotnie. To armia coraz bardziej zaczyna przypominać korporację adoptując jej zasady działania.
Wielu ludzi nie wierzy w istnienie UFO a tym bardziej w porwania przez istoty pozaziemskie. Nie oznacza to jednak, że problem jest wydumany. Wystarczy porozmawiać z tymi, którzy utrzymują, że stali się ofiarami takiego porwania aby przekonać się, że coś musi być na rzeczy. Na dodatek nie są to pojedyńcze przypadki, które łączą podobne okoliczności a także trauma jaka towarzyszy takiemu wydarzeniu. Wiele ofiar takiego porwania nie potrafi sobie z tym poradzić i szuka pomocy u terapeutów. Problem w tym, że współczesna psychologia nie akceptuje takiego rodzaju abdukcji przez co terapia jaką się stosuje nie osiąga swojego celu. Na szczęście nie dotyczy to wszystkich psychologów. Na świecie funkcjonuje spora grupa terapeutów, pomagających ofiarom takich porwań. Jednym z nich jest Laurie McDonald. Zajmuje się ona hipnozą terapeutyczną i problemami związanymi z abdukcją. Jest jednym z 27 terapeutów na liście MUFON, którzy pomagają ofiarom abdukcji. Jest konsultantem FREE (Foundation for Reaserch Extraterrestial Encounters) organizacji, którą założył Edgar Mitchell. Jest także członkiem rady dyrektorów OPUS (Organization for Paranormal Understanding and Support)
Laurie McDonald nie ma wątpliwości, że abdukcja jest zjawiskiem realnym. Jako terapeuta spotyka się z takimi ludźmi niemalże każdego dnia. Na jej cotygodniowe spotkania z grupą terapeutyczna w Sacramento trzeba się zapisywać dużo wcześniej, bo często brakuje wolnych miejsc. Czy fenomen UFO jest prawdziwy czy też nie – umysł a zwłaszcza podświadomość, która nie ma filtra prawdy, akceptuje rzeczy takie jakie się danej osobie objawiają. To świadomość jest krytyczna: obserwuje, akceptuje i odrzuca. Dlatego istoty pozaziemskie potrafią symulować ten stan, wprowadzać w hipnozę, docierać do podświadomości i w ten sposób komunikować się ze swoimi ofiarami a także kontrolować ich działania. Dzięki temu może dochodzić do wielokrotnych abdukcji tej samej osoby, która nie jest w stanie się jej przeciwstawić. Uczucie które zazwyczaj pamiętają ofiary abdukcji to uczucie spokoju. Strach i niepokój są kompletnie zredukowane, tak jakby ktoś kontrolował tego typu emocje stymulując fale mózgowe.
Porwanie przez istoty pozaziemskie jest strasznym fenomenem. Porwanie takie może nastąpić w każdym momencie. Nawet w środku dnia, porywacz może wejść do mieszkania przepływając bez problemu przez ściany czy okno. Nie ma przed nim ucieczki. Istota taka obezwładnia umysł i nawet jeśli odzyskuje on część świadomości nie jest on w stanie kontrolować sparaliżowanego ciała. Ofiara może tylko obserwować co się z nią dzieje i nie jest w stanie nic zrobić. Można sobie zadać pytanie: dlaczego tak właśnie się dzieje? Kto jest wybierany i na podstawie jakich kryteriów? By w końcu zadać pytanie najważniejsze: kim są porywacze??? Opisy porywaczy dostarczane przez ofiary abdukcji często się pokrywają ze sobą. Laurie McDonald zwróciła uwagę na fakt, że na potencjalnie tysiące rozmaitych ras kosmicznych, będących w stanie egzystować we wszechświecie najczęstszymi porywaczami są małe szaraki, wysokie szaraki, albo modliszki czy inne insektoidy. Czasem identyfikuje się ich jako reptylian i nordyków. To co łączy ich wszystkich to pewne prawdopodobieństwo, że tego typu istoty, mogące żyć w naszej biosferze, być może nawet one same są hybrydami!
Wg Laurie McDonald istoty pozaziemskie realizują ogromny program hybrydyzacyjny i robią to na wielką skalę. W ten program włączeni są także ludzie. Ofiary abdukcji, gdy opisują w stanie hipnozy swoich oprawców nie tylko opowiadają o szarakach czy reptylianach, ale także o istotach ludzkich czynnie biorących udział w programie i przeprowadzających eksperymenty na innych ludziach. Fenomen porywania ludzi przez istoty pozaziemskie nie dotyczy wyłącznie USA i jest przeprowadzany na całym świecie. Co ciekawe, wygląda on inaczej w zależności od kultury jaka dominuje na danym terenie. W Azji, w krajach arabskich fenomen objawia się jako dżin lub demon, w Europie jako nordyk a w Ameryce Południowej jako rozmaite kryptydy z chupacabrą na czele. Ameryka Pn jest domeną szaraków. McDonald stara się stworzyć psychologiczne profile tych istot w oparciu o tysiące przekazów od bezpośrednich ofiar abdukcji po to, by znaleźć najlepszy sposób aby sie przed nimi obronić lub znaleźć jakieś pole do negocjacji.
