Alternatywna historiaKosmos

Polaraxa 11 nie przyszła łatwo, bo nieuchronnie nadciągająca zima już wydrenowała z energii. Z paniką myślę co będzie dalej 🙂 jednak póki co kolejny odcinek a w nim: pożary w Kalifornii i próba znalezienia zrozumienia tego zjawiska w szerszym kontekście, włączając w to smugi chemiczne i HAARPa. Łatwo wpaść w sidła teorii konspiracji a problem wydaje się być o wiele bardziej złożony – sięgający być może głębiej w historię tego stanu. W dalszej części audycji, kontynuacja tematu Korei Północnej i ewentualnej wojny jaką może przynieść . Dalej: odkrycie nowej , obiecującej exoplanety 111 lat świetlnych od Ziemi, odkrycie szczątków naszego praszczura w Afryce, ciąg dalszy śledztwa w sprawie użycia tzw. “broni dźwiękowej w hawanie na Kubie, doświadczenie dźwiękowe w którym każdy może wziąć udział i wreszcie na koniec nieco o nowym zawodzie jaki właśnie powstał w USA.
Prize całą audycję walczyłem z lekko zachrypniętym gardlem, co jest wyczerpujące energetycznie… mam nadzieję że może mi to ujdzie płazem. Zapraszam do wysłuchania i pozdrawiam wszystkich Słuchaczy!

Kosmos

Kiedy składalem już w jedną całość 9-tą Polaraxę, poświęconą – obok wielu innych spraw – lądowaniu na Księżycu, zdałem sobie sprawę, że ani jednym słowem nie wspomniałem o super pełni Księżyca jaka miała miejsce w ten weekend! To był pretekst zeby zasiąść przed mikrofonem i uzupełnić tą opowieść zanim nie przejdzie zupelnie do historii, zwłaszcza, że otrzymałem od Pani Jadwigi z Łodzi przepiękne zdjęcie Księżyca – za co serdecznie dziękuję! To stalo sie pretekstem do innych historii jak planowany na styczeń dziewiczy lot rakiety Falcon Heavy w stronę Marsa z… kontrowersyjnym ladunkiem na pokładzie, proba odpalenia silnikow sondy Voyager 1 po 37 (!) latach, na dodatek sonda opuścila już nasz stary, dobry układ słoneczny. Do tego doszly nowe informacje w sprawie pojawienia się UFO w Randelsham Forest – rownież 37 lat temu i rola intalacji nuklearnych, działających na UFO jak płachta na byka. Przypadkow tego typu jest tak wiele, że tworzą one wlasną ufologiczną kategorię. To z kolei dało powód aby raz jeszcze przeanalizować przypadek katastrofy promu kosmicznego „Columbia”. Oczywiście jest to teoria spekulacji, ma ona jednak swoje solne podstawy i daje do myślenia.

KosmosUFO i ET

Drugie podejście do nagrania Polaraxy 7 – tym razem udane. Można odetchnąć z ulgą. W magazynie audio-wizualnym garść rozmaitych informacji poglądów na temat sztucznej inteligencji, gwałtownego rozwoju robotów o coraz większej inteligencji a przede wszystkim autonomicznych robotów militarnych. W ONZ odbywa się właśnie dyskusja na ten temat. W dalszej części programu roboty jako szansa dla Fukushimy i wciąż odległe zniwelowanie efektów towarzyszących katastrofie na terenie elektrowni Daichi. Aż trudno uwierzyć, że od czasu katastrofy minęło już 6 i pół roku. Świat o niej niemalże zapomniał uznając, że cala sytuacja jest pod kontrolą. Jak się okazuje – nie jest a do rozwiązania problemu wciąż bardzo daleko. Wśród opowieści jest także historia japońskiego samolotu towarowego, przewożącego wino z Francji i jego spotkania z UFO nad Alaską. Przestrzeń kosmiczna dookoła Ziemi roi się od rozmaitych obiektów, z których jedne są zwykłymi, kosmicznymi śmieciami spalającymi się w naszej atmosferze (takie jak niedawny, efektowny meteor nad Laponią i mająca się wkrótce spalić w ziemskiej atmosferze chińska stacja kosmiczna Tiangong-1) a inne mają bardzo mocno podejrzane pochodzenie i być może są emisariuszami na razie bliżej nieznanej nam obcej inteligencji spoza układu słonecznego. Na koniec kilka słów na temat obserwatorium w Arecibo na Puerto Rico, uszkodzonego ostatnio przez huragan Maria a także najnowszy projekt SETI nasłuchujący odgłosów z okolic czerwonego karla Ross128. Zapraszam do odsłuchania!

Kosmos

Dzisiejszy start rakiety SpaceX i tajemniczy satelita Zuma stał się przyczyną wielu spekulacji. Jest to też okazja, żeby omówić ostatnie osiągnięcia w eksploracji przestrzeni kosmicznej przez firmy prywatne. Ich praktyczne podejście do życia a przede wszystkim do zarabiania pieniędzy – często również kosmicznych – być może radykalnie zmieni podejście do kosmosu, do odkrywania a nawet zasiedlania nowych planet. Elon Musk i SpaceX z pewnością jest liderem tego typu działalności, ale konkurencja wcale nie zostaje aż tak daleko w tyle. Audycja trochę krótsza niż zwykle, ale tylko ten jeden temat został wzięty pod uwagę. Zapraszam!

Kosmos

Kolejne widmo z Marsa krąży po internecie! YouTubowy “specjalista” od Czerwonej Planety – Paranormal Crucible lansuje swoje ostatnie odkrycie, które błyskawicznie zyskuje na popularności, rozchodząc się wiralnie po całym świecie.

Paranormal Crucible ma dużo czasu, cierpliwości i niewątpliwe zdolności graficzne. Wyraźnie dużo podróżuje po Marsie – oczywiście za pomocą pojazdu kosmicznego Google Mars, zaglądając w każdy zakątek planety. Jego najnowsza rewelacja okazuje się wcale nie być aż tak nowa, bo odbyła już swoją podróż wsród zainteresowanych kilka lat temu. Jest to wystarczająca ilość czasu aby amnezja zrobiła swoje i stary/nowy obrazek znów jest na pierwszych stronach gazet – głównie tych po brukowej stronie prasy.

Zdjęcie przedstawia obiekt, który wyraźne różni się od swojego monotonnego otoczenia. Ma podłużny kształt o imponujących rozmiarach oszacowanych na 2 km! Jako samozwańczy “ekspert” w temacie, Paranormal Crucible od razu daje gotową odpowiedź, że oto patrzymy na pozostałości pojazdy starożytnych kosmitów, który utknął na Marsie i leży tam do dziś, odstając wyraźnie od reszty otoczenia. Dla wszystkich niepewnych tego na co patrzą, Paranormal Crucible odtwarza graficznie wygląd statku.

Mamy oto kolejną marsjańską sensację i teorię konspiracji zarazem bo to przecież NASA zrobiła to zdjęcie a grafik pracujący dla agencji być może wypalił o jednego skręta za dużo i ominął w swoim retuszu dwukilometrowy obiekt. Dowody widać gołym okiem a Paranormal Crucible w trzy minuty przedstawia swoją błyskotliwa argumentację. Taka argumentacja musi trafiać do przekonania, bo jego kanał ma 150 tys. subskrybentów!

Co zatem z tym fantem zrobić? Wierzyć? Nie wierzyć? Czy jest jakiś sposób żeby samemu sprawdzić co to jest? Okazuje się, że tak. Zdjęcie rzeczywiście jest częścią Google Mars, ale jego orginał nadal jest dostępny w otwartych dla każdego internetowych zbiorach NASA. Fotografia jest doskonała a samo zdjęcie to bagatela 176 Mb i widać na nim wszystkie elementy krajobrazu z dużą dokładnością.

W sytuacji kiedy ogląda się zdjęcie z Księżyca czy innej planety – jeden element jest zawsze pewny i jest nim położenie Słońca. Słońce oświetla cały krajobraz a ukształtowanie terenu rzuca cień. Patrząc na ten cień można wyciągnąć wiele sensownych wniosków, co do obiektu na który się patrzy. W przypadku statku kosmitów i jego interpretacji przez Paranormal Crucible od razu wkrada się poważny i brzemienny w skutkach błąd. Wg “badacza” obiekt jest wypukły i wystaje nad powierzchnię planety. Wyobrażenie tego fallicznego kształtu odbiera resztę rozsądku obserwatorom i od tej pory stają się oni ofiarami parejdolii, widząc tylko wielkiego kosmicznego ogórka.

Pobieżna lektura brukowców (którym tysiące razy udowodniono współpracę z agencjami, manipulującymi informacjami) gremialnie potwierdzających taką teorię buduje od razu podejrzenia – bo jeśli sugerują one wypukły kształt obiektu to rozsądnie jest popatrzeć na to z odwrotnego puntu widzenia. I rzeczywiście, jeśli popatrzeć gdzie znajduje się cień, to okazuje się, że obiekt nie tylko nie jest wypukły, ale jest kompletnie wklęsły! To, co naprawdę widać na zdjęciu to dziwaczny wąwóz, który niknie gdzieś pod powierzchnią planety! I to właśnie taka interpretacja powinna być przedmiotem tworzenia teorii konspiracji, bo skąd w okolicznym, nudnym krajobrazie wzięło się takie dziwactwo geologiczne? A może wcale nie jest to dziwactwo a szeroki, wygodny wjazd do gigantycznej marsjańskiej bazy? Spekulacje można już tylko mnożyć i mają one w sobie jakieś ziarno prawdopodobieństwa. Wszystkie spekulacje – oprócz tej, prezentowanej przez Paranormal Crucible i brukowce… Chyba…,że jest to celowa dezinformacja.

Dla tych, którzy jeszcze nie zdecydowali co sądzić o takim poszukiwaczu prawdy, warto jeszcze dodac, że wsławił się on także odkryciem artefaktow nie z tej Ziemi w jednej z jaskiń Meksyku a także potknął się o kości wieloryba na Marsie.

Kosmos

NASA wystosowała oficjalny komunikat na temat istnienia dziewiątej planety naszego układu słonecznego. Wg astronomów planeta rzeczywiście istnieje, ale na razie nie wiadomo gdzie jest (!). Są oni jednak dobrej myśli i uważają, że planeta zostanie zlokalizowana lada chwila – napóźniej do końca 2017 r.

Szacuje się, że planeta jest co najmniej 20 razy większa od Ziemi! Odkrył ją Michael Brown, profesor astronomii z Caltech w Pasadenie. Ma się ona poruszać po obszernej orbicie daleko za Plutonem, pomiędzy Pasem Kuypera a Chmurą Ortha. Profesor Brown nazwał nowoodkrytą planetę: Planeta 9. Jednak odkrycie to nadal jest pogonią za widmem, bo planety nikt jeszcze nie zobaczył i nie sposób umiejscowić jej pozycję w przestrzeni kosmicznej. Jakakolwiek by ona nie była to posiada tak potężną masę, że samą swoją grawitacją pcha przed sobą pół tuzina obiektów z Pasa Kuypera. Tajemnicza planeta nadal znajduje się w dużej odległości o poprzedniej planety 9, którą kiedyś był Pluton. Pluton jest dziś lodowatą planetą karłowatą i jest za mały aby być częścią I Ligii naszego układu słonecznego. Co ciekawe z rzędu podstawowych planet w naszym systemie słonecznych zdegradował go ten sam człowiek, który odkrył nową planetę: był nim Michael Brown w 2003 r. Brown odkrył nową planetę (razem z Konstantinem Batyginem) karłowatą, zwaną Eris, która okazała się być większa niż Pluton. Całe to kosmiczne zamieszanie opisał on w wydanej w 2010 r. książce pt: “How I Kill Pluto and Why It have to Coming” (“Dlaczego zabiłem Plutona i dlaczego musiało do tego dojść”). Po latach nadziei i setkach zdjęć z teleskopów Subaru i Twintech astronomowie wciąż nie mogą znaleźć na nich rozmazanej plamy światła. O ile gwiazdy na robionych w równych odstępach czasowych zdjęciach pozostają na swoich miejscach, to krążąca po orbicie planeta zostawiłaby na takim zdjęciu ślad w postaci zamazania. Nadal jednak nie wiadomo gdzie ona się znajduje. Jest z pewnością wielka, bo to dzięki niej widać poważne efekty jej działania na skraju układu słonecznego. Na zdjęciach nie znaleziono jednak żadnego zamazania a teleskopy nie zauważyły żadnego odbicia światła na sporej wielkości ciałach niebieskich na skraju Chmury Ortha. Uważa się obecnie, że ten tajemniczy obiekt jest w odlegości 1000 a.u. od Ziemi ( a.u. = 150 mln km – odległość Ziemi do Słońca.). Profesor Brown ma nadzieję że ślad tej planety zostanie odnaleziony najpóźniej pod koniec 2017 r. Wówczas w jej stronę zwrócą się wszystkie większe ziemskie i kosmiczne teleskopy aby zrobić dokładne zdjęcia planety, która może okazać się nawet ciałem niebieskim porwanym z kompletnie innego, obcego układu gwiezdnego. Może być także dziką planetą, niezwiązaną z żadnym układem słonecznym, która samodzielnie błąka się po wszechświecie i została być może przechwycona przez nasze Słońce.

Planeta 9 jest tak daleko, że nie można jej na razie zobaczyć mimo, że wypatrują jej największe teleskopy. Każdego dnia fotografują one niebo i na zdjęciach szuka się wszystkiego, co zmieniło swoje położenie we wszechświecie. Planeta 9 będzie najwolniej poruszającym się obiektem w naszym układzie słonecznym. Kiedy jednak ten ruch zostanie dostrzeżony, wówczas będzie wiadomo, gdzie konkretnie się znajduje i od tego momentu będzie śledzona przez teleskopy. Michael Brown uważa, że planeta być może przypomina Neptuna, ale może wyglądać zupełnie inaczej. Dziś nie mamy żadnej wiedzy na jej temat. Ostatnia teoria mówi o tym, że jest to planeta skalista, zbudowana podobnie jak Ziemia i w niektórych kręgach astronomicznych nazywa się ją Super Ziemią. Planety tego typu są niezwykle popularne w naszej galaktyce, ale jest ich zaskakująco niewiele w naszym układzie słonecznym. Jeśli wygląda jak Neptun to ma na swojej powierzchni pęknięcia przez które wydobywają się gazy a nawet woda. Takie gazy teoretycznie powinny natychmiast zamarzać w superzimnej temperaturze w jakiej pogrążony jest kosmos, ale jeśli planeta zbudowana jest podobnie jak Ziemia, niekoniecznie musi do tego dojść, ze względu na dużą ilość ciepła produkowaną w jej wnętrzu. Planeta 9 będąc dużo większa od Ziemi, być może produkuje także proporcjonalnie więcej ciepła. Nawet na Uranie więcej ciepła powstaje wewnątrz planety niż dociera tam ze Słońca, dlatego wielkość nasłonecznienia nie ma na Uranie tak wielkiego znaczenia, dopóki planeta sama produkuje ciepło. To ciepło nie jest wieczne i w końcu wygaśnie np. za ok. 100 miliardów lat.

Istnienie dziewiątej planety naszego układu słonecznego jest niezwykle zagadkowe i nie ma na to zbyt dobrego wytłumaczenia. Są dwie hipotezy, które usiłują wyjaśnić fenomen istnienia 9 Planety. Być może planeta jest części innego systemu planetarnego i została ona przechwycona przez nasze Słońce. Druga teoria zakłada, że planeta ta uformowała się gdzieś pomiędzy Uranem i Neptunem i dlatego nieprzypadkowo ma podobną do nich masę. Jeśli jednak w tym rejonie powstałoby zbyt dużo planet, to przynajmniej jedna z nich znalazłaby się zbyt blisko Jowisza lub Saturna i zostałaby wyrzucona jak z procy – podobnie jak dzieje się to ze sztucznymi satelitami z Ziemi, które wędrują po różnych częściach układu słonecznego. Planeta taka mogłaby zostać wyrzucona nawet poza układ słoneczny i pozostałaby tym przez następne 4 mld lat.

