Alternatywna historiaAlternatywna medycynaNatura i środowiskoPsychologia i umysł

Kolejna Polaraxa. Jak na razie czwarta i jest serią rozmaitych historii jakie w ostatnich dwóch dniach zwróciły moją uwagę. Omawiane są najnowsze zdjęcia jakie podobno zrobiono podczas tajemniczej wyprawy admirała Byrda na Antarktydę w 1946/47 r. Do tego najnowsze, sensacyjne doniesienia z tego kontynentu, wyprawa na sondzie Juno dookoła Jowisza, nieoczekiwane konsekwencje uderzenia asteroidy Chicxulub, zwanym zabójcą dinozaurów, historia małżeństwa Hillów, ich abdukcji opowiedzianej poprzez wirtualną rzeczywistość, implanty i przyszły Człowiek 2.0 i na koniec kilka słów o starości i poczciwym prawdziwku. Zapraszam!

Natura i środowiskoNauka i technologie

Człowiek od swoich prehistorycznych początków zdawał sobie sprawę z potęgi otaczającej go natury. Pogoda odgrywała w niej najważniejszą rolę i tak pozostało do dziś. Kataklizmy meteorologiczne, sejsmiczne czy wreszcie kosmiczne przez milenia zmieniały wizerunek naszej planety a siły jakie za tym stały, wydawały się być poza zasięgiem możliwości człowieka. Mimo to nie ustawał on w kolejnych próbach, aby wpłynąc jakoś na decyzje wladców wszechświata i zapewnić sobie deszcz, gdy wszystko wypalała susza i słoneczną pogodę, gdy lody nie chciały ustapić miejsca wiośnie. Trąby powietrzne, gradobicia i powodzie uważane były za dopust boski niezaleznie od miejsca na Ziemi czy religii. Intensywne modły mogły przed nimi uchronić a nawet skierować “gniew boży” na ziemię przeciwników. Nie była to jednak metoda pewna.

Kiedy zawiodzila metafizyka, uparty człowiek zaczął szukać pomocy w samej fizyce. W 1877 r. geolog z Harvardu – Nathaniel Shaler stworzył teoretyczny model zmiany kierunku ciepłego prądu morskiego Kuro-siwo i chciał skierować go w stronę Arktyki. Prąd miał podgrzać wody Oceanu Lodowatego o kilkanaście stopni i zmienić klimat świata. Jest to pierwszy znany dokument mówiący o technicznych możliwościach wpływania na globalny klimat. Od tego czasu kolejnych pomysłów nie brakowało i jasne się stało, że praktyczna aplikacja jak tego dokonać jest tylko kwestią czasu. Jak się okazało niezbyt długiego.

W 1900 r. Nikola Tesla opatentował urządzenie pozwalające na przesyłanie energii bez korzystania z przewodów – tak samo jak dziś wysyła się SMS-a za pomocą telefonu komórkowego. Urządzenie Tesli i jego prace nad tym projektem powstrzymano, ale jego idea nadal była rozwijana – tyle że w tajemnicy. Tesla zmarł w 1943 r. a jego dokumenty zniknęły w tajemniczych okolicznościach.

W 1945 r. wysoki urzednik ONZ, biolog Julian Huxley natchniony widokiem płonącej Hiroszimy zaproponował aby Arktykę zbombardować nuklearnie i w ten sposób podnieść temperaturę na biegunie pólnocnym i zmienić światowy klimat. Huxley był bratem Aldousa Huxleya, slynnego pisarza i futurysty. W tym samym czasie rozpoczęto eksperymenty naukowe rozpylając nad chmurami rozmaite substancje chemiczne wywołujące lub powstrzymujące deszcz.

Rosjanie nie pozostawali w tyle. Grorodskij i Czerenkow – utytułowani radzieccy akademicy zaproponowali rozpylenie na orbicie okołoziemskiej pasa metalicznego potasu, który zwiększyłby penetrację promieni Słońca i rozmroził Syberię. Interesujące jest to, że obecnie rozpyla się cząstki metali w zupelnie odwrotnym celu – rzekomo aby schłodzić rozgrzewającą się planetę.

W latach 60-tych nastepuje nuklearne bombardowanie orbity okołoziemskiej i Pasa Van Allena (Operacja Argus) aby zrozumieć dzialanie kosmicznej plazmy otaczającej Ziemię. Zbigniew Brzeziński w swojej książce “Pomiędzy Dwiema Erami: Rola Ameryki w Erze Technotronicznej” napisał:

“Nie tylko stworzono nowe rodzaje broni, ale podstawowa idea geografii i strategii została zmieniona w sposób fundamentalny: kosmos i kontrola pogody wymieniła Suez i Gibraltar jako kluczowe elementy strategii. Rozwój technologii przyszłości przyniesie załogowe i bezzałogowe kosmiczne okręty wojenne, podwodne instalacje, broń biologiczną i chemiczną, promienie śmierci a także inne środki wojenne za pomocą których będzie można zmienić nawet pogodę”

W 1987 r. Bernard Eastlund opatentował urządzenie znane dziś pod nazwa HAARP. W opisie patentu uznał Teslę za prekursora tego pomysłu a praktyczne zastosowanie stworzonej przez niego instalacji to: możliwości wpływania na warunki pogodowe, zmianę kierunku wiatrów i zmianę ilości pochłanianego promieniowania słonecznego, poprzez stworzenie jednej lub wielu chmur czastek, które będą działały jak soczewka lub urzadzenie koncentrujące. Marzenie człowieka aby kontrolować pogodę zostało tym samym wreszcie spelnione. Przez Amerykę nagle przechodzą huragany o sile której wcześniej nie zanotowano w historii. Katrina, Rita, Wilma czy Sandy jak dzikie Walkirie spustoszyły duże obszary USA. Tą aktywność szybko skojarzono z eksperymentami meteorologicznymi zwłaszcza, że w międzyczasie powstało nowe, nieznane dotąd zjawisko, którym są chemtrails – smugi chemiczne. Smugi chemiczne są stymulatorem podgrzewacza jonosfery, którym jest HAARP. Dziś przedmiotem takiej spekulacji jest huragan Harvey, który zatopił Houston i okolice wsławiając się tym, że stał w jednym miejscu przez cztery dni wylewając na miasto ścianę wody. Obliczono, że ilość wody jak spadła na ten rejon przez te cztery dni wystarczyłby takiej metropolii jak Nowy Jork na 69 lat nieustannego użytkowania.

I o tym będzie niedzielna “Paralaksa” na którą jak zawsze serdecznie zapraszam.

Natura i środowiskoNauka i technologie

Dzisiaj trzecie podejście do Teksasu i huraganu który ostatnio nawiedził ten stan – zwłaszcza jego część przylegającą do Zatoki Meksykanskiej. Huragan ma na imię Harvey i zbrojniki czy mrówki są jednymi z wielu ofiar tej meteorologicznej katastrofy. Najwięcej stracili zamieszkujący zniszczony przez huragan teren ludzie. Sytuację w Teksasie oglądam z zacisza swojego mieszkania na wypasionym pikselami telewizorze w klimatyzowanym do dwóch miejsc po przecinku pomieszczeniu. Trudno w takich warunkach pisać o horrorze jaki przeżywają Teksańczycy bo mam wrażenie, że byłoby to z mojej strony zwykłe żerowanie na taniej sensacji – a tego się brzydzę.

Od kilku dni już tak siedzę, oglądam i słucham rozmaitych informacji o tym huraganie czując, że na oczach milionów rozgrywa się sytuacja, której daleko jest do naturalnych zjawisk pogodowych. Pogodowy showman ze stacji telewizyjnej miga kolorowymi mapami zalanego rejonu informując z niewyrażającą żadnego zdziwienia miną o tym, że Harvey po wejściu na ląd po prostu zaparkował na kilka dni, stojąc w miejscu i pompując ulewnym deszczem, który pobil wszelkie rekordy. Harvey wyraźnie zna się na strategii wojennej skutecznie odcinając wszystkie drogi do Houston i zamieniając potężną, wielomilionową metropolię w Wenecję amerykanskiego Południa. Nawet kiedy woda wreszcie opadnie, życie wcale nie wróci na swoje tory. Zniszczenia są tak poważne, że cały teren przez wiele tygodni nie będzie nadawał się do życia. Wszystko przez to, że huragan nagle zatrzymał się i przez kilka dni stał w miejscu. Niezwykle dziwne i nietypowe zachowanie – nawet jak na nieprzewidywalne zjawisko atmosferyczne.

Dziesięć lat temu huragan Katrina również zachowywał się w sposób nieznany do tej pory w annałach meteorologii. Katrina pruła olbrzymią przestrzeń Zatoki Meksykańskiej kierując się prosto na ziejący pustkowiami zachód. Na wysokości Nowego Orleanu, huragan nagle wykonał gwałtowny zwrot niemalże o 90 stopni! Okazało się, że winę ponosi tzw. jet stream, stały wiatr który wieje z zachódu na wschód, ale w tym przypadku nieoczekiwanie zmienił kierunek na południe, sterując Katrinę dokladnie w Nowy Orlean. To wówczas po raz pierwszy zaczęto głośno mówić o broni meteorologicznej i o tym, że można manipulować nie tylko zjawiskami atmosferycznymi, ale także całymi kataklizmami.

Większość ludzi nadal ma problem z przyjęciem do wiadomości, że niektóre klęski żywiołowe wcale nie są wynikiem boskiej łaski czy niełaski. Nie ma się co dziwić, bo trudno jest ropoznać laikowi wyrafinowaną manipulację, która wywołuje konkretny efekt, tak jak Harvey stojący w miejscu przez cztery dni nad Houston. Zdrowy rozsądek podpowiada jednak, że coś jest nie tak, ale zdrowy rozsadek jest w dzisiejszych czasach jest na wyginięciu. Dlatego mówienie o manipulacjach pogodowych staje się kolejną teorią konspiracji. Tymczasem zainteresowanie możliwością wpływania na warunki pogodowe staje się intensywne już od lat 50-tych i do dziś istnieje wiele odtajnionych dokumentów na temat eksperymentów jakie w tym celu przeprowadzono. Robiło to nie tylko USA ale i ówczesne ZSRR. Nową jakość w możliwości wplywania na warunki atmosferyczne wniósl ze sobą HAARP. Jego działanie dokładnie opisał dr Nick Begich i Jean Manning wskazując na efekty jakie przynosi podgrzewanie jonosfery w połączeniu z rozpylaniem chemtrails. Stary alaskański HAARP to zaledwie prototyp innych maszyn, które z pewnością są o wiele bardziej efektywne (z tych najbardziej znanych można wyliczyć ENMOD, NEXRAD, EISCAT i…. CERN (!) ) Manipulacje pogodowe mają nie tylko zastosowanie militarne, jako potężna broń. Mogą służyć do zarobienia fortuny, jesli można sprawić, że jeden region nawiedzi susza a inny zniszczy powódź. Takie informacje wyceniane są w grubych miliardach dolarów. Huragan Harvey zaparkował nad regionem, który posiada jedną z najlepiej działających amerykańskich ekonomii. Czy ma to znaczenie? Przyszłość szybko to pokaże a ten dziwaczny tryptyk na temat Teksasu z pewnością będzie powiększony o kolejne części. Już dziś zatrzymanie produkcji ropy w teksańskich rafineriach szybko winduje cenę czarnego złota na giełdach… Pompująca ropę infrastruktura z pewnością będzie wymagała poważnych napraw. Jest ona w większości przestarzała i wymaga natychmiastowej modernizacji. Po huraganie bedzie tego można dokonać korzystając z ulg podatkowych dla zniszczonego przez powódz Teksasu i pomocy z budżetu. Modernizacja zostanie przeprowadzona najtańszym z możliwch kosztem.

Piszę o tym wszystkim, dlatego że manipulacje pogodowe zapewne staną się tematem następnej “Paralaksy”, ale potwierdzę to dopiero jutro. Początkowo chciałem opowiedzieć o serii tajemniczych wydarzeń nad amerykańskimi bazami nuklearnymi, w sytuacji kiedy pojawiało się tam UFO (do tej pory nieznane szerzej informacje), ale najwyżej audycja odbędzie się za 2 tygodnie (po tej poświęconej 9/11).

Natura i środowisko

Wczoraj do zrobienia krótkiego wpisu skusiły mnie ryby – temat, który przewijał się we wszystkich moich Atlantydach, które co jakiś czas zatapiały się w odmętach netu by po jakimś czasie wynurzyć się na nowo. Zazwyczaj nie czuję żalu, że straciłem mnóstwo (tysiące) wpisów i jeszcze więcej komentarzy, bo wszystko to miało miejsce jakby w innym czasie i przestrzeni. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i na tej samej zasadzie zmienia się podejście do tematu, jego zrozumienie i interpretacja. To tak jak ze starymi „Paralaksami”: pojawiły się nagle na YT obok tych najnowszych a przecież moje podejście do tamtych spraw już się zmieniło… Dojrzewamy do czegoś, choć czasami dzieje się wręcz odwrotnie… – tracimy zupełnie głowę i resztki zdrowego rozsądku. Obserwowałem wiele takich przypadków. Pokazuje to, że jesteśmy w nieustannym ruchu, w kotłującej się magmie, spalającej z sykiem. Czasem stygnącej na kamień a czasem eksplodującej gwałtownie i zamieniającej się w parę wodną i toksyczne gazy.

Magazynu Wędkarskiego NA jednak trochę mi żal. Nie były to specjalnie rozbudowane artykuły, a raczej podręczny notatnik podwodnych dziwactw, którymi natura wciąż nas zaskakuje. Wzrastałem razem z filmami Jacquesa Cousteau i były to wyprawy niemniej pasjonujące niż te na Księżyc czy inne planety. Filmy Cousteau oglądaliśmy później z mają małą wówczas córką i dziś, kiedy jest już dojrzałą kobietą nadal jest to dla niej silne wspomnienie a pasja do podmorskiego świata pozostała – prawdopodobnie na zawsze. Kilka lat temu dostałem od niej pod choinkę czerwoną czapkę, identyczną jaką nosił Jacques. Do dziś jest to moja ulubiona czapka.

W “starych” Atlantydach była jeszcze inna dziwaczna seria. Znacznie mniejsza i skromniejsza a dotyczyła życia… mrówek! Właściwie sam nie wiem skąd się to wzięło, ale mrówki co jakiś czas pojawiały się w newsach zawsze zaskakując czymś zupełnie nowym i niespodziewanym. Może to, że gdzieś podświadomie lubię mrówki wynika z tego, że tak bardzo przypominają nas ludzi? Oczywiście nie z wyglądu czy charakteru, ale ze sposobu organizacji życia. My też budujemy potężne miasta-termitiery, sieć społecznych uzależnień i zasad, jesteśmy agresywni wobec siebie i obcych i tak samo jak mrówki widzimy tylko tę część świata jaką zdołamy ogarnąć naszym małym umysłem. Jak mrówka może wyjaśnić sobie koparkę, która rozwala mrowisko? Albo powódź jak ta, która wreszcie zaczyna opadać w dalekim Teksasie? Zapewne nie potrafi, tak jak człowiek nie potrafi sobie wyjaśnić skomplikowanej mechaniki wszechświata, w którym żyje. Z jednej strony ten wszechświat otacza nas ożywczym cieplem Słońca a z drugiej co jakiś czas rzuca kosmicznym kamieniem, który stawia wszelkie życie na granicy znaku zapytania.

To, co z pewnością łączy mrówki i ludzi to wola i determinacja żeby przetrwać. Nawet największemu kataklizmowi nie udało się do tej pory kompletnie wyniszczyć życia na Ziemi a człowiek wykazał, że w metodach przetrwania potrafi być niezwykle kreatywny. Trzęsienia ziemi, wulkany, tsunami, bomba atomowa czy wreszcie powodzie z superpowodzią zwaną potopem na czele – człowiek jest w stanie zawsze znaleźć sposób żeby przetrwać do lepszych czasów i zacząć od nowa. Zapewne los zbrojnika zagubionego w chaosie podtopionej ludzkiej architektury jest przesądzony. Tylko łut szczęścia może skierować go w miejsce, gdzie będzie mógł żyć dalej. Z mrówkami jednak jest inaczej. Wydawałoby się, że nie mają szans z żywiołem, którego skala przeraza nawet człowieka a co dopiero małą mrówkę. Tymczasem wola przetrwania i organizacja sprawi, że kiedy opadnie woda, mrówki wrócą do swojego mrówczego stylu życia.