Zainteresowanie tematem abdukcji przyszło do Laurie McDonald znienacka. Aby zdobyć dyplom hipnoterapeuty musiała przed panelem egzaminacyjnym zahipnotyzować pacjenta i przeprowadzić regresję jego świadomości. Skuteczność zastosowanej przez nią techniki miała zdecydować o przyznaniu jej odpowiednich uprawnień do wykonywania tego zawodu. Podczas seansu hipnotycznego wydarzyło się jednak coś nieoczekiwanego. Pacjent nagle zaczął opowiadać historię z czasów gdy miał 10 lat i był z bratem na biwaku w lesie. Podczas włóczęgi po lesie bracia zaobserwowali dziwny pojazd lotniczy, który wylądował na leśnej polanie. Z pojazdu wyszły na zewnątrz jakieś istoty i zaczęły się zbliżać w stronę oniemiałych z wrażenia chłopców. Kiedy pacjent opowiadał o tym wydarzeniu nieoczekiwanie na wysokość jego czoła pojawiła się kula światła, która szybko ruszyła w stronę dolnej części ciała by zniknąć. Obserwowali to zjawisko egzaminatorzy, którym w tym momencie odebrało głos ze zdumienia. Jedynie przewodniczący panelu dłonią pokazał żeby dalej kontynuować regresję pacjenta. Kiedy sesja została zakończona okazało się, że pacjent nie miał pojęcia, że w jego podświadomości tkwiła historia spotkania z UFO. Wieść o tym niezwykłym zdarzeniu szybko się rozeszła i do Laurie zaczęli zgłaszać się ludzie, którzy wciąż pamiętali swoje spotkania z UFO lub stali się ofiarami pozaziemskiej abdukcji. Od tego czasu Laurie McDonald jest osobą niezwykle popularną i znaną w środowisku ufologicznym.
Wśród tysięcy historii z jakimi ma ona do czynienia na co dzień, jedna okazało się dotyczyła ją w sposób personalny. Któregoś dnia otrzymała niezwykle intrygujący telefon. Z Kanady dzwoniła jej biologiczna matka – Laurie wychowywała się z ojcem, bo jej matka odmówiła opieki nad swoim dzieckiem. Można sobie wyobrazić, że był to zaskakujący i nieoczekiwany telefon. Matka Laurie powiedziała, że musi się z nią spotkać, ponieważ chce opowiedzieć o okolicznościach jej narodzin i rozmaitych dziwacznych sytuacjach z tym związanych. Dodała, że jest już starą kobietą, która może niedługo umrzeć i nie chce zabrać swojej tajemnicy do grobu. Okazało się, że matka Laurie była także ofiarą porwania przez istoty pozaziemskie! Jej pierwsze spotkanie z UFO miało miejsce w czasie, gdy odpoczywała w ogrodzie. Nagle po obu stronach jej leżaka pojawiło się dwóch niewielkich szaraków, którzy unieśli ją w powietrze i przelecieli razem z nią nad jabłonką. Kiedy byli w powietrzu nad rogiem ogrodu zobaczyła wiszący w powietrzu pojazd kosmiczny i już chwilę później była w jego wnętrzu. Zanim tam się znalazła zauważyła traktor wchodzący w zakręt na skraju ogrodu. Pojazd kosmiczny wisiał bezpośrednio nad nim nie był wiele od niego większy. Będąc już w środku pierwsze co poczuła to chłód w nogi. Jednocześnie zauważyła, że pojazd w którym się znalazła jest wewnątrz co najmniej 10 razy większy niż na zewnątrz! Była wówczas w 9 miesiącu ciąży. Małe szaraki powiedziały jej, że nie są nią zainteresowane tylko jej dzieckiem. Dokonano na niej szeregu zabiegów m. in. wkładając jej niewielki implant w jedną z dziurek do nosa. Krew trysnęła na jej twarz. Szaraki stanęli za jej głową, ale ona telepatycznie słyszała o czym mówią. Mówili o tym aby raz jeszcze sprawdzić nienarodzone dziecko. Wtedy straciła poczucie czasu i przestrzeni.
Ocknęła się znów w ogrodzie, ale w nieco innym miejscu niż to, z którego została zabrana. Była noc. Jej nos krwawił a na dodatek odeszły jej wody. Zaczęła rodzić. W panice zaczęła wzywać pomocy, ale w domu nikt się nie obudził. Obudził się za to sąsiad, który przybiegł i wreszcie postawił na nogi śpiących domowników. Czas był najwyższy bo przyszła matka Laurie była w opłakanym stanie. Przyjechała karetka pogotowia i udało się zawieźć rodzącą do szpitala. Tej nocy Laurie McDonald przyszła na świat. Od samego początku była dziwnym dzieckiem. Nie chciała być karmiona piersią ani krowim mlekiem z butelki. Jej matka wciąż żyła w traumie po wydarzeniach z przed porodu – na dodatek nie mogła z nikim o tym porozmawiać, żeby nie być posądzoną o szaleństwo. Milczała tak przez następne 50 lat.
Spotkanie po latach było niezwykłą sytuacja w życiu obu kobiet – można powiedzieć swoistą ironią losu. Matka mogła wreszcie wyznać swojej córce historię wydarzeń tuż przed jej narodzeniem, których wspomnienie dręczyło ją przez następne pół wieku. Córka z kolei okazała się być idealnym słuchaczem a także osobą, która zawodowo pomaga ludziom mającym przeszłość podobną do jej matki. Laurie włączyła ją natychmiast do grupy, której pomagała i kiedy wszystko wydawało się być na właściwej drodze, a obie panie miały opowiedzieć swoją niezwykłą historię w telewizji, przyszła wiadomość z Kanady, że jej matka miała silny wylew krwi do mózgu, który w konsekwencji odebrał jej mowę. Obecnie przechodzi ona terapię mającą przywrócić jej tą umiejętność i jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia i dalszego wzmocnienia więzów ze swoją córką.