Nasze Słońce w tajemniczy sposób jest pochylone pod kątem 6 stopni. Profesor Brown badał tą sytuację i uznał, że ma to związek z nowoodkrytą 9 Planetą. Pochylenie można zauważyć u wszystkich planet naszego układu słonecznego i różnice pochylenia tych planet wobec siebie to ok. jeden stopień, tworząc mniej więcej równomierny dysk. Słońce jest pochylone 6 stopni wobec tego dysku. Nie jest to duże pochylenie, ale skoro wszystkie inne planety tworzą niemalże płaską powierzchnię jest to zastanawiające. Pochylenie Słońca odkryto w połowie XIX w. ale do dziś nie ma na tą sytuację zbyt dobrego wytłumaczenia. Planeta 9 w jakiś sposób pomaga w rozumieniu tego nachylenia, bo jej istnienie takiego nachylenia Słońca wręcz wymaga. Ze względu na swój rozmiar Planeta 9 pochyla inne planety. Wg Browna to nie Słońce jest pochylone o 6 stopni a Ziemia względem Słońca. Wszystko to przez kosmiczny obiekt, Planetę 9, której nawet nie możemy zobaczyć. Planeta 9 jest nawet w stanie pochylić takiego giganta jak Jowisz.

Istnienie Planety 9 uprawdopodabnia ewentualne istnienie Planety X. Dziś znacznie lepiej rozumiemy działanie układu słonecznego, to jak się formował i jaką rolę odgrywają planety wyrzucone poza jego granice. Prawdopodobieństwo istnienia Planety X jest bardzo duże. Prof. Brown wznowił obecnie poszukiwania Planety 9 z teleskopu Subaru, bo obszar nieba, gdzie podejrzewa, że ukrywa się planety jest najlepiej widoczny właśnie z tego teleskopu. Ten fragment nieba analizuje się na podstawie stworzonej symulacji komputerowej. Obecnie analizuje się w większości zdjęcia i dane uzyskane z obserwacji astronomicznych z zeszłego roku. Jeśli nie uda się odnaleźć zagubionej planety, naukowcy będą w prawdziwych kłopotach, bo będą musieli znaleźć błąd w swoich obliczeniach i zacząć poszukiwania w innych częściach nieba. Prof. Brown jest jednak pewien, że uda mu się odnaleźć 9 Planetę w miejscu, gdzie podejrzewa że się ukrywa. Nie jest on jedynym, który poszukuje tej planety. Kilkanaście innych zespołów astronomicznych także stara się ją odnaleźć.

Michael Brown już przeszedł do historii jako ten, który wyrzucił Plutona z pierwszej ligi planetarnej naszego układu słonecznego, ale także został on odkrywcą nowej, nieznanej dotąd planety, która zajęła zwolnione przez Plutona miejsce. Pluton w standardzie przyjętym przez Browna jest zbyt mały aby był planetą. Planeta 9 jest przynajmniej tysiąc razy większa od Plutona i dla Browna największym wyzwaniem jest nie tylko jej odnalezienie, ale rozpoczęcie studiów na temat tego czym jest ta planeta. Badania takie mogą zająć nawet kilka dekad. Przede wszystkim należy ustalić jak wygląda orbita planety, czy ma księżyce i pierścienie. Odkrycie nowej planety w naszym układzie słonecznym wzbudziło także ogromne zainteresowanie u tych, którzy szukają potwierdzenia sumeryjskiej historii o Anunnakach z planety Nibiru.

Kosmos

Silny koronalny wyrzut masy ze Słońca z 11 września (2017 r.) uderzył bezpośrednio w Marsa tworząc nieoczekiwane zjawisko. Całą planetę przez dwa dni pokryła zorza polarna przez co Mars stał się 25 razy jaśniejszy niż normalnie. Zjawisko obserwował wyposażony w ultrafioletowy spektrograf satelita MAVEN, który krąży dookoła Czerwonej Planety od 2014 r. Z powierzchni Marsa wzrost promieniowania mierzył zamontowany na łaziku Curiosity RAD – detektor promieniowania.

Było to zdarzenie zaskakujące, bo Słońce jest aktualnie na swoim najniższym poziomie aktywności. Ten silny koronalny wyrzut masy został zanotowany nawet na Ziemi mimo, że nasza planety była w tym czasie po przeciwnej stronie Słońca niż Mars. Zorza polarna na taką skalę nigdy wcześniej nie była obserwowana na Marsie i ma to ogromne znaczenie dla przyszłych załogowych misji na tą planetę. Stały pomiar promieniowania był głównym celem zainstalowania na Curiosity urządzenia RAD a wydarzenie słoneczne jakie miało miejsce 11 września było na tyle silne, że promieniowanie bez trudu pokonało cienką atmosferę Marsa docierając do jego powierzchni. Promieniowanie o takiej sile z pewnością stanowiłoby zagrożenie dla zdrowia pracujących tam ludzi, dlatego ważna jest instalacja systemów nie tylko monitorujących sytuację na Marsie, ale przewidujących kosmiczną pogodę wokół tej planety na tyle skutecznie, by w przyszłości ostrzec przed niebezpieczenstwem żyjących tam ludzi.

Zorza polarna na Marsie różni się od ziemskiej tworząc światło ultrafioletowe, niewidzialne dla oka ludzkiego. Spektroskop wykazał, że tym światłem pokryła się cała planeta i przez dwa dni świeciła jak kosmiczna żarówka. Mars ma bardzo słabe pole magnetyczne i dlatego zorza nie koncentrowała się tak jak na Ziemi w rejonie biegunów. Cząstki plazmy słonecznej rozgrzały górną atmosferę Marsa przez co zwiększyła ona swoją objętość. Być może w przeszłości tego typu i silniejsza działalność Słońca zdmuchnęła marsjańską atmosferę, przez co planeta stała się jałową pustynią. Tak uważają naukowcy – którzy nie mają dziś wątpliwości, że Mars w swojej historii przez miliony lat był planetą zdolną podtrzymać życie. Wydaje się więc, że potwierdzenie życia pozaziemskiego w przynajmniej prymitywnej swojej formie jest już kwestią czasu i to niezbyt długiego. Łazik Curiosity pobrał wiele próbek z dna krateru Gale i z ich analizy wynika, że krater był kiedyś jeziorem, w którym mogło istnieć życie.

Czy Mars znów zatętni życiem? Po latach kosmicznego marazmu, kiedy wydawało się, że człowiek nie ma już ochoty wystawiać nosa poza ziemską orbitę, nagle coś sie zmieniło. Prywatny kosmiczny przedsiębiorca – Elon Musk – od lat snuje plany kolonizacji Marsa, ale jeszcze do niedawna patrzono na niego z przymrużeniem oka. Marzycieli i wizjonerów jak on jest i było wielu. Śmiałe projekty robijały się zazwyczaj albo o pieniądze, albo o technologie, które nie były w stanie sprostać ambicjom. Musk jednak mozolnie realizuje swój plan i swoje marzenia. Buduje kolejne rakiety, które na razie dostarczają zaopatrzenie na ISS i ustawiają satelity na orbicie. Buduje także kapsułę, która będzie mogła wynieść na orbitę ludzi i wreszcie zrezygnować z solidnego, ale nieco anachronicznego rosyjskiego Sojuza. To jednak wciaż za mało, aby realnie myśleć o Marsie. Zbyt wiele sponsorowanych przez rządowe agencje misji na tą plenetę skończyło się fiaskiem a SpaceX Muska to wciąż raczej niewielka firma kosmiczna, choć nie da się zaprzeczyć, że rozwija się bardzo dynamicznie.

Musk jest nie tylko wizjonerem, ale także niezwykle sprawnym biznesmenem i organizatorem. Jego plany nawet gdy porażają wielkością, są zawsze mocno osadzone w realiach. Na Międzynarodowym Kongresie Astronautycznym w Adelaidzie w Australii (odbyl sie 22 wrześnie 2017 r.) Musk przedstawił plany nowej rakiety, dzięki której SpaceX chce podbić Marsa. Rakieta nazywa sie BFR i nie do konca wiadomo co oznacza ten skrót. Prawdopodobnie jest to: Big Fucking Racket i rzeczywiście projekt rakiety pokazany przez Muska jest robi wrażenie. Rakieta ma 9 m średnicy i może wynieść na orbitę okołoziemską 150 ton ładunku. W wersji pasażerskiej w przestrzeń kosmiczną będzie mogło polecieć ponad 100 osób – nowych kolonizatorów Marsa. Sama rakieta po wyniesieniu kapsuły na orbitę powróci na Ziemię i będzie mogła zostać ponownie wykorzystana. Rakiety BFR mają być budowane w różnych wielkościach w zależności od przeznaczenia. Jej mniejsza wersja nadal będzie dowozić zaopatrzenie na Stację Kosmiczną i zastąpi w tej roli wysłużonego Falcona9. Wśród projektów Muska jest również kosmiczna śmieciarka, zbierająca z orbity martwe satelity a także kosmiczny samolot, który pokona odległosć z Nowego Jorku do Szanghaju w 39 min. a cena biletu będzie porównywalna z obecną. Wszystko to dzięki temu, że rakiety Muska są wieloktnego użytku co znacznie obnizża koszty eksploatacji. Musk ogłosił także datę pierwszego lotu na Marsa – na razie bez zalogi – na 2022 r, a pierwsze loty załogowe polecą na Czerwoną Planetę dwa lata później. Tempo naprawdę imponujące.

Najbardziej konkurencyjny program lotu ma Marsa opracowała do tej pory tylko jedna firma: gigant kosmiczny Lockheed Martin. Program nazywa sie Mars Base Camp i pierwszy załogowy lot na Marsa planowany jest na rok 2028. Załoga ma liczyć zaledwie 6 astronautów, którzy nawet nie wylądują na planecie a będą orbitować wokół niej przez dwa lata prowadząc pomiary i badania przygotowujące przyszłe wyprawy. Na powierzchnię planety będą wysyłane roboty. Trwają prace nad lądownikiem, dzięki któremu czterech ludzi mogłoby przetrwać na powierzchni Marsa przez 2 tyfgodnie i wrócić do orbitującej bazy.Konstruktorzy w Lockheed są krytyczni wobec pomysłów Muska uważając je za niesprawdzone i niepewne. Zanim Lockheed wyśle ludzi w strone Marsa jego pierwszym celem jest zbudowanie bazy na Księżycu i wymiana załóg za pomocą kapsuły Orion, która jest już na ukończeniu. Stacja na Księżycu ma się nazywać Deep Space Gateway i być może w zamiarach swoich tworców ma być kosmodromem, z którego ludzie i sprzęt będą wysyłani w odległe części naszego układu słonecznego a może nawet i dalej.

Kolonizacja Marsa wydaje sie być zaledwie kwestią czasu i widać to w podejściu do tematu inwestorów, którzy już wietrzą okazję zarobienia kosmicznych fortun. Opływające w petrodolary Zjednoczone Emiraty Arabskie chcą budować na Marsie całe miasta. Na projekt budowy Mars Scientific City przeznaczono juz sumę 136 mln dolarów. Miasto pod kopułą ma obejmować obszar 18 ha i zostało zaprojektowane przez duńskiego architekta Bjarke Inglesa. Jego ściany mają chronić przed pronieniowaniem a tlen wewnątrz ma być generowany w sposób naturalny. Miasta tego typu będą brały udział w terraformizacji Marsa a jego budowę szejkowie z ZEA zaplanowali na 2117 r. czyli za bagatela… 100 lat. ZEA ma swój własny ambitny program kosmiczny. W lipcu 2020 r. w stronę Marsa ma zostać wysłany pierwszy arabski satelita badawczy.

Czy Polska jest w stanie włączyć się w eksplorację kosmosu i założyć małą marsjańką osadę? Na razie nie wygląda to zbyt obiecująco. Już raz ominęla nas okazja wzięcia udziału w odkrywaniu nowych kontynentów. Po 500 latach pojawia się następna….

Alternatywna historiaKosmos

W 1960 r., amerykański wywiad doszedł do wniosku, że w następnym roku Związek Radziecki będzie posiadał 500 rakiet międzykontynentalnych (ICBM), gotowych do odpalenia w kierunku USA. Aby potwierdzić, że to przewidywanie jest słuszne, 1 maja 1960 r. z Pakistanu wystartował amerykański pilot i po raz pierwszy w historii samolot U-2 przeleciał przez całe ZSRR w misji nazwanej Operacja Grand Slam (Wielkie Trafienie). Francis Gary Powers leciał wzdłóż linii kolejowych w nadziei sfotografowania radzieckich ICBM-ów bazujących w Plesiecku, bazie militarnej niedaleko Swierdłowska i Kosmodromu Bajkonur w Tiuratam. W tym czasie CIA rozpoczynała proces zmiany z U-2 na satelity i pierwszomajowy lot był z pewnością historyczną, bo ostatnią misją “skunksa” nad radzieckim niebem.

Rosjanie śledzili lot radarem ustawionym niedaleko Swierdłowska i wyslali w pościg swoje trzy nowe rakiety ziemia-powietrze SA-2 Dźwina (można zobaczyć taką rakietę w Muzeum Orła Białego w Skarżysku Kamiennej). Rakiety te zaprojektował największy rywal Korolowa – W N Czełomej (który stał się faworytem Chruszczowa po tym jak zatrudnił u siebie jego syna – Siergieja – inżyniera rakietowego) i była to pierwsza okazja aby sprawdzić ich celność na wysokości 22 km. Pierwsza Dźwina nie trafila, druga zestrzeliła pościgowego MiG-a. Trzecia zaliczyła bezpośrednie trafienie.

Ratowanie się Powersa okazało się tak trudne, że nie był on w stanie dosięgnąć guzika samodestrukcji samolotu. Nie wykorzystał także kapsułki z trucizną, ukrytą wewnątrz amerykańskiej, srebrnej dolarówki. Zamiast tego spadał swoim zestrzelonym samolotem z wysokości 22 km na wysokość 9 km, gdzie się katapultował się, spadał nadal aż do wysokości 4500 m zanim otworzył spadochron, by bezpiecznie wylądować, zostać schwytanym i wziętym do niewoli.

Cztery dni później Amerykanie przemalowali jeden z U-2 tak, aby wyglądał na samolot meteorologiczny NASA i publicznie ogłosili, że taki samolot zaginął, gdzieś na granicach Turcji. Chruszczow odpowiedział, że wie o tym bo był to szpiegowski samolot i został zestrzelony. Administracja Eisenhowera przekonywała, że musiała zajść jakaś pomyłka, bo z pewnością nie było i nigdy nie będzie celowego naruszenia radzieckiej strefy powietrznej.

7 maja Chruszczow ogłosił światu: “Muszę wyjawić wam tajemnicę. Kiedy po raz pierwszy poinformowałem o zestrzelonym amerykańskim samolocie zapomniałem wspomnieć, że pilot jest cały i zdrowy. A teraz sami zobaczcie jakie głupoty wygadują Amerykanie”. Rosjanie mieli nie tylko Powersa, ale z rozbitego wraku złożyli w całości U-2, włączając w to aparat fotograficzny, zdjecia szpiegowskie, 7500 rubli i sakiewkę z diamentami. Planowany amerykańsko-radziecki szczyt w Paryżu został odwołany. Prywatnie Ike (Eisenhower) przyznał, że gdyby amerykańska przestrzeń powietrzna została naruszona w podobny sposób, zwrócił by się do Kongresu o wypowiedzenie wojny.

W przestrzeni kosmicznej latał Sputnik i inne sukcesy Korolowa a Eisenhower i USA po raz kolejny zostali publicznie upokorzeni przez Rosjan. Wzięcie do niewoli Francisa Gary Powersa, ujawnienie, że Stany Zjednoczone nielegalnie naruszyły przestrzeń powietrzną suwerennego kraju i niedorzeczny sposób w jaki Pokój Owalny rozgrywał całą aferę, było jeszcze jedną publiczną kompromitacją Ameryki, które ciągnęły się przez ostatnie lata rządów Eisenhowera aż po wyboiste początki administracji Kennedy’ego.

Jeszcze przed fiaskiem Powersa było już jasne, że program U-2 musi być zmodernizowany. Amerykanie obawiali się radzieckich rakiet (nawet gdy okazało sie, że przewidywanie, że do 1961 r. Rosjanie będą posiadali 500 rakiet było bardzo niedokladne, bo mieli ich wówczas tylko 4 sztuki), wymagając bardziej niezawodnej i potężniejszej broni szpiegowskiej, takiej która mogłaby bez obaw przemieszczać się po niebie wroga. Do kwietnia 1962 r. U-2 wymieniono na tytanową maszynę Lockheeda A-12/SR-71 Blackbird, która mogła latać z trzykrotną prędkością dźwięku. (Ponieważ ZSRR było w tym czasie nalepszym źródlem tytanu, stworzono fikcyjną korporację aby kupować ten metal po to, by zbudowac samolot szpiegujący jego źródło). Z czasem jednak tak U-2 jak i Blackbird miały zostać wymienione przez znacznie lepsze narzędzie. “Radziecka przewaga w kosmosie była tak niepokojąca, że Eisenhower rozważał wyjawienie możliwosci i osiągnięć programu U-2 po to, by uspokoić nastroje narodu” – powiedział szef tajnych operacji CIA, Dick Bissel. “Zamiast tego zdecydował się na intensyfikację amerykańskiego programu satelit kosmicznych. W styczniu 1958 r. wydał National Security Action Memorandum w którym ogłosił program budowy i rozwoju satelit zwiadowczych. Pod wpływem sukcesów programu U-2 powierzył całą odpowiedzialność za projekt CIA.”

