Tajemnice i anomalieUFO i ET

Jednym z najbardziej niepokojących i mrocznych fenomenów z jakimi mamy do czynienia są przypadki okaleczania bydła. Zwierzęta hodowlane giną w dziwny i nietypowy sposób, części ich ciała zostają przez kogoś zabrane a po samym wydarzeniu zazwyczaj nie ma śladów krwi. W ten sposób ginie nie tylko bydło, ale także owce, kozy, konie, króliki, koty, psy, bizony i jelenie. Często ciało takich zwierząt pozbawiane jest uszu, oczu, dziąseł, języka, genitaliów i odbytu. Dręczącym pytaniem jest więc: kto lub co stoi za okaleczaniami bydła? Przypadki te obserwowane są ze szczególną intensywnością przez ostatnie 50 lat. Czy dokonały tego leśne drapieżniki czy może raczej jest to efekt jakiegoś tajnego programu naukowego, na który nigdy nie zezwolonoby ze względu na okrucieństwo jakie się z takimi doświadczeniami wiąże? Czy w ten sposób ktoś monitoruje chorobę wściekłych krów? A może jest to efekt rytuałów jakiejś szalonej grupy okultystów? A może wreszcie robi to jakiś drapieżnik z innej planety lub z innego wymiaru? Okaleczania zwierząt rozumiane w ten sposób stają się najdłuższym ciągiem seryjnego morderstwa jakie znamy na naszej planecie.

Od 1992 do 2002 r. Christopher O’Brien zbadał ponad tysiąc przypadków zjawisk paranormalnych w St. Luis Valley obejmującej południową część stanu Kolorado i północną Nowego Meksyku. Współpracował z policją, ranczerami, byłymi żołnierzami i obserwatorami zjawisk na niebie. Ilość zjawisk wysokiej dziwności w tym rejonie była tak ogromna, że śmiało można powiedzieć, że był to być może najbardziej intensywny moment w historii zjawisk paranormalnych na świecie. Sytuacje, które były częścią jego pracy badawczej opisuje on z drobiazgową dokładnością. Wśród zjawisk jakie badał było UFO, okaleczenia zwierząt, aktywność demoniczna, indiańskie legendy, kryptozoologia, tajne programy wojskowe i folklor – wszytko to w jednej dolinie. Chyba nikt wcześniej nie opisał takiej ilości zjawisk pokazujących się w pojedyńczym regionie geograficznym. Obecnie Chris O’Brien wraz z grupą badaczy instaluje w dolinie sieć kamer i urządzeń monitorujących zjawiska do jakich ciągle tam dochodzi. O’Brien napisał na ten temat trzy książki. Jego ostatnia książka nosi tytuł “Stalking the Herd” (“Prześladowane stado”) i jest pierwszą próbą opisania zjawiska okaleczenia bydła w całej jego rozciągłości. Do tej pory koncentrowano się co najwyżej na przypadkach wysokiej dziwności, co jest zaledwie niewielkim wycinkiem fenomenu, bez pokazania go w szerszej perspektywie. Jak się okazuje okaleczenia bydła nie jest tylko “specjalnością” amerykańską. Dokonywane są także w innych krajach i co ciekawe są to wyłącznie kraje mające u swoich podstaw kulturę chrześcijańską (!). Tylko kilka przypadków okaleczenia krów zanotowano w Afryce – także w rejonach zamieszkałych przez chrześcijan. Nie notuje się natomiast okaleczeń bydła w Azji. Ameryka Południowa jest kontynentem gdzie chrześcijaństwo jest religią dominującą i tam z kolei zanotowano ok. 4 tys. przypadków takiego okaleczenia. O’Brien nie mówi o tym z perspektywy człowieka szczególnie religijnego, ale taka zależność rzuciła mu się w oczy, gdy szukał tego, co łączy ze sobą wszystkie miejsca w których w tak okrutny sposób giną krowy i inne zwierzęta. Wnioski takie wyciągnął na podstawie wszystkich danych na ten temat jakie są możliwe do zdobycia. To dlatego jego książka jest tomem złożonym z prawie 600 stron.

Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie dlaczego w St. Luis Valley notuje się tak wielką intensywność działań paranormalnych. Być może znaczenie ma ogromny podziemny zbiornik wodny pod doliną, który tworzy unikalne geofizyczne właściwości tego regionu i jest magnesem dla takich zjawisk. Notuje się tam rozmaite anomalne wahania pola magnetycznego. W dolinie znajdują się miejsca z ponadnormalnie silnym polem elektromagnetycznym i miejsca – czasem tuż obok – gdzie pole elektromagnetyczne jest dużo poniżej normalnego odczytu. Takie miejsca dawno rozpoznali już miejscowi Indianie, którzy obserwują anomalne zjawiska w tym rejonie od bardzo dawna. Jest to także jedyne miejsce w Stanach, gdzie wojskowi piloci ćwiczą loty odrzutowcami na niewielkim pułapie. Dolina ma ponad 600 km długości i ok 100 km szerokości. Jest największą alpejską doliną na świecie, kompletnie otoczoną górami. Do dziś dolina zachowała swój pierwotny charakter i mieszka tam niewielu ludzi. Ciężkie zimy i silne promieniowanie ultrafioletowe w lecie zamieniają to miejsce w niegościnną pustynię, gdzie dom znajdują najwyżej kaktusy. Kaprysem natury jest to, że pod doliną znajduje się gigantyczne podziemne jezioro wypełnione słodką wodą. Farmerzy, którzy zdecydowali się żyć w tych warunkach hodują zazwyczaj bydło. Nie jest to rasowe bydło a hybrydy, które drogą krzyżówek dostosowano do trudnych warunków jakie panują w dolinie.

Mimo, że setki przypadków okaleczenia bydła jakie notuje się każdego roku w USA mają wiele cech wspólnych, podejście to każdej indywidualnej sytuacji jest nieco inne. Nie każdy ranczer chce informować o takim przypadku. Często okaleczone zwierzęta szybko zasypywane są w dole i właściciel takiego nieszczęsnego zwierzaka nie ma intencji aby informować świat o tym co mu się przydarzyło. W innych przypadkach, kiedy taka sytuacja zostaje jednak zgłoszona ranczerzy nie zabezpieczają właściwe ciała okaleczonego zwierzęcia i szybko staje się ono ofiarą różnych padlinożerców, którzy niszczą wszelką ewidencję takiego wydarzenia. Na martwym ciele zwierzaka żerują nie tylko czerwie much, ale także ptaki takie jak kruki czy nawet orły. W jednym z przypadków naliczono ponad 50 orłów rozszarpujących martwe, okaleczone wcześniej zwierzę. Większość przypadków okaleczeń ma miejsce latem kiedy jest bardzo gorąco i ciało zwierzęcia rozkłada się bardzo szybko. Bydło sprawdzane jest na pastwisku raz czasem dwa razy w tygodniu i martwe zwierzę znalezione kilka dni później jest na takim etapie rozkładu, że nie ma za bardzo co pobierać do badań laboratoryjnych. Wśród hodowców są jednak także i tacy, którzy podchodzą do tej sprawy w sposób właściwy. Przykrywają szczelnie ciało zwierzęcia plandeką i zawiadamiają o zdarzeniu lokalnego szeryfa. Wielu szeryfów współpracuje z badaczami tego zjawiska takimi jak Chris O’Brien czy Chuck Zukowski, bo żadna agencja rządowa nie chce tych przypadków badać. Za każdym razem zdumiewa rodzaj i rozmiar okaleczeń jakie zadano zwierzęciu. Wszystkie dokonywane są z chirurgiczną dokładnością. Zazwyczaj usuwane są w ten sposób organy wewnętrzne i genitalia. Jeśli jest to krowa to po jej odbycie i systemie rozrodczym zostaje 45 cm chirurgicznie wydrylowana dziura. Usuwane są także wymiona a w przypadku byków genitalia. W klasycznym okaleczeniu zawsze występuje usunięcie tkanki z okolicy żuchwy – aż do samej kości. Czasami usuwane są oczy i uszy a także fragment tkanki mięśniowej z uda zwierzęcia. Zazwyczaj otwór po pobranej tkance jest figurą geometryczną bo przybiera formę kwadratu, koła, elipsy a nawet trójkąta. Często zabierana jest przednia noga zwierzęcia.

Wszystkie te operacje dokonywane są z niezwykłą precyzją i odnosi się wrażenie, że stosowane są do tego celu niezwykle wyrafinowane technologiczne narzędzia. Chris O’Brien jest jednak bardzo ostrożny w takim podejściu. Naukowcy z NIDS – organizacji stworzonej przez miliardera Boba Bigelowa – przez lata byli ogromnie zainteresowani tym mrocznym fenomenem. Do badań przypadków okaleczenia bydła zatrudniono nawet Gabe Valdeza, legendarnego szeryfa z Nowego Meksyku. Zbadano kilkadziesiąt przypadków w okolicy miasteczka Dulce. Do badań nad martwymi zwierzętami zatrudniono wówczas weterynaryjnego patologa. Dzięki temu można było w sposób profesjonalny podejść do przyczyny śmierci zwierzęta. Doświadczenia NIDS zachęciły O’Briena także do zatrudnienia patologa. Dzięki temu udało mu się obalić kilka mitów związanych z okaleczeniami bydła. Pierwszym z nich był brak śladów krwi w miejscu gdzie padło okaleczone zwierzę. W folklorze ufologicznym powstała w ten sposób legenda o tym, że coś co zabija zwierzęta wypompowuje także jego krew. Dokładne badania weterynaryjne padłych zwierząt wykazały, że krew ciągle znajduje się w ciele zwierzęcia! Po jego śmierci krew siłą grawitacji opada w miejsce gdzie leży ono na ziemi. To dlatego po nacięciu wierzchniej części ciała tak dużego zwierzęcia jak krowa nie było już krwi. Znakomita większość tego typu wypadkow ma miejsce na terenach półpustynnych, gdzie panuje niewielka wilgotność powietrza. Krew szybko wysycha i odparowywuje. Pozostaje po niej właściwie hemoglobina i proteiny kiedy zasycha i jest jej – dołączając w to działalność mikrobów – naprawdę niewiele (poniżej 10% objętości) . Jeśli zwierzę zostaje zabite i dopiero potem pobiera się jego organy i tkankę, nacięcia nie krwawią bo nie pracuje serce, które utrzymuje ciśnienie krwi w żyłach. Nie oznacza to, że przypadki wypompowania krwi nie istnieją. Wg. O’Briena w 9 na 10 przypadków okaleczenia, krew wciąż pozostaje w zwierzęciu. Oznacza to, że w 90% takich przypadków operacja na zwierzęciu mogła zostać dokonana przez grupę odpowiednio przeszkolonych ludzi a nie istoty pozaziemskie. Pozostałe 10% wymyka się jednak wszelkiej logice. O’Brien wierzy jednak, że ich źródło znajduje się na naszej planecie a nie poza nią, jak chce większość ufologów, co nie wyklucza kompletnie udziału tak istot pozaziemskich jak i paranormalnych w swojej naturze drapieżników, które być może żyją na ziemi dłużej niż ludzie. Większość jednak przypadków wskazuje na działalność człowieka. Być może ta nieznana paranormalna siła inicjuje zjawisko a kolejne przypadki są opowiedzą człowieka, który szuka kontaktu z taką krwiożerczą istotą. Z pewnością nie stoi za tym tylko jedna ludzka organizacja a jest ich kilka, które ze sobą rywalizują, próbując czasami zostawić ślady wskazujące na działalność konkurencji. Znana nam historia ludzkości wskazuje na niezwykle bliski związek pomiędzy ludźmi a bydłem. Składano je w ofierze, było przedmiotem kultu i legend. Być może zwyczaj zbijania zwierzęcia wg praw koszernych i halalu jest także związana z nadprzyrodzoną siłą związaną z tymi zwierzętami. Może rzeczywiście istnieje ważny powód dla którego ci ludzie wzbraniali się od spożywania krwi? Zwierzę musiało także umrzeć bez kontaktu z ziemią tak, jakby jego śmierć i dotknięcie ziemi tworzyło jakieś niezrozumiale dziś dla nas zagrożenie. Znane są przypadki kiedy kojot, zwabiony ciałem martwego zwierzęcia sam stał się przedmiotem okaleczenia.

(część większej całości n/t okaleczeń)

Tajemnice i anomalie

Po obiecującym początku jakoś zapuściłem temat Antarktydy i czas nadrobić zaległości. Dziwne wieści z Antarktydy pojawiają się z równie zadziwiająca regularnością i to od czasu kiedy Niemcy założyli tu niesławny Neue Schwabenland (dzisiejsza Ziemia Królowej Maud), który osobiście wizytował Rudolf Hess i Herman Goering. Zaraz po wojnie wody Antarktydy stały się niemym świadkiem tajemniczej wyprawy amerykańskiego admirała Byrda. Byrd wraz z całą flotyllą okrętów wojennych, wliczając w to pomocniczy lotniskowiec, wyruszył w 1947 r. w ośmiomięsięczny rej do Antarktyki i zakończył go nagle już po ośmiu tygodniach! Do dziś przyczyny nie są jasne. W trakcie wyprawy doszło do walk w których zatonął amerykański okręt a kilka innych zostało uszkodzonych. Amerykańska ekspedycja poniosła także ofiary w ludziach. Problem w tym, że nigdy nie wyjawiono z kim walczyła flotylla Byrda, bo po powrocie wszystko co było związane z wyprawą – utajniono. Wracając do USA admirał Byrd zawinął do Santiago w Chile, gdzie dał enigmatyczny wywiad do miejscowego “El Mercurio”, w którym powiedział, że Stany Zjednoczone muszą przygotować się do walki z przeciwnikiem (znów nie wiadomo jakim), posiadającym maszyny pozwalające przemieszczać się z ogromną prędkością od bieguna do bieguna. Od tego momentu admirał Byrd zamilkł na zawsze. Po powrocie przeszedł w stan spoczynku i objęto go ścisłą opieką” psychologiczną”. Richard Byrd był doświadczonym polarnikiem, ekspertem w kwestii Antarktydy, nad której biegunem południowym osobiście przeleciał samolotem. Tuż przed II WŚ Niemcy proponowali mu udział w swojej ekspedycji, ale admirał odmówił.