60 Debata Ufologiczna w Radio Paranormalium miała za swój wiodący temat okaleczenia bydła a także ludzi.
Mroczne i niepokojące przypadki okaleczeń zwierząt w USA zdają się koncentrować wokół 37 równoleżnika. Opisał to w swojej książce Ben Mezrich a nosi ona tytuł: “The 37th Parallel: The Secret Truth Behind America’s UFO Highway” (“37 równoleżnik: prawda o amerykańskiej UFOstradzie”)
Mezrich nie jest klasycznym badaczem UFO. Wyrastał w rodzinie o tradycjach naukowych i do kwestii UFO odnosił się sceptycznie. Kiedy poznał Chucka Zukowskiego uznał, że znalazł temat do książki o obsesji i szaleństwie. Zukowski był szeryfem w stanie Kolorado i został wyrzucony z policji za prowadzenie śledztwa w sprawach związanych z UFO. Podczas zbierania materiałów do książki Mezrich doszedł do wniosku, że ma do czynienia z tajemnicą w której zachowanie wmieszane są rozmaite czynniki – także oficjalne. Zajmując się tematyką UFO zdał sobie nagle sprawę, że zaprzeczanie istnieniu UFO jest czymś nie tylko nielogicznym ale i niedorzecznym a przykład Zukowskiego w pełni potwierdza jego sens. Z człowieka w którym Mezrich widział wariata wyłoniła się osoba z pasją, która stara się rozwikłać jedną z największych tajemnic naszego świata jaką jest zjawisko UFO.
Chuck Zukowski jest inżynierem-elektronikiem i zajmował się budową komputerowych czipów. Był także szeryfem w policji w stanie Kolorado. UFO było jego pasją, której starał się nie ujawniać w swojej pracy. Szybko jednak stał się sławny i zyskał sobie przydomek: “Mulder z El Paso”. Policjanci często nieoficjalnie opowiadali mu rozmaite przypadki związane z UFO, z jakimi mieli do czynienia. Wszystko zmieniło się wraz z jego śledztwem w kwestii okaleczeń bydła. Informacje na temat takich wydarzeń niezbyt często trafiają do mediów mimo, że ich skala zmusza do refleksji. Szacuje się, że w ostatnim półwieczu tylko na terenie USA doszło do co najmniej 10 tys. przypadków okaleczenia zwierząt, podczas których usunięto im wiele wewnętrznych organów a także całą krew. Nikogo nie aresztowano w tej sprawie a do tej pory nawet nie ustalono jakie narzędzia używane są podczas takiego okaleczana, bo cięcia są niezwykle precyzyjne i dokonane z niezwykłą wprawą. Chuck zainteresował się tym tematem a kiedy udzielił wywiadu jednej ze stacji telewizyjnych i opowiedział o okaleczeniach – został wyrzucony z policji.
Z policyjnego cruisera przesiadł się do kampera i wraz ze swoją rodziną zaczął podróżować od miejsca do miejsca, gdzie doszło do przypadków okaleczeń, starając się znaleźć dowód na to kto za tym stoi. W swoich podróżach dotarł do legendarnego Roswell i rozpoczął tam … wykopaliska archeologiczne! Prowadził je razem ze swoją siostrą, która jest jednym z dyrektorów MUFON. Wykopaliska sponsorował kanał telewizyjny Sy-Fy a ich celem było znalezienie kości dinozaurów z epoki Jury. Chuck przekonał archeologów aby nieco zmienić miejsce poszukiwań i znalazł tam razem z siostrą kawałek metalu. Metal był niezwykle lekki i miał wiele dziwacznych właściwości. Chuck uważa, że jest to część rozbitego latającego spodka jaki spadł w Roswell w 1947 r. Swoje odkrycie ogłosił publicznie i zamieścił prośbę o pomoc finansową w analizie znaleziska. Na prośbę odpowiedział Robert Bigelow – właściciel firmy kosmicznej a także sponsor organizacji NIDS badającej słynne rancho Skinwalkera. Analiza kawałka metalu znalezionego przez Zukowskiego nie dała pożądanego rezultatu. Laboratorium Bigelowa nie stwierdziło czym jest ten kawałek metalu – bo nie miało ono nic podobnego w swojej bazie danych – ale także nie potwierdziło, że metal ma pozaziemskie pochodzenie. Następnie firma Bigelowa zerwała wszelkie kontakty z Zukowskim.
Z racji swojej pracy w policji Chuck Zukowski był wzywany do wielu przypadków okaleczania bydła. Jest to tajemnicza i mroczna historia i kiedy zaczął się w nią wgłębiać okazało się, że nie jest to fenomen nowy. Historie okaleczania bydła zgłaszali farmerzy w XVIII i XIX w. Mieli z nimi do czynienia także Indianie. Przypadki te w końcu trafiły do mediów, które pisały o tym w latach 70-tych zeszłego wieku. I nie ma się co dziwić okaleczono tysiące sztuk bydła i trzech stanowych gubernatorów zwróciło się do FBI z prośbą o przeprowadzenie śledztwa. Śledztwo FBI trwało 10 lat i zakończyło się na niczym. Nikogo nie aresztowano, nie znaleziono śladów stóp ani odcisków palców w okolicy zabitych zwierząt. Okaleczone zwierzęta były pozbawione swych witalnych organów a także krwi. Mimo okrutnej procedury chirurgicznej jakiej je poddano nie znaleziono na nich śladów cierpienia lub choćby walki o życie. Dokumentacja zebrana przez FBI jest obecnie dostępna dla zainteresowanych. Można tam znaleźć próby znalezienia winnych w osobach jakiegoś szalonego kultu religijnego albo grupy harleyowców-satanistów. Jeden z członków takiej grupy, który odsiadywał wyrok w więzieniu zaczął opowiadać o okaleczeniach, ale szybko okazało się, że szukał sposobu jak wydostać się na wolność. Trzecim podejrzanym u agentów FBI był jakaś czarna grupa badawcza, która w ten sposób dokonywała eksperymentów. Mogla ona być związana z wojskiem lub prywatną korporacją – ale ktoś taki mógłby przecież kupić sobie własne stado krów i bez przeszkód kontynuować te dziwaczne eksperymenty. Wzięto także pod uwagę UFO, ale w tym przypadku nie rozwijano zbyt głęboko tego wątku z uwagi, że jego rozumienie i wiedza o nim jest niewielka.