Był to pomysł Bissela, nad którym pracował od lata 1957 r. z Dinem Landem z firmy Polaroid, z Jamesem Killianem z Białego Domu i z szefem amerykańskich sił rakietowych generalem Bernardem Schrieverem. Publicznie projekt nazwano Discoverer i miał dotyczyć naukowych badań kosmicznych. Ci, którzy mieli klauzulę tajności nazwywali program “Dziurka od klucza” i pierwszy udany start na dwustopniowej rakiecie Thor z bazy lotniczej Vandenberg w Kalifornii miał miejsce 18 sierpnia 1960 r. Satelita Corona – nazwana tak przez Bissela na cześć maszyny do pisania – została wyslana na orbitę okołobiegunową, niosąc w swoim wnętrzu 3/4 km filmu i była w stanie ustawić aparat fotograficzny tak, aby móc zrobić zdjęcie nawet ciężarowki. Po zużyciu całej kliszy fotograficznej, miała wykorzystać niewielkie silniki odrzutowe aby skierować się ku Ziemi. Jej potężna dolna część spowolniała opadanie a osłona termiczna chroniła cenny ładunek, który już po przekroczeniu ziemskiej atmosfery miał zostać wyrzucony na spadochronie, gdzie miał go później przejąć samolot (w powietrzu! – czarno-białe zdjęcie powyżej) lub helikopter wysłany z Hawajów. Stamtąd zdjęcia miano wysłać do kwatery głównej CIA do analizy. Początki programu Corona nie były jednak łatwe.

Styczeń 1959: odwolanie startu ze względu na problemy techniczne
Luty 1959: udany start ale wadliwy system stabilizacyjny wyrzucił satelitę z orbity i rozbiła się o Ziemię
Trzecie podejście: Satelita osiągnęła orbitę, zrobila zdjęcia, ale kapsuły ze zdjęciami nigdy nie znaleziono.
Czwarte i piąte podejście: nie osiągnięto orbity
Szóste: nie znaleziono kapsuły
Siódme: znów się popsuł stabilizator i satelita wypadła z orbity
Ósme i dziewiąte: rozbicie na wyrzutni
Luty 1960: dziesiąte podejscie nie osiągnęło orbity
Jedenaste: zagubienie w kosmosie
Dwunaste: eksplozja na starcie
10 sierpień, 1960: Corona 13 osiągnęła orbitę ale kapsuły ze zdjęciami nigdy nie znaleziono.

Wreszcie Corona 14 osiągnęła wielki sukces. “Ten sam dzień, w którym Francis Gary Powers oczekiwał w moskiewskim sądzie na wyrok (18 sierpień, 1960) przyniósl pierwszy sukces, gdy satelita przeleciala nad Moskwa robiąc zdjęcia z góry” zanotowal Art Lundhal z CIA z Narodowego Centrum Interpretacji Fotograficznych. 24 sierpnia o 8:15 rano, Killian, Land i szef NSA Gordon Gray otworzyli Eisenhowerowi w Pokoju Owalnym szpulkę ze zdjeciami z Corona 14. Mała satelita sfotografowała obszar 4 mln km2 Związku Radzieckiego, robiąc ostre fotografie 64 lotniskom, 26 mobilnym wyrzutniom rakietowym a nawet wyrzutniom rakiet w Plesiecku i Bajkonurze. Zdobycz z tej jednej misji była większa niż ze wszystkich misji U-2 razem wziętych, a sukces był tak niebywały, że niemalże natychmiast wszystkie agencje rządowe chciały mieć swoją własną Coronę. Ike byl jednak tak poirytowany nieustannym, kiepskim zarządzaniem swoich sił powietrznych, po dekadach trwonienia miliardów dolarów, że dla niego jedynym sukcesem było zbudowanie pracującego w podczerwieni wykrywacza rakiet balistycznych Midas i nalegał aby wysyłanie kolejnych satelit odbywało się pod opieką National Reconnaissanec Office.

Do maja 1972 r. CIA i NRO miały wystrzelić (wśrod innych satelit szpiegowskich) 121 Coron a sam program stał się tak dobrze znany, że pracownicy radzieckiego Kosmodromu pisali obsceniczne słowa na śniegu, żeby sfotografowały je oczy Bissela z kosmosu. Na początku 1961 r. Rosjanie dorowadzili do wyrównania wystrzeliwując ponad 500 własnych satelit szpiegowskich Zenit (oficjalnie znanych jako Kosmos), tworząc trzeci nurt w wyścigu superpotęg w kosmosie i tworzeniu rakiet. Wykorzystując tą samą kapsułę Korolowa co kosmonauci z Wostoka, wysyłano analitykom wojskowym na spadochronie aparaty fotograficzne i klisze. Zenit/Kosmos nie różnił się bardzo od Corony i innych programów rakietowych w swoim historycznym rozwoju, trapiony błędami za błędami aż wreszcie 28 lipca 1962 r., wystrzelono na orbitę Kosmos 7 , który wrócił z pełnym zestawem fotografii szpiegowskich, pokrywających całe terytorium USA. ZSRR kontynuował wystrzeliwanie kolejnych wersji Zenita aż do 1994 r., dotrzymując Amerykanom pola pod każdym względem.

W trzecim tygodniu maja 1960 r. amerykański satelita Midas 1 rozpoczął patrolowanie radzieckiej strefy powietrznej, wykorzystując czujniki podczerwieni, które mogły wykryć odpalenie rakiety balistycznej. W ciągu czterech lat Siły Powietrzne stworzyły sieć czterech satelit zwanych “Vela Hotel”, które wykorzystywały promienie roentgenowskie, podczerwień i wykrywacze neutronów do identyfikacji płomieni silników rakietowych. W odróżnieniu od innych pojazdów szpiegowskich Amerykanie bardzo dokładnie wyjaśnili Rosjanom misję Vela Hotel a Rosjanie oddali przysługę, kiedy wysłali w kosmos własny system monitorujący. Eisenhowerowska idea “Open Sky” zostala zaakceptowana siłą bezwladu. “Podczas zimnowojennego wyścigu zbrojeń w kosmosie niektóre apekty militarnej rywalizacji powstrzymano – ze słusznych powodow”. Historycy Michael Krepon i Michael Katz-Hyman odkryli, że: “Satelity były i funkcjonują nadal w połączeniu z odstraszaczem nuklearnych głównych potęg. Zakłócanie ich działania to zaproszenia dla nuklearnego zagrożenia. Waszyngton i Moskwa zdecydowaly niezależnie od siebie, że wyścig zbrojeń Zimnej Wojny jest wystarczająco gorący bez dodawania broni antysatelitarnej, co mogłoby doprowadzić do gwaltownego zamieszania. Symbolem tego zrozumienia jest zgoda mocarstw na to aby nie wpływac na działanie satelit kontrolujących realizację ukladów rozbrojeniowych.”

Jedynym problemem oczu na niebie bylo to, że większość zdjęć tam zrobionych były zdjęciami chmur. Pentagon chcial to skorygować przez zamknięcie programu Dyna-Soar i zamiast tego odpaleniem Załogowego Kosmicznego Laboratorium MOL, wykprzystując do tego kapsułę Gemini aby utrzymywac na orbicie dwóch agentów przez 30 dni, którzy szpiegowaliby Rosjan korzystając z aparatu fotograficznego wielkości Chevroleta. Zapoczątkowany 25 sierpnia 1965 r. przez rząd Johnsona i kosztujący 1.3 mld dolarow MOL zatrudnił wojskowych astronautów z ARPS – Aerospace Research Pilots School, prowadzonej przez Yeagera z bazy lotniczej Edwards. Podobnie jak Apollo, MOL został zamknięty przez prezydenta Nixona. Podobny los spotkał radziecki program Ałmaz, który swój ostatni lot odbył w lutym 1977 r. a jego zdumiony dowódca zameldował: “Widzimy nawet ludzi na ulicach!”

“Nie chcialbym abym to, co teraz powiem było w przyszłości cytowane” – powiedzial Lyndon Johnson w cytowanej wypowiedzi do pracownikow swojej administracji – “ale wydaliśmy 35-40 mld dolarów na program kosmiczny. I nawet jeśli nic nam to nie dało oprócz wiedzy jaką zdobyliśmy z kosmicznych fotografii, jest to warte dziesięć razy wiecej niż kosztował cały program. Dlatego dziś wiemy ile rakiet ma nasz przeciwnik i okazało się, że nasze prognozy bardzo się myliły. Budowaliśmy rzeczy, których nie musieliśmy budować. Nasiąkaliśmy strachem, którym nie musieliśmy nasiąkać”

W tym samym roku – 1960 – złapanie Powersa i tryumf Corony – doradca z Bialego Domu powiedziałl Eisenhowerowi, że wysłanie ludzi na Księżyc będzie tak samo historyczne jak sponsorowanie Kolumba przez Izabelę, po to aby odkrył Nowy Świat. Po otrzymaniu propozycji budżetowej na program kosmiczny w wysokości 26-38 mld dolarów, prezydent odparł, że “może jeszcze chcecie zdjąć mi sygnet z palca” a inny z pracowników Bialego Domu zanotował: “Jeśli pozwolimy naukowcom zbadać Księżyc, wówczas zanim się zorientujemy będą chcieli szukać i badać inne planety”. Na biurku w Gabinecie Owalnym leżało przemówienie oglaszające zakończenie wysyłania ludzi w przestrzeń kosmiczną w ramach Projektu Mercury, ale Ike nigdy go nie wygłosił. W tej ostatecznej informacji budżetowej zapisał, że decyzja musi zostać podjęta w celu sprawdzenia czy istnieją sensowne, naukowe powody aby przedłużyć program lotów kosmicznych poza Project Mercury.

Do czasu zakończenia prezydentury Eisenhowera w styczniu 1961 r., Stany Zjednoczone w odpowiedzi na radziecki program rakietowy ustawiły w Europie 160 ICBM typu Atlas uzupełnione przez prawie 100 IRBM-ów. W tym czasie Sowieci posiadali cztery R-7. Tego samego roku po analizie zdjęć z czterech satelit szpiegowskich CIA zmniejszyła podejrzewaną liczbę radzieckich rakiet ze 120 do 50 a następnie do 14. W tym czasie Stany Zjednoczone posiadały już 233 rakiety. ZSRR nie mógł dorownać tej liczbie aż do 1969 r., ale w tym samym czasie Apollo 11 wygral wyścig w kosmosie. Wyścig w rakietach balistycznych osiągnął remis.

Kosmos

Kolejna letnia debata w Radio Paranormalium kontynuowała wątek apokaliptyczny i po wulkanach przyszła kolej na kosmiczne zagrożenia. Jak się okazało jest ich calkiem sporo, ale zdarzają się na tyle rzadko, że można raczej spać spokojnie. Spokojnie – bo gdy do kosmicznego kataklizmu w końcu dojdzie to już i tak nie będzie po co wstawać a w zasadzie nawet komu wstawać. Najbardziej podstępny i złowrogi w plejadzie kosmicznych zagrożeń wydaje się być rozbłysk gamma. Trwa zaledwie sekundy (czasami ich ułamki), ale jego zabójcza moc uwalnia gigantyczne ilości energii i nawet odległość kilkudziesięciu lat świetlnych od takiego rozbłysku (który jest najbardziej energetyczną formą światła) nie jest dla Ziemi dystansem bezpiecznym. Przez dłuższy czas nie zdawano sobie sprawy z istnienia takiego zjawiska, a do niedawno nie wiadomo było w jaki sposób powstaje. Tylko wyspecjalizowane do tego celu satelity są w stanie zarejestrować odległy o miliardy lat świetlnych rozbłysk gamma i zebrać odpowiednią ilość danych na jego temat.

25 czerwca 2016 r. coś nieźle walnęło w kosmosie. Na szczęście daleko, bo jakieś 9 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Astronomowie pracujący na nowej generacji teleskopów, byli jednak czujni i zdołali przeprowadzić unikalne badania nad jednym z najbardziej agresywnych i energetycznych rozbłysków gamma we wszechświecie, jaki do tej pory zaobserwowano. Dzięki tym badaniom wiadomo już co jest przyczyną powstawania takich rozbłysków i w jaki sposób powstaje ich energia.

Wiązka promieni gamma jest najjaśniejszą eksplozją jaka może być obserwowana przez astronomów. Są one jednak krótkie i przelotne a przez to także tajemnicze, bo nikt do końca nie wie co jest ich źródłem. Mogą zostać stworzone przez potężne supernowe albo mogą pochodzić z zapadających się i umierających gwiazd stających się czarnymi dziurami.

GRB 160625B był w ostatnich latach jednym z najjaśniejszych tego typu robłysków gamma i w ciągu 40 sekund wyzwolił tyle energii i ile nasze Słońce w ciągu całego swojego istnienia, całość w postaci wąskiej, skoncentrowanej wiązki przemieszczającej się przez kosmos.

Dwie satelity NASA monitorują przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu takich wydarzeń. Są to Fermi Gamma-Ray Space Telescope i Swift Gamma – Ray Burst Mission. Oba teleskopy szybko odwróciły sie w stronę miejsca skąd wysłany został rozbłysk, dokonując nie tylko obserwacji, ale wysłały także pozycje miejsca, gdzie się on rozpoczął do wielu automatycznych naziemnych teleskopów, które również rozpoczęły swoją obserwację.

31 astronomów przeprowadziło stosowne badania i dziś wiadomo, że rozbłysk promieni gamma pochodziła z młodej czarnej dziury. Rozbłysk gamma to katastrofalne wydarzenie, związane w tym przypadku z wybuchem gwiazdy 50 razy większej od naszego Słońca. Jeśli porównać ze sobą wszystkie tego typu wybuchy w przestrzeni kosmicznej, to właśnie ten ostatni byłby na drugiej pozycji po Big Bangu. Astronomowie rejestrują przynajmniej jeden rozbłysk promieni gamma dziennie. Pochodzą one z różnych części wszechświata i trwają zazwyczaj milisekundy a czasami minutę, co sprawia, że trudno je obserwować.

Promieniowanie gamma jest niewidzialne dla ludzkiego oka, ale specjalnie zbudowane do takiej obserwacji teleskopy są na tyle szybkie, że są w stanie zarejestrować przynajmniej część takiej wiązki. Zazwyczaj towarzyszą jej inne pasma światła.

W czerwcu 2016 r. pierwszym teleskopem, który rozpoczął obserwację GRB 160625B był MASTER-IRC – teleskop pracujący w obserwatorium w Teide na Wyspach Kanaryjskich, który ropoczął swoją obserwację w ciągu minuty od wysłania zawiadomienia przez satelitę. Dokonał on optycznej obserwacji rozbłysku w czasie kiedy była wciąż aktywny, zbierając dane na temat spolaryzowanego światła i jego związku do całego światła jakie wyprodukowało to wydarzenie.

Inny teleskop – RATIR – zamontowany w Baja California musiał czekać osiem godzin zanim właściwa część nieba pojawiła się w polu jego obserwacji. W tym czasie emisja promieniowania gamma dawno już się zakończyła, ale teleskop obserwował poświatę jaka po tej emisji została. RATIR prowadził swoją obserwację przez następne kilka tygodni. Dzięki temu można było określić, że rozbłysk promieni gamma miał średnicę cztery razy większą niż Księżyc (!). Miał on też hybrydową naturę. Rozpoczął się jako wiązka magnetyczna, ale wraz ze swoim wzrostem pole magnetyczne zaczęło się rozpadać i jego miejsce zajęła materia.