Mrówki – zwane Fire Ants czyli mrówki ogniste (zwane tak ze względu na ból jaki zadają po ukąszeniu człowieka) lub biologicznie Solenopsis – mają podziwu godną nie tylko wolę przetrwania ale i organizację. Kiedy wielka woda zaczyna się wlewać do mrowiska natychmiast wydostają się na zewnątrz i zbijają się w wielką ognistą kulę. Kula ma w sobie dosyć powietrza aby utrzymywać się na wodzie. Mrówki sa w ciągłym i zorganizowanym ruchu nieustannie zamieniając się miejscami i wymieniając te owady które były przez chwilę pod wodą. Wewnątrz kuli chroniona jest królowa, jajka i larwy – przyszłość mrowiska. Co jakiś czas na zatopionych ulicach houstońskich przedmieści ktoś obserwuje taką kulę, matę, wstęgę a właściwie żywą tratwę, która dryfuje spychana wiatrem w stronę suchego brzegu. Oblicza się, że każda taka kula liczy sobie conajmniej pół miliona owadów. Są w stanie najwyższej gotowości, atakując wszystko co stara się rozbić taką kulę. Co jakiś czas ciekawski powodzianin wtyka w taką kulę swoje wiosło, po którym jak po moście – kilkutysięczne komando mrówek ognistych natychmiast dostaje się na wszystkie odkryte części ciała zadając bolesne i niebezpieczne rany, bo mogą być one przyczyną reakcji alergicznej która doprowadza do śmierci.

Mrówki ogniste od lat prowadzą wojnę z człowiekiem, traktowane przez ludzi jako szkodniki. I rzeczywiście nie ma tu żadnej wspólnoty interesów. Powódź i fakt, że mrówki ogniste pojawiają się na powierzchni i są skupione w jedną kulę wystawia ich na atak człowieka. Takie mrówcze kule są lokalizowane i polewane płynem do mycia naczyń. Kula wtedy rozpada się i mrówki toną. Inne jednak mają więcej szczęścia i udaje im się przetrwać i kiedy świat dookoła przeschnie nieco, wszystko powróci do konwulsyjnie pulsującej równowagi. Aż do następnego kataklizmu.

Natura i środowisko

Dziś mały przerywnik od poważniejszych tematów i powrót do dawno nie widzianych Wiadomości Wędkarskich NA. Podwodny świat jest fascynujący i wciąż kryje w sobie wiele niespodzianek. Na południu Texasu w rejonie Houston wciąż daje się we znaki huragan Harvey. Przyczynił się on do tragedii wieli ludzi, którzy w ciągu jednej nocy stracili wszystko co posiadali. rany po takim huraganie leczy się później przez wiele lat. Ludzie jednak nie tracą ducha i nawet w trudnej sytuacji potrafią znaleźć coś niezwykłego, czym chcą się podzielić ze światem. W czasach komórek z kamerkami to kwestia kliknięcia i … baterii oczywiście.

W jednym z zalanych domów na przedmieściach Houston właściciele odkryli spora rybę przemykającą się na wysokości lamperii. Po krótkim polowaniu rybę złapano i okazał się nią poczciwy zbrojnik, bardziej znany jako glonojad. Glonojady żyją w tropikalnych wodach Brazylii, Gujany, Trynidadu i w większości słodkowodnych akwariów na świecie. Jednak ryba schwytana w mieszkaniu w Houston raczej nie pochodzi z akwarium. Spora kolonia tych ryb zadomowiła się w houstońskich ściekach, żywiąc się odpadkami wielkiego miasta. To prawdopodobnie z przepełnionych wodą kanałów ściekowych ryba wydostała się na ulice (po których obecnie pływa setki wędkarskich łodzi) a później do zalanego domu, gdzie miała pecha i została złapana. Z pewnością nie wylądowała na talerzu bo nie jest rybą konsumpcyjną i można podejrzewać, że niecodzienni wędkarze wypuścili ją na miasto…

Zbrojnik żyjąc poza akwarium jest w stanie osiągnąć imponujące rozmiary i dorasta do 50 cm długości. Ryby te (wypuszczone prawdopodobnie przez akwarystów) zadomowiły się także na Florydzie. Znalazły sobie tam nawet robotę i dziś przyklejają się do manatów zlizując z nich algi.

Tymczasem w zalanym Houston z pewnością zbrojnik w mieszkaniu nie jest zbyt dużym problemem w przeciwieństwie do zdezorientowanych aligatorów, które tu i ówdzie utknęły w zalanym garażu czy pod szafą…

Natura i środowisko

Miejsce, w którym zbudował swój prowizoryczny namiot znalazł bardzo szybko. Znajdowało się ono w centralnym Maine i to wcale nie na odludziu, bo dookoła w lesie stało ok. 300 letnich domków. Mimo, że nie mieszkało tam zbyt wielu ludzi to w lesie często można było spotkać myśliwych, wędkarzy czy turystów. Miejsce jakie wybrał na swój obóz Chris Knight nigdy jednak nie zostało odnalezione. Las jest tam niezwykle gęsty, pełen połamanych drzew i bujnej roślinności. Nie sposób było się przez niego przedrzeć. Na dodatek cały teren usiany był ogromnymi głazami zostawionymi tu przez epokę lodowcową. Te głazy tworzyły idealną osłonę obozu, którą wzmocnił zamieniając przeczytane książki na cegły, z których zbudował ścianę. Jego obóz był doskonale zorganizowany a on sam mimo, że był pustelnikiem zadbał o t,o aby regularnie się golić i nie wzbudzać swoim widokiem podejrzeń, gdyby na kogoś natknął się w lesie. Wszystko, co mogło tworzyć słoneczny odblask – malował na czarno. Chciał być pewien, że nie zostanie wykryty nawet przez przypadek. Jesienią zawieszał kamuflaż, bo brak liści na drzewach odsłaniał nieco jego kryjówkę. Przez 27 lat spotkał inną osobę tylko raz. Zazwyczaj słyszał, że ktoś jest w jego pobliżu – tym razem na jego drodze nieoczekiwanie stanął turysta z plecakiem. “Cześć” – powiedział do Chrisa. “Cześć“ – odpowiedział Chris i były to jedyne słowa wypowiedziane przez niego na głos w ciągu całych 27 lat jego odosobnienia. Chris pamięta jeszcze jeden przypadek, gdy zauważyło go w lesie trzech wędkarzy. Była to rodzina: dziadek, ojciec i syn. Przez chwilę patrzyli na pustelnika w zdumieniu. Dziadek pierwszy zorientował się z kim ma do czynienia, bo legenda pustelnika już na dobre zadomowiła się w tej części Maine. Spojrzał na syna i wnuka wymownie i kiwnął w ich stronę głową. Następnie powoli spojrzał na pustelnika i kiwnął głową w jego stronę. Było to nieme porozumienie pomiędzy całą czwórką. Tajemnica pustelnika została zachowana. Wędkarze opowiedzieli o tym spotkaniu dopiero wtedy, gdy rozeszła się wieść o schwytaniu pustelnika. Co ciekawe, znalazło się wielu sceptyków, którzy nie wierzą, że Chris Knight przez tyle lat był odcięty od świata. Jak można żyć przez tyle czasu nie spotykając się ani razu z lekarzem? Człowiek staje się najczęściej chory zarażając się od innego człowieka. Nie spotykając ludzi Knight nigdy nie zaraził się grypą czy inną chorobą.W jaki sposób zgromadził aż tyle jedzenia na zimę, skoro każdy, kto kiedykolwiek wybrał się na biwak do lasu wie, że zostawione w namiocie jedzenie jest magnesem dla dzikich zwierząt? Knight większość swego czasu spędzał w obozie i dlatego nie miał problemów ze zwierzętami. W 1998 r. przez Maine przetoczyła się najstraszliwsza w znanej historii burza śnieżna. Każdy człowiek, który byłby wówczas na zewnątrz musiałby zamarznąć na śmierć… Knight przetrwał nie tylko tą ale 27 pozostałych zim, bez rozpalenia ogniska! Wciąż pamięta tą zimę – nie dlatego, że była dla niego szczególnie ciężka, a dlatego, że mógł chodzić po zamarzniętym śniegu nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Kiedy las był pokryty śniegiem, każda żywa istota zostawia po sobie ślady. Knight nigdy nie zostawił po sobie tropu, bo przez 6 miesięcy w roku nie opuszczał swojego obozu. Przetrwał dzięki wiedzy jaką zdobył z książek, które pochłaniał przez całe swoje życie. Wiedział, że ciało ludzkie paruje niezależnie od temperatury. W czasie mroźnej zimy ta para zamarza tworząc efekt hipotermii, która kończy się śmiercią. Aby temu zapobiec w mroźne noce Knight po prostu maszerował lekko ubrany dookoła swojego obozu. To pozwalało utrzymać krążenie i wytworzyć ciepło.

Chris Knight przyznał się, że okradał leśne domki, że jest złodziejem i więzienie mu się należy. Kradzieże nie były poważna, ale to co zaniepokoiło właścicieli domków to fakt, że ich własność nie jest bezpieczna. Widząc, że ktoś zakradł się do ich kabiny stracili poczucie bezpieczeństwa. W USA ma to szczególny wymiar bo w wielu stanach obowiązuje prawo pozwalające na zastrzelenie każdego, kto wchodzi na cudza własność. W sumie Knight przez te wszystkie lata dokonał ponad tysiąca włamań. Okradał wyłącznie te domki, które używano tylko w lecie, co oznaczało, że ich właściciele posiadali swój główny dom w innym miejscu. Był mistrzem stosowania wytrycha i po mistrzowsku opanował sztukę otwierania wszelkich zamków czy to w drzwiach czy też w oknie. Nigdy nie rozbił szyby czy też wyłamał drzwi. Okradał domki z jedzenia, czasami z ubrań i oczywiście z książek. Jego łupem padały latarki i baterie. W swoim obozie mial radio a przez kilka lat nawet telewizor, który działał tylko wtedy, gdy Knightowi udało się ukraść samochodową baterię. Często w okradanych przez niego domach znajdował zapasową parę kluczy. Chował takie klucze gdzieś pod kamieniem w okolicy takiego domku i później wracał do niego by okraść go ponownie. W jednym przypadku zabrał ze sobą materac. Był on tak duży, że nie zmieścił się w drzwi. Musiał je wyjąć z zawiasów, wyciągnął materac na zewnątrz i założył drzwi z powrotem. Po każdej kradzieży zawsze zamykał dom na klucz, zabezpieczając go przed znacznie bardziej groźnymi rabusiami niż on sam. Reakcja ludzi na te kradzieże była różna. Mieszkańcy Maine są przyjaźnie nastawieni do innych i tylko niektórzy domagali się zdecydowanej reakcji strażników leśnych. Znakomita większość szybko zrozumiała, że ma do czynienia z niegroźnym dziwakiem. Wielu na klamkach drzwi zawieszało torby z jedzeniem i książkami. Byli też i tacy, którzy na stole kabiny zostawiali długopis i kartkę pytając o listę zakupów jakie potrzebuje leśny człowiek. Knight nigdy jednak nie wziął zostawionej dla niego siatki z jedzeniem – nie napisał także listy zakupów. Był superostrożny i wszędzie wietrzył podstęp. Jedzenie mogło być zatrute a zostawienie listy? Coż – była to forma komunikacji z ludźmi, której chciał za wszelką cenę uniknąć. Inne zdanie na ten temat mieli strażnicy. Dla nich był przestępcą, którego należało złapać.

Jeden ze strażników, były żołnierz marines – Terry Hughes – był opanowany szczególną obsesją aby dopaść pustelnika. Instalował w lesie kamery a następnie opracowywał dla siebie najszybszą trasę aby dotrzeć na miejsce, gdzie pojawił się pustelnik. Którejś nocy o pierwszej nad ranem alarm w jego telefonie dał mi znać, że w jednym z punktów gdzie zainstalował kamerę coś się pojawiło. Błyskawicznie dotarł na miejsce i…. złapał pustelnika. Chris Knight poddał się bez walki i od razu przyznał się do wszystkich zarzucanych mu przestępstw. Kiedy prowadził policjantów do swojego obozu poruszał się jak kot. Pod jego stopami nie pękła nawet najmniejsza gałązka. Znał wszystkie kamienie po których stąpał na pamięć. Przez 27 lat samotności nigdy ani przez chwilę nie czuł się samotny. Nigdy też nie czul się znudzony swoim życiem – wręcz przeciwnie – życie w takiej bliskości do natury nauczyło go słuchać nie tylko lasu ale i kosmosu. Czas miał dla niego inny wymiar. Kiedy go złapano zdumiał policjantów tym, że miał na sobie czyste ubranie, że był ogolony a włosy miał przycięte. Nie pachniał co prawda wodą kolońską, ale też nie śmierdział, co wydaje się być wyczynem, gdy nie korzysta się z cywilizacji przez 27 lat. Kiedy opowiedział swoją historie Finkelowi i ten zamienił to na książkę, odmówił przyjęcia pieniędzy. Powiedział, że pieniądze tworzą kontakt z ludźmi a on nie chce kontaktu. Prosił też aby nie przesyłać mu książki bo to by też stworzyło związek miedzy nim a pisarzem a Knight nie chciał mieć przyjaciół. Jego zdrowie było w znakomitym stanie. Dentysta, który sprawdzał jego zęby po raz pierwszy od 27 lat znalazł tylko jeden zepsuty ząb, który usunął.

Co ciekawe jego 27 letni pobyt w lesie nie był wywołany jakimś religijnym zrywem. Knight nie czuł potrzeby posiadania życia spirytualnego. Raz, gdy znalazł się w sytuacji, gdy czuł że umiera z głodu, pojawiła się przed nim “Pani Lasu”. Nie wiedział kim jest i dlatego tak ją nazwał. Zdawał sobie sprawę, że to mogą to być halucynacje. Bardzo przeżył ten moment w swoim życiu i wiele o nim rozmyślał. Będąc już w więzieniu zastanawiał się nad samobójstwem, bo poczuł potrzebę ponownego spotkania z Leśną Panią. Sędzia w procesie o kradzież skazał go na siedem miesięcy więzienia i trzy w zawieszeniu – uznając, że dłuższa kara byłaby okrucieństwem. Przez ten czas Knight meldował się w domu sędziego raz w tygodniu. Podjął też pracę u swojego brata, chcąc w ten sposób spłacić samochód za który brat był – jako żyrant – zmuszony zapłacić. O swoich planach na przyszłość nie mówi. Powiedział, za to, że samotność obdarzyła go czymś niezwykle wartościowym – umiejętnością postrzegania. Kiedy jednak zaaplikował w ten sposób wyostrzoną percepcję na samego siebie zgubił swoją tożsamość. Nie było widzów przed którymi mógłby wystąpić i dzięki temu stal się kompletnie wolnym człowiekiem.

Natura i środowiskoPsychologia i umysł

Od czasu kiedy przeczytałem “Robinsona Cruzoe” pomysł kompletnej izolacji od świata w niepokojąco atrakcyjny sposób mocno do mnie przemawia. Samotność mnie nie uwiera. Poczucie odcięcia od świata nie przeszkadza, świadomość, że przebywa się na wyspie, wodą odciętej od reszty lądu w magiczny sposób poprawia samopoczucie. Co jakiś czas czytam o takich ludziach w książkach. Nie zaginęli bynajmniej w dżungli, nie są rozbitkami na bezludnej wyspie tylko sami odcięli się od reszty świata. Świadomie i z własnego wyboru. Być może kiedyś, gdy świat był ledwie poznany nagłe osamotnienie mogło być przerażające. Dziś, w naszym zabieganym świecie samotność staje się coraz bardziej artykułem luksusowym. I to coraz trudniej dostępnym. Jak długo w jednym odstępie czasu byliście sami? Dzień? Tydzień? Książka “The Stranger in The Woods” (“Obcy wśród drzew”) Michaela Finkela to opowieść o człowieku, który dobrowolnie porzucił amerykańską cywilizację i bez opuszczania kraju zaszył się w lesie na całe dwadzieścia siedem lat.