Chuck Zukowski nie ma wątpliwości, że za okaleczaniem stoi UFO. Ponieważ, żadna instytucja naukowa nie przeprowadziła na szczątkach zwierząt poważniejszych badań, sam zaczął zwozić te zwierzęta do laboratoriów. Okazało się że większość naukowców nawet nie słyszała o fenomenie i również nie znalazła wytłumaczenia co za tym stoi. Jedynymi osobami, które dostrzegają wagę tego tematu są ufolodzy. Starają się badać takie przypadki, ale zazwyczaj robią to samotnie i większość z nich nie ma naukowego przygotowania ani narzędzi do takiej pracy, która obejmowałaby wiedzę nie tylko z medycyny ale i forenzycznych prac policji. Rzeczywistość jest taka, że farmerzy zgłaszają okaleczenie i przyjeżdża lokalny, wiejski szeryf, który w raporcie pisze, że przyczyna śmierci zwierzęcia jest nieznana albo, że był to atak drapieżnika, bo nigdy nie znaleziono świadka takiego zdarzenia. Pojawia się jeszcze weterynarz, którego zaświadczenie potrzebne jest do wypłaty ubezpieczenia i już później nikt nie zajmuje się tą sprawą. Ciekawe jest to, że zwykle po okaleczeniu daje się zauważyć w powietrzu czarne, nieoznakowane helikoptery co sugeruje, że ktoś prowadzi jednak śledztwo w tej sprawie. Nerwowi rancherzy często do nich strzelają obwiniając ich o swoją stratę.
Ciekawe w tej całej historii jest także to, że większość tych przypadków – podobnie jak i obserwacji UFO w Stanach rozgrywa się w bliskim sąsiedztwie 37 równoleżnika. Rancho Skinwalkera też znajduje się w jego okolicy co dobrze wpisuje się w UFOstradę jaką geograficzne wytyczył Chuck Zukowski.
58 Debata Ufologiczna Online w Radio Paranormalium poświęcona była Polakom i słynnym zagranicznym spotkaniom z UFO. Okazuje się, że nasi rodacy mają niezwykłą umiejętność zaplątywania się w niemalże każdą ważną historię jaka rozgrywa się w świecie. Nie ominęło to także spotkań z UFO, gdzie Polacy związani byli ze słynną historią w Roswell, Shag Harbor i Kecksburga. Nie zawsze trafiali dzięki temu do annałów historii – a powinni. Obserwacja Polaka – Waltera Minozewskiego – w Richmond w stanie Wirginia miała miejsce zanim doszło do legendarnego spotkania z UFO Kennetha Arnolda. Jednak to ten drugi stał się ojcem chrzestnym ufologii.
Poniżej fragment książki Michaela Halla i Wendy Connors pt. “ Alfred Loedding & The Great Flying Saucer Wave of 1947” (“Alfred Loedding i wielka fala latających spodków z 1947 r.”). Alfred Loedding był inżynierem lotniczym w bazie Wright Patterson. Budował on konstrukcje typu latające skrzydło. W 1947 r. fala obserwacji latających spodków zaniepokoiła wojskowych do tego stopnia, że do śledztwa w tej sprawie dopuszczono cywilów takich jak Loedding. To on odnalazł raport Waltera Minozewskiego i dzięki temu ta pionierska relacja przetrwała do dziś.
“Poniższe sprawozdanie dotyczy pierwszych sprawdzonych obserwacji UFO w 1947 r. Dokładnie nie wiadomo kiedy Loedding uzyskał dostęp do tych informacji. Bez wątpienia zwrócono mu na nie uwagę w drugim tygodniu lipca – omawiane były szeroko w kręgach militarnych. Loedding i inni wywiadowcy z Wright Field widzieli w tym dowód, że tajemnica dysków jest prawdą a nie rezultatatem opowieści Kennetha Arnolda.
Po dziś dzień te przypadki są mylone ze sobą niemalże w każdej książce. Reprezentują one trzy osobne incydenty, które miały miejsce na sześć miesięcy przed kwietniem. Ich świadkiem był meteorolog ze stacji Weather Bureau w Richmond w stanie Wirginia – Walter A Minozewski. We wszystkich tych dziwnych przypadkach opisywał on obserwowane “srebrne dyski” z wyraźnymi różnicami w kształcie i zachowaniu w porównaniu z balonem meteorologicznym. Pod wpływem tych wydarzeń napisał do swoich przełożonych raport na ten temat.
Ostatnia obserwacja miała miejsce w pewien kwietniowy poranek, kiedy Minozewski i jego podwładni zobaczyli jasny, metaliczny, eliptyczny dysk podczas obserwacji małego balonu meteorologicznego zwanego “Pi Ball” (mierzącego siłę wiatru) na wysokości 4500 m. Dokonywał on obserwacji za pomocą teodolitu (teodolit jest urządzeniem optycznym, służącym do mierzenia poziomych i pionowych kątów – w tym przypadku stosowano go do sprawdzania lotu balonów pogodowych.) Dysk leciał poniżej balonu i pozostawał w polu widzenia przez piętnaście sekund, wyglądając na znacznie większy niż balon z płaskim dolnym poziomem i kopułą na górze. Z ogromną prędkością podążał w kierunku zachodnim aż zniknął z pola widzenia.