Uderzenie takiej wiązki promieni gamma z pewnością zmiotłoby życie na Ziemi. Na szczęście do eksplozji doszło bardzo daleko i nie było zagrożeniem dla naszej planety. Astronomowie oceniają, że tego typu zagrożenie ma małe statystyczne prawdopodobieństwo by Ziemia stanęła na drodze takiej wiązki promieniowania. Tymczasem okazało się, że jednak do czegoś takiego w historii naszej planety już doszło i to wcale nie tak dawno. Analiza japońskich drzew wykazała wyraźny wzrost izotopów węgla-14 w stosunku do węgla-12, jaki znaleziono w słojach pni drzew z lat 774-775 n.e. Do wydarzenia doszło więc całkiem niedawno, bo zaledwie 1200 lat temu! W tym samym czasie “coś” spowodowało wzrost ilości berylu w lodach Antarktyki o ok. 10%. To coś musiało mieć swoje źródło w przestrzeni kosmicznej i była to silna wiązka promieni gamma. Obliczono, że promieniowanie było porównywalne z eksplozją 200 bomb nuklearnych o sile jednej magatony. Trwało zaledwie 2 sekundy.

Źródłem rozbłysku gamma była czarna dziura. Takie wydarzenie wg naukowców mam miejsce raz na milion lat i nieco niepokoi fakt, że po raz ostatni doszło do niego zaledwie 1200 lat temu… Gdyby do takiego wydarzenia doszło dziś z pewnością ziemska atmosfera pochłonęlaby większość promieniowania, ale stracilibyśmy wszystkie satelity i prawdopodobnie całą energetyczną infrastrukturę… Wówczas – cóż… – kiepsko wyglądałaby przyszłość naszej cywilizacji….

Debata Niekontrolowane odbyła się w niedzielę, 30 lipca (2017 r.) w Radio Paranormalium Debatę można odsłuchać ze strony Radia Paranormalium:
https://www.paranormalium.pl/2036,sluchaj

oraz na YT:

Za tydzień, także w niedzielę – 6 sierpnia, o godz. 18:00 czasu warszawskiego odbędzie się kolejna edycja pojawiającej się i znikającej “Paralaksy” – mojej audycji autorskiej. Paralaksa ma nieustannie ma problem z formułą, charakterem a nawet własną tożsamością. W niedzielę odbędzie się jej nowe/stare wydanie w nowym wcieleniu. Ma ona być o wiele bardziej interaktywna i będziemy dyskutować nad bieżącymi historiami jakie zajmują uwagę słuchaczy. Już teraz zachęcam do wysyłania pytań do Ivelliosa na Radio Paranormalium lub do mnie na adres: chrismiekina@gmail.com (Pytania lub problemy do dyskusji można także zostawić w komentarzach na Nowej Atlantydzie)
Zapraszam serdecznie!

Lektura dodatkowa: http://nowaatlantyda.com/2016/11/05/meteor-nad-buriacja/

KosmosNauka i technologie

Jim Al-Khalili jest profesorem fizyki teoretycznej na uniwersytecie Surrey w Guildford w Wielkiej Brytanii. Urodził się w Iraku, ale na stałe mieszka w Southsea w Anglii. Jest wykładowcą fizyki a także autorem wielu książek popularyzujących astronomię i fizykę i przekładających hermetyczny język nauki na język zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba. Al-Khalili występuje także w programach dokumentalnych BBC. Jego ostatnia książka to: “Aliens: The World Leading Scientists on the Search for Extraterestial Life” (“Obcy: światowej klasy naukowcy w poszukiwaniu życia pozaziemskiego”). Jest to zapis rozmów jakie Al-Khalili przeprowadził z uznanymi autorytetami naukowymi na temat możliwości istnienia życia poza naszą planetą. Książka jest pełnym kompendium obecnego stanu naszej wiedzy na temat możliwości istnienia takiego życia w oparciu o astronomię, kosmologię, astrobiologię, medycynę, psychologię, filozofię i genetykę. Autor próbuje także odpowiedzieć na pytanie: czy życie na Ziemi w obecnie znanej nam postaci jest kaprysem natury i czy jest także możliwe w podobnej formie na innej planecie.

Śladem życia w kosmosie mogą być sygnały jakie odbierane są na Ziemi w formie superszybkich błysków radiowych. Ostatni jaki odebrano miał energię 500 milionów Słońc! Aż jedenaście teleskopów obserwowało miejsce z którego dotarł sygnał i nie udało się zaobserwować żadnych zmian światła. Ten fenomen kosmiczny jest wciąż jedną z największych tajemnic z jakimi stara się uporać astronomia. Superszybkie błyski radiowe pochodzą prawdopodobnie spoza naszej galaktyki. Do dziś zarejestrowano ich 22. Jedna z teorii tłumaczy, że mogą one być wynikiem zderzenia ze sobą dwóch czarnych dziur. Tego typu sygnał niekoniecznie musi oznaczać istnienie życia pozaziemskiego, bo mógł powstać w wyniku działania innych sił kosmicznych. Profesor Avi Loeb z Harvardu uważa, że tego typu mocny sygnał może być związany z jakimś systemem napędowym. Jest to w środowisku naukowym opinia kontrowersyjna i wprowadziła tam wiele zamieszania. Loeb pracuje nad projektem (zwanym Breaktrough Starshot), który pozwoli na wysłanie mikro statku kosmicznego w stronę gwiazdy Proxima Centauri A, B i Alpha Proxima. Napędem dla takiego pojazdu byłby laser pozwalający osiągnąć mu prędkość zbliżoną do prędkości światła. Taka wyprawa pozwoliłaby spenetrować nabliższy naszemu układ słoneczny i zbadać możliwość istnienia w nim życia. Loeb jest przekonany, że nie jesteśmy sami w kosmosie. Proxima B została uznana za exoplanetę i jest odległa od Ziemi o 4.2 lata świetlne – co dla astronomów oznacza, że jest to jak sąsiad po drugiej stronie ulicy. Następne siedem exoplanet krąży wokół odległej o 40 lat świetlnych karłowatej gwiazdy Trappist-1.

Breaktrough Starshot

Nauka zdołała ustalić jakie są warunki istnienia takiego życia na innej planecie. Przede wszystkim musi mieć ona jakieś źrodło energii w postaci słońca albo jest ona generowana z jej wnętrza. Konieczna jest także woda, w której mogłyby się rozwijać organiczne molekuły tworzące życie. Tak przynajmniej jest na Ziemi i problem w tym, że nie mamy na istnienie życia na innych planetach żadnego przykładu aby móc znależć jakieś porownanie. Życie na Ziemi pojawiło się krótko po tym jak ostygła ona po bólach tworzenia co wskazuje, że być może wcale nie jest trudno o prymitywne życie biologiczne na innych planetach, które w podobny sposób jak Ziemia stworzą odpowiednie warunki do jego rozwoju. Może ono istnieć pod lodem księżyca Jowisza Europa lub na którejś z wielu odkrytych ostatnio exoplanet. Księżyc Saturna – Enceladus – przykrywa zamarznięty ocean, ogrzewany od wewnątrz ciepłymi gejzerami. Z pewnością są to ekstremalne warunki do istnienia życia, ale na naszej planecie można spotkać wiele form życia, które do takich ekstremalnych warunków potrafią się przystosować. Przykładem mogą być wieloszczety, które żyją na dnie oceanu w sąsiedztwie podwodnych wulkanów, rozgrzewających swoje sąsiedztwo do temperatury, której nie jest w stanie wytrzymać żadne inne stworzenie. Tymczasem wieloszczety tworzą tam bujne kolonie. Astronomowie uważają, że wnętrze Enceladusa podgrzewa jakieś promieniowanie radioaktywne i model teoretyczny wskazuje, że panuje tam temperatura ok 90 C, co pozwala przypuszczać, że być może rozwija się tam życie. Podobnie rzecz się ma na księżycu Jowisza – Europie i innym księżycu Saturna – Tytanie. Prof. Al-Khalili jest przekonany, że życie pozaziemskie istnieje ale uważa, że kiedy w końcu zostanie odkryte będzie ono w formie niezbyt pobudzających wyobraźnię mikrobów. Prawdziwym wyzwaniem jest powstanie skomplikowanych form życia jakie rozwinęły się na Ziemi. Michio Kaku z kolei uważa, że wszechświat jest na tyle wiekowy, że posiada on starszą generację systemów gwiezdnych, gdzie życie mogło wyewoluować milardy lat przed życiem ziemskim.

W 2018 r. w przestrzeń kosmiczną wysłany zostanie teleskop James Webb, dzięki któremu będzie można stwierdzić czy obserwowana planeta posiada wodę i temperaturę odpowiednią do podtrzymania życia. Nie ma jednak pewności czy człowiek będzie – w obecnej biologicznej formie – w stanie dotrzeć do takiej planety. Kosmolog Martin Rees z Cambridge uważa, że w przyszłości nieuniknione jest połączenie biologii i technologi w postaci cyborga, który będzie mógł dokonywać eksploracji wszechświata. Już teraz tworzy się sztuczną inteligencję i zaawansowaną robotykę. Maszyny każdego roku stają się coraz mądrzejsze. Jeśli człowiek będzie w stanie nadal utrzymywać kontrolę nad sztuczną inteligencją, będzie też w stanie wysyłać roboty do badania innych planet. Jako ludzie jesteśmy stworzeniami niezwykle delikatnymi, bardzo wrażliwymi na promieniowanie radioaktywne, dlatego przyszłe ludzkie generacje będą wysyłać roboty w celach badawczych. Być może inne cywilizacji, które dotarły do naszej planety również badają ją za pomocą robotów. Można także stworzyć hybrydę łączącą robota z człowiekiem, ale jest to zadanie niebezpieczne. Nikt nie jest w stanie ocenić jak bardzo. Większość naukowców uważa, że do stworzenia sztucznej inteligencji, zdolnej do wykreowania własnej świadomości mamy jeszcze kilkadziesiąt lat i z tym problemem uporają się następne pokolenia dlatego na razie nie trzeba sobie tym zawracać głowy. Jednak już teraz widać rysujące się problemy. Np. buduje się drony, które same będą podejmować decyzję przeprowadzenia ataku i pozbawienia życia innego człowieka. Samoprowadzące się samochody będą podejmować decyzje, czy chronić za wszelką cenę życie swojego pasażera czy też mijanych przechodniów. To tworzy niebezpieczne precedensy.

Nauka stara się zrozumieć budowę wszechświata. Tworzy to wiele problemów. Jest np. możliwe że to, co postrzegamy jako fizyczny wszechświat może istnieć w ściśle określonym wymiarze, który zamknięty jest w innym wymiarze. To tak jak otworzyć stronicę ksiażki i zamknąć się w słowach tylko na jej jednej stronie bez dostępu do pozostałych. Równoległe wszechświaty to niedostępne dla nas strony tej książki. Nauka jest na razie bezradna w próbie kontaktu z innym wymiarem. Być może jednak wraz z upływem czasu uda nam się lepiej zrozumiec naturę szczelin czasoprzestrzennych. Być może dorobimy się też teorii, która wyjaśni naturę ciemnej energii i odpowie jak doszło do Big Bangu. Mamy do dyspozycji wiele teorii matematycznych, ale nie wiemy która z nich jest właściwa. Sara Seager – astrobiolog z MIT – która zajmuje się badaniem exoplanet a zwłaszcza możliwością istnienia na nich życia, opracowała niedawno poprawioną wersję Równania Drake’a, które określa prawdopodobieństwo istnienia takiego życia.

Z pewnością pomoże w tym najnowszy teleskop – James Webb – który zastąpi poczciwego Hubble’a. Będzie on nie tylko w stanie dostrzec planety krążące wokół odległych gwiazd, ale także stwierdzić czy mają one atmosferę. James Webb zostanie umieszczony w tzw. punkcie Lagrange’a, półtora miliona km. od Ziemi! Hubble został wyniesiony w przestrzeń kosmiczną przez wahadłowiec i orbituje dookoła naszej planety. Webb zostanie przetransportowany w wyznaczone dla niego miejsce w październiku 2018 r. przez rakietę Ariane 5. Teleskop zapewni unikalną możliwość zbadania składu chemicznego atmosfery obserwowanej planety i natury światła gwiazdy, które będzie penetrować atmosferę krążących wokół niej planet. To podpowie, czy na takiej planecie jest możliwy proces fotosyntezy, czy rozwijające się tam życie produkuje tlen. Dlatego niekoniecznie dojdzie do bezpośredniego odkrycia życia pozaziemskiego, ale zdobyte informacje znacznie zwiększą pewność, że planeta spełnia warunki do jego istnienia. Prawdopodobieństwo to z pewnością wzmocni obecność wody na plenecie a także niektóre izotopy węgla, które powstąją wyłącznie w obecności tlenu. James Webb będzie mógł obserwować planety odległe od Ziemi o 4 lata świetlne i bez wątpienia jest w stanie znaleźć planetę na której rozwija się życie. Zanim jednak do tego dojdzie być może takie życie zostanie wcześniej znalezione na Marsie czy na którymś z księżyców Jowisza lub Saturna. Jim Al-Kahili uważa, że życie na innej planecie zostanie wykryte najpóźniej w 2019 r. Takie odkrycie kompletnie zmieni sposób patrzenia na kosmos – nie tylko jako na miejsce, gdzie można się osiedlić ale także, że gdzieś we wszechświecie istnieje inteligentne życie. Do tej pory nie otrzymaliśmy wyraźnego sygnału istnienia takiego życia mimo, że sami nieustannie wysyłamy sygnały naszej obecności. Takie elektromagnetyczne sygnały jesteśmy w stanie tworzyć dopiero od stu lat i dotarły one najwyżej na odległość 100 lat świetlnych od naszej planety, co przy wielkości wszechświata jest jak wymachiwanie chorągiewką na środku ogromnego oceanu.

KosmosNauka i technologie

Ostatnia debata w Radio Paranormalium poświęcona byla tajemnicom Księżyca. Jest on ze wszech miar niezwykłym ciałem niebieskim i być może tam właśnie kryje się przyszłość energetyczna Ziemi, ze względu na olbrzymie złoża helu-3 jakie się tam znajdują.

Hel-3 jest izotopem zwykłego helu, który nie jest aż tak zwykły, bo zalicza się go do gazów szlachetnych. Najczęściej mamy z nim do czynienia, gdy trzeba nadmuchać balon, który przez to unosi się w powietrzu. Jeśli zaciągnąć się helem ludzki głos zmienia się nieoczekiwanie i ma bardzo zabawne brzmienie. Hel-3 jest izotopem helu, bo brakuje mu jednego neutronu co sprawia, że staje się przez to doskonałym paliwem w procesie fuzji jądrowej. Fuzja nuklearna jest reakcją, w której materia łączy się ze sobą, produkując energię bez zostawiania po sobie odpadów radioaktywnych a także jest wolna od produkcji CO2, co ma ostatnio coraz większe znaczenie w rosnącym nieustannie problemie tzw. “globalnego ocieplenia”… We współczesnych reaktorach w elektrowniach atomowych na Ziemi mamy do czynienia z reakcją rozszczepiania atomu , gdzie materia jest rozkładana na elementy. Uran lub Pluton jest w tym procesie rozszczepiany i dzięki temu powstaje ogromna ilość energii. Największym problemem procesu rozszczepiania atomu jest produkcja odpadów nuklearnych.

Hel-3 jest na Ziemi niezwykle rzadki, co jednak ciekawe, Słońce produkuje hel-3 jako efekt uboczny fuzji atomowej. Ulatnia się on z powierzchni Słońca razem wiatrem słonecznym i rozchodzi się po całej przestrzeni kosmicznej. Słońce jest oddalone od Ziemi 150 mln km i hel-3 nie dociera do naszej planety powstrzymywany przez ziemskie pole magnetyczne. To swoiste pole siłowe istnieje już od co najmniej 4 mld lat i hel-3 zamiast na Ziemi ląduje na… Księżycu. Przez te kilka miliardów lat powstała na Księżycu gruba warstwa tego izotopu, pokryta warstwą księżycowej gleby zwanej czasem megaregolitem. Leży on bardzo płytko, bo zaledwie 3 metry pod powierzchnią Srebrnego Globu, co sprawia, że w teorii jest on zaskakująco łatwy do wydobycia.

