Radio Paranormalium:
https://www.paranormalium.pl/2158,sluchaj

Na tropie tajemnic
Radio Paranormalium:
https://www.paranormalium.pl/2158,sluchaj
Polaraxa 12 okazała się prawdziwym wyzwaniem. Mimo, że z każdym kolejnym odcinkiem powinno być łatwiej, wciąż pojawiają się nowe trudności, które nazywam: „przygodami”. Tym razem najpierw posłuszeństwa odmówił mikrofon, którego software nie chciał rozpoznać a potem kiedy udało się wreszcie nagrać audio, to mp4-kę zaczynałem 5 razy, bo następny software się nagle kraszował – chyba nie dal rady wytrzymać tego o czym opowiadałem…..
12-sty odcinek Polaraxy znów serwuje całą kakofonię tematów z kosmicznymi na samym początku. Najpierw teoria na temat celu podróży samolotu kosmicznego X-37b w świetle zakładu pomiędzy szefami SpaceX i Boeing. Następnie teoria na temat trzęsienia ziemi w New Jersey i ewentualna rola CERN w tworzeniu takich zjawisk. Kolejny temat to exoplanety i astrogeologia a później Oumuamua, SETI i Black Knight.
Druga część audycji poświecona jest interesującym maszynom i technologiom. Maszyna Lachowskiego, Max Gerson, Hełmofon Boga i Gwiazda Pandory – wszystkie technologie idące pod prąd współczesnej nauki , ale osiągające zdumiewające efekty. Na koniec kilka słów o Patronite jaki założyłem i pytanie do wszystkich Słuchaczy co sądzą na ten temat. Zapraszam do odsłuchania audycji!
Polaraxa 11 nie przyszła łatwo, bo nieuchronnie nadciągająca zima już wydrenowała z energii. Z paniką myślę co będzie dalej 🙂 jednak póki co kolejny odcinek a w nim: pożary w Kalifornii i próba znalezienia zrozumienia tego zjawiska w szerszym kontekście, włączając w to smugi chemiczne i HAARPa. Łatwo wpaść w sidła teorii konspiracji a problem wydaje się być o wiele bardziej złożony – sięgający być może głębiej w historię tego stanu. W dalszej części audycji, kontynuacja tematu Korei Północnej i ewentualnej wojny jaką może przynieść . Dalej: odkrycie nowej , obiecującej exoplanety 111 lat świetlnych od Ziemi, odkrycie szczątków naszego praszczura w Afryce, ciąg dalszy śledztwa w sprawie użycia tzw. “broni dźwiękowej w hawanie na Kubie, doświadczenie dźwiękowe w którym każdy może wziąć udział i wreszcie na koniec nieco o nowym zawodzie jaki właśnie powstał w USA.
Prize całą audycję walczyłem z lekko zachrypniętym gardlem, co jest wyczerpujące energetycznie… mam nadzieję że może mi to ujdzie płazem. Zapraszam do wysłuchania i pozdrawiam wszystkich Słuchaczy!
Po dłuższej – bo aż tygodniowej – przerwie niełatwo jest wrócić w tworzący się rytm nagrań, ale nie ma lekko. W audycji: trochę narzekań i biadolenia nad losem, wojna z Kimem jest coraz bardziej nieunikniona i kilka spostrzeżeń na ten temat w związku z ustawieniem satelity Northrop Grumman na orbicie i spekulacje na temat ewentualnego powiązania z najnowszym bombowcem B-21 budowanym w tajemnicy przez tę firmę. Nowa mapa na Google Earth Strefy 51 pokazuje nieznany dotąd hangar, gdzie być może chowa się ten samolot. Następnie, kolejne ryzykowne podejście do teorii konspiracji tym razem dotyczącej lądowania na Księżycu. Było? czy może to wszystko ściema? Mój punkt widzenia na ten temat. Na koniec historia o Reptylianach w stanie Washington, gdzie już miało dojść do bitwy ale… No właśnie… Sami posłuchajcie. Dzięki za komentarze, łapki i subskrypcje! Bez tego nawet nie ma co myśleć o kolejnych audycjach, które już wchodzą w fazę produkcji!
PS. Mała errata. Samoloty, które wymieniałem powinny nazywać się F-117 Nighthawk i B-2 Spirit
Rychu zostawił świetny komentarz na YT, który pozwalam sobie tutaj zacytować:
Rychu
Odnośnie „latających skrzydeł”,”trójkątów”
Pierwszym był F117 ochrzczony bojowo w Panamie. To ten „kanciasty”
Masakrował obronę przeciwlotniczą Saddama w trakcie pustynnej burzy, oraz serbską, afgańską kilka lat później.
W Jugosławii stracono jeden egzemplarz, co do dzisiaj wykorzystuje armia antyamerykańskich hejterów (myląc je często z B2) oraz rosyjska propaganda.