Z nieznanych powodów do obserwacji dysku często dochodziło podczas testów balonów. Zakrawa o ironię to, że gdyby się to wszystko nie wydarzyło w obecności wykwalifikowanego obserwatora balonów, nikt by w to nie uwierzył uznając to za błędną identyfikację własnego balonu. Z tego powodu i ze względu na doświadczenie tych ludzi – Loeddinga zainteresowały wszelkie dochodzenia prowadzone z udziałem techników balonowych.
Należy także wziąć pod uwagę tajemniczość wokół obserwacji dokonanej przez Minozewskiego. W styczniu 1967 r., badacz Ted Bloecher przeglądał akta Minozewskiego w bazie lotniczej Wright-Patterson w Dayton w stanie Ohio, dzięki protekcji pułkownika George Freemana Jr., który zorganizował tą wizytę. Współpracownik Bloechera, fizyk atmosferyczny dr James McDonald z University of Arizona skontaktował się z Minozewskim, potwierdzając z nim detale raportu. Minozewski pamiętał wszystkie szczegóły wydarzenia w sposób identyczny z tym co zapisano w raporcie ale był bardzo zdziwiony bo nigdy nie powiadamiał o tym wydarzeniu wojska. Tak samo zaskakujące jest to, że obserwacja Minozewskiego nie tylko nie znalazła się w indeksie Blue Book, wydanym przez Archiwum Narodowe ale także nie utworzono z niej osobnego przypadku po tym jak Bloecher studiował go trzydzieści dwa lata temu. Wygląda na to, że w czasie albo tuż po dwudziestodwuletnim śledztwie Sił Powietrznych w sprawie UFO po 1947 r., świadomie zlekceważono obserwacje jakie miały miejsce przed incydentem związanym z Kennethem Arnoldem. Wszystkie obserwacje po Arnoldzie były często uważane jako rezultat zbiorowej histerii powstałej dzięki nagłośnieniu fenomenu w mediach.
W maju 1947 r. można znaleźć tylko kilka szczątkowych raportów na temat UFO – większość bez daty i czasu obserwacji. Kilka z nich zainteresowało wczesnych badaczy jak Loedding, ale nie zapisano ich aż do czasów obserwacji Arnolda a i wówczas publikowane były w lokalnych artykułach prasowych. Inne nie zostały udokumentowane aż do czasu – wiele lat później – gdy dotarli do nich prywatni badacze UFO, takie jak obserwacja pani Slawuta z 10 maja 1947 r., która widziała błyszczący, eliptyczny obiekt ze złotą obręczą nad miastem Newark w New Jersey.”
Dziwne rzeczy dzieją się w Antarktyce. Od kiedy Rosjanie przewiercili wielokilometrową warstwę lodu w Jeziorze Wostok krąży plotka, że znaleźli w nim coś pokaźnych rozmiarów. Rosjanie w razie czego siedzą cicho tylko ich samoloty kursują regularnie do jeziora i z powrotem.
Inna antarktyczna plotka mówi o jakiejś tajemniczej chorobie atakującej pracujących tam ludzi, którzy wywożeni są z lodowego kontynentu dyskretnie i bez rozgłosu i natychmiast zastępowani nowymi. Czyżby wydobyto z lodów jakiegoś wirusa, który w uśpieniu czekał miliony lat na swoją szansę?
Tuż przed II WŚ Antarktydą zainteresowali się Niemcy, którzy wysłali tam sporych rozmiarów ekspedycję przyłączając do III Rzeszy solidny kawałek Ziemi Królowej Maud, który nazwali Neuschwabenlandem. Nie wiadomo czego szukali tam naziści, ale gdy wracali z wyprawy ich trasa przebiegała podejrzanym zygzakiem. Chcieli zgubić swój trop?
Tuż po wojnie dotarła do Antarktydy imponująca eskadra admirała Byrda, która miała w planach zostać tam przez wiele miesięcy. W wyprawie wzięli udział specjalnie szkoleni do warunków polarnych marines w towarzystwie niszczycieli i lekkiego lotniskowca. Znów nie znamy powodu tej zdumiewającej – choćby ze względu na rozmiary – wyprawy. Zamiast jednak miesięcy – trwała kilka tygodni, gdy admirał Byrd zarządził odwrót. Amerykańskie okręty stoczyły tam tajemniczą bitwę, w której niektóre z nich zatonęły a inne powróciły mocno sfatygowane walką…. Z kim???? Byrd w wywiadzie dla chilijskiego “El Mercurio” ostrzegał przed wrogimi pojazdami powietrznymi, które wylatują z rejonu bieguna południowego i poruszają się z ogromną prędkością… Później na Antarktydę miały przybyć brytyjskie i amerykańskie siły specjalne, które rozprawiły się (podobno!!!) z antarktycznym oddzialem SS. Co jakiś czas pojawiają się nowe strzępki informacji w tej sprawie.
Dziś Antarktyda wciąż dobrze kryje swoje tajemnice a także tajemnice tych, którzy realizują tam projekty o których świat nie ma pojęcia. Kilka miesięcy temu na ten kontynent przybył patriarcha Moskwy Kirył III. Wracał do Rosji dość okrężną drogą z Hawany, gdzie spotkał się z papieżem Franciszkiem. Czyżby przyjechał tylko po to, żeby sobie zrobić zdjęcia z pingwinami?