Hel-3 jest niezwykłym paliwem energetycznym. Energia uzyskana z tony tego izotopu jest równowarta energii uzyskanej z 50 000 000 baryłek ropy naftowej!!! Na każdy z wycofanych już ze służby amerykańskich wahadłowców można załadować 25 ton helu-3. Jeden taki wahadłowiec dostarczyłby energii wystarczającej na zaspokojenie potrzeb energetycznych całego USA przez okrągły rok! Na razie nikt nie stworzył jeszcze komercyjnego reaktora atomowego wykorzystującego reakcje fuzji atomowej, która mogłaby użyć helu-3. Obecnie w warunkach laboratoryjnych przeprowadza się doświadczenia z trzema rodzajami fuzji jądrowej. Pierwsza z nich wykorzystuje tzw. ciężki wodór, czyli deuter i tryt, które są izotopami wodoru. Produkują one w tym procesie olbrzymią ilość energii, ale wciąż efektem tej reakcji są odpady nuklearne. Drugim rodzajem fuzji nuklearnej jest łączenie ze sobą deuteru z helem-3. University of Wisconsin w Madison (Fusion Institute) pracuje nad tym problemem od 40 lat odnosząc spektakularne sukcesy. Obecnie pracuje tam niewielki reaktor, który tworzy elektryczność stosując ten rodzaj fuzji. W idealnym modelu fuzji nuklearnej stosuje się dwie molekuły helu-3. Taka fuzja produkuje największą ilość energii a produktem ubocznym reakcji jest zwykły hel i wodór. Nie ma odpadów nuklearnych ani gazów cieplarnianych. W procesie produkcji energii wykorzystuje się supermagnesy. Był to do tej pory najsłabszy punkt fuzji nuklearnej ze względu na problem ze stworzeniem takiego magnesu. Wraz z rozwojem wiedzy na temat nadprzewodników, opracowano technologię produkcji takich supermagnesów, co pozwala na stworzenie komercyjnych reaktorów fuzji nuklearnej. Podczas reakcji molekuły helu poddane są bardzo wysokiej temperaturze i ciśnieniu. Dzięki temu supermagnes może utrzymać cały proces pod kontrolą. Supermagnesom wymykają się jedynie neutrony, które mają naładowanie obojętne, natomiast protony i elektrony helu i wodoru są przechwytywane. Podczas rekcji fuzji powstaje chmura plazmy, która generuje energię. Do tej pory elektrownia atomowa rozszczepiając atom tworzyła energię, która podgrzewała wodę, tworząc skondensowaną parę wodną napędzającą klasyczną, starożytną w swoim pomyśle turbinę. W tym procesie na energię elektryczną przerabiane jest zaledwie 35-40% uzyskanej energii. Prosty rachunek wskazuje że 60% uzyskanej energii jest utracony na zawsze. Ten sam proces uzyskiwania energii wykorzystywany jest w elektrowniach stosujących paliwa kopalne, w elektrowniach atomowych rozszczepiających atom a także w procesie fuzji atomowej wykorzystującej ciężki wodór. Technologia ta powstała w 1781 r.! W fuzji nuklearnej wykorzystującej hel-3, elektryczność jest tworzona w samym procesie zachodzącym w reaktorze. Nie ma turbin i nie ma strat energii. Chmura plazmy elektrycznej jest idealną formą energii, którą pobiera się w formie prądu elektrycznego, koniecznego do funkcjonowania naszej cywilizacji. Plazma jest czwartym stanem skupienia materii. Materia występuje jako ciało stałe, ciecz, gaz i kiedy gaz jest podgrzany do niebywale wysokiej temperatury zamienia się w naładowane cząstki zwane plazmą. W fuzji nuklearnej z udzialem helu-3 elektryczność pobierana jest wprost z plazmy. Żadna inna znana nam forma pozyskiwania energii nie jest w stanie bezpośrednio stworzyć elektryczności.

Problem jednak w tym, że nie posiadamy na Ziemi reaktora, który pracowałby wyłącznie w warunkach fuzji helu-3. Powód jest oczywisty: hel-3 jest na Ziemi niezwykle rzadki i jest go trudno zdobyć nawet w ilościach potrzebnych do przeprowadzenie reakcji doświadczalnych. W sytuacji, kiedy ceny ropy zaczęły nagle spadać zabrakło motywacji do stworzenia odpowiednich warunków, które pozwoliłyby na przeprowadzenie poważnych doświadczeń z helem-3. W książce “The World is Flat” (“Świat jest płaski”) ekonomista Thomas Friedman wskazywał, że aby dokonać zmian na ziemi potrzebny jest tzw. “sygnał cenowy”. Wg niego, gdyby cena benzyny w Ameryce osiągnęła 5$ za galon (ok. 3.74 l), to wówczas powstałby nacisk społeczny a wraz z nim warunki do poszukiwania nowego źródła energii (obecnie cena w NJ to 2.25-2.35 za galon). Istnieje jednak jeszcze jeden zaskakujący motywator. Krajem, który posiada ogromną, energochłonną gospodarkę są Chiny. Ich ostatnia eksploracja Księżyca być może wcale nie wynika z pobudek naukowych, ale z chęci zagarnięcia złóż helu-3 jakie znajdują się płytko pod jego powierzchnią. To dla USA może być wystarczającą motywacją, aby wystartować ze programem budowy reaktorów atomowych wykorzystujących do swojego działania fuzję jądrową helu-3.

W ostatnich latach Chiny wysłały swoje łaziki na powierzchnię Księżyca. Dwa z nich wylądowały w styczniu i w lutym 2015 r. Nikt nie wie tak naprawdę jakie doświadczenia przeprowadzały na powierzchni Księżyca i czy pobierały próbki złóż helu-3. Chińska Agencja Kosmiczna nie pozostawia złudzeń, że program kosmiczny Chin jest nakierowany na wykorzystanie złóż helu-3. Obecnie szacuje się się, że helu-3 na Księżycu wystarczyłoby na zaspokojenie potrzeb energetycznych Ziemi – na obecnym poziomie zużycia – na następne 10 tys. lat! Nie dziwi więc, że dla praktycznych Chińczyków jest to główny cel ich kosmicznej ekspansji. Chińczycy planują nawet założenie ludzkiej kolonii na Srebrnym Globie do 2020 r.! Rosyjska firma Energya ogłosiła, że chętnie zbuduje taką bazę na Księżycu za – bagatela – 9.4 mld. dolarów. Jakoś nikt nie bierze serio tej oferty. Dookoła Księżyca krąży kilka rosyjskich sond, które mają aparaturę zdolną wykryć złoża mineralne tuż pod jego powierzchnia. Można wiec przypuszczać, że Rosjanie są dobrze zorientowani w tym co i w jakich ilościach znajduje się na Księżycu

Jeśli chodzi o USA, to wydaje się, że Amerykanie nie robią nic aby posiąść te zasoby. Jest to nieco zaskakujące. Za czasów George Busha (młodszego) dużo mówiło się o powrocie na Księżyc i zbudowaniu na nim permanentnej bazy. NASA stworzyła nawet szczegółowy plan takiej wyprawy i zaplanowała stałą obecność człowieka na powierzchni Księżyca na rok 2020. Jednym z celów tej eksploracji miało być stworzenie warunków komercyjnego wydobywania helu-3. Amerykanie wiedzą o helu-3 od dawna. Wszystkie misje Apollo, które wylądowały na Księżycu i przywiozły ze sobą próbki, które potwierdziły istnienie dużych pokładów tego izotopu na Srebrnym Globie. Jednak w 1972 po wyprawie Apollo-17, przerwano program eksploracji Księżyca. W roku kiedy wybrano na prezydenta Baracka Obamę amerykańskie służby geologiczne ogłosiły istnienie potężnych złóż ropy w rozmaitych zakątkach świata i hel-3 odszedł na dalszy plan.

Ktokolwiek weźmie pod kontrolę złoża helu-3 na Księżycu w sposób oczywisty będzie kontrolował świat w XXI a także w XXII w. Źródło tej energii zrewolucjonizuje całą światową ekonomię. Przykładem może tu być odsalanie wody. Świat stoi na granicy kryzysu w pozyskiwaniu wody. Wody na naszej planecie co prawda jest pod dostatkiem, ale w większości jest słona. Odsalarki znane są od dawna, ale wymagają olbrzymiej ilości energii, która jest droga. Dzięki helowi-3 tak proces przestałby być kosztowny. Zbudowanie reaktora fuzji helowej pozwoliłby także na loty międzyplanetarne. W 1979 r w ONZ ratyfikowano tzw Układy Księżycowe, w myśl których wszyscy sygnatariusze porozumienia mieli dzielić między sobą wszystko to, co zostanie znalezione na Księżycu. Jedyne kraje, które nie podpisały tego układu to USA, Chiny, Japonia, India i Rosja. Nie przypadkiem są to jedyne kraje, które posiadają techniczne możliwości dotarcia do Księżyca.

Chiny wydają się prowadzić w wyścigu po bogactwa Księżyca, ale nie należy spisywać tu Ameryki na straty. Jest to jedyny kraj na świecie, gdzie eksploracją przestrzeni kosmicznej zajmują się na wielką skalę prywatne korporacje i to właśnie one są w stanie zniwelować przewagę jaką wydaje się, że mają nad resztą Chińczycy. Jedną z takich firm jest Moon Express, która ma swoją kwaterę główną w Dolinie Krzemowej w Kalifornii. Jej założycieli jest miliarder Naveen Jain (druga dziesiątka najbogatszych Amerykanów) a prezydentem dr Andy Aldrin, syn “Buzza” Aldrina – drugiego człowieka na Księżycu. Andy Aldrin zrezygnował z tego powodu z ciepłej posadki w konsorcjum zrzeszającym Boeinga i Lockheed Martin. Firma Moon Express testuje od kilku lat własny księżycowy lądownik. Jej celem jest otworzenie na Księżycu kopalni helu-3 i innych rzadkich na Ziemi pierwiastków, takich jak tytan, platyna czy molibden. Chiny, które posiadają złoża tych metali wstrzymały kompletnie ich eksport, zachowując całe zasoby wyłącznie dla siebie.

Tymczasem właściciele firm naftowych od razu zauważyli zagrożenie własnych interesów i ruszyli do kontrataku. Stosują sprawdzoną praktykę JD Rockefellera, który broniąc własnego monopolu na naftę używaną kiedyś do oświetlania domów, całą mocą przeciwstawiał się elektryfikacji. Płacił za artykuły w amerykańskich gazetach, które pokazywały niebezpieczeństwa jakie niesie ze sobą prąd elektryczny i zachęcały do pozostania przy lampie naftowej. Niektóre strony internetowe powiązane z przemysłem naftowym lansują teorię, że wydobywanie helu-3 z księżycowych złóż może doprowadzić do eksplozji, która rozerwie ziemskiego satelitę na strzępy a jego kawałki spadną na Ziemią stając się przyczyną wielu katastrof i nieszczęść. Tymczasem technologia pozyskiwania helu-3 jest bezpieczna. Roboty na Księżycu będą pompować jego glebę, która następnie zostanie podgrzana do 600 C i wówczas uwolni ona hel-3, który zostanie skrzętnie pobrany i zmagazynowany. Reszta księżycowego pyłu pobrana przez roboty, może zostać zamieniona na cegły, które posłużą do rozbudowy bazy i infrastruktury. Aby jednak do tego doszło potrzebne są pieniądze i to w astronomicznej ilości. Amerykańskie firmy są w stanie podjąć się budowy takiego górniczego osiedla za sumę biliona dolarów!!! Nie ma takiej firmy na świecie, która byłaby w stanie wyłożyć na stół taką gotówkę. Plan Moon Express przewiduje posłanie doświadczalnych robotów na Księżyc, pobranie helu-3 i innych rzadkich pierwiastków i przesłanie ich na Ziemię. Wówczas z pewnością pojawią się inwestorzy, którzy nie będą mieli wątpliwości, że pomysł eksploracji Księżyca można zrealizować w praktyce, co i tak głownie sprowadzać się będzie do firm amerykańskich i japońskich. Amerykanie mają olbrzymie doświadczenie w przestrzeni kosmicznej i byli już wielokrotnie na Księżycu. Od 50 lat budują także roboty, podobnie jak Japończycy. Reszta świata została na tym polu daleko w tyle.

75 Debatę Ufologicznej w Radio Paranormalium można wysłuchać tu:

https://www.paranormalium.pl/1960,sluchaj

lub na YouTube

Kosmos

Niezwykła pełnia Super-Księżyca będzie widoczna także dzisiejszej nocy. Technicznie to tak naprawdę mieszkając na Ziemi nigdy nie mamy okazji żeby zobaczyć Księżyc w swojej pełni, bo musiałby być dokładnie po przeciwnej stronie Słońca a że wówczas od Słońca oddziela go Ziemia i rzuca na niego swój cień to my odbieramy to jako zaćmienie i nie widzimy kompletnie nic. To co nazywamy pełnią Księżyca oznacza, że Księżyc jest powyżej lub poniżej cienia jaki rzuca Ziemia (przez co widać go nieco mniej). Kratery na Księżycu rzucają wówczas wyraźny cień. Najbardziej efektowne miejsca na Księżycu, które szczególnie dobrze widać podczas pełni to promienie odchodzące od kraterów Tycho, Copernicus i Kepler.

Jeśli popatrzeć na cieśninę łączącą Mare Imbrium i Oceanus Procellarum można dostrzec różnice w kolorze lawy. Oznacza to że lawa wydobywała się z różnych źródeł i w różnym czasie. Podczas pełni widać także znacznie wyraźniej czarną otoczkę Mare Serenitatis – zwłaszcza na wschodnim i południowym wybrzeżu. teren ten pokrywała lawa złożona w większości z tytanu, która spowodowała zapaść terenu i stąd powstał ten ciemny kołnierz dookoła tego morza.

Krater Furnerius jest widoczny po prawej stronie Księżyca. ma tylko 11 km średnicy, ale odchodzące z niego promienie rozciągają się na odległość 2 tys. km. Nie bardzo wiadomo jak taki mały krater a tak więlką strefę uderzenia. Podczas pełni promienie te są dobrze widoczne.

Krater Proclus jest położony na zachodnim wybrzeżu mare Crisium. Nie jest zbyt duży ale podczas pełni jest to najjaśniejszy punkt na Księżycu. ma bardzo ciekawe promienie, które tworzą kształt skrzydeł motyla. Wskazują one że obiekt który w tym miejscu uderzył w powierzchnię Księżyca po niewielkim kątem.

fullmoon2016_1

Krater Linne jest niewielki ale podczas pełni jest bardzo jasny. W 1886 r. uznano ze ten krater zniknął co miało udowadniać teorię o wciąż trwającej aktywności geologicznej na Księżycu. Tymczasem krater ten znika z pola widzenia, gdy zmienia się kąt oświetlenia księżyca.

Krater Aristillus jest jednym z najmłodszych na Księżycu – ma mniej niż miliard lat… Młodzieniaszek 🙂

No i oczywiście krater Tycho, który ma najbardziej skomplikowany system promieni widocznych z Ziemi w czasie pełni Księżyca w glorii i chwale. Można sobie wyobrazić eksplozję jaka stworzyła ten krater rozrzucając kawałki skaly na odległość tysięcy km. Ocenia się że miała ona siłę dwóch miliardów bomb atomowych z Hiroszimy , eksplodujących w tym samym czasie. Mniejsze promienie powstały z kawałków skały o średnicy do metra. Większe z nich tworzą solidny mur, który może być trudny do pokonania dla astronautów. Promienie te nie są rozłożone proporcjonalnie co oznacza ze obiekt nadleciał po niewielkim kątem. Wyrzucone eksplozją skały spadły nawet po Północnej stronie Księżyca. Co ciekawe większość meteorytów które uderzyły w księżyc nadleciało z zachodu…

Kosmos

Ostatnie tygodnie kipią wręcz od zastanawiających infiormacji, a dobór a właściwie gra słów w ich przekazywaniu sugeruje coś więcej niż tylko informacja prasowa. Spójrzmy na kilka z nich:

Przedstawiciel rosyjskiego ministerstwa obrony – generał-major Igor Konaszenkow, poinformował niedawno, że instalowany w Syrii system antyrakietowy i przeciwlotniczy osiągnął pełną gotowość operacyjną a jego zasięg i siła może zaskoczyć każdy niezidentyfikowany obiekt latający (NOL!). Oczywiście generał miał zapewne na myśli każdy samolot, który naruszy przestrzeń powietrzną Syrii. Jednak wieloznaczny dobór słów sugeruje także… UFO!

Iracki minister transportu na konferencji prasowej oświadczył, że jest zwolennikiem teorii Zecharii Sitchina i uważa, że tysiące lat temu na terenie obecnego iraku znajdowały się porty kosmiczne.

Na innej konferencji prasowej, tym razem w ministerstwie spraw zagranicznych Rosji rzeczniczka tego urzędu oświadczyła, że jeżeli Stany Zjednoczone będą destabilizować Bliski Wschód to poniosą “tektoniczne konswkwencje”. I znow można takie oświadczenie traktować jako retoryczną hiperbolę albo… potwierdzenie posiadania broni zdolnej wywoływć wstrząsy tektoniczne.