Za czasów prezydenta Clintona na Antarktydzie znaleziono meteoryt, który pochodził z Marsa. Po dokładnym zbadaniu stwierdzono, że w jego wnętrzu znajdują się skamieliny biologicznego życia! Informacje tą potwierdził sam prezydent i było to wydarzenie bez precedensu, bo łamało monopol Ziemi na życie we wszechświecie. Nie dziwi więc, że sprawie szybko urwano głowę, a naukowców, którzy badali meteoryt po prostu zwolniono z NASA. Sam Clinton osobiście wybrał się do Nowej Zelandii, do miejscowości Christ Church, gdzie zapoznał się z efektami operacji Deep Freeze – również w większości tajnej.

Koniec 2016 r. zaznaczył się m. in. całą serią zagadkowych wydarzeń do jakich doszło na Antarktydzie. Patriarcha Moskwy – Kirył – pofatygował się aby polecieć na Antarktydę tylko po to, aby poświęcić tam prawosławną kaplicę. Taka przynajmniej jest oficjalna wersja. Była to jednak wizyta dziwna, bo na bardzo wysokim poziomie hierarchii prawosławnej, zwłaszcza, że do poświęcenia takiej kaplicy wystarczył pierwszy z brzegu biskup. Wizytę tę łączy się z interesującym znaleziskiem na jakie miano natrafić w…Mekkce. Plotka głosi (wciąż mam kłopoty aby ją zaakceptować), że podczas remontu Wielkiego Meczetu w świętym mieście muzułmanów natrafiono na coś z bardzo odległej przeszłości. Miała to być Arka Gabriela – być może w jakiś sposób podobna do Arki Przymierza. Rzekomo znaleziony artefakt miał okazać się bardzo niebezpieczny i Arabowie zwrócili się do Rosjan o pomoc i przekazali im znalezisko. Podobno Arka miała zostać przewieziona na Antarktydę, bo w każdym innym miejscy była zbyt niebezpieczna dla ludzi a nawet ludzkości (!) i patriarcha Kirył miał przeprowadzić szereg starożytnych rytuałów, aby zabezpieczyć artefakt. Trudno jednak sobie wyobrazić aby fanatyczni Saudowie zdecydowaliby się oddać cokolwiek w ręce chrześcijan – dlatego historia ta ma zbyt wiele dziur aby traktować ją poważnie. Z drugiej jednak strony potwierdzono fakt, że coś stało się w rosyjskiej stacji polarnej u brzegów zamarzniętego jeziora Vostok. Rosyjscy polarnicy zapadli nagle na tajemniczą chorobę i zostali w trybie natychmiastowym ewakuowani z Antarktydy. Czy mogło mieć to związek z Arką Gabriela? Dodatkowo Rosjanie wysłali w kierunku Antarktydy część swojej bałtyckiej floty…

W poprzednim artykule na ten temat pisałem także o Johnie Kerry, amerykańskim Sekretarzu Stanu, który nieoczekiwanie odwiedził Antarktydę rzekomo ze względu na jego osobiste zainteresowanie zmianami klimatycznymi na Ziemi (!). Znów – jest to dziwne. Człowiek z jego pozycją i władzą jest w stanie w kilka minut dostać na biurko najnowsze dane na temat tego co się dzieje z ziemskim klimatem. Chyba że… szef amerykańskiej dyplomacji pojechał tam w celach ściśle związanych z charakterem jego obowiązków służbowych, czyli dyplomatycznych. Tyle, że nie bardzo wiadomo z kim miałby tam prowadzić takie rozmowy – co budzi kontrowersyjne spekulacje.

Jakby tego było mało, 89-letni Buzz Aldrin, drugi człowiek, który postawił stopę na Księżycu ogłosił na swoim Twitterze, że udaje się właśnie na Antarktydę i jedzie na “wyrzutnię”. Nie wiadomo co miał na myśli. Czy owa “wyrzutnia” to tylko żargon astronautów oznaczający lotnisko? Czy też może miał na myśli jakąś inną “wyrzutnię” na Antarktydzie? Aldrin dotarł na Antarktydę, lecz nie zabawił tam długo i ze względu na stan zdrowia musiał być natychmiast ewakuowany. Raptowne pogorszenie się stanu jego zdrowia nastąpiło na Biegunie Południowym, skąd samolot zabrał go do amerykańskiej bazy antarktycznej McMurdo, gdzie udzielono mu pierwszej pomocy i odesłano do Nowej Zelandii. Trzeba tu dodać, że Aldrin podróżował po Antarktydzie prywatnie. Jego wpisy na Twitterze także szybko zniknęły. Podobno w jednym z nich Aldrin miał napisać, że to, co zobaczył jest “czystym złem” (!). Wśród ważnych osobistości odwiedzających Antarktydę był także brytyjski książę Harry (w 2013 r.) a także król Hiszpanii Juan Carlos.

Te nieoczekiwane i nietypowe pod każdym względem wizytacje siódmego kontynentu sugerują, że musi być tam coś niezwykłego, że wzbudza aż takie zainteresowanie możnych tego świata. Czyżby znaleziono tam coś, co ma siłę poważnie zamieszać w naszej historii i przedstawić ją z zupełnie innej perspektywy? Jakiś czas temu rozważano możliwość istnienia na Antarktydzie struktur przypominających piramidy. Nie można wykluczyć, że tak właśnie jest, ale znów: dowody na ich istnienie są zbyt cienkie aby móc choćby spróbować założyć, że istnieją one na Antarktydzie naprawdę. Ewidencję na ten temat rozważałem na NA w artykule: “Piramidy na Antarktydzie”.

Ale na tym nie koniec. Jedna z ostatnich rewelacji z Antarktydy to – znów – rzekome odkrycie struktury, którą w j. angielskim nazywa się “motte & bailey” i oznacza to zameczek z niewielkim podgrodziem. W tym przypadku już w ogóle nie wiadomo co o tym myśleć. Spreparowanie takiego zdjęcia na photoshopie jest dziecinnie łatwe nawet dla mnie. Z drugiej strony może to być autentyczna struktura, tyle że niekoniecznie z zamierzchłych czasów. Na Antarktydzie pracuje się nad wieloma tajnymi projektami i być może to, co wystaje z lodu jest jednym z nich. Struktura ma ok. 120-130 m średnicy i wszystko wskazuje, że została ona stworzona przez człowieka. Naukowcy jak zwykle znaleźli wytłumaczenie, mówiąc, że jest to tzw. sastrugi, efekt lat działania silnych wiatrów i padającego śniegu. Krótko po tym pojawiło się kolejne zdjęcie z Google Earth przedstawiające tajemnicze schody i z braku jakiejkolwiek innej ewidencji można na ten temat tylko spekulować. Może to być dosłownie wszystko: od legendarnej antarktycznej bazy nazistów po cyfrowy śmieć, który powstał przy nakładaniu na siebie zdjęć satelitarnych, kiedy tworzono tą mapę. Kilka lat temu na Google Mars znaleziono coś podobnego i okazało się to być takim właśnie cyfrowym zanieczyszczeniem.

Antarktyda wciąż kryje w sobie wiele tajemnic i to pobudza wyobraźnię tak samo jak złote miasta ukryte w amazońskiej dżungli. Nawet chłód tego kontynentu nie jest w stanie uspokoić domysłów i teorii jakie towarzyszą wszelkim anomaliom jakie znajdowane są na siódmym kontynencie. Kilka lat temu na Ziemi Wilkesa odkryto emisję pola elektromagnetycznego, które radykalnie różni się od otoczenia. Po zbadaniu tego miejsca za pomocą satelity okazało się, że obejmuje ono teren o średnicy ok. 250 km (!) i osiąga głębokość 848 m. Dało to początek teoriom o bazach UFO ukrytych pod lodem, gdy tymczasem okazuje się, że jest to ogromny krater, który został wyżłobiony przez meteoryt dwa razy większy od Chicxulub, który skończył na ziemi panowanie dinozaurów. Nie oznacza to jednak wcale, że skoro jest to naturalny krater to nie może on mieścić w sobie jakiejś bazy. Spekulacjom jak zawsze w takiej sytuacji nie ma końca.

Ostatnia informacja z Antarktydy – jak się można spodziewać – znów wprawia w zdumienie. Podczas tworzenia mapy (za pomocą echosondy) dna morskiego u wybrzeży kontynentu zauważono dziwaczne ślady i znaki, których pochodzenia nikt nie jest w stanie w 100% wyjaśnić. Mapę dna morskiego zaprezentowano podczas spotkania europejskich geo-naukowców w Wiedniu i pokazuje ona obszar większy niż Wielka Brytania. W prasie pokazano jednak tylko zdjęcia dna morskiego z… Morza Barentsa, które jest w Arktyce(!), pisząc, że podobne znaleziono w Antarktyce. Szramy w dnie morskim są bardzo głębokie i sięgają 10 m. Tłumaczy się je działalnością lodowca, który dryfował żłobiąc ślady w dnie morskim. Niektóre z nich przypominają regularne figury geometryczne co zawsze wzbudza spekulacje. Szczególnie jeden z nich, które przypomina regularne ogniwo, podobne do tych jakie można znaleźć w Południowej Afryce na lądzie i które skonstruowane są z kamienia.

Tajemnice i anomalie

Najstarszy dom w Północnej Karolinie pochodzi z 1815 r., co raczej nie robi większego wrażenia na mieszkańcach Europy. Dom nazywany jest od swoich właścicieli Alison-Deaver House i leży w hrabstwie Transylvania (tak, jest tam takie hrabstwo 🙂 ). Dom ten ma także mocno zaszarganą opinię i powszechnie uważa się, że coś w nim straszy.

W 1865 na tarasie tego domu zastrzelono mężczyznę, ówczesnego właściciela posesji i miało to związek z Wojną Secesyjną. Jego syn był kapitanem w armii Konfederatów a jego zadaniem było wyłapywanie dezerterów z armii. Nie był przez to najpopularniejszą osobą w okolicy i miał wielu wrogów – nawet we własnej rodzinie. Jeden z jego kuzynów postanowił wziąć sprawy we własne ręce i zastrzelić znienawidzonego kapitana. Zakradł się pod jego dom i na tarasie dostrzegł postać. Sądził, że strzela do swojego wroga, gdy tymczasem był to nieświadom niczego ojciec kapitana. Zastrzelony mężczyzna mocno krwawił a jego zabójca wciągnął jego ciało do wnętrza domu. Po dziś dzień na podłodze widać plamy krwi, których nigdy nie udało się domyć. Od tego czasu w domu zaczęły dziać się różne, niepokojące rzeczy. Z pokoju w którym wyzionął ducha ojciec kapitana często słychać po nocach dziwne jęczące odgłosy. Słychać także chrobot przesuwanych mebli.

allison-deaver-house

Zjawisko to zbadało wielu znawców tematyki paranormalnej i doszli oni do wniosku, że to tragiczne wydarzenie jakie miało miejsce 150 lat temu odcisnęło się na stałe w strukturze tego domu i jak gramofonowa płyta odtwarza się często i regularnie. Istnieje jednak wiele miejsc w których coś straszy i które nie mają w swojej historii żadnego traumatycznego wydarzenia. Tak przynajmniej wydaje się ludziom którzy w nich mieszkają. Niechętnie opowiadają oni o niepokojących zjawiskach jakich są świadkami, ale też nie zgadzają się na publikowanie informacji na ten temat aby nie ściągać tym uwagi fascynatów fenomenu, z których wielu odczuwa to jako rodzaj ekscytującej rozrywki.