Ostatnie misje bojowe to 2003 i druga wojna w Zatoce. Samolot odszedł na zasłużoną emeryturę kilka lat później z wynikiem ponad 2000 misji i jednym operacyjnie utraconym egzemplarzem. Odszedł, ponieważ US Air force użytkowało już …B2 oraz przyjmowało F22
B2 jest samolotem Stealth 2 generacji, ulepszonym F117. Jego istnienie było utrzymywane w tajemnicy blisko dekadę, a chrzest bojowy przechodził nad Jugosławią w 1999. Istniało 21 egzemplarzy, jeden utracono na Guam w trakcie startu.
Chris pisze o gigantycznym hangarze NG. Wypada tutaj dodać że rozpiętość skrzydeł B2 to…50 metrów.
B21 to następca B2, ma być kolejny raz ulepszoną wersją poprzednika i wejść do służby w połowie następnej dekady.
Eksperci są zgodni. Kim nie posiada niczego, co mogłoby powstrzymać współczesne B2, więc B21 nie jest niezbędnikiem.
Dodatkowo USA użytkuje od dekady F22 czyli supermyśliwiec w technologii Stealth w liczbie ponad 180 sztuk, oraz otrzymuje już pierwsze wielozadaniowce stealth F35. To wystarczająca siła by zmiażdżyć z powietrza Kima.
Problemem jest artylerią północy, czyli tysiące dział wymierzone w Seul oraz….Rakiety balistyczne Kima
Cała ta sytuacja z Kimem, jest skrajnie niebezpieczna i nasuwa wiele pytań jak i teorii spiskowych, które jeszcze zapewne tutaj sie niejednokrotnie pojawią. Dzięki za kolejną świetną audycję Chris!
Allen Dulles z pewnością był człowiekiem, który miał powody aby pozbyć się Kennedy’ego. Decydującym momentem w jego karierze, było wysłanie go w 1942 r. do Szwajcarii, jako szpiega OSS (poprzedniczka CIA). Dulles zamieszkał w Bernie przy Herrengasse 23, gdzie szybko urwał się wszelkie kontroli i zaczął prowadzić własną politykę zagraniczną. Lubię oglądać takie historyczne miejsca na Google Earth i była kwatera główna Dullesa w Bernie nadal jest na swoim miejscu. To te drewniane , solidne drzwi po prawej. Do dziś nie ma tam latarni, które Dulles załatwił aby usunąć, dzięki czemu wejście do willi było bardziej incognito.
Wszyscy jednak doskonale wiedzieli kim jest i z kim się spotyka. Niemcy wynajęli dom na przeciwko, żeby mieć wygodny widok na wejście do willi Dullesa. Służba Dullesa była agentami Abwehry i każdy worek ze śmieciami był szczegółowo przeglądany po drugiej stronie ulicy zanim został wyrzucony. Dulles pisał listy na maszynie przez kalkę zostawiając kopię listu dla siebie. Kalkę wyrzucał, którą później czytali Niemcy…
Święta nie sprzyjają audycjom, dlatego Polaraxa 8 z dużym opóźnieniem. W programie: trochę o Święcie Dziękczynienia i placku z dyni czyli zaczynamy od deseru. Następnie Wasze pytania: płaska Ziemia, gigantyczne drzewa czy może raczej kontrola umysłu? Czasami nie można chować głowy w piasek, stąd moja opinia na ten temat, ale każdy może mieć własną. W dalszej części audycji coraz aktywniejszy wulkanicznie i tektonicznie świat: Islandia, Kalifornia i Pola Flegrejskie. Na koniec wulkaniczna gleba doliny rzeki Matanuska na Alasce i kapusta wielkości Małego Fiata. Jak zawsze zapraszam!
Kolejna Polaraxa. Jak na razie czwarta i jest serią rozmaitych historii jakie w ostatnich dwóch dniach zwróciły moją uwagę. Omawiane są najnowsze zdjęcia jakie podobno zrobiono podczas tajemniczej wyprawy admirała Byrda na Antarktydę w 1946/47 r. Do tego najnowsze, sensacyjne doniesienia z tego kontynentu, wyprawa na sondzie Juno dookoła Jowisza, nieoczekiwane konsekwencje uderzenia asteroidy Chicxulub, zwanym zabójcą dinozaurów, historia małżeństwa Hillów, ich abdukcji opowiedzianej poprzez wirtualną rzeczywistość, implanty i przyszły Człowiek 2.0 i na koniec kilka słów o starości i poczciwym prawdziwku. Zapraszam!