Wikileaks opublikowały elektroniczną korespondencję pomiędzy zmarłym niedawno astronautą Edgarem Mitchelem a Johnem Podestą – politykiem i grubą rybą ze świty Clintonów. Panowie korespondowali ze sobą na temat wojny kosmicznej…

firesign-1

Anonymus (ten w masce z wąsikami) ujawnił dokument rzekomo sporządzony przez Benenson Strategy Group dla kampanii prezydenckiej Hillary Clinton, w której proponuje aby w przypadku nieuniknionej przegranej kandydatki Demokratów przeprowadzić działania pod fałszywą flagą i za pomocą hologramu zainscenizować inwazję kosmitów. Coś takiego zatrzymałoby na jakiś czas elekcję. (Ta informacja ma najbardziej podejrzane źrodła i może być fałszywką – jednak już krąży w internecie i zagnieżdża się w ludzkiej świadomości.)

dmsp-satellite-in-orbitNa tym tle należy rozpatrywać kolejną informację dotyczącą amerykańskiego satelity meteorologicznego, który po 20 latach pracy na orbicie odmówił posłuszenstwa i wkrótce ma spłonąć w ziemskiej atmosferze. Dowództwo sił powietrznych USA potwierdziło rozpad od dawna zdemobilizowanego satelity DMSP F-12 po tym jak zauważono dodatkowy obiekt orbitujący obok pojazdu kosmicznego. Z satelitą nie ma żadnego kontaktu i trudno jest przewidzieć kiedy i w którym miejscu wejdzie w atmosferę. Jest to o tyle ważne, że jeśli przez atmosferę ziemską przedrze się choćby jedna mała śrubka, to uderzając w powierzchnię Ziemi z prędkością ponad 15000 km/h, będzia miała siłę eksplozji ręcznego granatu.

Jak wieęc należy rozumieć informację na temat dodatkowego obiektu orbitującego razem z satelitą DMSP F-12? Czy jest to obiekt amerykański a ogłoszenie całej historii demonstracją posiadania i skuteczności amerykańskiej broni antysatelitarnej? Lub…. obiekt nie tylko nie należał do USA, ale był pokazem możliwości jakiejś innej siły, która zestrzeliła z przestrzeni kosmicznej kawałek kosmicznego złomu. Jeśli tak by było, to są to działania zbrojne, które wymagają akcji odwetowej. Problem jednak w tym, że należy określić z jaką siłą mamy tu do czynienia. Z Rosją? Chinami? A może z doskonale zakonspirowaną grupą czasami nazywaną odrywającą się cywilizacją? Na koniec nie można wykluczyć że powodem rozpadu satelity były działania ET… Nie zmienia to faktu, że zniszczenie satelity – jeśli stała za tym jakaś inna siła – było zdecydowanie agresywnym działaniem wojennym i coś z tym trzeba zrobić.

rods-of-god

I wreszcie ostatnia z dziwnych informacji dotyczy meteoru, który spłonął 25 października (2016 r.) nad rosyjską Syberią (nad republiką Buriacką), w okolicznościach niezwykle podobnych do tych, jakie miały miejsce w Czelabińsku, 15 lutego, 2013 r. W październiku tego roku Rosja przeprowadzała na swoim terytorium zmasowane ćwiczenia wojskowe, co oceniano jako przygotowania do wojny na wypadek gdyby Hillary Clinton została amerykańskim prezydentem i dążyła do konfrontacji militarnej z Rosją. Wydaje sie jednak, że rosyjskie ćwiczenia miały zupełnie inny charakter i dotyczyły obrony przed… bronią kosmiczną. USA dysponuje bronią kinetyczną, zwaną “Prętami Boga” (“Rod of God” – termin ten można także przetłumaczyć jako “Boski fallus” – co znając żołnierski, słony język nie powinno budzić zdziwienia), a także podejrzewa się – że armia amerykańska dysponuje systemem, który jest w stanie zmienić orbitę niewielkiej asteroidy i uderzyć nią w ziemię w dowolnie wybrane miejsce (tak jak w Czelabińsku?).

Tuż przed incydentem czelabińskim, ówczesny rosyjski premier Dimitrij Miedwiediew oświadczył, że Rosja powinna samodzielnie stworzyć obronę przeciwko asteroidom z wykorzystaniem broni termonuklearnej i… “innych systemów obrony”, których Miedwiediew już nie określił. Po wypadku w Czelabińsku Rosja nie tylko przystąpiła do budowy takiego systemu, ale połączyła ze sobą siły powietrzne z kosmicznymi i stąd być może intrygujące oświadczenie gen. Konaszenkowa o niezidentyfikowanych obiektach latających i zaskakującym zasięgu rosyjskiego systemu obrony.

Rosyjskie zmasowane ćwiczenia na wypadek wojny były doskonałym pretekstem aby dokonać próby takiej obrony kosmicznej i ostatni meteor nad Rosją eksplodował w powietrzu w identyczny sposób jak ten nad Czelabińskiem. To jednak każe zadać pytanie: Czy eksplozja meteoru na Syberią była pokazówką rosyjskich możliwości obrony? Czy też może meteor wykryto już dawno temu i wiedząc w jaki sposób zachowa się w ziemskiej atmosferze (kiedy i skąd przyleci) zorganizowano wielkie manewry, sugerując, że rosyjska armia ma do swej dyspozycji nową, śmiercionośną broń. Rosyjska firma zbrojeniowa Zjednoczona Korporacja Produkcji Urządzeń Elektronicznych (Rosjanie mają tendencję do nadawania swoim firmom i urządzeniom okropnie brzmiących nazw) OPK (43 tys. pracowników!) ogłosiła ostatnio stworzenie nowego systemu broni radio-elektronicznej opartej o nowe zasady fizyki (strumień energii, kinetyka, geofizyka). Nie są znane szczegóły jej działania – powiedziano jedynie, że nowa broń atakuje swoje cele bez użycia amunicji, za pomocą silnego, skoncentrowanego strumienia energii. Być może efekt działania tej broni zaobserwowano nad Buriacją…

Jeśli chodzi o “tektoniczne konsekwencje”: jakie sugerowała rosyjska rzecznik prasowy, to na myśl natychmiast przychodzą Włochy, gdzie trzęsienie ziemi było szczególnie silne. Jednak w obecnej sytuacji nadal jest zbyt wcześnie na najdziksze choćby spekulacje na ten temat, ktory trzeba narazie odłożyć na półkę w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Jeszcze raz nawiążę tu do naszej dyskusji w Radio Paranormalium na temat atomowych wojen bogów w historii naszej planety bo w świetle stworzenia nowych rodzajów broni kosmicznej upieranie się przy broni atomowej jako najwyższej formy prowadzenia jakiejś akcji militarnej jest wygodnym i mylącym nadużyciem. Nowa broń rownież idealnie wpasowuje się w Mahabharatę.

meteor-nad-syberia

Te dziwne informacje od jakich zaroiło sie w mediach w ostatnim czasie być może sugerują, że Rosja wysyła w ten sposób komuś ostrzeżenie i tym kimś niekoniecznie jest USA.

Kosmos

Loty kosmiczne nadal są czymś niezwykłym i niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika. Wysłanie pojazdu kosmicznego na inne ciało niebieskie jest szczytowym osiągnięciem całej naszej cywilizacji. Przełomem był lot na Księżyc a po nim – na razie bezzałogowe – osiągnięcie innej niż Ziemia planety. Kilka amerykańskich sond kosmicznych bada powierzchnię Marsa już od wielu lat. Amerykanie byli także jedynymi ludżmi, którzy postawili stopę na Księżycu – i to wielokrotnie. Nie udało się to żadnej innej nacji. Być może to poczucie zazdrości, ale i upokorzenia stało się źródłem coraz śmielej poczynających sobie teorii konspiracji mówiących, że być może do lotu na Księżyc doszło tyle, że w studiach Hollywood a całość była propagandową ściemą, która miała pogrążyć ówczesnego największego wroga Ameryki – Związek Radziecki. Aby ostatecznie potwierdzić czy tak rzeczywiście było, wystarczy kilka zdjęć z miejsca gdzie lądowały kolejne Apollo, zrobione przez ekipę z konkurencyjnej agencji kosmicznej. Oczywiście nie jest to takie proste, bo program kosmiczny to luksusowe hobby najbogatszych państw świata, ktore są w stanie sobie pozwolić na ich prowadzenie. Dziś najbliżej takiego lotu są Chińczycy, rozpychający się łokciami wśród żeglujących w przestrzeni kosmicznej nacji. Trzeba jednak poczekać jeszcze kilka lat aby do takiej chińskiej załogowej wyprawy doszło. Tymczasem Amerykanie już teraz zastrzegli sobie zakaz wstępu w miejsca, gdzie lądowali w latach 70-tych zeszłego stulecia. Powstaje pytanie: Dlaczego? Czego sie obawiają? Wykrycia jakiejś tajnej technologii, która pozwoliła im z łatwością oderwać się w drodze powrotnej od powierzchni Srebrnego Globu i precyzyjne odnaleźć punkt rendez vous ze statkiem bazą, krążącym jak igła w stogu siana na orbicie ziemskiego satelity? A może chcą po prostu ukryć kompromitujący fakt, że na Księżycu nigdy nie byli? Takie teorie coraz mocniej bulgoczą w kotłach rozmaitych teoretyków konspiracji, nie wyłączając głowy piszącego te słowa.

Jak się ma to do Marsa? Czerwona Planeta interesuje wszystkich, którzy planują ekspansję w kosmos. Od lat w jej stronę wysyłane są kolejne sondy. Jedne na orbitę a inne na powierzchnię planety. Amerykanie znów są w czołówce. Niemalże każda ich sonda od Vikinga począwszy na Curiosity skończywszy szczęśliwie pokonuje wątłą atmosferę Marsa i w jednym kawałku ląduje na jego powierzchni. Co jest jednak najważniejsze, sondy te działają. Zbierają dane, dokonują setek doświadczeń naukowych, fotografują, filmują a nawet na własnych kołach pokonują dziesiątki kilometrów, stając się pierwszymi wędrowcami na tej nieprzyjaznej i zimnej planecie. Inni mają mniej szczęścia a właściwie nieustającego pecha. Angielski Beagle nawet nie wydał pipnięcia rozbijając się w marsjańskich gołoborzach. Radzieckie Łuny podobnie. Rosyjski Fobos Grunt, który miał odbyć podróż w dwie strony i tym samym nieco wyrównać amerykańską przewagę, okazał się być klęską, gdy uwiązł bezradny i głuchoniemy na naszej ziemskiej orbicie by zwalić się w wody Atlantyku w rozpaczliwym akcie samospalenia. Wreszcie kosmiczne konsorcjum europejsko rosyjskie wysłało ostatnio Schiaparellego – sondę, która miała raz na zawsze zakończyć to pasmo klęsk. Sonda doleciała i jak wiele innych przed nią – milczy do dziś i została spisana na straty.

frb_475795997edr_s0450000fhaz00209m_

Dlatego w sposób naturalny zakrada się natarczywe pytanie. Czy Amerykanie rzeczywiście kiedykolwiek dolecieli na Marsa? Czy może jednak – jak chcą niektórzy – wszystko to jest jednym wielkim kosmicznym oszustwem a łaziki tak naprawdę jeżdżą po jakimś supertajnym poligonie w Arizonie i pokazują zwykły ziemski krajobraz, który ma udawać Marsa. W końcu nikt inny tam nie był, żeby móc to potwierdzić lub zaprzeczyć. Dlatego tysiące fascynatów podboju kosmosu drobiazgowo analizuje każde zdjęcie, każdy milimetr filmu nakręconego przez amerykanskie łaziki. NASA, która kontroluje ten proces, pokazuje te zdjęcia wąską stróżką i każde z nich jest nie tylko przemyślane ale i dobrze sprawdzone na okoliczność rozmaitych anomalii. Przekleństwem człowieka jest nie tylko jego geniusz, ale także popełnianie prostych i banalnych błędów – często dla niego bardzo kosztownych. Na taki błąd liczą ci wszyscy, którzy w napięciu analizują te zdjęcia wierząc, że cenzor z NASA o czymś zapomni. I rzeczywiście – od czasu do czasu pojawia się na tych zdjeciach coś niepokojącego. Niekoniecznie jest to dowód w jedną lub w drugą stronę, ale to coś daje do myślenia. Ostatnio jest to seria zdjęć pokazująca odwiert jaki dokonuje łazik Curiosity w powierzchni Marsa. Całość jest filmowana przez jedną z tzw Hazcam czyli kamer, które są oczami pojazdu i wypatrują na jego drodze rozmaitych przeszkód. Kiedy pojazd jest nieruchomy robią dokumentację tego co dzieje się w jego nabliższej okolicy. Nie są to zdjęcia superdokładnej jakości bo ich wymiary to zaledwie 1024px x 1024px, ale sporo na nich można dojrzeć.

29 stycznia, 2015 r czyli w marsjańskim Sol 882, podczas takiego fotografowanego odwiertu uważne oko dostrzeże, że coś zaczyna ulatniać się spod skały w której wierci łazik. Wygląda to jak skroplony gaz, który wąską strugą wydostaje się ze szczeliny. Ale to nie wszystko. Z tej szczeliny nagle coś wyskakuje. Przypomina sporego karaczana prusaka, gdy swoją pikielhaubą wysuwa się ze swojej jamy, spłoszony wibracją wiertła. Prusak jest u siebie i natychmiast znika w najbliższej, bezpiecznej szczelinie. Oglądałem tą scenę ze 20 razy i założę się, że wielu z Was zrobiło to lub to zrobi podobnie lub nawet więcej. Czy ten postrzępiony filmik z Marsa (złożony z klatek zdjęciowych klikanych co 1-3 sekundy) objawia nam niepodważalny dowód na istnienie życia na Marsie i co się z tym wiąże życia pozaziemskiego? Wszak prusak jest w stanie przeżyć wojnę atomową i klimat na Marsie to dla niego pestka…. Czy może…. – i to pytanie trzeba sobie zadać – czy może jest to po prostu pocztówka z Arizony, na ktorej pojawił się na kilka sekund mieszkaniec tej pustyni – wszechobecny, najzupełniej ziemski karaczan…

Alternatywna historiaKosmosNauka i technologie

To, co jest niezbędnym warunkiem powstania tworu zwanego “odrywającą się cywilizacją” jest posiadanie technologii, przewyższającej wszystko to, co jest obecnie dostępne na naszej planecie. Zręby takiej technologii mogły powstać w tajnych niemieckich projektach realizowanych tuż przed i podczas II WŚ. Niemcy pracowali nad wieloma egzotycznymi technologiami. Najważniejszą z nich był projekt Die Glocke, o którym świat dowiedział się dopiero w latach 90-tych – po unifikacji Niemiec. Nie wiadomo dokładnie jaką technologię reprezentował Dzwon.

Całą historię odkrył i zapoczątkował Igor Witkowski i zdumiewa fakt, że projekt ten był tak długo utrzymywany w tajemnicy. To odkrycie podziałało na wyobraźnię wielu ludzi i niektórzy uważają, że właśnie za Die Glocke kryje się coś, co nazywamy nazistowskim UFO. Tymczasem nie mamy na to żadnych dowodów. Wiadomo jedynie, że tajemnicze urządzenie potrafiło lewitować w powietrzu. Jednak tylko ten fakt sprawia, że to, nad czym pracowali niemieccy naukowcy jest niezwykle interesujące. Technologia ta mogła być punktem wyjścia do kolejnych, działających na podobnej zasadzie i wykorzystujących prawa fizyki wciąż nieznane szeroko pojętej nauce. Istnieją na ten temat dwie szkoły myślenia. Pierwsza z nich odrzuca analizy Igora Witkowskiego, Nicka Cooka i Josepha Farrella – widzących w Dzwonie prototyp technologii antygrawitacyjnej. Uważają oni, że Die Glocke było wyrafinowaną centryfugą do uzyskiwania izotopów. I rzeczywiście coś w tym jest, bo urządzenie działało w warunkach niezwykle wysokiej mechanicznej rotacji. Tak więc mógłby to być element niemieckiego programu nuklearnego. Ale teoria taka z kolei odciąga od teorii sugerującej, że Niemcy mogli stworzyć podstawy napędu wykorzystującego energię pola. Najlepiej powojenną historię Die Glocke opisał Joseph Farrell, tropiąc powojenne projekty nazistów, o których wiemy że były kontynuowane w Argentynie. Miały one wiele wspólnego z plazmą, z fuzją atomową i z próbą wykorzystania energii punktu zerowego.