W zachodniej części Asheville w Północnej Karolinie stoi stary (jak na warunki amerykańskie oczywiście) budynek. Był on w opłakanym stanie i wymagał remontu. Często się zdarza, że renowacja wywołuje serię zjawisk paranormalnych, do tej pory uśpionych i nie dających żadnego znaku swojej obecności. Budynek w latach 60-tych zeszłego wieku (ale ten czas leci…) był restauracją serwującą potrawy z grilla. Właścicielom nie szło najlepiej, zbankrutowali i porzucili budynek na wiele lat. Ich spadkobiercy spróbowali szczęścia raz jeszcze i zdecydowali się na generalny remont budynku z zamiarem otworzenia tam restauracji serwującej przysmaki kuchni niemieckiej. Restaurację nazwano “Byrisch Haus & Pub”. Już podczas remontu okazało się, że w budynku dzieją się dziwne rzeczy. Robotnicy byli przerażeni pojawianiem się co jakiś czas latających naczyń, które z łoskotem rozbijały się o ścianę. Wielu z nich przysięgało, że widziało przy stoliku ubranego na czarno mężczyznę, który w milczeniu przesiadywał w okolicy damskiej toalety. Co jakiś czas robotnicy przemieszczający się w budynku nieoczekiwanie przechodzili przez miejsca, które były lodowato zimne!

bhandp2

Sprawą zainteresował się znany badacz paranormalnych tajemnic : Joshua P. Warren – mieszkaniec Asheville. Już na miejscu okazało się, że w całym budynku znajduje się wiele miejsc, które emanują dziwną energią. Warren skontaktował się z lokalnym historykiem Vancem Pollockiem, który znany jest ze swojego detalicznego podejścia do historii miejsca jakie bada. Pollock rozejrzał się po okolicy pubu i … niczego nie znalazł. Budynek stał na przedmieściach, na skraju farmy. Pierwszy właściciel restauracji – Gus Kooles – w czasach gdy serwowano tam jeszcze bbq nigdy nie doświadczył na sobie żadnych zjawisk paranormalnych. Miał on przyjaciela, który także był restauratorem i także na imię miał Gus a na nazwisko Adler. Gus Adler był niemieckim żydem, który przyjechał do Asheville w latach 30-tych i otworzył tam pierwszą w mieście niemiecką restaurację. Restauracja istnieje do dziś i nazywa się “Sky Club” bo jest zbudowana na szczycie góry z której rozciąga się piękny widok na Asheville. W czasach Gusa Adlera restauracja nazywała się “Heidelberg” i przynosiła spore dochody. Kiedy w Niemczech Hitler doszedł do władzy wszystko, co kojarzyło się z tym krajem natychmiast straciło w USA na popularności. “Heidelberg” nie była wyjątkiem. Dla Amerykanów mieszkających w Asheville fakt, że Gus Adler był żydem nie miał większego znaczenia. W ich oczach był mrocznym nazistą i restauracja nie tylko zaczęła raptownie tracić klientów, ale także była metodycznie wandalizowana przez krewkich mieszkańców Północnej Karoliny. Gus Adler w końcu zbankrutował i stał się alkoholikiem. Którejś nocy, kiedy wrócił do swojego domu upił się do nieprzytomności i zasnął z papierosem w ustach. Kiedy się obudził jego dom płonął. Usiłował wydostać się na zewnątrz, ale gęsty i duszący dym zabrał mu resztkę powietrza i przytomności. Kiedy dom ugaszono, znaleziono jego ciało na podłodze, gdy usiłował doczołgać się do drzwi i udusił się gęstym dymem.

Te informacje mocno zastanowiły Warrena. Odnalazł on stare zdjęcia Adlera i gdy pokazał je ludziom pracującym przy restauracji, którzy widzieli ducha w czarnym ubraniu, natychmiast rozpoznali go na zdjęciach! Aktywność ducha mocno wzrosła, kiedy w restauracji zamontowano palenisko. Dla Warrena stało się jasne, że nawet jeśli Gus Adler nigdy nie odwiedził restauracji swojego przyjaciela, to pojawił się właśnie teraz, gdy miejsce to stało się niemiecką restauracją – taką jak Adler kiedyś sam posiadał. Warren postanowił nawiązać kontakt z duchem poprzez tabliczkę ouija. Czas wydawał się być idealny – bo zbliżał się Halloween. Tabliczkę dostarczyła Shelly Right, właścicielka lokalnego sklepu sprzedającego magiczne przedmioty i rozpoczęto seans. Całość była rejestrowana przez lokalne media.

bhandp1

Joshua P. Warren zawsze stara się zachować zdrowy sceptycyzm w swoich paranormalnych śledztwach. Tabliczka ouija nie należy jednak do jego ulubionych instrumentów badawczych. Przeprowadził z tabliczką szereg eksperymentów zapraszając do nich osoby, które biegle się nią posługują. Podczas takich seansów takie osoby nigdy nie zawodziły i tabliczka rzeczywiście produkowała czasami całe sensowne zdania. Kiedy jednak Warren zawiązał takim osobom oczy – tabliczka zaczynała tworzyć słowa bez ładu i składu. To zasugerowało mu, że jeśli nawiązuje się za pomocą tabliczki ouija jakiś kontakt, to często jest to kontakt z podświadomością medium, które nią operuje.

Podczas seansu jaki przeprowadzono w “Byrsch House & Pub”, Joshua P Warren oświadczył, że daje zezwolenie na przyjęcie wszystkiego, co przejdzie do naszego wymiaru dzięki tej tabliczce. Było to niepotrzebne ryzyko z jego strony, które jednak w konsekwencji przyniosło nieoczekiwany efekt. Zaczął wywoływać ducha Gusa Adlera lub jakiejkolwiek istoty jaka zamieszkiwała to pomieszczenie. Strzałka na tabliczce zaczęła się poruszać. Najpierw wskazała na literę “O”, potem na “H” i… nagle zatrzymała się. Wszyscy czekali w napięciu ale… nic się więcej nie wydarzyło. Na seansie obecny był Vance Pollock i Warren zapytał go czy inicjały “OH” coś dla niego znaczą. Historyk zbladł… Okazało się, że człowiek, który zbudował dawną restaurację “Heidelberg” nazywał się Oliver Cromwell Hamilton, i wiedzę o jego osobie mógł posiadać jedynie bardzo wnikliwy historyk regionu. Powrócono do tabliczki ouija, ale ta do końca wieczoru milczała jak zaklęta. W końcu obecni na seansie ludzi zaczęli rozchodzić się do domów. Historyk nadal był zaskoczony obrotem sprawy i wywołaniem inicjałów Hamiltona. Wiedza na temat tego człowieka był bardzo niewielka. Amerykańskie lokalne archiwa pieczołowicie przechowują wszelkie dotyczące swoich mieszkańców. Nie jest trudno sprawdzić genealogię jakiejś osoby, ale w przypadku Hamiltona Pollock natrafił na poważne problemy. Informacje były tak skąpe, że historyk zaczął podejrzewać, że człowiek, którego przeszłość badał prowadził podwójne życie.

Pojawienie się inicjałów Hamiltona na seansie spirytystycznym podziałało mocno na wyobraźnię Vance Pollocka, który zaczął przetrząsać archiwum w poszukiwaniu klucza do zagadki tego człowieka. Już 24 godziny później udało mu się odnaleźć jego grób. Na kamieniu nagrobnym widniało jednak imię: John Joseph Carroll. Jak się okazało JJ Carroll był za życia znanym i popularnym katolickim księdzem w Chicago, który… zakochał się w kobiecie o imieniu Kate. Kiedy okazało się, że Kate jest w ciąży zabrał ją do Asheville, NC i tam zmienił swoją tożsamość na O C Hamilton. Opowiadał o sobie, że jest filantropem i budowniczym. Posiadał też dużą sumę pieniędzy i zbudował piękny dom na wzgórzu z Ashevile u stóp. Nikt nigdy nie odkrył jego prawdziwej tożsamości i mężczyzna dożył reszty swoich dni w Asheville.

bhandp3

Warren postanowił opowiedzieć całą historię obecnemu właścicielowi restauracji “Sky Club”, która kiedyś należała do Adlera pod nazwą “Heidelberg” a wcześniej była domem OC Hamiltona – byłego księdza z Chicago. Kiedy doszedł w swojej opowieści do momentu prawdziwej tożsamości Hamiltona ku jego zdumieniu okazało się, że właściciel “Sky Club” zna całą historię! Okazało się, że mieszkał on kiedyś w Chicago, gdzie szukał miejsca na otworzenie restauracji. Któregoś dnia natrafił na nieruchomość na sprzedaż, która w przeszłości służyła jako kryjówka Al Capone. Imię słynnego gangstera mało być magnesem dla przyszłych klientów restauracji. Zaczął on wnikliwie badać historię tego miejsca i podczas swojego historycznego śledztwa odkrył, że Al Capone miał swojego osobistego kapelana, który chrzcił jego własne dzieci miał na imię John J Carroll!

Joshua P. Warren zaczął się poważnie zastanawiać jakiemu duchowi otworzył drzwi podczas seansu w “Byrisch Haus & Pub”. Czyżby był to były ksiądz, który przez złamanie ślubów kapłańskich stał się grzesznikiem i przeklętą duszą? Otwarty portal pomiędzy dwoma światami był dla niego szansą aby dać znać o swoim istnieniu, o swojej przeszłości, grzechu i potrzebie wybaczenia, która pozwoli mu wyjść z czyśćca. Warren uznał, że jego obowiązkiem jest pomóc mężczyźnie. Do niemieckiej restauracji sprowadził księdza, który odprawił odpowiedni rytuał. Od tego momentu działalność paranormalna w restauracji ustała niemalże całkowicie. Jedynie co jakiś czas ktoś widzi w tym miejscu ducha Gusa Adlera, siedzącego w czerni niedaleko damskiej toalety.

Duchy które nie są odciśnięte w budynku jak to ma miejsce w Alison-Deaver House i są żywą, wchodzącą w interakcję z ludźmi świadomością mają wg J P. Warrena umiejętność przemieszczanie się nie tylko w przestrzeni ale i w czasie. Są w stanie podążać za konkretną osobą, konkretnym obiektem i niekoniecznie związane są z np z budynkiem, który za życia zamieszkiwały. Badanie tego typu zjawisk wymaga od badacze szczególnej uwagi a także ostrożności, bo nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia po drugiej stronie portalu.

Tajemnice i anomalie

Makabryczna śmierć Maxa Spiersa – brytyjskiego ufologa – w Warszawie obiegła już chyba wszystkie możliwe i zainteresowane tematem strony internetowe w Polsce i nie tylko. NA też dorzuci swoje 3 a może nawet 4 centy w tej sprawie…

39 – letni ufolog – Max Spiers – został zaproszony do Polski na konferencję ufologiczno – konspiracyjną jaka miała się odbyć w Warszawie. Konferencja rzeczywiście się odbyła – nosiła ona tytuł : “Projekt Ziemia” – i miała miejsce w kwietniu, 2016 r. Co ciekawe, niemalże wszystkie anglojęzyczne media, piszące o śmierci Spiersa, kompletnie ignorują ten fakt i można odnieść wrażenie, że żadnej konferencji nie było. Tymczasem została ona silmowana i jest ona dostępna na kanale YT natomiast sam Spiers ponownie pojawił się w Polsce miesiąc po konferencji.

Anglojęzyczne media nie rozpisują się także o sprawach, które interesowały Spiersa. Przedstawia się go jako niezbyt zrównoważoną emocjonalnie osobę, która poszukuje mrocznych tajemnic nie tylko ludzi powszechnie znanych, ale także możnych tego świata, jego finansowej elity oraz gwiazd filmu i estrady. Oczywiście interesuje go rownież UFO i nie ma w tym nic złego. Miesiąc później po konferencji Max wraca do Polski i… zostaje uwięziony! Ktoś przeprowadza na nim szereg satanistycznych rytuałów i egzorcyzmów! Mimo to, był on w stanie wysłać SMS-a do swojej matki w którym pisze “Twój syn wpadł w kłopoty. Jeśli cokolwiek mi się przydarzy zrób dochodzenie”. Dziwna wiadomość jak na człowieka, którego życie jest w niebezpieczeństwie… Zwraca się do matki mieszkającej w odległej Anglii zamiast szukać pomocy u osób, które zaprosiły go na konferencję a może nawet zawiadomić policję czy nawet brytyjski konsulat – cała sprawa jest przecież dramatyczna. Kilka dni póżniej znaleziono go martwego na kanapie w mieszkaniu dziewczyny, której (podobno) prawie nie znał i jak zapewne wszyscy wiedzą jego ciało pokrywały ślady czarnej substancji, mazi, którą wymiotował. Danuta Anna Sharma – która organizowała konferencję “Projekt Ziemia” odcina się od wszystkiego i wszystkich którzy doprowadzili do tej konferencji, nic nie wie, z nikim nie ma kontaktu. Mówi tylko lakonicznie o jakimś tajemniczym mrocznym kręgu i magach… (czy tych samych o których pisał Graham Hancock w “Magikach bogów”?) Nie probuje wyjaśnić co się mogło stać i jakie siły stanęły na drodze Maxa. Ujawnia za to nazwisko Moniki Duval u której zatrzymał sięe Spiers i… Stewart Swedlow, który miał być także w jej domu tuż przed śmiercią Maxa. Aż się prosi aby umieścić te dwie osoby we wlaściwym kontekście do całej sprawy i wyjaśnić ich znaczenie…

passporttomagoniaŚmierć Maxa Spiersa można także rozpatrywać w znacznie szerszym kontekście – choćby e-maili ujawnionych ostatnio przez Wikileaks. Większośc tych e-maili dotyczy oczywiście rozmaitych politycznych i finansowych brudów Hillary Clinton, Dartha Vadera amerykańskiej polityki i z tego względu kilka z nich, które nie dotyczą polityki i finansowych afer zostały w większości zignorowane. A są one niezmiernie ciekawe bo dotyczą… UFO. Ujawniona została korespondencja tak poważnej osoby w USA jak John Podesta – który jest człowiekem z najwyższego kręgu władzy przy prezydencie Obamie, byłym szefem CIA a obecnie szefem komitetu wyborczego Hillary Clinton – z Tomem DeLongiem, liderem rockowej grupy Blink182. Jeden z e-maili dotyczy internetowego spotkania na google hangout Podesty, DeLonga i paru innych wpływowych osób. Co może ich ze sobą łączyć? W jeszcze szerszym kontekście nie sposób pominąć ostatniego dekretu prezydenta Obamy w kwestii zjawisk a właściwie katastrof kosmicznych, które w bezpośredni sposób mają dotknąć naszą planetę!!!! Spodziewany jest – w ciągu najbliższych 120 dni – ogromnych rozmiarów wybuch na Słońcu, który będzie zdolny zniszczyć ziemską infrastrukturę energetyczną i internet. Tej sprawie poświęcę osobny wpis na NA bo jest ważna (trzecia kadencja Obamy? 🙂 ).