Dwa tygodnie temu na Antarktydzie wylądował ogromny C-17 Globemaster (nomen omen) z amerykańskim sekretarzem stanu, Johnem Kerry na pokładzie. Jest to najwyższy dostojnik państwowy USA jaki kiedykolwiek odwiedził to miejsce. I znów ciśnie się na usta wiele pytań. Dlaczego? i w ogóle: Dlaczego właśnie teraz? Oficjalnie wizyta związana jest ze zmianami klimatycznymi na Ziemi, w co można uwierzyć tak samo jak w to, że admirał Byrd był wojownikiem Greenpeace. Kerry jest głównym amerykańskim dyplomatą i jeśli pojechał na Antarktydę to z pewnością nie zajmował się negocjacjami z pingwinami… No tak… Skoro nie z pingwinami to z kim???
Z jakimś poselstwem z.. hmmm… z innej planety???
Oglądaliśmy z Mulderm jeden z ostatnich programów “Third Phase of Moon”. Pokazywali tam coś naprawdę niezwykłego, co na Google Earth znalazł jakiś wirtualny wędrowca przetrząsając zakamarki Antarktydy. Na zdjęciu wyraźnie widać idealnie okrągły krater w którym wmontowana jest pokaźnych rozmiarów kula… Czy jest to tajne laboratorium? Baza wojskowa? A może rezydencja obcych… Mulder był pod wielkim wrażeniem odkrycia i od razu poszedł wyciągać mi sznurówki z butów zostawiając mnie z problemem samego. A ja, jak to mam ostatnio w zwyczaju, stawiam w moich wpisach więcej pytań niż prób wyjaśnienia zagadki, co wcale nie znaczy, że takiego wyjaśnienia nie ma. Jest. Trzeba się tylko czujnie rozglądać.
W 57 Debacie Ufologicznej dyskutowaliśmy o dawnym UFO. Dla starożytnych zjawisko, które dziś nazywamy terminem UFO nie było niczym nowym. Obserwowali je, ale także rejestrowali kontakty z kimś, kto nie pochodził ze znanego im świata. Niektóre z takich wydarzeń także zapisywali. Jednym z najciekawszych zapisów ze starożytnego Egiptu jest tzw. papirus Tulliego. Alberto Tulli był w 1933 r. dyrektorem oddziału Muzeum Watykańskiego. Pochodzenie dokumentu nie jest do końca pewne i podobno Tulli znalazł go w jakimś antykwariacie. Chciał go kupić ale był dla niego zbyt drogi (dla Watykanu???) i Tulli jedynie skopiował tekst hieratyczny a następnie przełożył go na hieroglify. Dokument miał być odnaleziony po śmierci Tullego w jego prywatnych zbiorach i przekazano go muzeum. Papirus opisuje wydarzenie, które miało miejsce za czasów faraona Totmesa III ok. 1480 r.p.n.e. Tekst dokumentu brzmi tak:
“W 22 roku, trzeciego miesiąca zimy, o szóstej godzinie dnia skrybowie w Domu Życia dostrzegli dziwny, ognisty dysk, który pojawił się na niebie. Nie miał głowy. Jego oddech miał okropny zapach. Jego ciało miało jeden pręt długości i jeden pręt szerokości. Nie wydawał z siebie głosu. Zaczął zbliżać się do domu Jego Wysokości. Pomieszały się ze strachu serca skrybów i wszyscy upadli na brzuchy. Udali się do króla by mu o tym powiedzieć. Jego Wysokość zarządził aby skonsultować to ze zwojami w Domu Życia. Jego Wysokość medytował nad tymi wydarzeniami, które teraz się rozgrywają.
Kiedy minęło kilka dni było ich na niebie więcej niż poprzednio. Błyszczały jaśniej od blasku Słońca i sięgały aż do końca czterech podpór nieba. Potężny był widok Płonących Dysków.
Armia króla patrzyła na nie razem z Jego Wysokością w swoim centrum. Było to zaraz po wieczornym posiłku, kiedy Dyski wzniosły się jeszcze wyżej na południowym niebie. Ryby i inne przedmioty spadały z nieba: cud wcześniej nieznany od czasów powstania kraju. Jego Wysokość nakazał przynieść wonności aby przemówić do serca Amun-Re, boga Dwóch Lądów. Nakazano również aby zanotować to wydarzenie w Kronikach Domu Życia, by było na zawsze zapamiętane.”
Oryginalny egipski papirus na którym zapisano tę historię przechowywany był w bibliotece Muzeum Watykańskiego. Jeden z badaczy – Samuel Rosenberg – zwrócił się z oficjalną prośbą o udostępnienie mu dokumentu. Odpowiedziano mu:
“ Papirus Tulliego nie jest własnością Muzeum Watykańskiego. Obecnie jest w strzępach i jest nie do zidentyfikowania.”
Nikt nie jest obecnie w stanie sprawdzić czy ten papirus rzeczywiście jest autentyczny i jest przechowywany w tajemniczej Bibliotece Watykańskiej. Wiadomo jest jedynie to, że kryje się tam tysiące dokumentów, których Kościół uznał, że wyjawiać nie można.
56 Debata Ufologiczna w Radio Paranormalium poświęcona była Wikileaks UFO i wyborom w USA, WikiLeaks ujawniło w ostatnich tygodniach tysiące e-maili adresowanych m. in do Johna Podesty, menedżera Komitetu Wyborczego Hillary Clinton. Wiele z tych e-maili dotyczyło kwestii UFO i ujawnienia rządowych akt na ten temat.
John Podesta był szefem personelu Białego Domu podczas drugiej kadencji Billa Clintona. W 2003 założył w Waszyngtonie liberalny think-tank – Center for American Progress. Następnie był doradcą prezydenta Baracka Obamy w kwestii zmian klimatycznych i polityki energetycznej. Zrezygnował z tej funkcji w lutym 2015 r. i został jednym z szefów prezydenckiej kampanii wyborczej Hillary Clinton. Podesta jest uważany za człowieka, który jest w stanie odegrać główną rolę w procesie ujawniania rządowych dokumentów na temat UFO.