Niewielu z nas spędza swoje życie samotnie. Są jednak tacy, którzy właśnie taki stan preferują. Mimo, że jesteśmy gatunkiem stadnym przez całą historię ludzkości przewijają się ludzie, którzy dobrowolnie wybierają samotność. Często nazywa się ich pustelnikami. Większość z nich dokonała takiego wyboru z pobudek religijnych. Nawet Jezus zdecydował się spędzić 40 dni samotnie na pustyni, zanim zaczął głosić swoją naukę. Samotność dodaje tajemniczej siły. Budda na przykład również spędził długi czas sw samotności zanim wyruszył nauczać świat. Innym rodzajem pustelników są ci, którzy przeciwko czemuś protestują. Są to ci, którym nie podoba się świat, w którym żyją i zamiast siłą nawracać go na “lepszą” drogę, instynktownie ciążą ku samotności odcinając się od świata. Nie jest to bynajmniej fenomen ostatnich lat. Już 5 tys. lat temu niektórzy ludzie w Chinach zaszywali się w pustelni, bo nie mogli znieść panującego cesarza. Trzecia grupa pustelników to artyści, dla których powody estetyczne są wystarczające aby porzucić świat i żyć samotnie. Wśród nich są pisarze jak Henry Thoreau czy naukowcy tacy jak Newton czy Einstein, który lubił zamykać się w swojej pracowni i całymi dniami nie widzieć nikogo. Dzisiejsze czasy niosą wraz z internetem jeszcze jeden fenomen pustelnictwa – wirtualną społecznośc pustelników, co samo w sobie brzmi nieco absurdalnie. Na stronie hermitary.com można w czat roomie prowadzić rozmówki “między nami pustelnikami”. Do tego chat roomu niełatwo się dostać. W sposób drobiazgowy sprawdza się tam kto jest prawdziwym pustelnikiem a kto nie…

Chris Knight został aresztowany w lesie w stanie Maine, gdy plądrował lodówkę w leśnej kabinie i ukradł z niej mięso na na hamburgery i ser. Okazało się, że człowiek ten żyje poza ludzką cywilizacją od 27 lat. Samotnie mieszkał w leśnym namiocie z dala od cywilizacji… i ani razu podczas tych wszystkich lat w lesie w obawie przed wykryciem nie zapalił ogniska (!). Przeżyć zimę w Maine bez ognia w opinii tamtejszych strażników leśnych jest dla człowieka czymś niewykonalnym. W Maine od jakiegoś czasu zgłaszano włamania do leśnych domków. Nigdy nie były to to kradzieże poważne. Ginęła żywność, czasem latarka, ale przede wszystkim książki. Złodziej polował na nie z pasją i ukradł ich tysiące. Na dodatek włamywał się jak Houdini – nie zostawiając żadnych śladów. Nigdy nie zostawił rozbitego okna czy wyłamanych drzwi. Czasem właściciele zostawiali biżuterię i pieniądze – złodziej najwyraźniej gardził takim łupem. Gdy wychodził – zawsze zatrzaskiwał za sobą drzwi na zamek, żeby nie zostawiać niczego otwartego dla prawdziwych złodziei. Niektórzy ludzie dostawali szału widząc swoją kabinę okradzioną inni nie robili z tego powodu większego problemu. Postać tajemniczego i nieuchwytnego pustelnika powoli obrastała w legendę. Z czasem stal się on rodzajem leśnego, lokalnego potwora z Loch Ness. Jeden z rangersów, który pilnował porządku w tej części lasu dostał obsesji aby schwytać nieuchwytnego rabusia. I w końcu mu się to udało.

Kiedy pustelnik został złapany jego historia stała się powszechnie znana. Chris Knight od razu przyznał się do wszystkich zarzuconych mu kradzieży i zgodził się z sędzią, że należy mu się za to więzienie. Do Maine przyjechało ponad 500-set dziennikarzy którzy chcieli poznać historię kogoś, kto przez 27 lat żył samotnie w lesie. Chris Knight jednak nie odezwał się ani jednym słowem. Zniechęceni dziennikarze jeden po drugim zaczęli się pakować i wyjeżdżać. Michael Finkel również był dziennikarzem i pisarzem. Mieszkał w tym czasie w Montanie. Wiedział już, że pustelnik do nikogo się nie odzywa. Postanowił więc napisać do niego list. Odręczny – taki jaki pisało się w czasach analogowych. List wysłał do wiezienia powiatowego, gdzie przetrzymywano Knighta i ku jego zdumieniu dziesięć dni później otrzymał odpowiedź. Nie była to długa odpowiedź, ale trudno się takiej spodziewać po człowieku, który nie wydobył z siebie żadnego słowa przez 27 lat. Po sposobie w jaki napisany był list Finkel od razu wiedział, że ma do czynienia z kimś nie tylko o wysokim poziomie inteligencji, ale także kryjącym w sobie niezwykłą historię. Kiedy jechał do więzienia w Maine, zastanawiał się dlaczego to właśnie z nim chce rozmawiać Knight a nie z setkami innych dziennikarzy, którzy prosili go o rozmowę. Tajemnica okazała się bardzo prosta. List który napisał do więzienia Finkel był napisany ręcznie i ten fakt sprawił, że Knight przyjął to bardzo personalnie. Pierwsze lody zostały przełamane.

Knight urodził się w stanie Maine w rodzinie, którą trudno było nazwać typową. Miał brata i siostrę a jego rodzicie nie należeli do ludzi zamożnych. W domu znajdowało się tysiące książek i zwyczajem rodziny było wspólne, wieczorne czytania Szekspira lub innych klasyków. Cała trójka dzieci w tej rodzinie miała doskonałe wyniki w szkole – co nie dziwi. Potrafili jednak znacznie więcej niż ich rówieśnicy. Od dziecka rodzice uczyli ich jak rozwiązywać bieżące problemy takie jak naprawa cieknącego kranu, pękniętej rury, zepsutego silnika czy gniazdka elektrycznego. Rodzina posiadała bardzo niewiele pieniędzy i każdemu urządzeniu jakie było w ich posiadaniu starano się maksymalnie przedłużyć życie i nie kupować nowego – co niechybnie nadwyrężyłoby budżet. W domu Knightów pilnie studiowano fizykę tylko po to aby zdobytą wiedzę wprowadzać w życie. Z książek dowiedzieli się m. in., że jeśli zakopać kontenery z wodą tuż pod powierzchnią ziemi, to będą one zbierać ciepło ze słońca nagrzewającego jej powierzchnię. Dzięki temu mogli zbudować cieplarnię, w której uprawiano warzywa przez okrągły rok, co w zimnym Maine jest rzeczą – oględnie mówiąc – trudną. Dzięki temu nie musieli zapłacić nawet centa za elektryczność. Jedzenie zdobywano w lesie: polowano i łowiono ryby. Chris Knight lubił takie życie. Nigdy nie czuł, że czegoś mu brakuje. Nie ciągnęło go też do innych ludzi. Kiedy miał dwadzieścia lat zatrudnił się jako instalator systemów grzewczych. To wówczas jego brzemienna w skutki decyzja dojrzała na tyle, że wprowadził ją natychmiast w życie. Pojechał swoim nowiutkim, prosto z igły żółtym Subaru nad Mooshead Lake. Zaparkował samochód w krzakach, zostawił kluczyki i tak jak stał wszedł do lasu. Przez 27 lat nikt nie zobaczył go ponownie. Nie miał zamiaru się pokazywać i gdyby nie aresztowanie, to mieszkałby w lesie po dziś dzień. Zył w lesie i chciał umrzeć w lesie. Nie robił zdjęć i nie prowadził pamiętnika. Była to jego osobista decyzja. Żółte Subaru było najdroższym przedmiotem jaki w życiu posiadał. Kupił go na raty i jego brat został żyrantem tej pożyczki, żeby Chris mógł mieć to auto. Kiedy go aresztowano jedno z jego pierwszych zdań dotyczyło właśnie tego samochodu. Nadal czuł się źle, że przez to auto wprowadził brata w kłopoty.
cdn…

Natura i środowiskoNauka i technologie

Wielu meteorologów dochodzi do zaskakującej konkluzji, że manipulacje pogodowe stały się nową meteorologiczną normalnością. Taki radykalny wniosek wynika z prostego faktu, że coraz trudniej jest przewidzieć pogodę nawet na kilka dni do przodu. Meteorologia jest dyscypliną naukową opartą na solidnej statystycznej wiedzy, obserwacji zjawisk i przewidywania ich efektów w postaci zmian pogodowych do jakich w ich wyniku powinno dojść. Posiada ona przepastne archiwum ekspertyz pogodowy, modeli komputerowych, pełne zrozumienie procesów zachodzących w klimacie i nadal nie jest w stanie przewidzieć jaka pogoda będzie za dwa dni. Obserwując prognozę pogody – zwłaszcza w sytuacji kiedy zapowiadała się gigantyczna śnieżna burza – wielokrotnie byłem świadkiem kompletnej kompromitacji telewizyjnego “zaklinacza deszczu”. Nerwowe napięcie rosło, gdy przez kilka dni budował on apokaliptyczny obraz śnieżnego armagedonu. Cały rejon przygotowywał się do odparcia tego ataku, szkoły i urzędy zamykano tego dnia nie chcąc narażać ludzi na trudy przedzierania się w trudnych warunkach i kiedy następował wyznaczony dzień… z nieba spadało najwyżej kilka płatków śniegu… Ludzie ze zdumieniem i frustracją wyglądali przez okna oczekując najgorszego, gdy tymczasem nic się nie działo. Jeśli zawodzi prognozowanie pogody, którą stara się przewidzieć sztab dobrze wyszkolonych i wykształconych ludzi posiadających dane satelitarne i najlepszy sprzęt meteorologiczny, to musiało w takim razie zajść coś jeszcze – manipulacja pogodą.

Mówienie o manipulacji pogodą na pierwszy rzut oka brzmi jak początek kolejnej szalonej teorii konspiracji, ale przecież już w latach 80-tych poprzedniego wieku Rosjanie przygotowując się do Igrzysk Olimpijskich w Moskwie zapowiedzieli, że zastosują najnowsze zdobycze nauki aby sprawić, że w czasie igrzysk niebo nad Moskwą będzie błękitne – i było! Wszystko to miało miejsce prawie 40 lat temu i od tego czasu wiele się zmieniło. Wpływanie i stymulowanie procesów atmosferycznych przekroczyło kilka rzędów wielkości. Co powoduje, że ktoś chciałby manipulować pogodą? Można podejść do tego w klasyczny sposób uznając, że jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze a pogoda, zwłaszcza ta właściwa to prawdziwe pieniądze. Utrzymanie przez kilka tygodni zimnej pogody opóźni plony a co za tym idzie wpłynie na ceny derywatów na giełdzie towarowej. Nie trzeba być rolnikiem, żeby na uprawach zarabiać ogromne pieniądze. Wystarczy wiedzieć czy plony będą na czas czy też będą spóźnione. Zimny miesiąc spowoduje większe zużycie paliw kopalnych, bo domy nadal trzeba będzie ogrzewać. Taką wiedzę również można zamienić na brzęczącą monetę. W czasach prezydenta Clintona powstał termin eko terroryzm, gdzie poprzez manipulowanie pogodą można wymusić na krnąbrnym kraju takie zachowanie, jakie się od niego oczekuje. Można to robić także we własnym kraju. Kalifornia od lat jest ofiarą permanentnej suszy. Wiele pól uprawnych jakie wydarto pustyni znów stało się pustynią i przy okazji zmieniło właściciela, bo taką ziemię od zbankrutowanych farmerów zakupiły wielkie korporacji płacąc za nią grosze. Od lat płonące lasy zniszczyły wiele domów a nawet małych miasteczek, które ludzie opuścili na zawsze. Co roku w kwietniu mierzy się grubość pokrywy śnieżnej w górach Sierra Nevada, bo na tej podstawie można określić ile wody będzie miała do swojej dyspozycji Kalifornia w ciągu gorącego zazwyczaj lata. Kalifornia jest warzywnym spichlerzem USA, bez jej rolnictwa wiele warzyw nie trafi na rynek co spowoduje kryzys i gwałtowny wzrost cen. Przez te kilka lat suszy warstwa śniegu w górach była zatrważająco cienka. Zanotowano nawet rok, w którym nie było jej wcale. W tym jednak roku wszystko się zmieniło. Najwyższy, historyczny poziom śniegu w Sierra Nevada został osiągnięty już w lutym a nie jak zazwyczaj w kwietniu. Z niedomiaru wody zrobił się nagle jej nadmiar, który w swoich skutkach jest równie niszczący. Woda zaczęła spływać w doliny i wylewać się z koryt rzek i strumieni. Zapora wodna w Orville wypełniła się wodą tak szybko, że zachodziła obawa, że tama pęknie i zetrze z powierzchni ziemi leżące u jej stóp miasta.

Pogoda jest niezwykle ważnym elementem każdego rodzaju ludzkiej aktywności. Ma na wszystko olbrzymi wpływ, dlatego ten kto posiada pogodę i potrafi ją kontrolować, kontroluje tak naprawdę niemalże wszystko. Gdyby hiszpańska armada płynąca w XVI wieku w stronę Anglii nie została rozbita przez potężny sztorm, historia dzisiejszej Europy wyglądałaby inaczej. Gdyby pogoda podczas lądowania Aliantów w Normandii w czasie II WŚ nagle stała się nagle sztormowa, kto wie ile lat dłużej trwałaby ta wojna. Przewidywanie a zwłaszcza umiejętna manipulacja pogodą jest wiec niezwykłym narzędziem kontroli. Tym narzędziem są smugi chemiczne popularnie nazywane chemtrails.

Chemtrails są przedmiotem zażartych dyskusji od lat. Nigdy oficjalnie nie potwierdzono ich istnienia, ale od kilku dekad stały się codziennym widokiem na niebie. Wciąż wielu ludzi oburza się, na samo wspomnienie, że zjawisko to nie jest naturalnym efektem tworzonym przez samoloty które ciągną za sobą smugi kondensacyjne a są częścią programu mającego na celu poważne zmiany pogodowe niezależnie od konsekwencji jakie ze sobą niosą. W Wikipedii już w pierwszym zdaniu nazywa się chemtrails teorią konspiracji, choć jak się dobrze przyjrzec wszystko widac jak na dłoni. Historia tworzenia smug chemicznych wcale nie jest taka krótka i zaczyna się w w 1945 r. kiedy to genialny matematyk z uniwersytetu w Princeton – John von Neuman zaprosił kolegów naukowców na konferencję poświęconą możliwościom modyfikacji zjawisk pogodowych. Taka umiejętność miałaby wg niego znaczenie dla… o nie… nie dla dobra ludzkości a dla przyszłej wojny! Taki był cel zjazdu tego szacownego naukowego gremium. Von Neuman jako pierwszy zdał sobie sprawę jak ważne są komputerowe modele pogody – dzięki temu można było stwierdzić w jaki sposób atmosfera zareaguje na zewnętrzną, chemiczną interwencję. Stąd już krótka droga prowadziła do kontroli nad klimatem. Von Neuman jako pierwszy zdał sobie także sprawę ze znaczenia takiego oddziaływania na pogodę, dzięki czemu można było osiągnąć globalne podejście do – oczywiście – inicjatyw politycznych. Trwała Zimna Wojna, którą można było wygrać bez krwawej jatki na polach bitewnych.

Rosjanie szybko zorientowali się jak wielkie znaczenie niesie ze sobą umiejętność manipulowania pogodą. Michaił Iwanowicz Budyko uznał, że należy znaleźć sposób w jaki można wpłynąć na promieniowanie słoneczne i rekomendował rozpylanie siarczanów w aerozolu w dolnej części stratosfery. Siarczany miały rozpylać samoloty i nazwano tą technologię w 1974 r. “Kocem Budyki”. Taka inicjatywa wymagała użycia tysięcy specjalistycznych samolotów i praktyczni Rosjanie uznali, że można rozpylać siarczany za pomocą pocisków artyleryjskich i rakiet.

Amerykański fizyk nuklearny Edward Teller, jeden z członków Projektu Manhattan napisał w 1997 r. pracę pt. “ Global Warming and Ice Ages: prospects for Physics Based Modulation of Global Climat Change” ( “Globalne Ocieplenie i Epoki Lodowcowe – przyszłość modulacji globalnych zmian klimatycznych na bazie fizyki”). Napisał m. in.

“jeśli polityka globalnego ocieplenia wymaga tego, że “coś musi zostać zrobione”, gdy nadal nie jesteśmy pewni czy trzeba robić cokolwiek, zwróćmy się do naszej unikalnej amerykańskiej siły tworzenia innowacji i technologii aby wpłynąć na globalne ocieplenie za pomocą najłatwiejszych do zastosowania środków. W czasie gdy naukowcy kontynuują swoje badania nad klimatycznym efektem gazów cieplarnianych powinniśmy zbadać sposoby wpływania na ten efekt. Wprowadzenie rozpraszających promienie słoneczne cząstek do stratosfery wygląda na obiecujące podejście. Czemu mamy tego nie zrobić?”