Czy zatem rację ma bulwarówka, sugerująca związki pomiędzy UFO a światem polityki, finansów i rozrywki, które jakoby miał wykryć Max Spiers? Łatwo zbagatelizowac ten fakt, gdyby nie ujawniona i wspomniana przeze mnie korespondencja na ten temat pomiędzy Podestą a Delongiem. Niemalże trudno to sobie wyobrazić a jednak rewelacje WikiLeaks potwierdzają, że panowie znają się dobrze… Z drugiej strony istnieją silne i udokumentowane sugestie, że Spiers padł ofiarą kultu, w który się niefortunnie wplątał. Czyżby w poszukiwaniu prawdy znalazł przesłanki wskazujące na bezpośredni związek UFO i czarnej magii? Nie byłby pierwszym, który do tego dotarł. Takie związki opisał inny Brytyjczyk: Nick Redfern w książce pt: “Final Events: and the Secret Government Group on Demonic UFOs and the Afterlife” (“Ostateczne zdarzenia: tajne grupy rządowe o demonicznym UFO i życiu po życiu”) a także Jacques Valle w “Paszporcie do Magonii”. Spiers zajmował się także satanistycznym kultem w najwyższych kręgach wojskowych i sprawą seksualnych abdukcji dzieci w bazie wojskowej Presidio niedaleko San Francisco. Historia ta jest mroczna i mrożąca krew w żyłach. Dzieci – z sierocińców – wykorzystywano do praktyk satanistycznych w najbardziej obrzydliwy sposób, ale znów – historię tą opisał znacznie wcześniej inny badacz Douglas Dietrich, a on czuje się znakomicie i nic nie wskazuje, że coś mu grozi…

finaleventsWreszcie powodem tajemniczej śmierci Spiersa mogła być kombinacja bądź nawet połączenie wszystkich w/w powodów razem wziętych. Dziwne jest to, że fakt jego śmierci tonie w tajemniczych okolicznościach. Polska policja nie przeprowadziła autopsji ciała aby sprawdzić czy nie został on po prostu otruty a jeśli nawet to zrobiono, nie podano wyników takich testów. Podobnie strona brytyjska nie tylko nie naciska, ale i bagatelizuje znaczenie tego wydarzenia. Czyżby nacisk na zignorowanie tej tragedii miał swoje źródło w Wlk. Brytanii? A więc kto zabił Maxa Spiersa????? Nie sposób wręcz uniknąć wniosku, że coś takiego zrobiło… UFO. Tylko takie wydarzenie mogłoby skutecznie wyciszyć oficjalne instytucje badające ten przypadek.

Jest jeszcze jedna rzecz, która niepokoi. We wszystkich doniesieniach na temat tej tragicznej i makabrycznej śmierci nie ma słowa na temat notatek Maxa. Co się z nimi stało? Kto je przejął? Każdy szanujący się badacz rozmaitych konspiracji przeczuwając konsekwencje jakie mogą stać się wynikiem takiego śledztwa zabiezpiecza się i ma dodatkowy komplet dokumentów, których mechanizm ujawnienia włącza się wraz ze śmiercią ich twórcy. Można założyć że Max również stworzył taki mechanizm. Gdzie więc są jego notatki i dokumenty? Co się stało z jego komputerem i informacjami jakie tam się znajdowały? Gdzie jest choćby prezentacja w Power Point, której fragmenty pokazywał na konferencji w Warszawie?

Czy – wreszcie – jest on kolejnym przypadkiem badacza tajemnic, ktoóry zbliżył się za blisko prawdy i zapłacił za to wlasnym życiem? Podobno miał coś ogłosić, coś odkrył, ale przecież jego zasięg i popularność była względnie niewielka. Zanim nie stracił swojego życia w Warszawie nigdy nie czytałem żadnego z jego artykułów, nie słyszałem żadnego wywiadu, nikt z setek badaczy, ktorych informacje zbieram nie wymienił jego nazwiska… Jakie znaczenie miałaby “rewelacja” kogoś bez charyzmy, kogo łatwo posądzić o to, że jest niespełna rozumu albo po prostu o narkomanię. Ostatni wywiad Spiersa dla “Porozmawiajmy TV”, nagrany na 4 dni przed jego śmiercią sugeruje, że Max był pod wpływem czegoś znacznie mocniejszego niż piwo…

projektziemia

Myślę, że klucz tej zagadki leży w osobie Stewarta Swerdlowa. Partycypował on w Projekcie Montauk i kto wie jak mocno zaangażowany jest w doświadczenia z ludzką świadomością, wliczając w to astroprojekcję, bilokację i poruszaniem się pomiędzy wymiarami. Być może takie rytuały przeprowadzano w willi pani Duval, coś poszło nie tak, jakieś wrota nie zostały w porę zamknięte i Max Spiers stał się ofiarą własnej niedojrzałości i zbyt zachłannej ciekawości.

Tajemnice i anomalie

Kolejna już trzecia Debata (Nie)kontrolowana w Radio Paranormalium poświęcona była tajemniczym zaginięciom w amerykańskich parkach narodowych. David Paulides – były policjant – od kilku lat prowadzi śledztwo, próbując wyjaśnić tą mroczną tajemnicę. Zaowocowało to serią pięciu książek na ten temat a w ostatnią niedzielę debatą w RP. O tych tajemniczych zaginięciach pisałem już w kwietniu 2012 r w starej NA i dziś odgrzewany, ale wciąż aktualny wpis na ten temat znaleziony w archiwum.

Setki a może nawet tysiące ludzi w USA zniknęło w tajemniczych okolicznościach podczas wędrówki, po jednym z wielu amerykańskich parków narodowych. Nikt nie zna prawdziwej liczby tych zaginionych, oficjalnie nikt też nie prowadzi listy takich zaginionych. Do tej pory policzono, że są ich setki, ale wiadomo już, że jest to zaledwie czubek góry lodowej. Jakby tego było mało, agencja, która stoi na straży tych parków ukrywa wszelką ewidencję na ten temat, lub po prostu utrudnia jej zdobycie. Nie tyle chodzi tu o ukrywanie faktów czy jakąś konspirację, ale organizacje te sprawiają wrażenie, jakby same nie chciały wiedzieć jaka jest prawdziwa skala zjawiska. David Paulides jest byłym policjantem (pracował w policji przez 20 lat), którego życiową pasją stał sie Bigfoot czego efektem są napisane przez niego dwie, świetne książki na ten temat. Badając przypadki związane z Bigfootem zdał on sobie sprawę, że w parkach narodowych zniknęła bez śladu całkiem spora gromadka turystów i że problem ten nigdy nie był powodem żadnego większego śledztwa: tak policji federalnej jak i władz parków narodowych. Paulides zaczął mozolnie sam zbierać takie dane i wydał je właśnie w postaci dwutomowej książki pt: “Missing 411” (Zagubieni 411). Pierwszy tom dotyczy Zachodniego Wybrzeża USA i Kanady, a drugi Wschodniego Wybrzeża USA. Przypadki zaginięcia osób bez śladu miały miejsce niemalże w każdym parku narodowym USA. Duża część tych zaginionych to dzieci. Zebranie tych danych w formie książki zajęło autorowi ponad 3 lata.
Z naturą nie ma żartów i nie jest trudno zgubić się w wielkim dziewiczym lesie, doznać w nim jakichś obrażeń, być napadniętym przez dzikie zwierzę, przez kryminalistów czy osoby niezrównoważone psychicznie. W toku swojego śledztwa David Paulides zdał sobie sprawę, że żaden z tych powodów nie miał znaczenia w wielu badanych przez siebie przypadkach. Wręcz odnosiło się wrażenie, że coś mrocznego i brutalnego, coś czego działania nie można do końca zrozumieć atakowało ludzi w lesie i mordowało z zimną krwią w bardzo dziwnych okolicznościach, nie dając żadnego logicznego powodu celu swego działania. Niektóre z historii opisanych przez Paulidesa, swoją grozą przeszywają do szpiku kości.
Zbrodnie dokonywane w amerykańskich lasach kompletnie umykają uwadze opinii publicznej. Gdyby wydarzyły się w jakichś ośrodkach miejskich – zyskałyby natychmiast uwagę mediów. Władze parków narodowych nie pragną takiego rozgłosu, bo ich zadaniem jest zapewnić bezpieczeństwo milionom turystów, odwiedzających amerykańskie lasy. Paulides wyodrębnił 28 miejsc na terytorium USA i Kanady, gdzie do takich zaginięć dochodzi najczęściej. Do takich terenów zaliczono np. cały stan Pennsylwania, gdzie w latach 40-tych zeszłego wieku, w gęstych lasach zaginęło wiele dzieci – wszystkie w bardzo podobnych okolicznościach.

Ciemny-las

Paulides tworząc swoją książkę, starał się oddzielić od siebie te przypadki, w których ludzi ginęli w lasach z własnej woli. Niektórzy mający samobójcze skłonności wyruszali w las w poszukiwaniu śmierci. Inni znikali w lesie, bo nie byli w stanie żyć wśród ludzi. Ale trudno o takie pobudki podejrzewać np. dzieci. Kiedy w lesie ginie dziecko rozpoczyna się poszukiwania na wielką skalę, licząc się z tym, że może ono zostać rozszarpane przez niedźwiedzia, wilka lub pumę. Wówczas znajduje się wiele śladów takiego tragicznego wydarzenia – w tym ślady krwi. Jednak w przypadkach badanych przez Paulidesa niczego takiego nie odnaleziono. Na dodatek psy myśliwskie, które sprowadzono do wytropienia takich śladów, w pewnym momencie zaczynały zachowywać się bardzo dziwnie. W wielu przypadkach nie były w stanie nawet złapać tropu, a czasami nawet nie chciały w ogóle wyruszyć na poszukiwanie! Innym razem dobiegały do rozwidlenia na ścieżce, zatrzymywały się i nie chciały już dalej ruszyć.

David-PaulidesW wielu przypadkach psy myśliwskie w poszukiwaniu tropu dochodziły do rzeki. Rzeka często była wystarczająco duża, że dorosły człowiek nie był w stanie bezpiecznie przejść przez nią na drugi brzeg. Tym bardziej takiej rzeki nie było w stanie pokonać dziesięcioletnie dziecko. Kiedy ludzie biorący udział w poszukiwaniach dochodzili do rzeki, uznawali, że poszukiwane dziecko w niej utonęło, co kończyło zazwyczaj poszukiwania. W niektórych przypadkach ekipa poszukiwaczy przedostawała się na drugą stronę rzeki i kontynuowała poszukiwania. Po przejściu kilku kilometrów lasu, często znajdowano martwe już ciało takiego dziecka. Wówczas jednak stawiano sobie pytanie: w jaki sposób dziecko było w stanie pokonać nie tylko tak duży dystans w gęstym lesie, ale także przekroczyć rwącą i niebezpieczną rzekę? Nikt nigdy nie zdołał odpowiedzieć na to pytanie. Często takie poszukiwania prowadzono w środku zimy, w ekstremalnie trudnych warunkach, a poszukiwane dziecko nie miało na sobie nawet butów! Niekiedy ciało takiego dziecka znajdowano blisko szczytu wzgórza, co jest zachowaniem nielogicznym dla kogoś błąkającego się po lesie (zazwyczaj zgubiona osoba schodzi w dół, gdzie jest cieplej i jest szansa spotkać pomoc). W większości przypadków dzieci nie miały na sobie butów, ale raporty policyjne nie opisywały stanu stóp. Jeśli ośmiolatek przemaszerował boso ponad 20 km i po drodze wszedł na trzy strome wzgórza, to jego stopy powinny być w okropnym stanie, ale w raportach o niczym takim się nie wspomina. Można więc założyć, że skoro stopy nie zwróciły uwagi śledczego tzn., że nie zauważono w nich nic szczególnego.. a to przecież samo w sobie było faktem najbardziej zdumiewającym. W każdym z przypadków odnalezienia ciała takiej zaginionej osoby, kolejnym elementem, który wprawiał w zdumienie było ubranie. Gdyby taka osoba była zaatakowana przez dzikie zwierzę, dookoła zwłok leżałyby strzępy odzieży. Tymczasem ubrania bardzo często były zdjęte z ofiary i czasami miało się wrażenie, że ktoś je nawet poskładał. Znaleziono np. spodnie, które były wywrócone na lewą stronę, jakby ktoś je ściągał z ofiary zanim ją… zjadł. FBI wezwana w takiej sytuacji szczegółowo przeszukiwała teren i zazwyczaj nie znajdowała żadnych śladów ani po człowieku, ani po zwierzęciu takim jak np. niedźwiedź. Przypadki te nie są odosobnione, ale nigdy nie były przedmiotem zbiorowego śledztwa mimo, że miały miejsce zbyt wiele razy aby być traktowane jako dziwaczny przypadek.