Z obecnie ujawnionych e-maili można się dowiedzieć, że w styczniu tego roku (2016) Tom Delonge organizował spotkanie Podesty z co najmniej trzema swoimi doradcami z kręgów wojskowych. Delonge współpracuje z nimi przy pisaniu swojej trylogii na temat zjawiska UFO i wszystkiego co się z tym wiąże. Ma ona dotrzeć przede wszystkim do ludzi młodych i w opinii wielu ma to być przygotowanie do Ujawnienia. Tom Delong jest gitarzystą zespołu Blink 182 a obecnie zajmuje się – oprócz pisaniem książki – produkcją filmów dokumentalnych na temat UFO w oparciu o wiedzę zdobytą od swoich doradców.
Z przecieków Wikileaks wynika, że jego głównym doradcą jest generał William McCasland, były dowódca Air Force Research Lab w bazie Wright Patterson. Pracował tam przez dwa i pół roku a obecnie jest dyrektorem w firmie Applied Technology Associated, tworzącej rozmaite systemy technologiczne stosowane w lotnictwie a także lotach kosmicznych.
Drugim doradcą Delonge jest Robert Weiss wiceprezydent Advanced Development Programs w słynnym “Skunk Works” w firmie Lockheed Martin.
Trzecim doradcą jest obecnie emerytowany generał lotnictwa Michael Carey, który był specjalnym asystentem dowódcy USAF Space Command.
Spotkanie tych ludzi z Podestą rzeczywiście miało miejsce 25 stycznia, 2016 r. Ich ranga wskazuje, że wszyscy są zdecydowani aby podjąć jakieś kroki w celu odtajnienia tych akt. Prawdopodobnie Podesta obiecał, że coś zrobi w tej sprawie, po tym jak Hillary Clinton wygra wybory prezydenckie bo następne spotkanie ustalono na styczeń 2017.
Takie Ujawnienie wiąże się oczywiście z wieloma skutkami ubocznymi. Jeśli prezydent USA potwierdzi, że ET są obecni na ziemi – pierwsza rzecz jak będzie dyskutowana to kwestia porwań ludzi przez ET a także okaleczenia bydła. Być może prezydent ujawniający taką prawdę nie będzie miał wystarczającej ilości odpowiedzi aby to wyjaśnić i uspokoić nastroje. Jedyne więc co można sobie w takim prezydenckim oświadczeniu wyobrazić to informacja, że ET odwiedza Ziemię, czasem ich statki kosmiczne rozbijają się w katastrofach a człowiek stara się pozyskać znalezione w takich wrakach nowe technologie.
Pozostaje jeszcze kwestia konsekwencji takiego Ujawnienia. Wcześniej czy później ludzie zorientują się, że byli w tej sprawie przez lata oszukiwani i okłamywani. Sama kwestia okaleczeń bydła to zabite w tajemniczych okolicznościach 10 tys. zwierząt. Każdy ranczer, który stracił w ten sposób swoje bydło będzie wściekły i będzie domagał się wyjaśnień i odszkodowania i do tego będzie trzymał swoją gwintówkę pod ręką. Już teraz helikoptery policyjne nie latają na farmami, gdzie hoduje się bydło bo ranczerzy nie zwlekają i szybko pociągają za spust w obawie przed kolejnymi stratami.
Z e-maili wynika również odczucie, że Ujawnienie jest czymś co należy dokonać jak najszybciej, że ten problem nie może zwlekać, tak jakby było w tym wszystkim jeszcze coś innego, co popycha tych ludzi do decyzji aby wreszcie oficjalnie ogłosić światu prawdę na temat UFO.
Oprócz w/w ludzi, którzy serio podchodzą do procesu Ujawnienia z rozmów pomiędzy nimi wynika, że istnieje jeszcze trzecia prominentna grupa, która również szuka drogi aby do Ujawnienia doprowadzić. Ludzie ci nie są wymienieni z nazwiska, ale pochodzą z NASA, z CIA a także (prawdopodobnie) z Białego Domu. Oni również zdają sobie sprawę z tego, że kwestia Ujawnienia nie jest kwestią prostą, co niesie ze sobą potrzebę skonstruowania planu przebiegu wydarzeń. Sytuacja staje się coraz bardziej intensywna, ale nadal nie ma żadnej informacji, która podpowiedziałaby na czym ma polegać ciąg wydarzeń, które mają wkrótce nastąpić.
Co ciekawe – jeśli już media decydują się zająć sprawą ufologicznych wycieków z e-maili Podesty, to dzieje się to najczęściej w kontekście jego korespondencji z astronautą Edgarem Mitchellem. Mitchell był szóstym człowiekiem który postawił stopę na Księżycu. Zmarł niemalże w rocznicę swojego lotu w lutym, 2016. W listach do Podesty pisał on o potrzebie przeprowadzenie ujawnienia wiedzy na temat UFO. Sensację wzbudziło jego zdanie, że papież wie o wszystkim i że przedstawiciel kościoła katolickiego chce się spotkać z Podestą w sprawie omówienia takiego procesu. Gazety pisząc o Mitchellu skrzętnie omijają prominentnych generałów o których wspominałem na początku. Wątpliwe też jest aby temat był w przyszłości kontynuowany przez mass-media – i nie tylko powody natury emocjonalnej stoją tu na przeszkodzie.