Jednak człowiekiem, który zdjął stygmat tabu z geoinżynierii był laureat Nagrody Nobla, holenderski naukowiec Paul Josef Crutzen – chemik atmosferyczny, zajmujący przyczyną powstawania dziur ozonowych. Jest on także nazywany “ojcem smug chemicznych”. Aktywnie wspierał on inicjatywę sztucznego ochłodzenie ziemskiego klimatu poprzez uwolnienie cząstek siarki w górnej części atmosfery, oraz innych elementów chemicznych w jej dolnej warstwie po to, aby odbić i rozproszyć promieniowanie Słońca z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Obecnie głównym promotorem geoinżynierii jest kanadyjski naukowiec z Harvardu dr. David Keith, który potrzebę modyfikowania zjawisk pogodowych opisał w książce “The Case of geoengeneering” (“Pochwala geoinżynierii”)

Punktem zwrotnym w rozumieniu procesów zachodzących w atmosferze był wybuch wulkanu Mt Pinatubo w 1991 r. Wulkan wybuchł w niezwykle gwałtowny sposób po 500 latach milczenia. Podczas tej erupcji do atmosfery dostały się miliony ton dwutlenku siarki i powstała ogromna chmura otaczająca Ziemię, co na kilka lat wywołało naturalny proces ochładzania się klimatu na naszej planecie. Dzięki satelitom po raz pierwszy w historii ludzkości można było obserwować skalę wybuchu i jego efekt na klimat. To Mt. Pinatubo stał się także odpowiedzialny za potężną dziurę ozonową nad Antarktyką. Dzięki temu wydarzeniu można było w pełni zrozumieć proces tworzenia się i wpływania na klimat Ziemi. Część naukowców starała się wskazać na nieobliczalne efekty manipulowania klimatem takie jak skrócenie pory monsunowej w Azji, dalszą redukcję strefy ozonowej, zakwaszanie oceanów, zmniejszenie ilości energii słonecznej, wykorzystywanie manipulacji klimatem przez wojsko, ludzkie błędy, problemy z prawem miedzynarodowym a także kwestie moralne. Zmiany dokonane dziś stworzą konsekwencje z którymi będą musiały radzić sobie przyszłe pokolenia zwłaszcza, że wraz z rozpylaniem substancji chemicznych w atmosferze zmieni się skład powietrza, którym oddychamy, co może mieć i ma poważny wpływ na całą ziemską populację. Nie trzeba daleko szukać przykładu takiego globalnego wpływu na jakość życia i zdrowie ludzkości. Od lat 60-tych każdego roku pompuje się w glebę miliardy ton trujących pestycydów i ich efekt na ludzkie zdrowie już daje znać o sobie. Człowiek odgrywając rolę Boga nie bierze często odpowiedzialności za swoje czyny i nie jest w stanie przewidzieć ich dalekosiężnego efektu – mimo to nie ma moralnych hamulców aby powstrzymać się od takiego działania zostawiając jego efekt następnym pokoleniom. Dr James Roger Fleming w książce “Fixing the Sky – Checkered History of Weather and Climat Control” (“Naprawianie nieba – burzliwa historia pogody i kontroli klimatu”) przestrzega przed eksperymentami z ziemską atmosferą pisząc:

“Geoinżynierowie doszli do wniosku , że XXI wiek będzie “geotechniczny” – że atmosfera jest ściekiem ludzkości, który potrzebuje naprawy a Ziemia potrzebuje termostatu. Poszukują na to sposobu poprzez geoinżynierię i odpowiednią technologię. Jest to tragikomedia nadmiernej pychy i naiwności. Manipulowanie globalnym klimatem jest niesprawdzone, niestabilne i niewiarygodnie niebezpieczne”

Głosy rozsądku są jednak wołaniem na puszczy….

Natura i środowisko

Globalne Ocieplenie wywołuje nieustanne kontrowersje. Zapewne dlatego, że temat ten wykorzystywany jest do osiągania celów politycznych, bo właśnie polityka jest główną siłą, jaka napędza ten konflikt wciągając do niego naukę. A finansowani są tylko ci naukowcy, którzy uważają, że CO2 i ludzkość są przyczyną globalnego wzrostu temperatury, kompletnie ignorując a nawet zwalczając sceptyków tej teorii. Problem czy globalne ocieplenie jest czy go nie ma dawno wykroczył poza ramy nauki i jest sterowany politycznie. W Kanadzie np. badania nad klimatem są finansowane przez biuro do spraw środowiska naturalnego, które jest instytucją polityczną i pieniądze idą tylko do tych, którzy dowodzą istnienia globalnego ocieplenia wywołanego przez człowieka. Profesor meteorologii na MIT – Richard Lindzen – powiedział kiedyś, że decyzje w sprawie globalnego ocieplenia zapadły zanim rozpoczęto badania nad tym problemem. Za każdym razem, gdy ktoś odważa się krytykować obecne naukowe podejście do globalnego ocieplenia jest atakowany, wyzywany (!) a nawet manipuluje się danymi lub kreuje się fałszywe dane (co wielokrotnie udowodniono) po to, aby zdyskredytować taką krytykę. Kiedy nauka jest używana do osiągania celów politycznych staje się przez to skorumpowana i przestaje dążyć do odkrycia prawdy – co powinno być jej celem nadrzędnym. Kiedy w końcu ludzkość odkryje, że w sposób świadomy była oszukiwana przez naukę straci ona swoją wiarygodność.

W wyniku stosowania propagandy globalnego ocieplenia dochodzi do wielu nieporozumień. Np.wielu ludzi myli globalne ocieplenie z zanieczyszczeniem środowiska. Osobiście nie znam nikogo, kto byłby za tym aby zanieczyszczać środowisko naturalne! Takich pomyłek w stosowaniu terminologii jest znacznie więcej. Prezydent Obama mówił np. o zanieczyszczeniu węglem. Miał zapewne na myśli nie sam węgiel a dwutlenek węgla, który jest gazem i sam w sobie nie tworzy zanieczyszczenia powietrza. Propaganda globalnego ocieplenia jest bardzo agresywna uznając swoich przeciwników za ludzi nie dbających o dobro Ziemi. Jest to oburzające, że ktoś stawia się moralne wyżej i traktuje problem w taki sam sposób jak dzieje się to w religii. Nauka nie powinna być religią i zamiast wiary w coś powinna raczej zająć się faktami. Empiryczne dane a nie model komputerowy powinny wyznaczać opis zjawiska. Oczywiście niektórzy uważają, że trzeba być ostrożnym bo globalne ocieplenie może okazać się zabójcze dla człowieka – lepiej więc zmniejszyć je teraz niż potem żałować. Takie założenie bazuje jednak na strachu i jest ulubionym narzędziem manipulacji adwokatów globalnego ocieplenia. Nie ma ono oparcia w twardej nauce. Na gruncie naukowym można stworzyć tysiące hipotez głoszących pożogę i zniszczenie, które niekoniecznie muszą się sprawdzić – taka jest przecież natura hipotezy.

Zmiany klimatyczne rzeczywiście zachodzą na naszej planecie i są wynikiem nie do końca jeszcze zrozumiałych procesów jakie zachodzą nie tylko na Ziemi ale i w przestrzeni kosmicznej. Ludzkość w swojej historii nigdy nie była w stanie wpłynąć na ten proces w sensie globalnym. Zmiany mogą być co najwyżej lokalne. Dr Tim Ball, profesor meteorologii z uniwersytetu w Winnipeg w Kanadzie empirycznie wskazał, że temperatura w miastach jest zawsze wyższa od tej poza jego granicami. Obecny trend globalnej temperatury obniża się i jest to związane z plamami na Słońcu. Im więcej takich plam tym wyższa temperatura na Ziemi. Obecnie jesteśmy w słonecznym minimum co oznacza następne 30 lat ochłodzenia a nie ocieplenia. Widać to na przykładzie huraganów, których jest znacznie mniej niż zwykle, ze względu na mniejsze parowanie wody co jest związanie z ochłodzeniem się klimatu. ICCP (Intergovermental Panel on Climate Change) jednak nie bierze tego typu danych pod uwagę.

Klaus-Eckart Puls – niemiecki meteorolog i fizyk powiedział w 2012 r. w wywiadzie dla szwajcarskiego czasopisma “Factum”:

“10 lat temu poparłem wszystko co powiedziało nam ICCP. Któregoś dnia postanowiłem sprawdzić fakty oraz dane i na początku wzbudziły one moje wątpliwości, które szybko przerodziły się we wściekłość, gdy odkryłem, że większość tego co wmawiało nam ICCP i media było zwykłą bzdurą i nie miało podstaw w jakichkolwiek naukowych faktach i pomiarach. Dziś wciąż czuję wstyd, że jako naukowiec dokonałem prezentacji ich nauki bez sprawdzenia jej prawdziwości. Histeria w Niemczech związana z CO2 i klimatem jest propagowana przez ludzi, którzy robią to dla masy pieniędzy i władzy.”

Wg Pulsa kolosalnym absurdem jest wiara, że możemy mieć piękny klimat dzięki zmniejszeniu emisji CO2. Pieniądze, które płyną do naukowców – o których wspominał Puls to inwestycja, która ma się zwrócić choćby w podatku od CO2, który zamierza się wprowadzić globalnie. Kredytami CO2 będzie można handlować na giełdzie i taka giełda jest już gotowa do działania w Chicago.

Upolitycznienie problemu globalnego ocieplenia zaczęło się od Kanadyjczyka Maurice Stronga. urodzonego w Manitobie, w rodzinie zaprzysiężonych marksistów. Jego matka była aktywistką i nawet wybrała się do Chin, gdzie marksizmu uczyła się wprost od Mao-tse tunga. Maurice Strong wyemigrował do USA gdzie zarobił fortunę na ropie naftowej, ale marksizm wyraźnie płynął w jego żyłach. Stał się członkiem Klubu Rzymskiego, który do dziś jest centralną siłą napędzającą propagandę globalnego ocieplenia. Głównym problemem świata jaki dostrzegał Klub Rzymski jest nadmierna populacja ludzka na naszej planecie, która zużywa ziemskie zasoby szybciej niż są one w stanie się zregenerować. Teoria ta oparta była o filozofię Thomasa Malthusa, do której Strong dodał, że kraje zindustrializowane zużywają zasoby ziemskie w tempie szybszym niż narody nie dotknięte industrializacją. Jako przykład podał USA które zaraz po II WŚ stanowiąc zaledwie 6% światowej populacji zużywało 42% światowych zasobów. W książce Elaine Dewar “Cloak of Green” (“Zielona zasłona”) autorka zamieszcza fragment rozmowy ze Strongiem, gdzie jako główny problem świata widzi on właśnie kraje zindustrializowane i wygłasza tam pogląd, że ludzkość jest odpowiedzialna za to aby je zlikwidować. Problem w tym, że nie była to niewinna polityczna deklaracja, bo Maurice Strong był w stanie wprowadzić ją w życie.

Aby tego dokonać należało zmienić światową politykę. Strong nie chciał zostać politykiem i uwikłać się w jałowe spory. Znalazł jednak drogę jak wpływać na politykę poprzez swoje wpływy w ONZ, gdzie za pomocą swojej fortuny zdołał przekonać wiele osób do swojego widzenia świata. W ONZ funkcjonują instytucje, które nie są kontrolowane i sprawdzane przez nikogo a jednocześnie mają globalny wpływ na światową politykę. Dewar spędziła ze Strongiem 5 dni w ONZ-cie. opisując w jaki sposób tworzy on platformę, dzięki której sprzedaje globalny kryzys środowiska naturalnego i nową, globalną kontrolę polityczną. Żeby mieć wpływ na świat trzeba znaleźć problem, który przekracza narodowe granice. Alexander King w swojej książce: “The First Global Revolution: A Report by the Council of the Club of Rome” (“Pierwsza globalna rewolucja: raport Rady Kluby Rzymskiego”) z 1991 r. napisał, że stanęło na globalnym ociepleniu, którego nie są wstanie rozwiązać poszczególne kraj. Dlatego musi powstać rząd światowy który tym się zajmie. Niemalże wszystkie teorie konspiracji z jakimi dziś mamy do czynienia powstały dlatego, że rządy nieustannie usiłują coś przed nami ukryć! Strong doskonale wiedział, że każdy rząd da się kontrolować poprzez biurokrację jaką tworzy. Amerykańska pisarka Mary McCarthy powiedziała kiedyś, że

“biurokracja to rządy nikogo, które współcześnie stały się nową formą despotyzmu.”

Prezydent Obama wiedział, że nie jest w stanie przeprowadzić regulacji klimatycznych w USA ani podpisać Protokołów z Kioto za pomocą Kongresu i Senatu. Stworzył więc biurokratyczny wybieg i spowodował wszczęcie procesu sądowego stanu Massachusetts przeciwko EPA (Environmental Protection Agency), że nie chroni amerykańskich obywateli przed truciznami emitowanymi przez przemysł. Co ciekawe EPA przegrała ten proces (co wygląda na ukartowane działanie), ale zwróciła się z odwołaniem do Sądu Najwyższego. Jeden z sędziów – nieżyjący już Scalia – powiedział wówczas, że jest sędzią a nie naukowcem i nie może orzekać w takich sprawach. Przegrany przez EPA proces oznaczałby, że agencja musi zaliczyć CO2 do trucizn i nakazać zamkniecie niemalże całego amerykańskiego przemysłu. W tym momencie do boju ruszyli politycy, bo zamknięcie przemysłu oznaczałoby w sposób oczywisty koniec zarabiania pieniędzy i z tym nikt nie mógł się już zgodzić – zwłaszcza możni tego świata.

To właśnie Strong – poprzez Światową Organizację Meteorologiczną (WMO) stworzoną przez ONZ-owskich biurokratów założył zespół IPCC (Międzyrządowy Zespól ds. Zmian Klimatu), gdzie zdefiniowano zmiany klimatyczne jako zmiany klimatu wywołane bezpośrednio lub pośrednio przez ludzką działalność, co jest dodatkiem do naturalnego cyklu klimatycznego. Problem w tym, że nie sposób określić wpływu człowieka na klimat, gdy nie rozumie się procesów naturalnych! Definicja Stronga została przyjęta i od tej pory bada się wyłącznie wpływ człowieka na klimat naszej planety. Maurice Strong był jednym z autorów ONZ-owskiego programu “ratowania” naszej planety zwanego “Agenda 21”. Jego autorstwa była tzw. Zasada 15, w której napisał, że

“Aby chronić środowisko naturalne należy zastosować ostrożne podejście w zależności od możliwości jakie dany kraj ma do swojej dyspozycji. Tam, gdzie jest groźba nieodwracalnych zmian brak pełnej naukowej wiedzy na ten temat nie będzie powodem opóźnienia zastosowania kosztownych środków aby zapobiec degradacji środowiska naturalnego.”

Kto będzie decydował o tym, że mamy do czynienia z możliwością poważnych zniszczeń środowiska naturalnego? Kto ustali że istnieje brak naukowych podstaw zrozumienia problemu? Z pewnością będą to ludzie, którzy wymyślili całą “Agendę 21”. Jednym z aktywnych działaczy i zwolenników globalnego ocieplenia jest John Holdren, doradca naukowy byłego prezydenta Obamy. W 1969 r. razem z Paulem Ehrlichem napisał artykuł o potrzebie dokonania depopulacji i temat ten nieustannie wraca w jego publikacjach. Jest on zwolennikiem prawa regulującego przyrost naturalny łącznie z przymusową aborcją. To straszne, że ludzie posiadający takie antyhumanistyczne poglądy zyskują przychylnych słuchaczy w osobach ludzi władających tym światem. Klub Rzymski napisał to wprost: ludzkość jest wrogiem – co jest dziwne, bo przecież wg. innej teorii tych samych ludzi – jak np. teorii Darwina – jesteśmy efektem ewolucji, konsekwencją zmian w naturze a nie jej perwersją. Paul Ehrilch – współautor Holdrena – był w tamtych czasach zwolennikiem globalnego oziębienia i jego pomysłem było rozsypanie olbrzymich ilości sadzy na obu biegunach aby przechwycić promienie słoneczne i ogrzać ziemską atmosferę. I ten człowiek pod naukową przykrywką wciąż jest wpływową osobą w wielu kręgach – także politycznych.