Missing-411Paulides w swoim śledztwie natrafił na mur nieprzychylności i złej woli ze strony zarządu amerykańskich parków. Większość strażników pracujących w parkach narodowych (strażnik parkowy w Stanach ma niemalże te same uprawnienia co policjant i jest to organizacja paramilitarna o sile wielu tysięcy ludzi), nie ma pojęcia o ilości ludzi jacy zniknęli w takich miejscach. Wie jednak o tym zarząd parków, ale unika nagłaśniania tego problemu. Paulides na podstawie funkcjonującego w USA prawa, które pozwala uzyskać dostęp do dokumentów agencji rządowych (które są przecież na utrzymaniu podatników, więc podatnicy mają prawo wiedzieć co te agencje robią), chciał uzyskać dostęp do danych, dzięki którym mógłby zobaczyć jak wiele osób poszło na wycieczkę do parku narodowego i nigdy z niej nie wróciło. Ku jego zdumieniu w kwaterze głównej zarządu parków odpowiedziano mu, że taka lista nie istnieje. Jak wspomniałem wcześniej, zarząd parków narodowych w USA jest organizacją policyjną o poważnym budżecie i biurokracji i wydaje się być nieprawdopodobne, że nie prowadzi ewidencji zaginięć ludzi w miejscach będących pod jej opieką. W najbardziej zabitej dechami wsi, lokalny szeryf ma komputer, własną stronę internetową, gdzie można odnaleźć dane na temat osób jakie zaginęły w jego rejonie. Tymczasem zarząd parków narodowych uznał, że takiej listy nie potrzebuje. Paulides napisał wówczas prośbę o udzielenie mu wglądu w dokumentację jaka powstaje w danym parku, gdy spisuje się protokół zaginięcia jakiejś osoby. Zarząd odpowiedział wówczas, że może to zrobić, ale za opłatą, która wynosi… 1,4 mln dolarów! Najwyraźniej urzędnicy za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do tego, aby liczba zaginionych w amerykańskich parkach narodowych ujrzała kiedykolwiek światło dzienne.

Park narodowy Yosemite w Kalifornii jest miejscem, w którym zaginęła bez wieści stosunkowo duża grupa ludzi. Park jest pełen klifów, skalnych kanionów i trudnodostępnych miejsc, więc teoretycznie o wypadek nie jest tam trudno. Jednak wiele zaginięć w tym parku narodowym w żaden sposób nie znajduje racjonalnego uzasadnienia i wymyka się logice.
Na początku lat 80-tych, w Yosemite zaginęła młoda, bo 15-letnia dziewczyna – Stacey. Brała ona udział w wyprawie konnej przez park, wraz ze swoim ojcem i grupą jego przyjaciół. Dotarli oni do mało uczęszczanej części parku zwanej Sunrise Camp, niedaleko May Lake, gdzie znajdują się drewniane domki, w których można przenocować. Stacey przebrała się w domku i zaczęła krzątać się po obozowisku. W pewnym momencie zapytała ojca czy może się oddalić od domków (na odległość 100 m) z jednym z członków wyprawy (70-letnim mężczyzną), żeby popatrzeć na jezioro. Stacey zabrała ze sobą aparat fotograficzny i zaczęła wspinać się na wzgórze, z którego był widok jezioro. Mężczyzna, który jej towarzyszył zmęczył się jednak i usiadł na kamieniu kiedy już weszli na szczyt. Wszystko to rozgrywało się na oczach innych członków wyprawy i ojca Stacey u podnóża góry. Stacey powiedziała starszemu mężczyźnie, że minie tylko kilka drzew, które zasłaniały widok na jezioro, a które rosły kilkanaście metrów od miejsca gdzie był kamień na którym siedział. Pobiegła w stronę drzew i to był ostatni raz kiedy ją widziano.
Poszukiwania rozpoczęto niemalże natychmiast. Stacey jednak zapadła się jak kamień w wodę. Jej ojciec przez kilka lat z rzędu organizował grupy poszukiwawcze, które przeczesywały teren w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu po dziewczynie. Jedyne co znaleziono, to plastikowa osłona na obiektyw, która spadła z jej aparatu. Przypadek ten jest niezwykle interesujący, bo teren na którym Stacey zapadła się dosłownie pod ziemię, jest położony stosunkowo wysoko w górach, gdzie rośnie niewiele drzew. Także fakt, że nigdy nie znaleziono jej ciała ani najmniejszej części jej garderoby również sprawia, że cała ta historia jest dziwaczna i pełna pytań.

Yosemite

Wg amerykańskiego prawa zaginięcie jakiejś osoby nie jest przypadkiem kryminalnym i nie traktuje się go jako potencjalnego przestępstwa, zanim nie zdobędzie się przekonywujących przesłanek, że jest inaczej. Kiedy Paulides poprosił o akta tej sprawy (na podstawie prawa o którym wspominałem w poprzedniej części), która wydarzyła się niemalże 30 lat temu, zarząd parku Yosemite odmówił ich wydania.
Innym takim miejscem, gdzie zanotowano wiele zaginięć bez śladu są tereny wokół malowniczego Jeziora Kraterowego w Oregon. Zaginięcia notuje się tam od co najmniej 100 lat, kiedy w 1910 roku, nad jeziorem zniknął bez śladu znany fotograf natury B.B. Bukawski. Fotografował on wówczas park zimą. Samo jezioro jest kalderą wygasłego wulkanu, który jest wypełniony wodą. Bukawski był wielkim, silnym chłopem, który powinien poradzić sobie w zimowych warunkach – mimo to słuch po nim zaginął. Brzegi jeziora są bardzo strome a zimą potężne zaspy uniemożliwiają podejście do jego brzegów. Bukawski stał się pierwszą zanotowaną zaginioną osobą w rejonie jeziora. David Paulides przeszukując notatki prasowe, w których byłyby zamieszczone informacje o innych zaginionych, natrafił na informację o 19 letnim chłopaku, nazywającym się Charles McCuller, który także był fotografem i zniknął nad jeziorem również zimą, tym razem w lutym 1975 roku.

Jezioro-Kraterowe

Na wieść o jego zaginięciu, nad Jezioro Kraterowe przybył jego ojciec i będąc już na miejscu nie mógł on zrozumieć jak to się stało, że jego syn zaginął w miejscu, po którym zimą ze względu na wielkie śniegi i zaspy nie da się poruszać. Ojciec Charlesa McCullera, dokładnie opisał strażnikom parkowym przedmioty jakie jego syn powinien mieć ze sobą. Była to przede wszystkim spora ilość sprzętu fotograficznego, a także klucz do samochodu Volkswagen o niezwykle charakterystycznym i niepowtarzalnym wyglądzie. Jednym ze strażników który skwapliwie zapisywał te informacje, był Marian Jack (zapewne skrót od Jackowski), który był także nauczycielem fizyki w miasteczku Medford, podczas trwania roku szkolnego. Strażnik Marian ukończył wszystkie wymagane kursy uprawniające go do pełnienia funkcji strażnika parkowego i pracował nad Jeziorem Kraterowym podczas wakacji od co najmniej 30 lat. Był on pasjonatem życia w naturze i miał nawet letni domek niedaleko jeziora, do którego przenosił się wraz z rodziną na czas przerwy szkolnej. Rok później w miejscu odległym o niecałe 20 km od punktu, z którego zniknął McCuller, wędrujący przez las podróżnik dostrzegł szkielet nad brzegiem strumyka. Niedaleko ciała znalazł niewielki plecak, który przyniósł ze sobą na posterunek rangersów. Wewnątrz znaleziono sprzęt fotograficzny i klucze do Volkswagena. Bez cienia wątpliwości stwierdzono, że przedmioty należą do zaginionego McCullera. Strażnik Marian razem z innym swoim kolegą wsiedli na konie i pojechali w opisane przez turystę miejsce. Miejsce to było niezwykle trudno dostępne i wymagało niezłej kondycji fizycznej od ludzi i koni. Strażnik Marian wiedział także, że nikt nie był w stanie dotrzeć do niego zimą 1975 roku, bo uniemożliwiały to potężne, dochodzące do 7 m zaspy śnieżne. Kiedy udało się wreszcie dotrzeć na miejsce, strażnicy dostrzegli szkielet McCullera, który wciąż siedział na brzegu strumyka. Ciało zmarłego dosłownie wtopiło się w jego dżinsy, które były rozpięte, podobnie jak odpięty był pasek od spodni. Skarpety były wewnątrz dżinsów, tam gdzie powinny być, ale nigdzie nie znaleziono butów. Strażnik Marian nie raz uczestniczył w znajdowaniu martwych osób w lesie i miały one zawsze na sobie buty. Buty są zawsze najsolidniejszą częścią garderoby. Są zbyt ciężkie aby mógł je porwać wiatr, niejadalne dla zwierząt i są w stanie przetrwać setki lat. Szkielet nie miał także koszuli. Nie znaleziono przy nim aparatu fotograficznego, z którego korzystał, ani noża jaki opisał jego ojciec.

Great-Smoky-Mountains

Kiedy strażnicy zaczęli powoli przeszukiwać teren dookoła, 4 metry od szkieletu znaleźli oderwany czubek jego czaszki a także dużą ilość kości, nie większych niż 2 cm, rozsypanych dookoła zabitego w promieniu kilku metrów. Strażnicy byli zdumieni tym co znaleźli. Przede wszystkim nie dało się racjonalnie wytłumaczyć jak ktokolwiek mógł dotrzeć w to miejsce w samym środku zimy. Nie wiedzieli także na co patrzył McCullen siedząc na brzegu potoku. Strażnicy zadzwonili po grupę specjalną FBI zajmującą się takimi trudnymi do wytłumaczenia przypadkami. Agenci FBI przylecieli na miejsce helikopterem i pracowali nad strumykiem przez 4 dni. Kiedy David Paulides złożył podanie do FBI o dostęp do dokumentacji z tamtego zdarzenia, w odpowiedzi uzyskał jedynie, że nigdy jej nie dostanie.
Przypadek ten wzbudził w byłym śledczym silne przeświadczenie, że przypadek ten łączy się z innymi – podobnie niecodziennymi. Kilka dni później Paulides zdobył informacje o chłopcu, który zaginął w górach Great Smoky Mountains w stanie Tennessee. Na poszukiwania chłopca wyruszyła grupa, której przewodzili strażnicy parkowi z psami. Kiedy dotarli do dosyć szerokiej, górskiej rzeki, w samym środku jej nurtu zauważono kamień, na którym leżał plecak zaginionego chłopca. Plecak był otwarty i wyglądał jakby ktoś sprawdzał jego zawartość. Już po drugiej stronie, po wielu kilometrach marszu w trudnym terenie natrafiono w końcu na ciało chłopca. Nie miał on na sobie butów, kurtki i koszuli. Miał na sobie tylko rozpięte spodnie opuszczone do kolan.
Władze w parku usiłowały wytłumaczyć ten fakt tym, że chłopiec rozebrał się pod wpływem hipotermii, ale o podobnych przypadkach rozbierania się pod wpływem zimna i halucynacji nie słyszeli nawet doświadczeni himalaiści. Nawet jeśli założyć, że ktoś rzeczywiście postanowiłby się rozebrać, to po co miałby opuszczać spodnie???

Zlowrogie-goryPodobnych, równie niezwykłych i niewyjaśnionych przypadków zaginięć w amerykańskich lasach David Paulides opisał niemalże tysiąc. Obecnie pracuje on nad dwoma kolejnymi tomami “Missing 411”. Jeden z nich poświęcony jest w całości stanowi Teksas a drugi Florydzie. W planach jest już także 5-ty tom dotyczący podobnych wypadków jakie miały miejsce w Australii, co wskazuje, że ten mroczny fenomen nie jest tylko wyłączny dla USA i Kanady, a dotyczy wielu miejsc na świecie.

Link do audycji: http://www.paranormalium.pl/1700,sluchaj

Alternatywna medycynaTajemnice i anomalie

Kiedy chirurg usunął obiekt z ramienia Natalie stwierdził, że wygląda on tak, jakby był syntetyczny. Jego kształt sprawiał wrażenie, że nie był dziełem przypadku. Nie wyglądał jak szrapnel czy skorupa a raczej jakby był przez kogoś celowo stworzony. Trudno było dostrzec jego prawdziwy kształt, bo otaczała go włóknista powłoka.

Implant miał długość 5 mm i grubość 2 mm. Wyglądał jakby był złożony z dwóch kulistch części połączonych ze sobą włóknistą skórą. Powłoka ta była bardzo klejąca i pełna kolagenu. Gdy obserwowano obiekt w formalinie, sprawiał wrazenie, że gdzieś pod jego biologicznym pokryciem znajduje się coś w rodzaju gwintu lub nacięcia, ale trudno było to stwierdzić czy jest to metal czy tkanka bez jego przecięcia.

Natalie nosiła go w swoim ramieniu przez 24 lata. Przez ten czas jej ciało nie tylko nie próbowało go odrzucić, ale też nie czuła z jego powodu dyskomfortu. Kiedy jednak chirurg usunął ten obiekt, to niemalże natychmiast owładnęło ją poczucie ulgi i zadowolenia. Ponownie przyłożono do jej ramienia magnes neodymowy i nie zanotowano zadnej reakcji. Co ciekawe, wyjęty z ramienia obiekt również nie reagował na magnes. Fakt ten wzbudził natychmiastowe zainteresowanie chirurga i wywołał kolejne pytanie: dlaczego obiekt reagował na magnes, gdy był w ciele Natalie i stał się na niego obojętny natychmiast po wyjęciu?