Cała prawda na temat natury UFO i ET wykracza daleko poza wszystko co sobie na ten temat wyobrażamy. Ma to związek z tym o czym często mówił Edgar Mitchell przed swoją śmiercią, że mamy do czynienia z dwoma rożnymi od siebie rodzajami fizyki we wszechświecie. Mamy fizykę newtonowską, gdzie możemy oddzielić od siebie rozmaite cząstki wyodrębnione z otaczającego nas wszechświata i zderzyć je ze sobą (jak w CERN). Ale mamy także “efekt obserwatora” z fizyki kwantowej, gdzie cząstki nie pojawiają się w czasie i przestrzeni aż do momentu pojawienia się obserwatora. Tworzy to grunt do patrzenia na otaczający nas wszechświat jako przejaw świadomości, bo ona tkwi u podstaw wszystkiego.
Patrząc na świat z tej perspektywy nie wszystko jest jasne i zrozumiałe od razu co oznacza, że to samo może stać się ze zrozumieniem fenomenu UFO, gdy jego obecność na naszej planecie od zarania ludzkości zostanie oficjalnie ogłoszona. Złożoność tego fenomenu rodzi i będzie nadal rodzić nieprzewidywalne konsekwencje i tylko to stoi na przeszkodzie przed wyjawieniem prawdy. W każdym odcinku serialu “X-files” pojawia się slogan: “The truth is out there”, który idealnie pasuje jako ilustracja tego czym jest prawda o UFO i ET, Zdanie to ma podwójne znaczenie, bo określa, że prawdę można odkryć, ale także, że prawda może być… dziwna.
Póki jednak nie ustalimy jak się sprawy mają z kotem Schrodingera, którego paradoks jest częścią fizyki, jakiej istnienie starałem się zasygnalizować a która jest niezbędna do zrozumienia fenomenu UFO – ja sam zamierzam się zaprzyjaźnić z innym kotem, który wkrótce wprowadza się do mojego domu. Niezależna natura tych zwierząt bardzo mi odpowiada a kocur – pasiasty dachowiec ze schroniska – nazywa się jak najbardziej a propos: Mulder.
Podczas chyba pierwszej debaty ufologicznej w Radio Paranormalium w tym roku, dominowało ogólne narzekanie, że fenomen UFO zanika. Jako jedyny byłem odmiennego zdania choćby ze względu na to co się rozgrywa nad Północną Ameryką. Jeszcze się nie skończył październik a już zgłoszono ponad 288 spotkań z niezidentyfikowanym obiektem na niebie… Większość z nich to raczej typowe i w miarę regularnie się powtarzające, dlatego przytoczę kilka bardziej interesujących.
Dwóch mężczyzn wędrowało wzdłóż Wonderland Trail na zboczach Mt Rainier w miejscu dla UFO historycznym bo tam właśnie w 1947 r. Kenneth Arnold po raz pierwszy opisał to zjawisko i rozpoczął erę współczesnej ufologii. Mężczyźni zauważyli poruszające się światło na nocnym niebie i uznali, że jest to satelita kiedy obiekt wykonał nagły manewr, zmienił kurs o 90 stopni i zniknął na ciemnym niebie.
W Fort Campbell, Kentucky, pani sierżant US Army i pilot helikoptera Chinook podczas lotu treningowego wokół bazy wojskowej zobaczyła wielki, jasno świecący obiekt. Obiekt utrzymywał się w powietrzu przez dłuższy czas. Obserwowany był także z wieży kontroli lotów wojskowego lotniska.
W Fort Benning, Georgia – pluton żołnierzy wyruszył na nocnych manewry. W pewnym momencie podzielił się na dwie grupy, które wykonywały swoje zadania w lesie. O 2 nad ranem obie grupy połączyły się a żołnierze jednej z nich ze strachem opowiadali o tym co im się przytrafiło. Ścigała ich metaliczna błyszcząca i unosząca sieę w powietrzu kula, wydająca z siebie metaliczny odgłos. Po chwili metalowa kula pojawiła się nad połączonym już plutonem. Po jakimś czasie zniknęła by pojawić się po raz trzeci.
W Richmond, Oregon, kapitan lotnictwa, astronom i meteorolog w jednej osobie wraz z grupą przyjaciół obserwował błyskające światło skaczące po całym niebie. Kapitan powiedział, że przez 30 lat swojej pracy jako astronom nigdy nie widział czegoś podobnego.
W Via Vista, na wschód od Los Angeles w Kalifornia mężczyzna podlewał swój trawnik, gdy nagle spojrzał w niebo i zobaczył grupę 5 latających dysków
W Ypsilanti, Michigan matka wiozła swoje dzieci do szkoły, gdy jej córka zauważyła coś dziwnego za oknem. Był to czarny trójkąt, który w biały dzień przeleciał nad ich samochodem i oddalił się z ogromną prędkością.
La Puente, Kalifornia: mężczyzna zobaczył interesujacy pojazd latający w kształcie dysku
Lakewood, Kolorado – małżeństwo obserwowało przez 10 sek nisko lecący czarny trójkąt. Na jego tylnej części paliły się trzy czerwone, niezbyt jaskrawe światła. Kiedy przelatywał nad ich głowami dało się zauważyć jakiś wzór na spodzie trójkąta.
Oprócz tego orby,pomarańczowe kule, jasne kule światla, kule w kolorze zielonym, rozmaitej wielkości latające trójkąty, metaliczne romby, cygara… Niebo aż kipi od UFO….
To już III sezon Debat w Radio Paranormalium! W ostatnią niedzielę rozmawialiśmy na klasyczny temat: czy w naszej ludzkiej historii doszło w zamierzchłych czasach do wojny nuklearnej?!
Zapraszam do posłuchania! http://www.paranormalium.pl/1811,sluchaj