Jednym z głównych podejrzanych w procesie globalnego ocieplenia jest wytwarzany przez człowieka dwutlenek węgla. Wg wspomnianego wyżej dr Balla nie ma powiązania pomiędzy CO2 a globalną temperaturą atmosfery. Mamy na to naukowe dowody pochodzące z 600 mln lat historii Ziemi. 430 mln lat temu w atmosferze ziemskiej znajdowało się 4000 cząstek CO2 (dziś jest to zaledwie 400) i mimo to Ziemia przeżywała cykliczne epoki lodowcowe. Naukowcy związani z globalnym ociepleniem ignorują te dane i skupiają się wyłącznie na ludzkiej działalności z przed i po rewolucji przemysłowej. Dzięki temu łatwo jest wykazać, że industrializacja jest przyczyną zmian. Od lat 40-tych do 80-tych poprzedniego stulecia temperatura na świecie obniżyła się nieco co jest dziwne bo po II WŚ produkcja CO2 radykalnie wzrosła. Mimo to globalna temperatura spadła… naukowcy szybko wytłumaczyli to nadprodukcją siarczanów, które zablokowały dopływ promieni słonecznych do Ziemi i przez to ostudziły atmosferę. Problem jednak w tym, że po latach 80-tych produkowano jeszcze więcej siarczanów i mimo to globalna temperatura zaczęła rosnąć.

Gazy cieplarniane odpowiedzialne za globalne ocieplenie to w większości dwutlenek węgla, metan i para wodna. Para wodna stanowi 95% wszystkich emitowanych przez naszą planetę gazów cieplarnianych mimo to ciągle słyszymy o nadmiernej produkcji CO2 (0.4% calej atmosfery i 4% wszystkich gazów cieplarnianych). Produkcja pary wodnej przez człowieka, w porównaniu do naturalnego parowania oceanów, rzek i jezior jest bez znaczenia. Ilość pary wodnej w ziemskiej atmosferze jest od tysięcy lat taka sama. Naukowe pomiary temperatury na Ziemi obejmują zaledwie 15% jej obszaru. Na morzu tych pomiarów jest jeszcze mniej bo satelity które tego dokonują rejestrują temperaturę z głębokości 1 mm (!). Temperatura na tej głębokości ulega poważnym fluktuacjom bo szybko się nagrzewa i szybko traci temperaturę. Właściwą temperaturę rejestrują stacje pomiarowe zainstalowane na zakotwiczonych na stałe bojach. Takich urządzeń jest niewiele. Podwyższona temperatura wody może być efektem podwodnej działalności wulkanicznej. O dnie światowego oceanu wiemy mniej niż o powierzchni Księżyca. Tymczasem znaleziono wiele miejsc w których od lat trwa wulkaniczna erupcja, która pod wodą zachodzi w zwolnionym tempie. Woda wokół takiego wulkanu ma temperaturę 400C i z pewnością ma wpływ na ogólną temperaturę światowego oceanu.

W 1990 r. odbyła się konferencja klimatyczna na której Rosja i Chiny otwarcie opowiedziały się po stronie cyklicznych zmian klimatycznych na Ziemi. Uznali oni, że najpierw należy zrozumieć te cykle aby móc przewidzieć co wydarzy się w klimatycznej przyszłości Ziemi. Zachód z kolei stanął po stronie teorii chaosu uznającej, że zmiany klimatyczne są chaotyczne i przez to nie można ich przewidzieć. Oba te podejścia zostały przedstawione w mediach jako różnice polityczne i kompletnie zignorowały naukę jaka stała za tymi twierdzeniami! Cykle klimatyczne Ziemi są w głównej mierze podporządkowane cyklowi słonecznemu. Z badan wynika, że klimat na Ziemi jest w stanie zmienić się bardzo dramatycznie w stosunkowo krótkim okresie czasu. Od roku 1900 do 1940 globalna temperatura wzrosła w większym stopniu niż tempo w jakim wzrasta obecnie. Po roku 1940 nastąpiło 40 lat względnego ochłodzenia. Póżniej znów zaczęła rosnąć przez ok 15 lat i następnie do końca wieku zaczęła spadać. Wszystko to wydarzyło się na przestrzeni zaledwie 100 lat.

Obecnie panująca mantra głosi, że jest teraz goręcej niż kiedykolwiek w historii. Prawda jest jednak taka że w ostatnich 10 tys lat (holocen), przez 9 tys. było goręcej niż jest teraz a świat podlegał o wiele bardziej ekstremalnym zmianom niż obecnie. Dlatego nawet laik jest w stanie zauważyć, że ruch globalnego ocieplenia nie ma nic wspólnego z dobrem naszej planety. Jest za to doskonałym narzędziem do bogacenia się elity i kontroli reszty ludzkości. Wszystko to naszym kosztem.

(temat będzie kontynuowany)

Natura i środowisko

Od czasu Rajskiego Ogrodu węże nieustannie towarzyszą ludziom. Najczęściej wzbudzają odrazę a zaraz po niej strach. I jest się czego bać. Niedawno zamieszczono w gazecie krótką notatkę o tym, że zastrzelony przez strażników w parku Everglades na Florydzie pyton birmański miał w swoim żołądku trzy jelenie! Jelenie na Florydzie nie są duże mimo to, żarłoczność i moprderczy instynkt gada robi wrażenie. Ostatnio na NA coraz częściej we wpisach wypełzały różne węże – i to często te najbardziej jadowite. Nie mogłem się oprzeć pokusie, żeby dowiedzieć się o nich coś więcej… Kto wie… Może tak wiedza kiedyś okaże się niezbędna.

Brian Fry jest wychowanym w USA Australijczykiem. Jego pasją są wlaśnie węże – szczególnie te jadowite. Napisał na ten temat dwie książki: “Venom Doc” (“Jadowity doktor”) i “Venomus Reptiles & Their Toxins” (“Jadowite gady i ich trucizny”). Fry jest profesorem biologii na uniwersytecie w Queensland w Australii i prowadzi badania nad jadem najgroźniejszych węży na świecie. Jego pasja ma swoją niezbyt przyjemną stronę, bo w trakcie badań łatwo jest zostać ukąszonym przez węża i do tej pory przydarzyło mu się to już 26 razy. Kiedy miał kilka lat przeglądał album ze zdjęciami swojej matki. Była ona córką norweskiego dyplomaty i dużo podróżowała razem z ojcem po świecie. Na zdjęciach mały Brian zobaczył indyjskie kobry i australijskie mamby. Od razu wzbudziło to w nim ogromną ciekawość tego nieznanego i bardzo niebezpiecznego świata.

Filozofia Frya jest prosta. Każda trucizna ma potencjał stać się lekarstwem i każde lekarstwo ma potencjał stać się trucizną. Jest on wielkim orędownikiem ochrony resztek natury jaka żyje na naszej planecie i uważa on, że jedyna szansa na jej przetrwanie wiedzie poprzez jej komercjalizację. Piękne obrazki i widoczki żyjącej w harmonii natury są wg niego naiwnym i zupełnie nieskutecznym sposobem powstrzymania ekspansji cywilizacji. Jedyną szansą dzikich zwierząt jest stać się źródłem dochodu porównywalnego z dochodem z pola naftowego. Węże którymi się zajmuje Fry mają taki potencjał, bo dzięki nim przemysł farmaceutyczny produkuje duża liczbę unikalnych lekarstw. Ludzkość ma za sobą bardzo długą historię wykorzystywania natury w celach leczniczych. Nadal ok 70% lekarstw jest pochodną ziół leczniczych.

Jad węża działa w niezwykle wyrafinowany sposób. Niektóre węże wstrzykując swój jad powodują skrzepy krwi w tętnicach i człowiek umiera na zawał. Jad innych węży działa odwrotnie i zapobiega krzepnięciu krwi zamieniając ją w czerwoną wodę i człowiek umiera wówczas np. na wylew krwi do mózgu. Inny jad działa w ten sposób, że uniemożliwia mózgowi wysłania sygnału skurczenia mięśnia, co powoduje paraliż ukąszonej części ciała. Jad działa tu podobnie jak morfina, powodując kompletne znieczulenie. Jad węża nacanaca, który ukąsił poszukiwacza El Dorado – Leonarda Clarka – powoduje spastyczność mięśni i śmierć następuje jak po przedawkowaniu amfetaminy. Ciało ludzkie działa wtedy tak, jakby nacisnąć w aucie gaz do dechy i przeciąć przewody hamulcowe. Clark jednak był twardzielem i wyszedł z tego cało…

Ilość jadu jaką produkuje wąż jest zależna od jego wielkości i gatunku. Niektóre produkują jednorazowo najwyżej 2 mg jadu inne, jak australijska mulga produkują półtora do dwóch gramów jadu. Ilość nie jest jednak najważniejsza. Często o jadowitości węża decyduje szybkość z jaką działa jad i jego moc. Kobra ma znacznie mniej jadu niż grzechotnik, ale jest o wiele bardziej jadowita. Najbardziej jadowitym wężem na świecie jest – wg Fry’a -…… ten, który właśnie cię ugryzł. Biolodzy uważają, że najjadowitszym wężem na świecie jest australijski taipan, szczególnie odmiana żyjąca na wybrzeżu Australii, ktora ma znacznie większą ilość jadu od swoich kuzynów żyjących wewnątrz kontynentu. Jad jest słabszy od taipanów śródlądowych, ale jest go kilka razy więcej, bo aż 700 mg. Jest to ilość wystarczająca aby położyć trupem 50 osób.

Jad jest potrzebny wężom po to, aby przeżyć. Dzięki niemu mogą zabić swoją ofiarę i ją po prostu zjeść. Człowiek jest zawsze ofiarą przyadkową, bo jadowite węże nie polują na ludzi. Główną ofiarą węży są gryzonie, które fizjologicznie są do nas zbliżone – co nie dziwi, bo są przecież ssakami. Dlatego jad węża jest skonstruowany tak, aby działał najszybciej na ssaki, a wiec także na ludzi, którzy przypadkowo wejdą mu w drogę. Najszybciej zabija australijska munga. Po jego ukąszeniu człowiekowi bez natychmiastowej pomocy zostaje najwyżej 10-15 min. życia. W porównaniu: po ukąszeniu grzechotnika człowiek męczy się jeszcze 24 godziny zanim ostatecznie wyzionie ducha.

Jadowity wąż atakuje człowieka wyłącznie ze strachu. Jesteśmy dla tych węży zbyt duzi, żeby zostać przez nie zjedzeni. Dlatego mówienie o ataku węża jest mylące bo jest to raczej jego obrona. Zazwyczaj zasięg uderzenia węża wynosi połowę długości jego ciała. Węże nie skaczą w powietrzu tak jak pokazują to niektóre thrillery. Mogą się za to dosyć szybko poruszać i uderzyć ponownie. Kiedyś Fry zostal ukąszony przez Pseudonaja textilis, węża leśnego z rodziny zdradnicowatych. Miało to miejsce na przedmieściach Brisbane. Jad tego węża zapobiega koagulacji krwi i Fry zorientowal się że coś jest nie tak, kiedy zaczął nagle krwawic z oczu. Chwilę póżniej zaczął krwawić z ust i odbytu. Był przerażony. Lada chwila mógł dostac wylewu krwi do mózgu i nawet gdyby przeżył ukąszenie, to do końca życia byłby już ludzkim warzywem. Na szczęście miał przy sobie antidotum i nadal może …badać życie jadowitych węży.

Wąż regeneruje swój jad przez ok. dwa tygodnie. Nie oznacza to, że po ukąszeniu przez cały ten czas zostaje bezbronny. W gruczołach zawsze zostaje jakaś jego ilość zachowana na następny atak. Zazwyczaj po takim ataku wąż stara się jak najszybciej schować w krzakach. Jest jednak niewielka grupa węży, która raz wkurzona atakuje do skutku. Takim wężem jest taipan nadbrzeżny. Węże są agresywne, bo żywią się stworzeniami dla nich niebezpiecznymi i podczas ataku muszą mieć pewność, że ofiara tego nie przetrwa. Wspomniana agresywna odmiana taipana poluje na zwierzaki zwane bandicoot, które żywią się wężami, więc atak taipana zawsze kończy się śmiercią jednej albo drugiej strony. Wąż atakuje błyskawicznie. Znany jest w Australii przypadek ataku tego taipana na 8-letniego chłopca. Wąż w ciągu kilku sekund zadał 12 uderzeń. Chłopiec oczywiście nie przeżył tego ataku.

Na okładce książki znajduje się zdjecie Frya z 4 metrową kobrą królewską , które zrobiono mu w Singapurze. Jest to jego ulubiony jadowity wąż, bo mimo, że jest gadem ma nadzwyczajnie wysoki poziom inteligencji. Nieprzypadkowo kobra jest ulubionym wężem w “popisach” zaklinaczy węzy w Indiach. Oprocz węży Fry’a intersują także inne niebezpieczne zwierzęta jak np płaszczki, które posiadają jadowity kolec. Taka płaszczka zabiła znanego australijskiego pogromcę krokodyli Steve Irwina. Sam jad płaszczki nie jest dla człowieka śmiertelny. Smiertelny może być jednak cios jaki zadaje ta ryba. Płaszczka rejestruje słabe sygnały elektryczne jakie produkuje stworzenie, które jej zagraża. Najczęściej jest to rekin a czsem orka. W przypadki Irwina płaszczka zlokalizowała serce Australijczyka i zadała śmiertelny cios rozbijając je na miazgę swoim potężnym kolcem. Nie jest to unikalny przypadek takiego ataku płaszczki na człowieka i w australijskich aktach jest więcej podobnych. Fry został również zaatakowany przez tą płaszczkę, ale w jego przypadku kolec uderzył w łydkę rozrywając ją do kości. Fry przeżyl także ukłucie skorpiona kiedy podróżował po amazonskiej dźungli. Ból po takim ukłuciu porównuje do włożenia palca w ogień świeczki i trzymanie go tam przez następne 8 godzin. Ukłucie skorpiona i jego jad zatrzymało serce Fry’a na kilka sekund, następnie zaczęło pracować przez 30 sekund by znów się zatrzymaćc. Taka sytuacja trwała przez następne 6 godzin i mogła skończyć się dla biologa bardzo źle. Podczas tej wyprawy nie miał on ze sobą antidotum na jad skorpiona. Do tego dochodzą jeszcze 24 złamania kości jakie przeżył w swoim życiu (ma 47 lat) w tym trzy złamania kręgosłupa. Złamał kręgoslup, gdy spadl z wysokiego na 4 m kopca termitów na inny szpiczasty kopiec. Jego kręgosłup pękł wówczas w trzech miejscach i trzeba bylo go rekonstruować. Obliczył. że do tej pory zalożono mu ponad 400 szwów.

Swoją przyszłą żonę poznał w Szwajcarii gdy okazalo się, że obydwoje uczestniczą w tej samej wyprawie na Syberię. Poważniejsze plany wobec siebie zaczęli robić, gdy następnym razem spotkali się na indonezyjskiej wyspie Komodo, gdzie obserwowali wielkie mięsożerne warany.

Fry uważa, że nawet najbardziej jadowite węże nie są dla człowieka tak groźne jak… drugi człowiek. Podczas wędrówki po góach Sierra Nevada de Santa Marta w Kolumbii, gdzie szukał węża nacanaca otarł się kilka razy o partyzantów z organizacji FARC, która wieleokrotnie porywała i zabijała nie tylko cudzoziemców, ale także robotników z plantacji. Raz zostal nawet zatrzymany przez grupę rebeliantów, ale gdy pokazał im zebrane przez siebie okazy jadowitych węży puszczono go wolno. Z kolei w Pakistanie dom, w którym mieszkał, został wysadzony 3 dni po tym, gdy go opuścił.

Alternatywna historiaNatura i środowiskoNauka i technologiePolitykaUFO i ET

Dziwne rzeczy dzieją się w Antarktyce. Od kiedy Rosjanie przewiercili wielokilometrową warstwę lodu w Jeziorze Wostok krąży plotka, że znaleźli w nim coś pokaźnych rozmiarów. Rosjanie w razie czego siedzą cicho tylko ich samoloty kursują regularnie do jeziora i z powrotem.

Inna antarktyczna plotka mówi o jakiejś tajemniczej chorobie atakującej pracujących tam ludzi, którzy wywożeni są z lodowego kontynentu dyskretnie i bez rozgłosu i natychmiast zastępowani nowymi. Czyżby wydobyto z lodów jakiegoś wirusa, który w uśpieniu czekał miliony lat na swoją szansę?

kirylTuż przed II WŚ Antarktydą zainteresowali się Niemcy, którzy wysłali tam sporych rozmiarów ekspedycję przyłączając do III Rzeszy solidny kawałek Ziemi Królowej Maud, który nazwali Neuschwabenlandem. Nie wiadomo czego szukali tam naziści, ale gdy wracali z wyprawy ich trasa przebiegała podejrzanym zygzakiem. Chcieli zgubić swój trop?