3

Podobne spostrzeżenia na temat obcych implantów, wydobytych z ludzkiego ciała miał dr Roger Leir i dr Alex Mosier. Zauważyli oni, że implant ma magnetyczną naturę i emituje częstotliwość radiową 14.7 MHz. Niektóre implanty złożone były z rzadkich metali, znajdowanych najczęściej w meteorytach. Były to: gal, german, platyna, ruten, rod i iryd. W implantach znajdowano też nikiel w formie izotopu niespotykanego na Ziemi i nanowłókna podobne do węglowych nanorurek co sugeruje, że obiekt nie jest naturalny i został przez kogoś wyprodukowany. Opierając się na doświadczeniach dr Leira, można założyć, że Natalie jest podobnym przypadkiem jak te, z którymi miał on do czynienia.

Sid GoldbergSid Goldberg, który filmował zabieg przekazał wydobyty obiekt do McMaster University, gdzie zbadano go na wydziale inżynierii chemicznej i biomedycznej. Swoje badania przeprowadził także Brockhouse Institute for Materials Research. Jeden z wydziałów uniwersytetu analizował włóknistą powłokę implanta a drugi jego skład chemiczny. Do badań użyto nowoczesnego elektronowego skanera mikroskopowego z mikroanalizą rentgenowską. Zanim rozpoczęto badania, przecięto implant na pół i odcięto potrzebny do analizy plaster o grubości 3 mikronów. Sprawiło to nieoczekiwanie wiele klopotu. Ostrze, które cięło preparat po przejściu przez organiczną otoczkę nagle zniszczyło się, gdy dotarło do jego wnętrza. Patolog, który przygotowywał próbkę był ogromnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Kiedy wreszcie udało się ją pprzeanalizować okazalo się, że implant jest zbudowany z wapnia, węgla, tlenu, fosforu oraz niewielkich ilości siarki, magnezu i azotu. Oznacza to, że mamy do czynienia z kością i chrząstką.

Nie znaleziono w obiekcie żadnego metalu czy innego rzadkiego elementu podobnego do tych jakie znalazł dr Leir. Jeden ze specjalistów badających próbkę powiedział, że być może Natalie w dziecinstwie uderzyła się mocno w ramię i niewielki odprysk kości znalazł sie tuż pod skórą a potem obrósł chrząstką. To co jednak zaskoczyło naukowców to fakt, że naczynia krwionośne wrosły w nią i wciaż dokarmiały tworząca kpsułę tkankę. Ciało tworzy taką kapsułę, gdy do jego wnętrza dostaje się obcy element. Zazwyczaj ciało stara się wyrzucic taki obiekt na zewnątrz. Kiedy nie jest w stanie – separuje go. W ludzkim ciele – nawet gdy jakaś jego część znajdzie się w innym niż powinna miejscu – jest uważana za obcą. Sytucja jaką naukowcy znależli w przypadku Natalie była więc wysoce anomalna, ale nie niemożliwa. Żaden z naukowców nie potrafił wyaśnić dlaczego pokryta tkanką kość reagowała na magnes. Zazwyczaj kości są na magnes obojętne. Dalsze badania próbki wykazały brak białych ciałek krwi, które tworzą system immunologiczny organizmu – co tłumaczy dlaczego organizm nie odrzucał obiektu.

2

Analiza wykazała kompletną nieobecność metali, które mogłyby zasugerować pozaziemskie pochodzenie implanta – podobnie jak w badaniach dr Leara. Jednak metal lub jego związki – jeśli były one częścią preparatu – rozpuszczają się w formalinie. Zanim przeprowadzono badania preparat leżał w formalinie przez wiele tygodni. Do kolejnych testów wydobyty z ramienia Natalie obiekt zabarwiono hematoksyliną i eozyną – dla lepszego kontrastu. Hematoksylina barwi jądra komórkowe a eozyna struktury proteinowe. Badanie to wykazało, że naczynia krwionośne w organicznej kapsule nie wchodziły w interakcję z kryjącą sie wewnątrz kością. Były za to połączone z całą resztą organizmu. Nie udało się stwierdzić czy kość, którą odnaleziono w kapsule była nadal “żywa”. Prowadzący badania dr Ben Muirhead uważa, że taka wlaśnie była.
Dalsze badania przeprowadzono za pomocą spektroskopu fluorescencyjnego i dyfraktometru. Wykazały one śladowe ilości miedzi (23 ppm) i niklu (95 ppm). Nie znaleziono śladów platyny i złota.

Badania przeprowadzone na materiale wyciętym z ramienia Natalie nie wykazały w 100%, że jest on obcym implantem. Naukowcy próbowali wytłumaczyć jego pochodzenie na bazie posiadanej przez siebie wiedzy, co sprawiło im wiele kłopotu. W literaturze medycznej – jak podkreślali – nie ma żadnego podobnego do tego przypadku. Uznali że na obecnym etapie wiedzy nie można z całą pewnością stwierdzić, czy obiekt powstał w sposób naturalny czy może został przez kogoś zrobiony. Jako akademiccy naukowcy skłaniają się do pierwszego wytłumaczenia tego nietypowego przypadku.

Psychologia i umysłTajemnice i anomalieUFO i ET

Natalie miała wtedy 10 lat i chodziła jeszcze do podstawówki, gdy wydarzyło się coś, z czym nie może sobie dać rady do dziś mimo, że już jest dojrzałą kobietą. Spała wtedy mocnym snem, gdy nagle coś ją obudziło. Otworzyła oczy i zobaczyła błysk białego, mocnego światła. Najpierw poczuła ogarniający ją strach a następnie kłujący ból w prawym ramieniu.Sparaliżowana całą sytuacją nie mogla się nawet poruszyć. Paradoksalnie uspokoiło ją to, bo już wcześniej przeżywała ataki paraliżu sennego, gdzie trudno odróżnić sen od rzeczywistości. Wciąż jednak czuła ból w ramieniu i to dało jej pewność, że nie śpi. Paraliż nagle ustąpił i zdołała zejść z łóżka. Zeszła na dół po schodach do kuchni. Ból minął a serce zaczęło bić spokojniej.

magnes_1Kilka dni później zauważyła, że ma coś pod skórą prawego ramienia. Szybko skojarzyła to z nocnym bólem. Postanowiła pokazać to miejsce swojej matce. Ta doszła do wniosku, że musi to być śrut z wiatrówki i zamówiła wizytę u lekarza. Lekarz początkowo potwierdził, że jest to śrut, który dostał się pod skórę dziewczynki tyle, że nie znalazł żadnej rany, żadnego pęknięcia na skórze, przez które taki śrut mógłby się tam dostać. W końcu uznał, że skoro nie śrut, to będzie to kaszak. Na dodatek na tyle niegroźny, że nie wymaga interwencji chirurgicznej jeśli nie zmieni kształtu lub nie zacznie boleć. Od tego czasu Natalie zaczęła mieć coraz poważniejsze problemy zdrowotne. Dwa lata później usunięto jej ze śledziony cystę wielkości grapefruita. Lekarz stwierdził także nadciśnienie wewnątrz gałki ocznej. Po wielu latach Natalie udała się do dermatologa. Chciała usunąć dziwne ciało pod skórą na jej ramieniu. Dermatolog uznał jednak, że jeśli ten obiekt nie powoduje bólu ani się nie rozrasta, to nie ma powodu aby dokonywać operacji. Do 24 roku życia obiekt nie zmienił ani swojego położenia ani wielkości.

Sid Goldberg jest znanym reżyserem filmów dokumentalnych. Dwukrotnie nawet zdobył nagrodę Emmy. W 2014 r. postanowił nakręcić pilot potencjalnej serii dokumentalnej na temat ET wśród ludzi i fenomenu wzięcia. Zaczął jeździć na kongresy ufologiczne w poszukiwaniu odpowiednich dla siebie tematów. Na jednym z nich (w Toronto) poznał Natalie. Opowiedziała mu o guzie na ramieniu. Miała zawsze wobec tego guza mieszane uczucia. Czuła, że tej nocy, kiedy zobaczyła jasny rozbłysk światła wydarzylo się coś wiecej. Od ojca, który pracował dla wojska przy supertajnych projektach dowiedziała się o UFO. Później sama wielokrotnie widziała niezidentyfikowane obiekty latające. Zaczęła serio brać pod uwagę możliwość, że być może była ofiarą takiego spotkania i guz na jej ramieniu jest pozaziemskim implantem…. Wielokrotnie próbowała sobie przypomnieć co wydarzyło się tamtej nocy. Jej pamięć była jednak zablokowana.

ImplantNatalie2

Sid Goldberg zainteresował się jej przypadkiem i zaproponował jej przeprowadzenie seansu hipnotycznego by w podswiadomości odnaleźć pamięć tamtego wydarzenia. Zgodziła się. Chciała także usunąć ten obiekt z ramienia, bo w jakis sposób czuła, że tworzy on w niej trudne do wytłumaczenia energetyczne zakłócenia i jest związany z wszelkimi problemami zdrowotnymi jakie przeszła w życiu. Seans hipnozy przeprowadził najlepszy terapeuta w Toronto, który miał doświadczenie i zrozumienie problemu abdukcji. Zanim jednak do tego doszło Sid poprosił Natalie o przyłożenie do guza silnego magnesu neodymowego. Magnes neodymowy (NdFeB) jest rzadkim ziemskim magnesem złożonym z neodymu, żelaza i boru, tworząc czworokątną strukturę krystaliczną. Taki magnes jest najsilniejszym naturalnym magnesem na Ziemi. Przyłożony do guza magnes przywarł jakby go ktoś tam przykleił, ale odpadał z każdego innego miejsca. Następnie Natalie założyła w na ramię miedzianą bransoletę – taką, jaką używają ludzie cierpiący na artretyzm. Nieoczekiwanie przysłonięty miedzią obiekt zaczął się gwałtownie rozgrzewać!

ImplantNatalie

Wprowadzona w stan hipnozy Natalie pod wpływem uwolnionej pamięci wpadła w paniczną histerię. Zmory przeszłości wróciły i lekarz musiał jak najszybciej wybudzić ją z transu. To, co zapamiętała, to inny sen z wieku dziecięcego, który często się powtarzał. We śnie miała dziecko i je utraciła. Przypomniała sobie także moment włożenia w jej ramię implanta. Miejsce w którym była, miało szare, metalowe ściany. Leżała na białym prześcieradle. Ktoś poruszał się obok niej, ale mogła jedynie dostrzec biały kitel. Po tym dramatycznym seansie Natalie podjęła decyzję usunięcia guza. Chciała się dowiedzieć dlaczego przyciąga on magnes neodymowy? Czy jest chemiczny czy biologiczny? Czy są w nim jakieś izotopy, które sugerują, że implant pochodzi z innej planety? Operację przeprowadzono 26 sierpnia, 2014 r. w Montrealu.

cdn…….

Tajemnice i anomalieUFO i ET

Czaszka Starchild, jest jednym z najdziwniejszych obiektów jakie do tej pory odnaleziono na Ziemi. Fundamentalnie różni się od czaszki ludzkiej lub jakiegokolwiek innego zwierzęcia. Przywodzi na myśl szaraków ET, sugerując kosmiczne pochodzenie – zresztą w ten sposób powstała jej legenda. Lloyd Pye, który poświęcił badaniom nad nią ostatnią część swego życia miał obsesję tej czaszki i chciał za wszelkie cenę znaleźć odpowiedź czym ona tak naprawdę jest. Wierzył, że jest to czaszka kosmicznego dziecka. Nie doczekał jednak tej odpowiedzi. Pye zmarł w grudniu 2013 r. na raka krwi. Okazało się, że tego typu choroba miała już miejsce w jego rodzinie. Dowiedział się o raku na 3 miesiące przed śmiercią i niestety przegrał swoją batalię.

Historia znalezienia czaszki sięga lat 30-tych. Znalazła ją nastoletnia dziewczyna z meksykańskiej mieściny Barrance del Cobre, 160 km od miejscowości Chihuahua. Dziewczyna wiedziona ciekawością, wbrew woli rodziców poszła do pobliskiej opuszczonej kopalni miedzi. Znalazła tam leżące obok siebie dwa szkielety. Nie wiadomo co jej strzeliło do głowy tego dnia, ale zebrała kości do koszyka i ukryła je na pustyni obok kopalni. Tej samej nocy spadł tam rzęsisty deszcz. Kiedy dziewczyna wróciła w to miejsce na drugi dzień – kości zostały wypłukane przez wodę i jedyne co znalazła to dwie czaszki.