Projektowi Die Glocke przewodził Walter Gerlach, który podczas wojny był w tej samej grupie naukowców co laureat Nagrody Nobla – Otto Stern (urodzony w Żorach). Specjalnością Gerlacha nie była fizyka nuklearna, a magnetyczny obrót, polaryzacja i naładowane cząstki. Był zafascynowany grawitacją i jej połączeniem z mechaniką kwantową. Nie jest to więc człowiek, który mógł kierować budową broni nuklearnej czy choćby centryfugi. Gerlach kierując projektem Die Glocke, zajmował się fizyką, która nie miała nic wspólnego z bronią nuklearną, ale z pewnością była pomocna w uzyskaniu alternatywnego źródła energii. Die Glocke wymagało plazmy oddziaływującej na substancję radioaktywną. Tworzyły je obracające się w przeciwną stronę cylindry. Przypomina to model… Słońca. Całość projektował Kurt Debus – późniejszy dyrektor Kennedy Space Center na przylądku Canaveral.… NASA. Jak mało kto posiadal on odpowiednie kwalifikacje bo podobne stanowisko zajmował w Peenemünde, skąd wystrzeliwano rakiety V-2 W Argentynie prace nad projektem kontynuował Ronald Richter. Używał on tam sprzętu wyprodukowanego i dostarczonego przez Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft. Dostarczono go na początku lat 50 tych. W tym czasie Niemcy Zachodnie mimo, że nie były suwerennym krajem to nadal produkowały wyrafinowane urządzenia techniczne. Co ciekawe firma która dostarczyła urządzeń Richterowi w Argentynie, dostarczała je również dla projektu Die Glocke podczas wojny. Tak wynika z odkrytej później dokumentacji. Dlatego Richter jest najważniejszą osobą jeśli chodzi o kontynuowanie prac nad Dzwonem w Argentynie. Sam Richter oświadczył później, że eksperymenty z plazmą jakie dokonywał dla Juana Perona, wykonywał już w 1936 r. Jest to bardzo interesujące, bo w 1935 Węgier Gabriel Kron opublikował pracę naukową na uniwersytecie w Liege w Belgii na temat tzw. negatywnego opornika i przestrzeni tensorowej w rozmaitości psuedoriemannowskiej, która mogła dać impuls a także rozwiązania (zwłaszcza jeśli chodzi o problemy czasoprzestrzeni) konieczne do stworzenia Dzwonu.

Die Glocke dotyczyło bowiem właśnie energii. Projekt ten stał się symbolem nazistowskiego UFO jednak wg naocznych świadków Dzwon nie był w stanie robić nic innego jak lewitować. Nie wykonywał żadnych manewrów tylko wisiał w powietrzu. Kiedy go włączano zabijał wszystko dookoła. Nie można więc było po prostu wsadzić do środka załogi i latać nim po okolicy. Wg Witkowskiego podczas pierwszych testów z Die Glocke, jakie przeprowadzono w podziemnym pomieszczeniu – w kopalni – wyłożonym cegłą ceramiczną i gumowymi matami, zginęło siedmiu naukowców. Po każdym takim teście cegły i gumowe maty musiano wymieniać. Wystawione na działanie Dzwonu rośliny rozpadały się w ciągu godziny i zamieniały w czarną maź. Paliwem była substancja radioaktywna. Jeśli uzyskuje się grawitacyjny albo antygrawitacyjny efekt swojego doświadczenia, zmieni to tempo rozpadu radioaktywnego. Dzięki temu można zmierzyć wartość energii pola. Jeśli Niemcy stworzyli napęd z wykorzystaniem energii pola, to z pewnością musiało zainteresować ich przeciwników. Kiedy III Rzesza stanęła na progu klęski w 1945 r., specjalne komando SS zabiło 60 naukowców pracujących przy Die Glocke, w obawie by nie dostali się w ręce Rosjan. Niemcy zabili swoich własnych inżynierów pracujących przy Dzwonie, bo chcieli projekt zachować dla siebie. Ameryka mogła sobie zabrać bombę atomową i naukowców rakietowych. Rosja także mogła przejąć zarządców projektów rakietowych, którzy mogli zrekonstruować dokumentację. Die Glocke miał należeć tylko do nazistów. Projekt lub jego część był w ścisłej tajemnicy kontynuowany w Argentynie.
Naziści ciągle kontrolowali karty przetargowe jakie były w grze i to oni ustalali co i kto to dostanie.

Wszystko wskazuje na to, że wzbogacony uran i elementy do budowy bomby atomowej Niemcy umyślnie przekazały USA. Przekazaniem kierował Martin Bormann. To on zaplanował i zorganizował dostarczenie Amerykanom najlepszych niemieckich fizyków rakietowych i inżynierów lotniczych. Paul Manning, dziennikarz z NYT i CBS, współpracownik Eda Murrow odkrył zapiski Farago, który dotarł do argentyńskiej dokumentacji, gdzie przedstawiono szczegóły z obserwacji działalności Bormanna w tym kraju. Manning odkrył np. że przebywający w Argentynie Martin Bormann w latach 60-tych wypłacił z banku czek na kilka milionów dolarów. Czek był wypisany przez Manufacturers Hannover i Chase Manhattan. Clearingu dokonano poprzez Deutsche Bank w Buenos Aires. Czek został osobiście podpisany przez Bormanna! Stąd wynika jasno, że to Bormann był człowiekiem, który decydował o powojennych losach nazistowskich technologii i łupów wojennych. Tak więc USA stało się tym samym partnerem Bormanna. Amerykańskim oficerem wywiadowczym, który podczas wojny i zaraz po niej koordynował działania amerykańskiego wywiadu na tym kontynencie był… Nelson Rockefeller. Mówiąc o nazistach ukrywających się w Argentynie nie mam bynajmniej na myśli niewielkiej enklawy drżących ze strachu hitlerowców czekających na to, co przyniesie im los. Naziści posiadali tam olbrzymie terytorium w dolinie Rio Negro o obszarze ponad 15 tys. km2 z miastem San Carlos de Bariloche w swoim centrum. To tam właśnie prowadził swoje badania nad fuzją nuklearną Ronald Richter. Tam także pracowali bracia Horten i Kurt Tank (urodzony w Bydgoszczy), twórca Focke-Wulfa 190. Tak więc z pewnością stworzono tam odpowiednią technologiczną infrastrukturę. Sprowadzono z Europy wiele wyrafinowanych i unikalnych maszyn, ale także sprzęt techniczny i rozmaite patenty. Wydaje się jednak, że centralnym punktem tego co działo się w Argentynie jest projekt Die Glocke.

Wpływ powojennych nazistów na resztę świata trudno jest ocenić w kilku słowach. Wzmożona kontrola nad każdym ruchem obywateli, kamery na każdym rogu potwierdzają, że świat stoczył się w faszyzm. Każdy aspekt naszego życia jest monitorowany. W Stanach Zjednoczonych obie pozornie zwalczające się partie nieustannie zwiększają zasięg władzy federalnej. Czy zatem grupa tworząca extraterytorialne państwo faszystowskie nadal istnieje a jeśli tak, to gdzie się ukrywa? Możemy odnotować dwa sygnały, które potwierdzają, że taka grupa istnieje. Pierwszym jest radykalny islam. Naziści posiadali zawsze intensywne kontakty z islamem. Mieli np. bezpośredni wpływ na powstanie Bractwa Muzułmańskiego. Promowali także Jasera Arafata i OWP. Po raz pierwszy na skalę światową dało się to zauważyć przy obaleniu egipskiego króla Faruka w 1954 r. Powszechnie uważa się, że zrobiła to CIA i jest to prawda. Ale żołnierzami, którzy dokonali tego fizycznie byli naziści. Akcją dowodził Otto Skorzeny i generał Wilhelm Farmbacher. W tle pojawił się nawet Hjalmar Schacht (teść Skorzenyego). Naprawdę wspaniała grupa ludzi. 🙂 Tak więc na wierzchu widać było CIA, ale tuż pod spodem byli naziści. Drugim elementem sygnalizującym obecność nazistów w naszym współczesnym życiu jest światowa liga antykomunistyczna mieszcząca się na Tajwanie. Była to grupa kontrolowana przez CIA. Organizacja ta po upadku ZSRR zmieniła nazwę na Światową Ligę dla Demokracji. Być może fizyczne szukanie takiej grupy jest fałszywym śladem. Ludzie ci po prostu wniknęli do struktury władzy. Modelem dla takiego rozumowania jest organizacja mafijna, gdzie dochodzi od czasu do czasu do walk wewnętrznych kiedy czyjś interes ulega zachwianiu. Kiedy jednak coraz bliższe staje sie przejęcie w posiadanie całego świata, walki wewnętrzne przybierają na sile. dziś w różnych częściach świata toczą się krwawe walki, mimo, że z TV sączy się zapewnienie, że żyjemy w pokoju. Bardzo często są to wojny zwane proxy, gdzie w jakimś strategicznym miejscu ścierają się wpływy wielkich mocarstw kosztem całej populacji.

KosmosUFO i ETZaginione cywilizacje

W poprzednim wcieleniu Nowej Atlantydy temat “odrywającej się cywilizacji” był tym, który wywołał najwięcej dyskusji i kontrowersji. Wciąż nie doczekał się on należytego opisania i zdefiniowania mimo, że mówi się i pisze o tym coraz więcej. Z pewnością nie pomagają temu pokłady tajności jakie strzegą jej tajemnic. Poniższy wpis jest początkiem długiego (mam nadzieję) cyklu, w którym będę opisywal rożne aspekty tego zagadnienia. Wraz z upływem czasu szczegółów na ten temat jest coraz wiecej i odrywająca się cywilizacja, która przez dekady potrafila ukryć swoje sekrety dziś jest coraz bardziej widoczna – często gołym okiem. Taką cywilizację stworzyły zakonspirowane grupy, które wykorzystują superzaawansowane technologie i dokonują ukrytej eksploracji przestrzeni kosmicznej. Wszystko to przy użyciu niezmierzonych ilości pieniędzy jakie szeroką strugą płyną do czarnych projektów, prane po drodze przez podejrzaną sieć firm i międzynarodowych banków. Korzenie odrywającej się cywilizacji sięgają do powojennych nazistów związanych z projektami NASA, pierwszymi raportami na temat UFO i spiskiem, który doprowadził do usunięcia JFK pół wieku temu.

Do tego aby w ogóle powstała taka cywilizacja, potrzebna jest pelna kontrola wszystkiego, co dzieje się na naszej planecie – z kontrolą jej mieszkańców włącznie. Faszyzmowi udało się stworzyć taką kulturę kontroli i inwigilacji, gdzie każdy aspekt życia był uważnie obserwowany przez Wielkiego Brata. Dziś żyjemy w czasach, w których spełniły się wszystkie najskrytsze marzenia Hitlera by kompletnie kontrolować życie swoich obywateli.

Termin odrywająca się cywilizacja został stworzony przez ufologa Richarda Dolana. Dolan napisał kilka doskonałych książek takich jak dwa tomy “UFO and The National Security State” (“UFO i system bezpieczeństwa narodowego”). Napisał tam, że stworzenie systemu bezpieczeństwa narodowego powstało ze względu na fenomen UFO. Uznał on, że jeśli przyjąć do świadomości fakt istnienia UFO, to trzeba założyć, że w którymś momencie zostaną stworzone technologiczne możliwości, które w poważnym stopniu wyprzedzą wszystko to, co do tej pory stworzono na świecie. Początków powstania odrywającej się cywilizacji należy upatrywać czasach Zimnej Wojny. Stworzyła ona mentalność pozwalającą szukać zagrożenia w każdym dowolnie wybranym przez siebie miejscu, czyli nie tylko ze względu na komunizm, ale także ze względu na UFO. Jeśli więc powstaje grupa posiadająca taką mentalność i jednocześnie dysponuje zaawansowaną technologią, to automatycznie stworzy ona inną kulturę, łącznie z osobnym procesem sposobu podejmowania decyzji i ustanawiania praw. Jeśli posiada się technologię, która stara się być emulacją możliwości UFO, to jej stworzenie zajmie oczywiście dużą ilość czasu – być może więcej niż Manhattan Project – co najmniej kilkadziesiąt lat od zakończenia II WŚ. Ten proces i jego ukryty charakter tworząc osobną kulturę tworzy także osobną cywilizację. Jej istnienie będzie wymagać ogromnego i także ukrytego systemu finansowego, funkcjonującego kompletnie poza oficjalnymi księgami rachunkowymi. Taki system musi być bardziej tajny niż czarne budżety, czy tajne fundusze jakie mają do swojej dyspozycji agencje wywiadowcze po to, by nie musieć się z tych pieniędzy przed nikim rozliczać.

Tuż po II WŚ w Europie powstała mroczna grupa zwana Bilderberg. Spójrzmy na to kto ją reprezentował. Będzie to książę Niderlandów Bernhard zur Lippe-Biesterfeld, który był nazistą, W zebraniach uczestniczył Hermann Joseph Abst, niezwykle ważna osoba, szef Deutsche Bank. W czasie wojny zarządzał on bankiem w Berlinie, który wypłacał pensje nazistom. Wypłata dla Adolfa Hitlera również była zatwierdzana przez Absta. W grupie Bilderberg można znaleźć wielu innych sympatyków nazizmu, co wydaje się zrozumiałe ze względu na ilość niemieckich łupów jakie zgromadzili oni podczas wojny – które należało wprowadzić do światowego systemu finansowego. Być może część tego łupu nigdy nie została wpisana do ksiąg rachunkowych, dzięki czemu ludzie ci posiadali ukrytą rezerwę, pozwalającą na wsparcie rozwijającego się systemu kredytowego. Początek współczesnej odrywającej się cywilizacji można znaleźć także w japońskim militaryźmie. Podczas wojny Japończycy złupili większość Azji i łup Niemców w porównaniu do Japończyków był mizerny. Było tego tak dużo, że nie byli oni w stanie wysłać wszystkiego do Japonii i musieli ukryć większość tej fortuny na Filipinach. Skarb ten nazwano Złotem Yamashity, od nazwiska japońskiego generała, który dowodził akcją jego ukrywania. Już po wojnie amerykańskie służby wywiadowcze zdobyły informacje na ten temat. Człowiekiem który dowiedział się o złocie był Edward Lansdale, późniejszy szef tajnych operacji w CIA. Wielu ludzi wierzy, że Lansdale jest głęboko związany z zabójstwem prezydenta Kennedyego. Ludzie Lansdalea schwytali kierowcę generała Yamshity i poddali go torturom tak długo aż wskazał miejsca, gdzie Japończycy ukryli złoto. Wiele z tych miejsc odnaleziono i Lansdale osobiście poleciał do Tokio poinformować o tym gen. McArthura. McArthur z kolei wysłał go natychmiast do Waszyngtonu aby zdał relację z odkrycia prezydentowi Trumanowi. Prezydent Truman w 1947 r. po konsultacjach z doradcami od spraw bezpieczeństwa narodowego podjął decyzję aby utrzymać przejęcie tych astronomicznych ilości złota w kompletnej tajemnicy. Stworzył ukryty fundusz do finansowania tajnych operacji i czarnych projektów. To właśnie te pieniądze są bazą dla wszystkich, ukrytych funduszy jakie powstały po II WŚ. Innymi słowy Truman wprowadził amerykański wywiad do biznesu bankowego.

Ilość złota jaką Japończycy ukradli w Azji nigdy nie została zaksięgowana, dlatego obecna ilość złota, która jest w obiegu na świecie nieustannie się zmienia. Kiedy stworzono ukryty system finansów w oparciu o to złoto, musiano to zrobić w porozumieniu z byłymi japońskimi faszystami, bo tylko oni wiedzieli, gdzie znajduje się reszta tego złota. Stąd mamy w historii rozmaite niezbyt czyste układy dyplomatyczne jak ten pomiędzy prezydentem Nixonem a premierem Tanaką i Japońską Partią Liberalno-Demokratyczną. Tak więc na świecie przechowuje się znacznie więcej złota niż jest to zarejestrowane w cyrkulacji. W latach 2007-09 dochodzi do kilku skandali związanych z obligacjami wypłacanymi w złocie. Wg oficjalnej wersji obligacje te były podrobione a opiewały na biliony dolarów. Poszczególne obligacje były warte od 200 mln do miliarda dolarów. Większość ludzi uważa, że Truman ustanowił swój tajny fundusz z przeznaczeniem na tajne operacje, co jest częściowo prawdą, ale suma w bilionach dolarów przekracza wyobraźnię, gdy chcieć użyć ją na tajne operacje.