Tuż po wojnie dotarła do Antarktydy imponująca eskadra admirała Byrda, która miała w planach zostać tam przez wiele miesięcy. W wyprawie wzięli udział specjalnie szkoleni do warunków polarnych marines w towarzystwie niszczycieli i lekkiego lotniskowca. Znów nie znamy powodu tej zdumiewającej – choćby ze względu na rozmiary – wyprawy. Zamiast jednak miesięcy – trwała kilka tygodni, gdy admirał Byrd zarządził odwrót. Amerykańskie okręty stoczyły tam tajemniczą bitwę, w której niektóre z nich zatonęły a inne powróciły mocno sfatygowane walką…. Z kim???? Byrd w wywiadzie dla chilijskiego “El Mercurio” ostrzegał przed wrogimi pojazdami powietrznymi, które wylatują z rejonu bieguna południowego i poruszają się z ogromną prędkością… Później na Antarktydę miały przybyć brytyjskie i amerykańskie siły specjalne, które rozprawiły się (podobno!!!) z antarktycznym oddzialem SS. Co jakiś czas pojawiają się nowe strzępki informacji w tej sprawie.

Dziś Antarktyda wciąż dobrze kryje swoje tajemnice a także tajemnice tych, którzy realizują tam projekty o których świat nie ma pojęcia. Kilka miesięcy temu na ten kontynent przybył patriarcha Moskwy Kirył III. Wracał do Rosji dość okrężną drogą z Hawany, gdzie spotkał się z papieżem Franciszkiem. Czyżby przyjechał tylko po to, żeby sobie zrobić zdjęcia z pingwinami?

kerry

Dwa tygodnie temu na Antarktydzie wylądował ogromny C-17 Globemaster (nomen omen) z amerykańskim sekretarzem stanu, Johnem Kerry na pokładzie. Jest to najwyższy dostojnik państwowy USA jaki kiedykolwiek odwiedził to miejsce. I znów ciśnie się na usta wiele pytań. Dlaczego? i w ogóle: Dlaczego właśnie teraz? Oficjalnie wizyta związana jest ze zmianami klimatycznymi na Ziemi, w co można uwierzyć tak samo jak w to, że admirał Byrd był wojownikiem Greenpeace. Kerry jest głównym amerykańskim dyplomatą i jeśli pojechał na Antarktydę to z pewnością nie zajmował się negocjacjami z pingwinami… No tak… Skoro nie z pingwinami to z kim???

bazaufo1

Z jakimś poselstwem z.. hmmm… z innej planety???

bazaufo2

Oglądaliśmy z Mulderm jeden z ostatnich programów “Third Phase of Moon”. Pokazywali tam coś naprawdę niezwykłego, co na Google Earth znalazł jakiś wirtualny wędrowca przetrząsając zakamarki Antarktydy. Na zdjęciu wyraźnie widać idealnie okrągły krater w którym wmontowana jest pokaźnych rozmiarów kula… Czy jest to tajne laboratorium? Baza wojskowa? A może rezydencja obcych… Mulder był pod wielkim wrażeniem odkrycia i od razu poszedł wyciągać mi sznurówki z butów zostawiając mnie z problemem samego. A ja, jak to mam ostatnio w zwyczaju, stawiam w moich wpisach więcej pytań niż prób wyjaśnienia zagadki, co wcale nie znaczy, że takiego wyjaśnienia nie ma. Jest. Trzeba się tylko czujnie rozglądać.

mulder

Natura i środowiskoNauka i technologie

Przeglądałem książki na półce i wpadła mi w ręce “Censored Science. The Suppressed Evidence” („Ocenzurowana nauka. Stłumione dowody”) napisana przez Bruce Malone. Usiadłem z nią i zaczytałem się tracąc poczucie czasu. Książkę wydano w 2014 r. Zamieszczam fragment dla Was… Oceńcie sami.

“Przez wiele lat odkładalem pieniądze na podróż do Ziemi Świętej. Kiedy dotarłem do hotelu, w lobby przywitał mnie mężczyzna, który powiedział mi, że dzień wcześniej on wraz z bratem znaleźli wejście do starożytnego grobowca, który najprawdopodobniej kryje w sobie wspaniałe skarby i artefakty sprzed dwóch tysiecy lat. Wg Abdula – bracia dokonali odkrycia w tym miejscu Izraela, którego jeszcze nie zbadano. Oświadczył, że za zaledwie 500$ pozwoli mi, wspaniałemu podróźnikowi w jego kraju, abym był pierwszą osobą, która otworzy drzwi grobowca i zbada jego zawartość. Jestem łatwowierną osobą i bez zastanowienia zapłaciłem Abdulowi za taką okazję, po czym ruszyliśmy w pustynię.

Oczywiście była to długa i mozolna podróż przez ścieżki i wzgórza, które nie wykazywały najmniejszych śladów cywilizacji. W końcu przeszliśmy przez ledwie widoczne pęknięcie w ścianie kanionu i dotarliśmy do starożytnego reliefu na skale, strzegącego wejścia do tunelu, który wyglądał na wyżłobiony przez ludzi. Po zapaleniu latarni ruszyliśmy do przodu, odgarniając pajęczyny zasłaniające wejście. Szliśmy, czołgaliśmy się i przeciskaliśmy się przez zakurzone korytarze.

Wreszcie dotarliśmy do obiecanych, zaplombowanych drzwi do nieznanego skarbu. Tak jak się umówiliśmy Abdul pozwolił mi być pierwszą osobą od dwóch tysiecy lat, która otworzy te drzwi i wejdzie do tajemniczej komnaty. Kiedy wpatrywałem się w jej wnętrze najpierw zobaczyłem pokryte kurzem, nierówne, ręcznie ciosane kawałki skały. Wejście grobowca podswietlała poświata przeciskająca się przez szczelinę w suficie komnaty. Wierzyłem, że jestem pierwszą od dwóch tysiecy lat osobą, która ogląda tą scenę, dopóki nie spojrzałem w górę by dostrzec kilka napełnionych helem balonów unoszących się pod sklepieniem. Zrozumiałem, że zostałem oszukany. Fakt, że napełnione helem balony wciąż uniosiły się w powietrzu udowadniał, że wcale nie minęło dwa tysiące lat od ostatniego odkrycia tego miejsca i że ktoś całkiem niedawno odwiedzał ten “starożytny” grobowiec.

Metoda datowania radiometrycznego jest powszechnie stosowana do “udowodnienia”, że Ziemia ma miliardy lat. Jest wiele niespójności w tej metodzie, ale ogólnie datowanie radiometryczne daje nieodparty i spójny obraz tego, że przy obecnym tempie rozpadu, miliardy lat radioaktywnego rozpadu przytrafiły się dziesiątkom różnych radioaktywnych izotopów znalezionych w warstwach skał naszej planety. Metoda datowania radiometrycznego jest oparta na pomiarze ulegającego rozpadowi materiału w próbkach skały. Jest ona analogiczna do określenia ilości piasku przesypującego się w klepsydrze. Można stwierdzić ile czasu upłynęło, gdy zna się tempo w jakim piasek przesypuje się z góry na dół.

W Biblii jest powiedziane: “ w szóstym dniu Bóg stworzył Niebo i Ziemię (Księga Wyjścia, 20:11) i że miało to miejsce całkiem niedawno (Księga Rodzaju, 5). Dlatego albo Biblia niezbyt jasno określa czas stworzenia, albo jest coś złego w założeniach metody datowania radiometrycznego. Przez ponad sto lat większość teologów ciężko tyrała by wyjaśnić dlaczego Biblia wcale nie oznacza tego o czym mówi. Miało to przewidywalne rezultaty – upadek wiary w Słowo Boże. Ostatnie odkrycia naukowe odkryły zdumiewające i rewolucyjne dowody, które rzucają kompletnie nowe swiatło na tą starą kontrowersję.

censored-scienceWiele procesów rozpadu radioaktywnego wyrzuca cząstkę alfa, która gwałtownie zmienia się w atom helu. Rozpad uranu 238 w ołów 206 łączy w sobie osiem transformacji, których rezultatem jest osiem nowych atomów helu na każdy atom rozpadającego się uranu. W związku z tym, że większość uranu w skorupie ziemskiej jest skoncentrowana jako zanieczyszczenie wewnątrz kryształu cyrkonu, hel jest uwieziony także w kryształach cyrkonu w skale granitu. Dopiero kilka lat temu zmierzono tempo przeciekania helu z wnętrza cyrkonu.

Hel jest bardzo małym, energetycznym atomem, który migruje w mierzalnym tempie przez każdą substancję. To dlatego nawet aluminiowane balony helowe nie latają w nieskończoność. Poprzez zmierzenie ilości stworzonego helu, ilości helu jaka została w krysztale i tempie w jakim z niego przecieka, może zostać ustalony czas w jakim dochodzi do radioaktywnego rozpadu. Określono to dla rozmaitych formacji granitu, pobranego z różnych głębokości i wziętą pod uwagę temperaturą. Rezultaty z ostatnich eksperymentów dały zdumiewające wnioski, że do rozpadu radioaktywnego, który tworzy hel (co miałoby mieć miejsce miliardy lat temu) doszło w ciągu zaledwie ostatnich sześciu tysięcy – plus minus dwieście – lat. Hel nie powinien być uwięziony w trylionach maleńskich kryształów cyrkonu na całej naszej planecie w formacjach geologicznych mających miliony lat.

Bóg pozostawił tryliony mikroskopijnych “balonów helowych” (kryształów cyrkonu w formacjach granitu), które ciągle zawierają hel – hel którego nie powinno tam być jeśli te kryształy powstały ponad kilka tysięcy lat temu. Czy to oznacza, że granit jest młodszy niż się powszechnie uważa? Jakie są implikacje dla historii Ziemi jeśli granit jest młody? Jest to jeden z wielu dowodów potwierdzających niedawne stworzenie naszej planety. Istnieją jeszcze inne dane, które w mocny sposób sugerują potrzebę bardziej otwartej dyskusji na temat wieku Ziemi. Powodem dla którego o odkryciach tego typu nigdy nie mówi się w szkołach i muzeach jest to, że “przewodnicy” po współczesnej naturalistycznej nauce potrzebują niezwykle starej Ziemi aby utrzymać ich własną wiarę, że życie powstało samo z siebie bez ingerencji Boga”.

Natura i środowiskoZaginione cywilizacje

Interesującą teorię na temat katastroficznej przeszłości Ziemi stworzył Charles Hapgood. Był on naukowcem, absolwentem Harvardu i profesorem w Springfield College, gdzie wykładal historię. Któregoś dnia jeden ze studentów zadał mu pytanie na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na Pacyfiku zwanej Mu. Hapgood doszedł wówczas do wniosku, że istnieje taka możliwość a zaginięcie całych mas lądu jest związane z poważnymi zmianami geologicznymi na Ziemi. W 1958 r. napisał przełomową książkę na ten temat pt.: “The Earth’s Shifting Crust” (“Przesuwająca się skorupa ziemska”) w której starał się uzasadnić, że oficjalnie uznawana przez naukę tzw. “wedrówka kontynentów” – epejroforeza – czyli dryfowanie kontynentów wobec biegunów – jest myśleniem błędnym. Kontrowersyjna teoria Hapgooda była w swoim czasie niezwykle atrakcyjna a przedmowę do książki napisał sam Albert Einstein. W następnych książkach Hapgood starał się wykazać, że to raczej oś ziemi ulegała zmianie co wiązało się ze zmianą położenia Hapgoodbiegunów. Pokazał to na przykładzie tajemniczej mapy Piri Reisa, gdzie można zobaczyć zarys Antarktydy, w miejscu zwanym dziś Ziemia Królowej Maud. Jak wiadomo w czasach Piri Reisa nie tylko nikt nie miał pojęcia o istnieniu Antarktydy, ale tym bardziej o ksztalcie lądu jaki pokrywała gruba warstwa lodu. Hapgood uznał. że ok. 9600 r.p.n.e. (a więc w czasach, kiedy zasypano ostatnie kręgi w Gobekli Tepe) nastąpiło przesunięcie się płaszcza Ziemi o 15 stopni co spowodowało przebiegunowanie i dlatego Antarktyda dziś jest skuta lodem. Hapgood głosił, że 12 tys. lat temu ten kontynent nie tylko był wolny od lodu, ale rozwijała się tam ludzka cywilizacja. Oczywiście spotkalo się to z totalną krytyką ze strony Akademii. W książce “Maps of the Ancient Sea Kings” (“Mapy starożytnych Królów Morza”) dał przykład jeszcze jednej mapy, stworzonej przez francuskiego kartografa Oronteusa Finaeusa (Oronce Finé) w 1531 r. Ona również pokazywała fragment Antarktydy wolnej od lodu. Mapą zainteresowali się kartografowie bazy lotniczej Westover potwierdzając hipotezę Hapgooda na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na wolnej od lodu Antarktydzie a także zgodzili się z możliwościa cyklicznego przebiegunowania związanego z przemieszczaniem się płaszcza Ziemi. Takie oświadczenie wywołało sztorm w świecie naukowym. Wojskowych szybko przywołano do porządku. Oświadczyli oni, że swoje kartograficzne badania robili poza godzinami pracy w ramach hobby, natomiast świat naukowy rozszarpał teorię Hapgooda na strzępy uznając ją za nienaukową. Ślady tej teorii można dziś znaleźć w pismach Grahama Hancocka.

Piri Reis

O ile trudno jest dziś uzasadnić przesuwania się płaszcza Ziemi wraz z całymi kontynentami w ramach przebiegunowania to zmiana położenia biegunów mogła rzeczywiście nastąpić, choć nie w tak drastyczny sposób jak chciał Hapgood. W szczytowym momencie epoki lodowcowej centrum skorupy lodowca znajdowało się w miejscu dzisiejszej Zatoki Hudsona. Zatoka ta powstała poprzez nacisk lodowca, który swoją wagą spowodował olbrzymie wgłębienie w Ziemi. Początkowo sądzono, że lodowiec wzrastał od bieguna i podążał na południe. Badania wzrostu masy lodu wykazały, że przyrastał on we wszystkich kierunkach od swojego centrum w Zatoce Hudsona. Jeśli w to centrum na mapie wstawić cyrkiel i zakreslić okrąg obejmujący zasięg lodowca – to jest on wielkością porównywalny do obecnego koła podbiegunowego. To sugeruje, że Zatoka Hudsona była kiedyś biegunem północnym. Do dziś miejsce to wykazuje dużą aktywność magnetyczną. Biegun magnetyczny nie jest obecnie stabilny i wciąż zmienia swoją pozycję, jednak uparcie dąży on w kierunku bieguna shift2geograficznego. Randall Carlson uważa, że rzeczywiście mogło nastąpić przemieszczenie się płaszcza Ziemi – tak jak opisywał je Hapgood – tyle, że to przemieszczenie było nie tyle przyczyną kataklizmu a jego skutkiem. Trzeba tu pamiętać, że lodowiec swoim ciężarem zgniótł część skorupy ziemskiej a następnie kiedy stopniał nastąpiło gwałtowne rozprężenie. Oblicza się, że owo wgłębienie wygniecione przez lód liczyło sobie conajmniej pół kilometra i rozciągalo się na olbrzymim obszarze conajmniej kilku setek tysięcy kilometrów kwadratowych. Ponieważ Ziemia obraca się wokół własnej osi, siła odśrodkowa zepchnęła masę ziemi w kierunku równika. Dlatego średnica Ziemi mierzona na równiku jest większa o ponad 40 km od średnicy mierzonej na południku zerowym. Ogromna ilość lodu jaka powstała podczas epoki lodowcowej zdestabilizowała Ziemię do tego stopnia, że przesunęła się częśc jej płaszcza. Gigantyczna depresja powstała pod wpływem ciężaru lodu zmieniła relację powierzchni Ziemi w tym miejscu w stosunku do jej centrum. Po tym jak lód zniknął, Ziemia w sposób gwałtowny wraca do swojego poprzedniego stanu, co objawia się potwornymi tarciami w rejonie styku wielkich płyt geologicznych.