Obecną właścicielką czaszki Starchild jest Melanie Young. Przez wiele lat była pielęgniarką w szpitalu Lubbock w Teksasie na oddziale onkologii dziecięcej. Po kilkunastu latach pracy w szpitalu postanowiła otworzyć własny gabinet masażu. Mąż jednej z pracownic gabinetu znał właściciela czaszki Starchild, którą wkrótce po jego śmierci otrzymał w spadku. Ponieważ wiedział, że Melanie zawsze interesowała się ufologią, dlatego uznał, że powinna ją zobaczyć. Początkowo wysłał jej kilka zdjęć by po kilku dniach przynieść czaszkę do gabinetu. Kiedy Melanie otworzyła pudełko zobaczyła w nim dwie czaszki. Jedna bez wątpienia należała do człowieka mimo, że miała rozliczne, abnormalne cechy, ale ta druga była czymś zupełnie innym. Była to słynna później czaszka Starchild, która odmieniła jej życie.

starchild2

Melanie szybko zorientowała się, że zbadanie czaszki przekracza nie tylko jej wiedzę, ale także energię i możliwości finansowe. Na którejś z konferencji ufologicznych poznała Lloyda Pye i opowiedziała mu o posiadanym znalezisku. Lloyd zapalił się do projektu a Melanie całkowicie mu zaufała i przekazała mu czaszkę. Miało to miejsce w lutym 1999 r. Lloyd Pye przyjmując czaszkę zwrócił uwagę, że utrzymywanie jej istnienia w tajemnicy może być niebezpieczne. Informacje tego typu zawsze przeciekają na zewnątrz i ktoś być może zechce ukraść czaszkę posuwając się nawet do zabójstwa. Dlatego Lloyd i Melanie ustalili, że jej istnienie należy ogłosić światu a samej czaszce trzeba było nadać imię. Melanie uznała, że chce pozostać w cieniu i nie ujawniać swojej osoby w obawie, że może to wpłynąć na jej pracę w szpitalu, gdzie zajmuje się noworodkami. Wobec tego Lloyd przejął całą odpowiedzialność za dalsze losy Starchild na siebie.

Czaszkę Starchild – Gwiezdne dziecko – nazwano tak ze względu na jej niewielkie rozmiary, bo na pierwszy rzut oka wyglądała jak czaszka dziecka. Jednak dalsze oględziny budują wiele wątpliwości. Przede wszystkim czaszka ma zęby dorosłego człowieka – więc z pewnością jej właściciel nie był dzieckiem. Płaty czaszkowe są ze sobą zrośnięte, co również wskazuje na bardziej dojrzały wiek osobnika. Nikt tak naprawdę nie wie jak wyglądał Starchild za życia. Bez znajomości struktury mięśni nie da się odtworzyć wyglądu twarzy. Można jedynie snuć przypuszczenia i dokonać rysunkowej interpretacji, która niekoniecznie jest prawdziwym odzwierciedleniem tego jak wyglądał Starchild. W czaszce zwracają uwagę olbrzymie oczodoły, które kończą się na jej bokach. Można przyjąć, że taka osoba doskonale widziała w ciemności. Jej oczy były spłaszczone. Dziś wiemy, że spłaszczone oczy tworzą się w przestrzeni kosmicznej np. u astronautów, którzy spędzają wiele czasu na Stacji Kosmicznej. Melanie wymyśliła imię Starchild i choć dziś wie, że nie był to najlepszy wybór – imię przylgnęło do czaszki i właśnie jako Starchild stała się sławna.

Wszystko zmieniło się wraz ze śmiercią Lloyda Pye. Melanie była zrozpaczona. Uznała jednak, że rozpoczęta nad czaszką praca musi zostać zakończona. Na kongresie ufologicznym w Arizonie poznała Chase Kloetzke i tak zaczęła się ich współpraca. Chase Kloetzke pracowała przez wiele lat dla DoD (ministerstwo obrony narodowej) Pochodzi z wojskowej rodziny i jest specjalistą w dziedzinie biomechaniki m. in. tworząc protokoły ochronne dla sił specjalnych. Jej mąż a także dzieci również związane są z US chase-headshot1Army. Jest także pełnym entuzjazmu ufologiem, współpracuje z MUFON i bada ten fenomen w sposób naukowy. Zajmuje się również kryptozoologią. Szukała kryptydów w bagnach Luizjany, jaskiniach North Caroliny i kopalni węgla w Kentucky. Chase uważa, że ilość przypadków UFO wzrasta z każdym rokiem. Do MUFON wpływa średnio 900 zgłoszeń miesięcznie. Przypadki te zazwyczaj dzielone są na dwie grupy: na ziemskie i pozaziemskie UFO, co wymaga nieco odrębnego podejścia.

Chase Kloetzke pomaga Melanie w uporządkowaniu spraw formalnych związanych z czaszką a także w poszukiwaniu wykwalifikowanych genetyków, którzy podjęliby się dokończenia badań DNA. Chce aby wszelkie badania na czaszce, były prowadzone w sposób niezależny. Jej celem jest dokończyć to, co rozpoczął Lloyd Pye. Jeśli Starchild okaże się ludzką hybrydą lub kosmitą to będzie to przede wszystkim dowód na to, że nie jesteśmy we wszechświecie sami. Ważne jest dla niej także to, co zbadania tajemnicy Starchild może przynieść ludzkości. Kości czaszki są lekkie, ale o niezwykle silnej strukturze. Być może poznanie ich budowy pomoże ludzkości w stworzeniu takiego typu kości dla człowieka. DNA pobrane z czaszki jest zanieczyszczone. Czyste DNA znajduje się jedynie w jej zębach. Posiada ona tylko dwa zęby, dlatego do tej pory nie zdecydowano się pobrać z nich DNA w obawie przed ich zniszczeniem. Na początku było ich trzy, ale jeden z nich zniszczyło laboratorium próbujące pobrać DNA.

Starchild Skull genetic enigmaWydawałoby się, że mając w posiadaniu tak unikalny obiekt jak czaszka Starchild – nie będzie trudno znaleźć laboratorium, które podejmie się badań i wesprze – widząc w tym własną korzyść – projekt finansowo. Jednak badania takie są bardzo kosztowne. Samo uruchomienie mikroskopu elektronowego już kosztuje pieniądze. Poza tym naukowcy niechętnie zajmują się badaniami związanymi z pozaziemską cywilizacją w obawie o własną reputacje, która może ucierpieć, gdy ich nazwisko będzie związane z jakimś kontrowersyjnym obiektem, który oficjalnie (bez żadnych dowodów!) został uznany za pseudonaukowy. Wystarczy otworzyć Wikipedię aby o tym przeczytać. Wiąże się to z kompletną obojętnością lub niechęcią, z jaką czynniki oficjalne traktują UFO i ewentualność istnienia pozaziemskich cywilizacji. Np. neurolog – Steven Novella uznał, że jest to czaszka dziecka, które cierpiało na wodogłowie. Melanie Young w swojej pracy na oddziale noworodków widziała wiele przypadków wodogłowia u dzieci i nie zgadza się z taką opinią. Sądzi, że Starchild nie był dzieckiem i nie był także człowiekiem. Wskazują na to dotychczasowe badania DNA. W czaszce znaleziono częściowe ludzkie DNA, ale osoba ta nie była człowiekiem.

Lloyd Pye podpisał umowę z laboratorium na 3 lata. Za każdy rok badań musiał zapłacić 250 tys. dolarów. Był zdeterminowany aby wykonać te badania, a potem – jak sam powiedział – wepchnąć uzyskane dane w gardło nauki. Melanie Young podobnie jak Lloyd Pye nienawidzi prosić o pieniądze, ale pragnienie rozwikłania tajemnicy czaszki zmusiła ich do takiego działania. Jednak Kickstarter jaki zorganizowano by dofinansować prace nad czaszką zebrał zaledwie 35 tys. dolarów. Mimo że Pye był osobą dosyć popularną, to nie znalazł się nikt, kto wsparłby swoim autorytetem jego pracę. Badania jednak nadal będą kontynuowane i po ich zakończeniu to nauka a nie pasja ufologów określi kim naprawdę był Starchild..

Tajemnice i anomalie

W drugiej połowie XIX w.w notatkach prasowych można było znaleźć wzmianki o fenomenie zwanym “Milczącym Miastem”. Milczące miasto pokazywało się na niebie w tajemniczych okolicznościach, zazwyczaj latem, na przełomie czerwca i lipca, nad lodowcem Muir, 240 km na północ od Juneau na Alasce. Zrobiono nawet kilka mocno podejrzanych fotografii tego miasta i lokalni biznesmeni sprzedawali je jako kartki pocztowe. Zdjęcia miasta wydają się być dziełem ekspertów od retuszu, ale fakt jego pojawiania się – co do czego nie ma dziś wątpliwości – jest zagadką nie tyle historyczną, co raczej meteorologiczną.

Pod koniec 1890 r. czasopismo “Juneau Time” przedstawiło historię górnika – George H Kersona. Historia jaką opowiedział tak poruszyła wyobraźnię Amerykanów, że cytowało ją setki innych amerykańskich czasopism z tamtych lat. Kerson oświadczał w artykule:

“Myślę, że jestem pierwszym białym człowiekiem, który spoglądał na zamarznięte miasto północy”

Nie miał na myśli mirażu a rzeczywiste miejsce, które miał widzieć dwa lata wcześniej, gdy podróżował przez północną Alaskę do Terytorium Yukonu, gdzie zamierzał znaleźć złoto. Podczas podróży jego grupa stanęła na rozwidleniu rzeki i rozdzieliła się. Kerson miał pójść wybraną przez siebie drogą wraz z dwoma indiańskimi przewodnikami.

Tydzień później cala trójka dotarła do łańcucha górskiego, gdzie rozłożyli zimowy obóz. Zima w tamtych stronach jest bardzo sroga i mroźna i wędrowcy rzadko opuszczali swoją kryjówkę. Któregoś dnia, gdy okazało się, że mróz zelżał Kerson zaproponował swoim towarzyszom żeby dla zabicia czasu wejść na najbliższy szczyt, który majaczył 30 km dalej. Do Kersona dołączył się jeden z Indian po czym ruszyli w drogę.

SF-Chrionicle

“Natrafiliśmy na równinę pomiędzy podnóżem góry a jej wyższymi partiami. Kończył się tutaj potok i zaczęliśmy wspinaczkę na jeden z wysokich szczytów. Po mozolnym wejściu doszliśmy do punktu niedaleko szczytu. Mieliśmy przed sobą wspaniały widok, ale najdziwniejsze było miasto leżące w jednej z dolin.

Na początku myślałem, że jest to jakaś fantastyczna aranżacja śniegu i lodu, która przybrała kształt miasta, ale po bliższym przyjrzeniu się przez lunetę, miasto okazało się zbyt regularne w swoim kształcie. Z całą pewnością było to miasto.

Zdecydowany aby zobaczyć je dokładnie postanowiłem zejść w dół. Po wielu godzinach ciężkiego zejścia dotarłem do skraju tego tajemniczego miasta odkrywając, że ułożono tu ulice przy których stały domy przypominające wieże meczetów. Miasto zostało zbudowane z artystycznym smakiem.

Wyglądało jakby całe zbudowane było z lodu, ale uderzenie maczetą w jedną ze ścian domów ukazało jakiś materiał budowlany, wyglądający jak drewno, ale twardy jak kamień albo jak drzewna skamielina.

Cisza jaka tam panowała była przejmująca. Ani jeden dźwięk nie zmącił atmosfery niewzruszenia i jeśli dodać do tego dziwne ulice, to stwarzało to makabryczny nastrój. Wkrótce zmęczyłem się badaniem miasta, kiedy okazało się, że wiele ulic jest zablokowanych ogromnymi kawałami lodu, których nie dało się pokonać. Mój towarzysz także stał się niespokojny i ruszyliśmy w powrotną drogę docierając do naszego obozu na następny dzień – zmęczeni, ale pełni satysfakcji, że byliśmy pierwszymi ludźmi, którzy po wiekach zobaczyli Milczące Miasto”.

W 1895 r “New York Sun” zanotował:

“Co najmniej sześciu białych ludzi utrzymuje, że widziało miasto a tubylcy mieszkający na Alasce kultywują tu tradycję jego istnienia”

Jeden ze świadków, John M White miał je zobaczyć 21 czerwca:

“Oświadczył, że studiował miraż przez 9 godzin przez silną lunetę, gdy rozciągał się nad lodowcem po stronie Mt. Fairweather. Uznał, że miasto jest otoczone murem, domy są blankami a ich kominy mają zakończone ceramiczne. Wewnątrz murów znajduje się wielka rzeźba, otoczona figurami Indian w pełnych pióropuszach na głowie. Zobaczył przez lunetę także mieszkańców – mężczyzn w bryczesach do kolan i marynarkach. Jedyne zwierzę jakie zobaczył przypominało osła o wielkości konia.

Miraż pojawił się o 11:30 jako mgła i to z niej wyrosły wieże i blanki podobne do tych jakie są w antycznej Troi. W południe miasto było widać tak dobrze jak Nowy Jork ze wzgórz w Jersey.”

White wysnuł teorię, że miraż musi być odbiciem czegoś co istnieje naprawdę – np. miast na skraju bieguna północnego. Jako dowód podał on szereg alaskańskich legend o okrutnych wojownikach, którzy przeszli przez ich teren, siejąc pożogę, śmierć i zniszczenie. Zostali przodkami – spekulował White – dzisiejszych Indian. Tajemnicza rasa, której część pozostała na ciepłych obrzeżach bieguna północnego i tam zbudowała miasto. Inna hipoteza próbująca wyjaśnić fenomen Milczącego Miasta to że jest to odbicie Montrealu.Ktoś na fotografii zrobionej przez prof. Dicka Willoughby rozpoznał nawet brytyjski Bristol!

The_silent_city_alaska

Latem 1889 r., badacz z Chicago: L B French również widział Milczące Miasto niedaleko Mt. Fairweather.

“Mogliśmy rozpoznać domy, porządnie wytyczone ulice i drzewa. Gdzie nie gdzie wysokie budynki kończyły się szpicami, które przypominały starożytne meczety i katedry… Nie wyglądało jak nowoczesne miasto. – bardziej jak europejskie, starożytne miasto.”