Pieniądze musiały być wiec wydawane na coś jeszcze. Np. na badania naukowe. Jeśli stworzyć długoterminowy program aby zbadać fenomen UFO i spróbować dokonać emulacji jego działania poprzez technologię, to oznacza to, że taka technologia będzie niezmiernie droga. Wystarczy spojrzeć na Skalę Kardaszewa. Radziecki astrofizyk, Nikołaj Kardaszew stworzył klasyfikację zaawansowania technologicznego cywilizacji. Kryterium tego podziału była ilość energii wykorzystywanej przez taką cywilizację. Wyróżnił on trzy typy takich zaawansowanych cywilizacji. Dla przypomnienia: Cywilizacja Typu 1 była w stanie wykorzystywać całą enbergię jaką posiadala planeta, łącznie z opanowaniem zjawisk meteorologicznych. Cywilizacja Typu 2 wykorzystywałaby całą energii wytwarzaną przez gwiazdę w systemie planetarnym w jakim znajdowala się taka planeta. W naszym przypadku oczywiście Słońce. Cywilizacja Typu 3 wykorzystywałby energię galaktyki, której częścią jest uklad słoneczny jaki zamieszkiwała. Można przejść z jednej do drugiej klasy jeśli posiada się technologię umożliwiającą manipulowaniem energią na skalę planety i pozwalającą kontrolować ten system. Oznacza to, że na obecnym etapie odrywająca się cywilizacja osiągnęła w Typ 1 na skali Kardaszewa. Świadczą o tym manipulacje meteorologiczne. Jeśli ktoś manipuluje pogodą, to robi to na skalę planety poprzez urządzenia typu HAARP, które tworzą rodzaj stymulacji energetycznej. (W podobny sposób zrabowane japońskie złoto wpływało na manipulowanie rynku finansowego.) Powstał więc system, który tworzy poczucie, że funkcjonuje w sferze globalnej związanej z całą planetą po to, aby sfinansować technologię pozwalającą na stworzenie cywilizacji Typu 1 wg skali Kardaszewa. Oznacza to przede wszystkim poważne inwestycje w program kosmiczny.

na podst: Richard Dolan – „UFOs and the National Security State”

Alternatywna historiaKosmos

Na stronie Fox News Latino opublikowano taki oto artykuł, który być może wiąże się z wizytą prezydenta Obamy w Argentynie, o której pisałem przed Świętami. Pozwolę sobie zacytować go w całości bo przedstawia on problem w zupełnie innym, rownie interesującym świetle 🙂 :

“Krąży wiele plotek na temat tajemniczej chińskiej stacji kosmicznej, zbudowanej na pustkowiach argentyńskiej Patagonii.

W 2012 r. szefowie rządów z Pekinu i Buenos Aires podpisali porozumienie w sprawie budowy tzw. “Odległej Stacji Kosmicznej”, która wg planów miała zostać ukończona pod koniec 2016 r.

Mimo, że oficjalnie “stacja na Półkuli Południowej ma służyć wparciu badań Księżyca i innej kosmicznej działalności” to istnieje podejrzenie, że będzie miała ona także znaczenie militarne. Podczas ostatnich argentyńskich wyborów prezydenckich, zwycięzca Mauricio Macri oświadczył, że ujawni wszelkie “tajne załączniki” do chińsko-argentyńskiej umowy w tej sprawie.

“To porozumienie pozwoli Chińczykom – dzięki stacji na Półkuli Południowej – na wsparcie programu badań Księżyca i innej działalności kosmicznej” – oświadczyła ambasada Argentyny w Pekinie w 2012 r. “Z drugiej strony Argentyna będzie korzystać ze stacji realizując swój własny program kosmiczny”.

stacja patagonia1

W odróżnieniu od innych stacji kosmicznych w krajach południowoamerykańskich – anteny zbudowane przez ESA w argentyńskiej prowincji Mendoza – będą obsługiwane przez chińską armię. Chiny wyjaśniły, że mimo iż stacja będzie obsługiwana przez armię, to cały budynek łącznie z personelem będzie całkowicie cywilny.

Intencją wykorzystywania olbrzymich anten w jakie wyposażona jest stacja będzie monitorowanie Księżyca – w związku z chińskimi ambicjami wysłania tam załogowej wyprawy – ale niektórzy spekulują, że ich cel może być dwojaki: obserwowanie ciał niebieskich a także przechwytywanie sygnałów z innych satelit.

Niezależnie od spekulacji, Chiny nie przekazują opinii publicznej zbyt wielu informacji na temat swojej odległej stacji i jej zadań. Region argentyńskiej Patagonii, wygląda na idealne miejsce dla stacji kosmicznej, bo miejsce jest odległe, płaskie i można tam dojechać samochodem.

stacja patagonia2

“Miejsce musiało mieć połączenie drogowe i światłowodowe a także być w izolacji od reszty świata” – powiedział Felix Menicocci, Sekretarz Generalny Narodowej Komisji Kosmicznej Argentyny.

Doskonałe relacje pomiędzy Chinami i Argentyną podczas sprawowania rządów Cristiny Fernandez de Kirchner zepsuły się nieco, gdy w grudniu (2015 r.) zamienił ją na stanowisku prezydenckim Macri.

Wcześniej w tym tygodniu (marzec, 2016), argentyński okręt wojenny zatopił chiński kuter rybacki, który dokonywał nielegalnych połowów na wodach międzynarodowych.”

Artykuł ten stawia wizytę Baracka Obamy w Argentynie i jego obecność w Bariloche w nieco innym świetle. Mimo iż miejsce to wywołuje żywiołowe skojarzenia z niemieckimi weteranami wojennymi ( 🙂 ), to być może cel wizyty jest zupełnie inny, niż odgrzewanie sentymentów z połowy zeszłego wieku. Przede wszystkim nowy prezydent Macri w porównaniu do pani de Kirchner jest o wiele bardziej proamerykański. Już na początku swojej kadencji ugiął się pod naciskiem światowych banksterów i Argentyna zaczęła spłacać swoje długi, które leżały odłogiem przez wiele lat i wielu ekspertów uznawało je za bezpowrotnie stracone. Poza tym pani de Kirchner w swojej polityce wyraźnie sterowała w kierunku krajów BRICSA widząc w tym jedyny sposób aby przeciwstawić się amerykańskiej hegemonii politycznej i ekonomicznej.

chiny-argentyna

Kraje BRICSA budują własny system clearingu finansowego, który jest niezależny od USA i Chiny jako gigant ekonomiczny są tu najważniejszym partnerem. Stąd także kooperacja tych krajów w dziedzinie eksploracji przestrzeni kosmicznej, gdzie Chiny poczynają sobie coraz śmielej. Chiński łazik wędruje w tej chwili po powierzchni Księżyca i kto wie co napotkał na swojej drodze… NASA co prawda nigdy otwarcie nie potwierdziła istnienia na Księżycu czy na Marsie śladów bytności jakiejś obcej cywilizacji, ale wielokrotnie dawała do zrozumienia, że jest tam coś więcej, niż kupa sterylnych i jałowych kamieni. Można jedynie spekulować dlaczego tak się stało. Nie zapominajmy, że to właśnie byli (?) naziści stworzyli NASA jaką znamy i amerykański program kosmiczny. Być może ceną za to był dostęp do wszystkiego co uda się znaleźć poza naszą planetą. Jak inaczej wytłumaczyć entuzjazm i ochotę z jaką byli SS-mani zaczęli służyć nowym panom? Ci którzy znają moje poglądy, które zresztą często wygłaszam publicznie wiedzą, że nie zgadzam się z tym, że potęga nazistów została złamana w maju 1945 r. i uważam, że dziś mają się oni lepiej (kolejna generacja) niż kiedykolwiek.

patagonia

Argentyna przez lata nie tylko dawała bezpieczny azyl nazistom – być może z samym Hitlerem i Bormannem na czele – ale także pozwalała na kontynuowanie rozmaitych tajemniczych badań naukowych, o których rozpisywałem się w poprzedniej edycji NA. Nie można być wcale pewnym, że tego rodzaju aktywność zakończono raz na zawsze wraz z upadkiem Juana Perona. Argentyna ma wg obecnej umowy wykorzystywać 10% czasu pracy chińskiej stacji w Patagonii, co każe zastanowić się kto, w jaki sposób i do jakich celów będzie ten wyrafinowany sprzęt wykorzystywał? Czy to oznacza, że tajemnicze badania na terenie Argentyny nadal są kontynuowane i ktoś potrzebuje chińskich anten do swoich celów? Brzmi to trochę jak lekka fantazja, ale z drugiej strony dosyć leniwy prezydent Obama nie fatygowałby się osobiście jechać aż na koniec świata, żeby pogratulować zwycięstwa nowemu argentyńskiemu prezydentowi… Na dodatek tuż po oficjalnej wizycie w Buenos Aires BHO zaszył się w San Carlos de Bariloche, co pozwala na pełną dyskrecję przy spotkaniach z osobami, które nie chcą widzieć swoich nazwisk w oficjalnym protokole dyplomatycznym. Miejsca tego nie udało się spenetrować nawet osławionemu Mossadowi. To czyni całą tą historię ogromnie ciekawą i jest (być może) kontynuację tego, co z pozoru umarło śmiercią naturalną (co w przypadku wojennych nazistów, trzeba rozumieć dosłownie). Czas to pokaże. (albo i nie 🙂 )

KosmosUFO i ET

W

“Huffington Post” opublikowano artykuł: “Audio Recording Document “Weird Music” Heard By Apollo Astronauts on Far Side of Moon” (“ Nagranie austronautów z Apollo udokumentowało, że słyszeli oni “dziwną muzykę” po Ciemnej Stronie Księżyca”)

Był rok 1969, dwa miesiące przed historycznym lądowaniem Apollo 11 na Księżycu. Apollo 10 wszedł na orbitę dookoła Ksieżyca i nad tzw. Ciemną Stroną Księżyca – niewidoczną z Ziemi, na dobrą godzinę stracił kontakt z Ziemią. Lot odbył się bez większych przygod i w oficjalnym raporcie zapisano, że wszystko odbyło zgodnie z planem. Załoga Apollo była zakoczona, gdy nagle w słuchawkach pojawił się dziwny, przypominający muzykę dźwięk. Nie byli nawet pewni, czy zapisać to wydarzenie w raporcie z lotu. Z artykułu w HP wynika, że zapis i nagranie tego, co słyszano w Apollo 10 zostało wysłane na Ziemię w postaci zrzutu danych, gdy kapsuła Apollo opuściła przestrzeń nad Ciemną Stroną Księżyca. Zapis i nagranie odtajniono dopiero w 2008 r. a media zaczęły o tym wydarzeniu pisać dopiero teraz.

Ostatnio emitowany na Kanale Naukowym serial dokumentalny pt: “NASA Unexplained Files” (“Niewyjaśnione akta NASA”) dodał do tej historii jeden znaczący szczegół. Kiedy astronauci szybowali swoją kapsułą nad Ciemną Stroną Księżyca, bez możliwości komunikacji z Ziemią usłyszeli dziwny dżwięk, przypominający raczej muzykę niż elektroniczne szumy tworzone przez urządzenia pokładowe. Slyszeli go wszyscy astronauci i jak sami przyznają nigdy w życiu nie przydarzył im się podobny przypadek. Kiedy łączność z Ziemią została przywrócona, astronauci nie byli pewni czy poinformowac o tym wydarzeniu Kontrolę Lotów.

Astronauta Al Worden z Apollo 15 komentując w programie to wydarzenie stwierdził, że załoga statku kosmicznego jest przyzwyczajona do różnego rodzaju dźwieków w swoich słuchawkach. Ten dżwięk był jednak czymś innym i wnioskiem Wordena było to, że sygnał – skoro dobiegał z Ciemnej Strony Księżyca – to musi tam coś być, co go emituje. Dodał od razu że NASA miała prawo usunąć tą informację z oficjalnego dziennika pokładowego lotu uznając, że jest to w publicznym interesie. Sygnały nie mogły pochodzić z Ziemi, bo Księżyc swoją masą blokuje wszelki kontakt radiowy.

Apollo-10-LOGO1969 r był szczytowym rokiem kosmicznego wyścigu pomiędzy USA i ZSRR. Każda informacja miała swoje znaczenie i dlatego nagranie dziwnych dźwięków jakie usłyszeli astronauci z Apollo 10 oznaczono klauzulą “poufne”. Ujawniono je w 1973 r., ale w czasach kiedy nie byłó jeszcze internetu nikt tak naprawde nie wiedział o ich istnieniu. Dopiero w 2012 zapisano je cyfrowo i stały sie przez to szeroko dostępne. Poproszony o komentarz jeden z uczestników lotu Gene Cernan powiedział:

“Nie pamiętam aby ten incydent podekscytował mnie tak mocno, żebym wziął go serio pod uwagę. Były to prawdopodobnie zakłócenia radiowe. Jeśli uznalibyśmy że jest to coś wiecej, umieścilibyśmy to w raporcie po locie. W ogóle nie braliśmy tego pod uwagę. Mieliśmy w historii wiele incydentów, gdzie chłopaki, ktorzy polecieli w kosmos widzieli i słyszeli rzeczy, których nie potrafili zidentyfikować.”

Kiedy posłuchać nagrania, które towarzyszyło artykułowi to “muzyka” rzeczywiście jest dziwna. Astronauci komentowali jej brzmienie przez całą godzinę, kiedy nie mieli możliwości na komunikację z Ziemią. Czym wiec była ta muzyka?

Back_side_of_the_Moon_AS16-3021Jeśli posłuchać transmisji (nie pojedyńczego sygnału) ze Słońca, można usłyszeć podobną dziwaczną muzykę. Radioastronomia słucha muzyki transmisji radiowych z gwiazd przez cały czas i być może to samo słyszeli astronauci w Apollo 10. Inna możliwość jest taka, że była to transmisja z Księżyca, któorą z jakiegoś nieznanego powodu można usłyszeć jedynie po jego ciemnej stronie. Wreszcie trzecia możliwość, którą sugeruje artykuł, że muzyka jest sygnałem który pochodzi z jakiegoś punktu znajdującego sie po Ciemnej Stronie Księżyca. Oznacza to, że sygnał został przez kogoś lub coś konkretnego wysłany i wokół tej możliwości niepokojąco blisko kręcą się tłumaczenia mediów.

Pytanie jednak brzmi: dlaczego akurat teraz postanowiono zainteresować tym wydarzeniem świat? Nie jest to przypadek i jest to prawdopodobnie jeden z elementów powolnego i starannie przemyślanego planu dotyczącego zagadnień przestrzeni kosmicznej, nowego napędu statków kosmicznych i technologii związanych z wykorzystywaniem ale i wytwarzaniem energii. Dlaczego akurat tą informacje wygrzebano z przeszłości? Być może chodzi o stworzenie atmosfery tajemnicy by zaintrygować ludzką ciekawość i przez to wzmóc rządzę i potrzebę zorganizowania załogowych wypraw w przestrzeń kosmiczną, aby sprawdzić zjawiska takie jak to, które przydarzyło się załodze Apollo 10. Sposób w jaki to wydarzenie jest rozgrywane sugeruje, że jest związane w przeszlości a może i obecnie z technologiczną a co się z tym wiąże z inteligentną obecnością kogoś na Księżycu. Można przyjąć, że muzyka, którą słyszeli astronauci, rzeczywiście brzmi bardziej spójnie i mniej przypadkowo niż transmisje z gwiazd. Tu trzeba pamiętać, że wiele starożytnych religii właśnie w gwazdach widziały miejsce, które zasiedlają bogowie – czyli istoty inteligentne i świadome o ktorych później w XX w pisał fizyk David Bhom. Oznacza to, że jesteśmy do czegoś przygotowywani. Takie istoty w kosmosie – jeśli nałożyć na nie model człowieka – to stworzenia socjalne i lubią się komunikować. Sygnał radiowy wysłany przez ogromne obszary przestrzeni międzygwiezdnej byłby raczej nieruchawy chyba, że ten ktoś mieszka gdzieś w kosmosie od milardów lat i ma czas na powolną konwersację z sąsiadami.

The_Dark_Side_Of_The_MoonByć może transmisja muzyczna z Księżyca została wysłana przez jakiś antyczny i automatyczny nadajnik. Kto wie? Na razie nikt jednak o tym nie wspomina mimo, że dla astronautów z Apollo był wystarczająco dziwny aby o nim nieustannie rozmawiać podczas lotu. Wyrażnie widać, że media nie chcą abyśmy brali pod uwagę gwiezdnej radio-transmisji. Chcą abyśmy myśleli o nadajniku i nadających. Ciekawe dlaczego?