Co w takim razie stopiło potężny lodowiec? Skoro źrodła tego zdarzenia nie można było odnależć na Ziemi to siłą rzeczy musi być to przyczyna pozaziemska… Najprawdopodobniej była to kometa wielkości co najmniej takiej jak Shoemaker-Levy. Na południu USA znajduje się interesujący twór geologiczny zwany Carolina Bays. Wygląda on tak jakby ktoś odcisnął w Ziemi swoje ogromne palce… Można powiedzieć, że jest to fizyczne przedstawienie palców bogow z tytułu pierwszej książki Grahama Hancocka. Depresje mają owalny kształt i jest ich tysiące! Ciągną się od Maryland aż do Florydy. Najwięcej jest ich w obu Karolinach i dlatego nazwano je Carolina Bays. Wiele tych odcisków znajduje się także na dnie oceanu. Po raz pierwszy zobaczono je w latach 30-tych. Prezydentem został właśnie Franklin Delano Roosevelt i już na początku swoich rządów zlecił on zrobienie zdjęć lotniczych całego terytorium USA. Kiedy robiono zdjęcia nad Myrtle Beach (South Carolina) po raz pierwszy zdano sobie sprawę, że odkryto jakiś nowy fenomen. Niecki miały kształt perfekcyjnych elips, układały się w długie ciągi i te ciągi elips były na dodatek równoległe do siebie. Początkowo sądzono, że są to ślady po deszczu meteorytów. Zdjęcia zinterpretował póżniej geolog Frank Armon Melton i jego profesor ze studiów William Schriever. Napisał on póżniej pracę naukową pt “Carolina Bays czy są to blizny po meteorytach?” Spekulował w tej pracy, że meteoryty musiały nadlecieć pod niewielkim kątem bo stworzyć takie eliptyczne kratery. Nieoczekowanie okazało się, że ta wydawałoby się niewinna teoria stanęła w sprzeczności z promowaną przez akademię teorią uniformitarianistyczną, która widziała w powstaniu bays naturalny proces geomorficzny. Dwa wrogie obozy nazwano” Niebiański” i “Ziemiański”. Ziemianami dowodził Douglas Johnson, który był dziekanem geomorfologii na Columbia University. Napisał on opasłą księge pt. “The Origin of Carolina Bays” (“Powstanie bays w Karolinie”), gdzie wykorzystał właściwie wszystkie konwencjonalne teorie geologiczne, jakie były dostępne w tamtych czasach aby uzasadnić sposób powstania tego niezwykłego tworu geologicznego. Swoją teorię nazwał “teorią kompleksową”, która uznawała elipsy za zapadliska wywołane wodą artezyjską, gdzie wiatr powoli stworzył ich eliptyczne kształty. Ze względu na pozycję naukową Johnsona w USA “Ziemianie” wygrali tą batalię, ale w tym samym czasie “Niebianie” ze swoją teorią zaczęli ewoluować. Miejsce Miltona i Schrievera zajął William F Prouty. Były to lata 40-te i amerykańscy naukowcy poznali właśnie historię meteoru tunguskiego. Oznaczało to, że spadający meteor nie musiał uderzyć w Ziemię tylko eksplodował w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Eksplozja tworzyła potężne ciśnienie, które niszczyło wszystko na jej powierzchni przy okazji tworząc eliptyczne wgłębienie. Kształt po eksplozji tunguskiej przypomina kształt motyla, ale tak naprawdę są to dwie duże elipsy nakladające się na siebie. Prouty studiując meteor tunguski doszedł do wniosku, że coś podobnego wydarzyło się nad Karoliną, kiedy to jądro komety rozpadło się i detonowało w powietrzu, zostawiając eliptyczne ślady w miękkim piaszczystym podłożu. W latach 50-tych pobrano pierwsze próbki geologicznej straty z eliptycznych zagłębień uzyskując potwierdzenie, że wszystkie powstały w tym samym czasie.

Bays

Kiedy popatrzeć na rozkład karolińskich niecek wyrażnie widać kierunek skąd przyszła niezwykła siła, która odcisnęła je w ziemi. Należy także pamiętać o tym, że poziom oceanu podczas epoki lodowcowej był znacznie niższy niż dziś co oznacza, że kształt wschodniego wybrzeża obecnego USA wyglądał zupełnie inaczej. W przypadku obu Karolin morskie wybrzeże zaczynało się 150 km dalej na wschód. Wiele z tych niecek jest obecnie zalanych wodą. Niecki przestają być widoczne im dalej wgłąb kontynentu i powodem jest znacznie twardsze podłoże – często granitowe, które oparło się sile i ciśnieniu detonacji. Większość geologów uważa, że ten fenomen miał miejsce włącznie na wschodnim wybrzeżu USA. Kiedy jednak połączyć kierunek ustawienia Carolina Bays linią i przedłużyć ją dalej w kierunku zachodnich brzegów kontynentu, linia ta obejmie sobą takie stany jak Ohio, Montana by przejść do Kanady i skończyć na Alasce, gdzieś w rejonie Prudhoe Bay. Jeśli więc to, co wydarzyło się nad Karoliną nie było zjawiskiem lokalnym i mało swoje przedłużenie na całym terytorium kontynentu, to musiało ono trafić na lodowiec i spowodować jego gwałtowne topnienie i biblijny w swoich rozmiarach potop.

Scabland-Coulee

Zeby zaakceptować historyczne istnienie potopu musiano najpierw znaleźć ślady po największych powodziach w historii Ziemi na Syberii i Mongolii. Wówczas podobną miarkę można było przyłożyć do ewentualnej powodzi w zachodniej części Ameryki. Randall Carlson zbadał te tereny niezwykle dokładnie: tak z lądu jak i powietrza. Wcześniej nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali kataklizmu jaki nawiedził tę część Ameryki. Szczególnie duże wrażenie robi tzw. Scablands rozorany żywiołem w sposób przekraczający wszelkie wyobrażenia. Geolodzy wierzyli, że jeśli kiedyś katastroficzna powódź nawiedziła te rejony to przyczyną była pęknięta lodowa tama jeziora Missoula. Jezioro było rzeczywiście imponujących rozmiarów, ale nawet wówczas ilość wody jak się w nim znajdowała, nie była wystarczająca aby dokonać takich zniszczeń jakie obecnie sugeruje krajobraz. Wody musiało być znacznie więcej i mógł jej dostarczyć jedynie topniejący gwałtownie lodowiec. Niektóre wyżłobione w ziemi kaniony miały po 300 m głębokości a materiał skalny w postaci wielkich głazów narzutowych wyniesiony był setki km od swojego źródła. Taka szalona rwąca rzeka mogla mieć ponad 10 km szerokości i 700 m głębokości. Każda niemalże rzeka w zachodniej części USA nosi na sobie ślady gigantycznej powodzi. Z kolei pustynie południowych Stanów wciąż mają na sobie ślady po wielkich jeziorach. Jedno z nich nazywało się Boneville, przy którym Wielkie Jezioro Słone w Utah jest zaledwie kałużą. Pokazuje to, że lodowiec w krótkim czasie uległ całkowitemu roztopieniu. Nie da się tego wytłumaczyć zwykłym ziemskim procesem.

Shoemaker-Levy-9

Jeśli ktoś uważa, że takie wytłumaczenie jest zbyt egzotyczne powinien w czasie pełni księżyca popatrzeć na ziemskiego satelitę przez lornetkę. Jego oczom ukaże się powierzchnia zryta kraterami po meteorytach. Większa Ziemia, statystycznie to ujmując jest aż 80 razy łatwiejsza do trafienia przez kosmiczny kamień niż Księżyc. Co prawda na Ziemi nie widać na pierwszy rzut oka zbyt wielu kraterów, ale jeśli usunąć roślinność natychmiast rzucą nam się w oczy niezliczone po nich ślady. Takim kosmicznym kandydatem na zabójcę Ziemi mogłaby być kometa podobna do Shoemaker-Levy, która w 1994 r pojawiła się nagle w okolicy Jowisza a następnie jej jądro rozpadło się na drobne kawałki dzięki silnemu polu grawitacyjnemu Jowisza. W przestrzeni kosmicznej wciąż pozostało 21odłamków tej komety. Szybko obliczono ich trajektorię wokół Słońca aby ustalić dokąd zmierzają i okazało się, że powrociły one w lipcu 2013 r. znów w miejsce, w którym dokładnie w tym czasie znajdował się Jowisz! Chyba domyślacie się co to może oznaczać dla Ziemi? Jeśli po kosmicznym katakliźmie wciąż pozostały jakieś odlamki i wędrują one po przestrzeni kosmicznej zataczając kręgi trwające po kilkanaście tysięcy lat, to…. ktoregoś dnia znów – jak w zegarku – pojawią się one w okolicy naszej planety, zagrażając jej istnieniu… Brrrr…. Zjawisko to – które obserwowało wielu naukowców – wreszcie przekonało ich, że takie wydarzenie mogło mieć także miejsce na Ziemi i stać się przyczyną kataklizmu, który zakończył się gwałtownym topnieniem lodowca i zniszczeniem nie tylko megafauny, ale także ludzkiej cywilizacji, po której ślady pozostaly do naszych czasów. Okazało się, że komety uderzają w planety znacznie częściej niż to sobie wyobrażaliśmy. Kometa Shoemaker-Levy dokonała poważnej zmiany w paradygmacie naukowym.

Natura i środowiskoZaginione cywilizacje

Założenie, że nasza cywilizacja nie jest pierwszą jaka istnieje na Ziemi jest wnioskiem kontrowersyjnym, którego współczesna nauka w ogóle nie bierze pod uwagę. Dominuje podejście oparte na koncepcji powolnej ewolucji, która rozciąga się czasami na przestrzeni dziesiątek a nawet setek tysięcy lat, gdzie wszystko rozwija się stopniowo, powoli od prostych do skomplikowanych form. Tymczasem wiele wskazuje, że głównym czynnikiem, który ukształtował życie jakie znamy na naszej planecie jest seria katastrof, która z zadziwiającą regularnością nawiedza nasz niewielki, krążący wokół Słońca kamyk. Opisywana przeze mnie poniżej książka Grahama Hancocka – “Magowie Bogów” jest próbą zmiany takiego spojrzenia przy wykorzystaniu metod jakie stosują historycy. Podobnie wyzwanie przyjął na siebie Randall Carlson, który próbuje dokonać tego samego na gruncie przede wszystkim geologii.

Randall Carlson jest architektem,geometrą, geomitologiem, geologiem i zbuntowanym uczonym. Od czterech dekad studiuje powiązania pomiędzy tajemnicami historii a współczesną nauką. Przez 30 lat był aktywnym masonem. Był nawet mistrzem loży masońskiej w Georgii. Został nagrodzony przez National Science Teacher Association ze względu na pracę dla edukacji dzieci i młodzieży. Znany film dokumentalny pt. “Fire in the Sky” oparty był na jego badaniach nad rolą katastrof w historii naszej planety. Zajmuje się on również starożytną mitologią, astronomią, naukami o Ziemi, paleontologią, świętą geometrią, architekturą i geomancją a także wieloma innymi dziedzinami wiedzy. Od 25 lat daje wykłady i tworzy prezentacje dla wszystkich zainteresowanych niekonwencjonalnym podejściem do nauki. Jest przekonany, że aby rozumieć przyszłość trzeba mieć pełne zrozumienie przeszłości. Uważa, że w nauce panuje nadmierna specjalizacja. Rozmaite dyscypliny naukowe nie rozumieją się nawzajem i Carson stara się być tym łącznikiem, który w ramach swoich zainteresowań jest w stanie połączyć ze sobą historię i geologię. Nie ma wątpliwości, że geologia odgrywa w ludzkiej historii ogromną rolę. Wystarczy spojrzeć na same początki naszej cywilizacji. Kiedy powstawało pismo klinowe – 5 tys lat temu – to wydaje się nam, że są to narodziny współczesnej historii. Tymczasem obecność człowieka na naszej planecie sięga o wiele dalej wstecz. Obecnie najstarsze znalezione szkielety Homo sapiens są datowane na 280 tys lat. Tak więc mamy do czynienia z ogromną ilością czasu na temat którego nie posiadamy zbyt wielu informacji. W tym czasie wydarzyło się bardzo wiele, choćby z tego względu, że miały tam miejsce kolejne epoki lodowcowe będące punktami zwrotnymi w dziejach Ziemi.

Jeśli przyjrzymy się tym następującym po sobie zlodowaceniom i ociepleniom zauważymy, że epoka lodowcowa po raz ostatni dała znać o sobie ok. 10-13 tys. lat temu. Po niej nastąpił gwałtowny rozwój ludzkości. Człowiek zaczął prowadzić osiadły styl życia, uprawiał rolę, udomowił bydło, zbudował nawet całe miasta. Sugeruje to, że niekoniecznie mamy tu do czynienia z początkiem ludzkiej cywilizacji a raczej z jej restartem po katastrofalnej zapaści jaką niosły ze sobą konsekwencje kolejnej epoki lodowcowej. Epoka lodowcowa nie skończyła się w ciągu jednej nocy i dawała jeszcze znać o sobie przez kolejne tysiąclecia, dlatego pełna stabilizacja klimatyczna na Ziemi miała miejsce ok 5 tys lat temu i wraz z nią powstały pierwsze solidne organizacje państwowe takie jak Mezopotamia, Egipt, Indie i Chiny.

Na wielkie katastrofy z przeszłości wskazują także folklor i mity. Np Potop, który jest wpisany w mitologię wielu kultur. Miał on zniszczyć szereg nieznanych nam bliżej cywilizacji i ci, którzy przetrwali ten kataklizm włączyli się w budowę tej, którą mamy teraz. Istnieje teoria, że wszyscy ludzie mówili tym samym językiem i być może język ten nie tyle był kwestią mowy i pisma a raczej symboli, które były uniwersalne dla wszystkich ludzi zamieszkujących wówczas świat. Na tej samej zasadzie język matematyki czy geometrii możemy dziś nazwać językiem uniwersalnym, zrozumiałym dla każdego, niezależnie od jego bagażu kulturowego czy etnicznego. Zresztą wszystkie starożytne kultury wykazują tą samą obsesję wobec symboli, które były dla nich niezwykle ważne. Wyrażano je na piśmie, w rytuałach w architekturze. Pokazuje to ogromne aspiracje tych ludzi zakończone w dramatyczny sposób przez globalną katastrofę. Ludzie tworzący niegdyś taką zaginioną cywilizację rozeszli się po różnych stronach świata co wystarczyło aby już po kilku pokoleniach stracić wspólny język i zacząć tworzyć poważne różnice pomiędzy sobą. Tak wiec niekoniecznie Bóg w jednej chwili pomieszał ludziom języki za to, że zbudowali Wieżę Babel. Cały proces mógł trwać przez stulecia a Wieża Babel stała się w międzyczasie symbolem gniewu bożego i podstawą nauki moralnej dla następnych pokoleń – tych, które nadeszły już po katakliźmie.

Paleohydrolodzy tacy jak Victor Baker i Aleksiej Rudoj , którzy studiowali możliwość powstania w przeszłości takich gigantycznych katastrof na skalę planety zgodnie dostrzegli zjawisko poważnego przemieszczania się mas wodnych, które potwierdziłyby fakt istnienia globalnego potopu. Na ich badania nie zwrócili jednak uwagi historycy zajmujący się wyjaśnieniem tajemnicy powstania naszej cywilizacji.