Uznał, że mogło je zamieszkiwać 100 tys. ludzi.

Kiedy w 1897 r. ekspedycja badała tereny wokół Mt. St. Elias jej członkowie zauważyli bardzo wyraźny miraż nad lodowcem. Jeden z jej uczestników, C W Thornton napisał:

„Widok nie wymagał najmniejszego wysiłku wyobraźni aby uznać go za miasto. Było ono tak wyraźne, że zamiast tego wymagało ono wiary, że nie jest to prawdziwe miasto. Można je było w szczegółach oglądać przez pół godziny po czym powoli odpłynęło.”

Niewiele teraz się mówi o Milczącym Mieście – jeśli już to tylko jako o legendarnym mirażu. Żadne z miast na Ziemi nie mieści się w opisie tego, co zobaczyli ludzie u podnóża Mt. Fairweather, dlatego jedynym wytłumaczeniem może być optyczna iluzja. A kto wie… Może Milczące Miasto istnieje tak naprawdę tylko w ludzkiej wyobraźni?

na podst: Whig-Standard Magazine (1991), San Francisco Call (1901), San Francisco Chronicle (1888)

Tajemnice i anomalieUFO i ET

Ken Storch jest emerytowanym policjantem. Przez trzydzieści jeden lat pracował jako śledczy w miejscowości Aurora w stanie Kolorado. Z pracy w policji został mu w spadku instynkt a także umiejętność dostrzegania i zabezpieczania śladów popełnionego przestępstwa. Obecnie mieszka w Locust Grove w Oklahomie i jest prywatnym detektywem. Odkrył tam swoją nową pasję. Bada on przypadki UFO a także częste, mające miejsce w tym regionie przypadki okaleczenia bydła. Storch jest przekonany, że ma to związek ze zjawiskiem UFO, które dokonuje jakichś bliżej nieznanych eksperymentów na żywych stworzeniach, pozyskując z nich rozmaite części ciała. Jeden z ciekawszych przypadków z jakimi miał do czynienia Ken Storch to martwa, okaleczona krowa, znaleziona na pastwisku 9 lutego 2012 r. w Norwood w stanie Missouri.

Ken na miejsce wydarzenia zabrał ze sobą cały ekwipunek, który kiedyś używał w codziennej pracy w policji. Zabrał ze sobą także wykrywacz metali. Towarzyszył mu kolega Bob – były fotograf policyjny – który miał sfotografować martwe zwierzę i przebieg pracy Storcha. Ranczo w Norwood należało do Gaylanda Jonesa i nie było to pierwsze martwe i okaleczone zwierzę jakie znalazł na swoim pastwisku. Tym razem była to ważąca 400 kg krowa w ciąży. Usunięto jej język i wyłupiono oczy. Usunięto także odbyt i część waginy. Mimo rozległych ran, nie znaleziono dookoła ani kropli krwi. Nie przeszkadzało to jednak wezwanemu przez Jonesa weterynarz stwierdzić, że śmierć nastąpiła w wyniku upływu krwi. Farmer ocenił, że krowa musiała zostać zabita ok. 4 nad ranem. Wstał tego dnia jeszcze przed świtem żeby narąbać drewna i wówczas zobaczył na pastwisku martwą krowę

martwa krowaBliższe oględziny wykazały, że język został usunięty w czasie kiedy krowa jeszcze żuła siano! Tak więc cięcia nie dokonano poprzez pysk krowy! Język został odcięty tuż przy gardle w czasie kiedy krowa wciąż jadła. Storch postanowił zbadać miejsce zbrodni za pomocą detektora metalu. Detektor miał zainstalowany program, który pozwalał na zidentyfikowanie wykrytego metalu. Były policjant zbadał najpierw teren dookoła martwej krowy i nie znalazł tam nic – nawet starego, zardzewiałego gwoździa. Następnie zaczął przesuwać ramię wykrywacza nad ciałem zwierzęcia zaczynając od odbytu. Kiedy dotarł do nosa, milcząca do tej pory maszyna wydała ostry dźwięk. Nieoczekiwanie wykryła metal, który okazał się być czystą platyną! Storch z niedowierzaniem sprawdził swój sprzęt, ale wszystko wyglądało na to, że jest w porządku. Jeszcze raz przesunął wykrywaczem nad nosem krowy i tym razem maszyna nie znalazła niczego. Niezrażony tym Storch przesunął detektor nad wyłupione oko. Maszyna znów wydała z siebie dźwięk. Tym razem Storch natychmiast pochylił się nad okiem, żeby zobaczyć co w nim siedzi. Dostrzegł jedynie jakiś przedmiot, który natychmiast zniknął mu z pola widzenia. Okazało się, że przedmiot a raczej implant zaczyna poruszać się i chować wewnątrz ciała krowy. Storch dosłownie urządził sobie za nim policyjny pościg, odnajdując wykrywaczem metali jego położenie w różnych częściach ciała krowy. Po jakimś czasie ruch implantu ustał. Zatrzymał się w kanale ucha a na zewnątrz dało się zobaczyć zielonkawo-niebieski odblask. Przypominało to żarzenie się świetlika. Po chwili implant znów zaczął się poruszać – tym razem w stronę szyi krowy. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Po jakimś czasie implant znów schował się w uchu.

Ken StorchPościg za implantem musiał jednak zostać gwałtownie przerwany. Nad Norwood w szybkim tempie nadciągała burza, która w tamtych rejonach często buduje niebezpieczne tornado. Badający miejsce wypadku ludzie musieli szybko poszukać sobie schronienia. Zanim jednak to zrobili, asystent i fotograf Storcha – Bob – wyjął nóż, odciął ucho krowy i zabrał je ze sobą. Już w schronieniu, kiedy rozmawiali o wypadku, Jones powiedział, że mógł przewidzieć, że coś złego przydarzy się tej krowie. Poprzedniego wieczoru zawiózł siano na pastwisko i rozrzucał je wprost z przyczepy traktora i krowy same ustawiały się w szpaler żeby mieć dostęp do jedzenia. Tak zrobiły wszystkie krowy oprócz tej, która okazał się być martwa następnego ranka. Odstawała od reszty stada i nie chciała jeść karmy z innymi. Gayland Jones widząc to, podjechał do niej i zrzucił dla niej z przyczepy specjalną porcję. Znalezione tego poranka martwe zwierzę nie było to pierwszym jakie zabito i okaleczono na jego farmie. Podobną sytuację przeżył w 2008 r. a dwie inne przydarzyły się jego ojcu który miał farmę w Teksasie.

Kiedy burza minęła, trzej mężczyźni powrócili na pastwisko. Ku ich zdumieniu okazało się, że w tym czasie ktoś lub coś dokończyło okaleczenia krowy!!! Najwyraźniej farmer wstając wcześnie rano, zapalając światło na zewnątrz oraz silnik traktora spłoszył sprawców. Teraz w środku potężnej burzy powrócili i dokończyli swoją robotę. Tym razem usunęli wymię a także martwy fetus cielaka.

Cokolwiek działo się feralnej nocy na farmie Jonesa nie pozostało tak do końca anonimowe. Jego sąsiadem jest kierowca ciężarówki, który wyruszył w trasę ok. 3 nad ranem. Już z drogi zadzwonił do swojej żony Joan licząc, że jeszcze nie położyła się do łóżka. Powiedział jej, że widzi z drogi dziwne światła nad farmą Jonesa. Joan również je dostrzegła. Podekscytowana przyniosła kamerę i sfilmowała światła poruszające się 100-150 m nad ziemia. Filmowała je przez ok. 5 min.

Jeszcze tego samego dnia Ken Storch zawiózł odcięte ucho do prześwietlenia, ale nie znaleziono w nim żadnego metalicznego obiektu. Czy był tam kiedy Bob odcinał ucho? A może implant uległ samodestrukcji, bo tak był zaprogramowany na wypadek jego wykrycia? Być może był całkowicie organiczny i przez to niewidzialny dla aparatu rentgenowskiego? Tego – póki co – jeszcze nie wiemy.

Tajemnice i anomalieUFO i ET

Kit Metzger jest właścicielką 36 000 hektarów ziemi o nazwie Flying M Ranch w Arizonie. Jest hodowcą bydła i przez wiele lat jej największymi problemami było tępienie piesków preriowych i odtwarzanie pastwisk. Jednak przez ostatnie 40 lat dołączyły się do tego problemy zupełnie innej natury, przerastające wszystko to, z czym miała do tej pory do czynienia. Co jakiś czas na swoim pastwisku natrafiała na ciało martwej krowy, którą okaleczono, chirurgicznie usuwając ze zwierzęcia rozmaite części ciała tak precyzyjnie, że z ran nie popłynęła nawet kropla krwi. Pani Metzger sfotografowała swoim iphonem wiele z nich i w internecie próbowała zmnaleźć odpowiedż na dręczące ją pytania: kto dokonał tych bestialskich okaleczeń i w jakim celu?

Przeszukując strony internetowe szybko znalazla podobne do swojego przypadki. Okaleczone krowy z których usunięto rozmaite części ciała znajdowano w wielu okolicznych stanach. W niektórych – takich jak Kolorado, Nowy Meksyk i Missouri więcej niż gdzie indziej. Policji – która od lat interesuje się podobnymi przypadkami, nigdy nie udało się złapać sprawcy takiego czynu. Próbując zrozumieć ten makabryczny fenomen, pani Metzger doszła do wniosku, że musi za tym stać jakaś satanistyczna sekta, która potrzebowała tych zwierząt do swoich mrocznych rytuałów. Jakoś nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, że okaleczeń mogą dokonywać np. przybysze z innej planety czy wymiaru – mimo że wielu ludzi kojarzy te fakty z dzialalnością UFO.

martwa krowaNa zdjęciach, które zrobiła można zobaczyć ciała krów z odciętymi uszami, wyjętymi oczami, usuniętymi wargami a także okrągłe otwory w ciele krowy, przez które wyjmowano jej narządy wewnętrzne. Wszystkie cięcia były niezwykle precyzyjne, jakby wykonywała je wprawna ręka chirurga. Metzger doszła do wniosku, że aby tego dokonać, morderca musiał najpierw znieczulić czymś zwierzęta – środkiem, który sprawiał, że były one spokojne a ich mięśnie rozluźnione. Następnie do serca krowy wprowadzano rurę, która odpompowywała ze zwierzęcia całą krew. Nie znaleziono śladów po tej krwi w pobliżu martwych zwierząt co może oznaczać, że była ona do czegoś potrzebna temu, kto to zrobił. Podobnie wyglądało to w innych miejscach, gdzie dokonywano okaleczeń zwierząt.

Pierwszą okaleczoną krowę na swoim ranchu znalazla pani Metzger jeszcze w latach 70-tych. Nawykła do surowego życia na Dzikim Zachodzie próbowała wszelkich sposobów by dopaść sprawców tych okaleczeń – jednak bez powodzenia. Zdecydowała się w końcu opowiedzieć o wszystkim publicznie wierząc, że ktoś z zewnątrz pomoże jej w rozwikłlaniu tajemnicy i ukaraniu sprawcy.

Obserwując makabryczne zjawisko zauważyła też pewną prawidłowość. Okaleczenia zdarzały się zazwyczaj w tym samym czasie: w środku lipca, w pażdzierniku i okolicach Świąt Wielkanocnych. Ludzie pracujący na Flying M Ranch zaczęli pilnować krów nocą i w wielu miejscach ustawiono kamery. Kamery wielokrotnie zarejestrowały światła samochodów, ale nigdy nie udało się po śladach wytropić skąd przybyły. Kit Metzger zwróciła się także o pomoc do szeryfa Coconino County, do nadleśnictwa i do arizońskiego oddziału Fish and Wildlife Service (Służby Połowu i Dzikiej Przyrody).

krowa

Coraz częstsze przypadki okaleczeń zwierząt zaczęły przynosić coraz większe straty finansowe. Średnio rocznie ginie w ten sposób na jej ranchu 4-5 krów co daje stratę ok 16 tys. dolarów. Jeśli krowa jest w ciąży to do strat należy doliczyć kolejny tysiąc. Dodatkowo cielęta, których matki zginęły w tak makabryczny sposób źle się rozwijają i często chorują. Pani Metzger zauważyła również, że najczęściej ofiarami okaleczeń są krowy o delikatnej i przyjaznej naturze, do których łatwiej jest podejść. Wiele z nich było jej ulubionym zwierzętami.

Co ciekawe podobne przypadki nie zdarzyły się na sąsiednich ranchach takich jak Diablo Trust czy Bar T Bar. Niektórzy uważają że powodem jest ich niedostępność.

Ofiarami tajemniczych okaleczeń padają także inne zwierzęta. W sierpniu zeszlego roku (2015) pracownicy Fish and Wildlife Service znależli niedaleko Flying M Ranch, na pólnocny wschód od Anderson Mesa – martwego jelenia. Zwierzę miało odcięte wargi i organy seksualne. Strażnicy uważają, że martwe zwierzę zostało tu przywiezione i wyrzucone. Nie są jednak w stanie znaleźć powodu, dla którego ktoś tak masakruje zwierzęta. Podejrzenia rzucane na satanistów nigdy nie znalazły swojego potwierdzenia.

Pani Metzger natomiast nie zamierza pogodzic się z takim stanem rzeczy i w zbliżającą się Wielkanoc będzie w pełni gotowa na spotkanie z nieznaną siłą, która zabija jej zwierzęta.

Na podst art. z “Arizona Daily Sun”