Randall_Graham_North_Carolina_11_11_13

Czy zatem możliwe jest aby zatopić świat? Jak najbardziej tak. Trzeba na to co najmniej 10 tys. lat aby powoli zmagazynować ogromne ilości wody w postaci gigantycznego lodowca o grubości 3-4 km. Powstaje wówczas ogromny potencjał energetyczny. Następnie trzeba jakoś uwolnić wodę zamkniętą w lodzie. Z taką sytuacją mamy do czynienia pod koniec ostatniej epoki lodowcowej, kiedy następuje gwałtowne topienie się lodu na skalę, która wymyka się logicznemu wyjaśnieniu. W latach 50-tych, kiedy masowo zaczęto stosować metodę radiowęglową, dla glacjologów stało się jasne, że ta ogromna ilość lodu – znacznie większa od tej jaka pokrywa dziś Antarktydę – rozpuściła się w bardzo krótkim okresie czasu. Przed zastosowanie tej metody wyobrażano sobie, że lodowiec w sposób stopniowy wyparował, co – jak obliczono – zajęło by mu ok. 50 tys lat. Obliczenia te stworzono na podstawie cofania się górskich lodowców podczas tzw “małej epoki lodowcowej”, która miała miejsce między XVIII a XIX w. w Europie. To, co jednak niepokoiło naukowców to fakt, że ok 14 tys. lat temu lodowiec stał na północnej półkuli w całej swojej glorii i potędze by zniknąć kompletnie do 8 tysiąclecia przed naszą erą. Żeby taki kawał lodu zniknął w tak krótkim czasie potrzebna jest energia termiczna. Zaczęto więc robić kolejne obliczenia z których wynikało, że tej energii musiała być ogromna ilość a na Ziemi nie ma źródła, które mogłoby jej dostarczyć. Takiej ilości energii nie było także w stanie dostarczyć Słońce. Uświadomienie sobie tych faktów wywołało wiele problemów w obliczeniach. W wielu pracach naukowych zwłaszcza wydanych w latach 1973-75 opisano to jako “paradoks”. Próbowano topnienie ogromnych ilości lodu zrozumieć na przykładzie klimatu Kanady, gdzie 14 tys. lat temu stał lodowiec. Gdyby więc dziś Kanadę przykryć całym lodem Antarktyki, to jego stopienie zajęłoby – w warunkach dzisiejszego klimatu – 30-40 tys. lat. Lód topniałby najwyżej przez 4 miesiące w roku i odzyskiwał część swojej utraconej masy z padającego zimą śniegu a sam lodowiec w dużej części istniałby do dziś. Największym źródłem ciepła na Ziemi jest ocean – zwłaszcza w okolicy równika. Obliczono także, że gdyby właśnie na równiku położyć cały lód Antarktyki, to topnienie zajęłoby mu ok. 20 tys lat… Takie wnioski upokarzały naukowe podejście do tematu. Nie mogąc wyjaśnić tajemnicy topnienia lodowca, naukowcy uznali, że najlepiej będzie odłożyć go na półkę i o nim zapomnieć. I rzeczywiście… Bez trudu o nim zapomniano.

Tak więc lód z wielkiego lodowca zniknął w ciągu 6 tys lat i nie był to proces równomierny a wręcz przeciwnie – momentami bardzo gwałtowny. Dziś notuje się co najmniej dwa epizody gwałtownego topnienia, kiedy to olbrzymia część lodu zniknęła w szybki sposób. Nazywa się to w geologi topnieniem lodu 1A i topnieniem lodu 1B. Widać to podczas studiów nad wzrostem poziomu morza. Poziom morza nie wzrastał wszędzie w tym samym tempie. Geolodzy morscy nazywają to CRE – Cyclic Rise Events – cykliczne zjawiska wznoszenia. Katastrofalny w swoich skutkach wzrost poziomu morza jest w sposób oczywisty związany z gwałtownie topniejącym lodowcem. Lodowiec zaczął topnieć już ok 18 tys lat temu, ale przez kolejne 3 tys lat wciąż zachował 80% swoich rozmiarów. W tym czasie rozpoczął się okres gwałtownego ocieplenia, kiedy to temperatury podskoczyły o 10 C, co dało początek równie gwałtownemu topnieniu lodowca 1A. Pomiędzy topnieniem lodu 1A i 1B nastąpiły poważne zmiany w klimacie planety. Zmiana ta nazywana jest Bølling-Allerød i było to globalne ocieplenie które zaczęło się ok 15 tys lat temu stopniowo zmieniając klimat na cieplejszy aż do 14 tys lat temu, kiedy to proces ten został zakłócony przez wydarzenie mocno podgrzewające klimat Ziemi co zakończyło się gwałtownym powrotem zimna zwanym w geologii młodszym dryasem, który trwał 1400 lat. To wydarzenie zostało z kolei zakończone przez kolejne ocieplenie zwane preboreałem trwającym aż do 11600 lat temu. W tym właśnie czasie wyginęła megafauna a więc mamuty, wielkie leniwce i niedźwiedzie krótkopyskie (razem ok. 130 gatunków). Naukowcy jednak uznali, że powodem wyginięcia mamutów jest człowiek i jego nadmierne polowania mimo, że nasycenie np. kontynentu północnoamerykańskiego ogromnymi zwierzętami swoją liczbą przypominało zagęszczenie zwierząt w afrykańskiej Serengeti. W Ameryce żyły trzy gatunki słoni, wielbłądy, ważące 250 kg bobry, leniwce wielkości dzisiejszego konia. Wszystkie te zwierzęta zniknęły w czasie gwałtownych zmian klimatycznych. Zwierzęta te potrzebowały ogromnych ilości jedzenia, które skończyło się podczas tych zmian. Rozmnażały się bardzo wolno i potrzebowały wiele czasu aby stać się samodzielne. Wymagały więc stabilnego środowiska naturalnego. Człowiek nie mógł się przyczynić do wybicia megafauny, bo on sam był taką samą ofiarą gwałtownych zmian klimatycznych.

Natura i środowisko

W marcu (2016 r.) minęła piąta rocznica katastrofalnego w skutkach trzęsienia ziemi w Japonii, które wywołało zabójcze tsunami 11 marca 2011 r. Należąca do TEPCO (Tokyo Electric Power Company) elektrownia atomowa – Fukushima Dai-Ichi została zniszczona przez wstrząsy sejsmiczne o sile 9 stopni w skali Richtera. 41 minut później 10 metrowe fale tsunami zalały pomocniczy generator prądu, napędzany silnikiem diesla, wyłączając urządzenia kontrolne elektrowni. Przestaly działać pompy systemu chłodzącego, który pobierał wodę z Pacyfiku. Nawet gdyby caly czas był prąd to i tak pompy zostały zniszczone przez fale tsunami. W ciągu następnych kilku dni reaktory 1, 2 i 3 – bez wody potrzebnej do chłodzenia – zaczęły się przegrzewać i topić. Topiące się pręty paliwowe tworzyły wodór, który eksplodował we wszystkich trzech miejscach. Pięć lat później nadal nikt nie jest w stanie powiedzieć jak głęboko rozgrzane pręty paliwowe wtopiły się w ziemię pod Fukushimą. Promieniowanie jest tam nadal potężne i wysłane do pracy roboty psują się jeden po drugim, bo ich kable ulegają uszkodzeniu.

Poziom promieniowania zmierzony po trzeciej eksplozji, 15 marca, 2011 r. w reaktorze 2 osiągnął 400 000 μSv/h (microsievertów na godzinę). Był on w stanie zabić człowieka. 100 000 μSv/h wystarczy do wywołania w ludzkim organiźmie zatrucia popromiennego. Radioaktywne skażenie pokryło ziemię, wodę i powietrze wokół Fukushimy, spowodowało ewakuację 50 000 ludzi i zakaz przywożenia z tego rejonu warzyw i ryb, które miały podwyższony poziom skażenia radioaktywnego. Nadal jednak odkrywa się w japońskich sklepach radioaktywną herbatę i ryby. Wiatr, deszcz i przemieszczanie się radioaktywnego pyłu we wszystkich kierunkach zanieczyszcza miejsca, które TEPCO ogłosiło jako czyste… a rybacy z Fukushimy zawożą swoje skażone ryby i owoce morza dalej na południe, na rynki, gdzie nikt nie wie, że pochodzą z wód Fukushimy.

fukushima-kiwi

Rząd Japonii chce za wszelką cenę zapomnieć o tym co wydarzyło się w Fukushimie i bagatelizuje skażenie wystawiając zdrowie swoich obywateli na szwank. 10 grudnia 2015 r. premier Japonii Shinzo Abe wprowadził w życie tajne prawo wymierzone z pozoru w terroryzm. Ofiarami tego rozporządzenia padają jednak ludzie, których aresztuje się za głośne mówienie o radioaktywności i problemach ludzi, którzy mają wysypkę i krwawienie z nosa.

Jednym z niewielu ludzi, którzy rozumieją straszliwe konsekwencje katastrofy w Fukushimie jest Arnie Gundersen, inżynier nuklearny, założyciel Fairewinds Nuclear Energy Education w Burlington w stanie Vermont. Już w pierwszych dniach po katastrofie Arnie powiedział mediom, że Fukushima to Czernobyl na sterydach uważając, że jest ona znacznie gorsza od tej jaka wydarzyła się na Ukrainie w kwietniu 1986 r. Arnie Gundersen wybrał sie ostatnio do Fukushimy wraz z grupą naukowców aby licznikiem Geigera sprawdzić stan skażenia w tym miejscu i w jego najbliższej okolicy.

Arnie

W Czernobylu zdołano odizolować i schłodzić topniejące pręty paliwowe. W Fukushimie nikt nie kontroluje ich topnienia. Przepaliły betonową podstawę elektrowni i zanieczyściły wody gruntowe. TEPCO wypompowuje z piwnicy reaktora ok 400 ton skażonej wody dziennie i przechowuje ją w specjalnie zbudowanych w tym celu zbiornikach. Do jesieni 2015 r. zbudowano tam już ponad 1000 takich zbiorników, w których przechowuje się 800 000 ton radioaktywnej wody.

Fukushima3

Z topniejących prętów ulatniają się niebezpieczne gazy nazywane w podręczniku do chemii gazami szlachetnymi. Krypton-85 powstaje w wyniku rozszczepienia uranu i plutonu i dostaje się do atmosfery w wyniku testów jądrowych. Jego największe nagromadzenie znajduje się nad biegunem północnym, gdzie jest go o 30% więcej niż nad resztą globu. Radioaktywny ksenon w ogóle nie znika. Rozpada się tworząc radioaktywny materiał, groźny przez następne dziesiątki tysięcy lat. Radon jest efektem rozpadu radioaktywnego radu. Nie ma smaku ani zapachu. Występuje także w sposób naturalny. Uważany jest za niebezpieczny dla zdrowia. Międzynarodowa Agencja Atomowa nie wzięła emisji tych gazów w ogóle pod uwagę a okazało się, że ich stężenie nad Seattle, po drugiej stronie Pacyfiku jest 400 000 razy wyższe niż nad Fukushimą! Wyższe nawet od tego jakie stwierdzono nad Czernobylem.

Najgorszy ze wszystkiego jest cez. Gundersen stwierdził, że w okolicy Fukushimy jest go w połowie tyle ile było w Czernobylu. Jeśli jednak dodać do tego radioaktywne gazy i skażoną wodę gruntową, Fukushima plasuje się na pierwszym miejscu najgorszych katastrof nuklearnych na Ziemi. Podobnie jak to sie stało w Czernobylu opuszczone przez ludzi miejsce zajęły dzikie zwierzęta – w szczególności małpy. Naukowcy podążyli ich tropem aż do ich naturalnych siedlisk, badając podczas tej drogi ich ekskrementy. Skażenie radioaktywne osiągnęło w badanych próbkach 50 000 becquereli na kg co jest astronomiczną liczbą w porównaniu z normą EU, dopuszczającą 600 becquereli na kg.

Małpy są wegetarianami i jedzą wszystko co znajdą w lesie – narażone są więc na skażenie cezem. Zbadano także mięso upolowanego dzika, które również było skażone cezem. Poczęstowani mięsem naukowcy odmówili, ale mieszkający w tamtych stronach ludzie wydają się lekceważyć zagrożenia dla ich zdrowia. Dziki stały się plagą calej okolicy. Rozmnażają się obecnie tak szybko jak króliki i brakuje wykwalifikowanych myśliwych, którzy rozwiązaliby ten problem. Dziki odstrzeliwuje sie setkami a ich ciała zakopuje w dolach mieszczacych 600 szt. martwych zwierząt każdy. TEPCO nie ma zamiaru oczyścić całego górzystego regionu wielkości wojewodztwa warmińsko-mazurskiego. Operację usuwania skażenia gleby uznano za zakonczone po tym, jak zebrano wszystko ze skraju drogi i z miast napełniając 30 milionów jednotonowych worków. TEPCO nie zamierza powtórzyć już swojej pracy.

Fukushima1

Gundersen zbadał także pył jaki znalazł w kątach parkingu w jednej ze wsi wokół Fukushimy, gdzie nadal mieszkali ludzie bo rząd japoński uznał, że jest to miejsce bezpieczne. Miernik promieniowania wykazał w tym miejscu 100 000 becquereli na kilogram! W całej wsi na trawnikach stały tonowe worki ze zdartą, skażoną glebą, które wyglądały tak, jakby TEPCO zapomniało je zabrać ze sobą. Zdyscyplinowani mieszkańcy nie wnoszą jednak skarg.

Miasto Minosoma zostało ewakuowane podczas katastrofy, ale później uznano je za bezpieczne i pozwolono ludziom wrócić. Mieszka to 60 000 osób. Gundersen nie był zaskoczony, że pył na chodnikach był napromieniowany. Wszedł także na dach jednego z domów. Dachy w miasteczku wymyto i pomalowano. Następnie założono na nich nowiutkie kolektory słoneczne. Na nich również osiadł czarny pył, który okazał się silnie radioaktywny. Pył roznoszony jest przez wiatr, ale TEPCO nie chce się z tym zgodzić, żeby uniknąć kolejnego czyszczenia.

Zaraz po katastrofie Japonia zamknęła wszystkie swoje elektrownie atomowa – w sumie ponad 50. Żaden z pracowników elektrowni nie został jednak zwolniony i pensje są wypłacane regularnie. Wlaściciele elektrowni pożyczyli na to pieniądze z banku. Wiadomo jednak, że bank nie jest instytucją charytatywną i będzie chciał odebrać te pieniądze z odpowienim procentem. Podejrzewa się, że elektrownie nie zostały zamknięte na zawsze i lada chwila znów będą otwarte. TEPCO już zatwierdziło nowe reguły bezpieczeństwa. Przed katastrofą w Fukushimie dozwolone było napromieniowanie w granicach jednego milisieverta. Obecnie jest to 20 milisievertów czyli 20 razy wiecej niż przed katastrofą! Mimo to TEPCO uważa że nie ma ryzyka dla zdrowia.

Jeśli japoński lekarz napisze w swojej diagnozie, że choroba jest wynikiem napromieniowania to ubezpieczenie nie wypłaca mu pieniędzy za wizytę pacjenta. W ten sposób wyeliminowano wielu krnąbrnych lekarzy. Pani burmistrz jednego z miasteczek w Prefekturze Fukushimy straciła wszystkie włosy, jej nos krwawi i ma wypryski na skórze, ale lekarz powiedział jej, że to wszystko wina stresu. Ludzie, których ewakuowano z rejonu katastrofy mieszkają w obozach dla uchodźców i dostają regularne pensje od japońskiego rządu. Obecnie myśli się o zamknięciu tych obozów i proponuje się ich mieszkańcom powrot do miejsc, z których ich ewakuowano. Obiecano im, że jeżeli wrócą do Fukushimy, nie muszą nic robić i nadal będą dostawać pieniądze od rządu. Jeśli jednak zostaną w obozie to nie dostaną ani grosza. I co robią ludzie? Wracają….

Pierwszymi ofiarami promieniowania są zwierzęta – zwlaszcza te domowe jak psy i koty. Pewna kobieta tak się spieszyła do autobusu, który miał ją ewakuować z miejsca zagrożenia, że pobiegła boso przez trawnik ciągnąc za sobą psa na smyczy. Kiedy autobus dojechał na miejsce jej stopy były poparzone promieniowaniem i nie wpuszczono ją do obozu zanim nie przeszła kwarantanny. Jej pies zaczął krwawić z nosa i zdechł w ciągu następnych dwóch dni.
Ciekawie na promieniowanie reagują rośliny. Ich owoce osiągają niezwykłe, gigantyczne rozmiary – zwlaszcza kiedy jest to roślina drugiej albo trzeciej generacji.

truskawka z Fukushimy

Najnowszy plan zabezpieczenia trzech zniszczonych reaktorów w Fukushimie obejmuje zbudowanie muru z…. lodu (!). Mur ma być wkopany na 30 m wgłąb ziemi i ma otaczać cały obiekt. Dzięki temu woda spływająca z gór będzie przepływać przez ten lód nie zabierając ze sobą materialu radioaktywnego i omijając rozgrzane pręty. Problem w tym, że nikt nie wie, gdzie się teraz one znajdują. Nie wiadopmo także, czy takie zamrożnie nie odetnie wód gruntowych od całej okolicy i nie spowoduje katastrofalnej suszy. TEPCO zakończyło kładzenie rur pod lodowy mur w lutym 2016 r. Do końca marca miał się zakończyć proces zamrażania podziemnej partii muru. Nikt nie wie czy mur spełni pokładane w nim nadzieje, bo opracowano go na podstawie symulacji komputerowej. Do tego czasu skażona woda i pył nieprzerwanie zanieczyszczają Pacyfik i sporą część Japonii.

ice-wall2