Zapraszam na niedzielną “Paralaksę”! Czas zakończyć przedłużającą się podróż do Wenecji i spędzimy tą godzinkę w lagunie na godoli – oczywiście. Czas także ruszyć w stronę innych projektów, które mam nadzieję zaciekawią Was również. Konspiracja Wenecka, tworzy ośmiornicę, która obejmuje swoimi mackami ogromną część świata. Potrafi zmieniać kształt i kolory. Także doskonale się maskuje. Być może nie przypadkiem w najnowszej serii filmów o Bondzie to ona jest synonimem zła a sam film doskonale wenecką konspirację opisuje. Pierwsza instalacja nowego Bonda z Danielem Craigiem kończy się nawet w Wenecji i nie jest to przypadek. Oligarchowie, stare szlacheckie rodziny, agencje, politycy, dorobkiewicze i zwykli bandyci tworzą monstrualnego zmieniającego swój kształt potwora, który żyje na nasz koszt. Warto te filmy obejrzeć pod tym właśnie kątem – nie tylko dla przyjemności oglądania filmu akcji z przesadnymi efektami specjalnymi. Te efekty są przykrywką do interesujących informacji i wskazówek, które bardzo plastycznie pokazują realizację bardzo aktualnego hasła wolnomularzy: “Ordo Ab Chao” – z chaosu porządek. I nie jest to nasz porządek ale porządek narzucony, realizowany w myśl heglowskiej dialektyki, że należy kontrolować problem, stworzyć dla niego przeciwwagę i zaproponować rozwiązanie.
Audycja jak zawsze zrealizowana zostanie przez nieocenione Radio Paranormalium. Serdecznie zapraszam! Niedziela 05.11.17 godz. 18:00
Dziś fragment książki Jeffreya Lee pt: „God’s Wolf. The Life of the Most Notorious of All Crusaders Reynald de Chatillon” („Wilk Boży. Życie najbardziej zajadłego krzyżowca – Reynalda de Chatillon”). To kolejny obrazek z życia Wypraw Krzyżowych a także opis unikalnej akcji tytułowego Reynalda de Chatillon w samo serce islamu. Jest to epizod krótki, niezwykle gwałtowny a jednocześnie mało znany. Mam nadzieję, że ten fragment nasyci tych, którzy oczekiwali dawki historii w „Paralaksie” i się rozczarowali.
*********************************
Scena historii została przygotowana dla Pana z Keraku, by jeszcze raz zakłócić spokój coraz potężniejszego sułtana. Do swojego kolejnego występu, Reynald de Chatillion przygotował tajny plan, nad którym pracował od długiego czasu. Przygotowania zaczęły się conajmniej dwa lata wcześniej wraz ze ścięciem potężnych drzew i konstrukcją unikalnych okrętów niedaleko Morza Martwego. Reynald raz jeszcze chciał uderzyć w święte miejsca islamu. Jego wcześniejszy rajd na Tamya był zaledwie próbą, bitewnym rekonesansem dla kampanii o wiele bardziej dramatycznej i wśród muzułmanów budzącej trwogę. Reynald chciał dokonać czegoś, co było nie do pomyślenia coś, czego nie dokonał żaden chrześcijański władca ani przed nim ani po nim coś, co zapaliło płomień dżihadu na zawsze.
Port Aydhab, Nubia, grudzień 1182 r.
Trzy dziwne okręty powoli nadpływały ze wschodu. Dla obserwatorów na pustynnym wybrzeżu było jasne, że nie były to typowe małe dżilaby z Morza Czerwonego, zszyte ze sobą kokosowym włóknem i pokryte rekinim tłuszczem. To były smukłe okręty innej konstrukcji, z rzędami wioseł przybliżających je miarowo do lądu. Wszystkie były pomalowane na czarno jak noc. Za nimi podążała chaotyczna flotylla dodatkowych łodzi.
W gotującym się powietrzu pokrytego muchami, zrujnowanego portu odpoczywali pielgrzymi podążający do Mekki a kupcy z Indii, Arabii i Etiopii przestali się nagle targować i patrzyli na okręty z rosnącym zaskoczeniem. Nawet lokalni członkowie plemienia Beja, którzy byli niemalże nadzy, bo nosili tylko przepaski na biodrach, obserwowali nadpływającą groźną flotę z niepokojem.
Kiedy tajemnicze okręty przybiły do nadbrzeża, wyszło z nich coś jeszcze bardziej dziwnego – biali ludzie.
Widma te eksplodowały z okrętów jak gniew Boga. Byli zakuci w stal i nieśli przed sobą znak krzyża. W rękach trzymali obnażone miecze. Byli to krzyżowcy. Piraci. Ich wodzem był Reynald de Chatillon.
Nigdy wcześniej nie widziano w tych stronach białego człowieka. Beja, Hindusi i Arabowie uciekali w przerażeniu, gdy demoniczni najeźdźcy wycinali sobie drogę przez trzcinowe i koralowe chaty, grabiąc i zabijając. Kradli korzenie i kadzidło z Azji i Jemenu, ubrania i żywność z Egiptu. Przejęli niektóre ze statków łącznie z tymi, które były pełne pielgrzymów. Resztę spalili razem z wielkim stosem żywności, która była zaopatrzeniem pielgrzymujących do Świętych Miast.
W czasie, gdy ładowali swoje statki wielką ilością pereł, cynamonu, pieprzu, wonnościami i szafranem, mała grupa ruszyła na zachód przez pustynię, wzdłóż szlaku handlowego do miast w dolinie Nilu. W niekończących się piaskach Frankowie natknęli się na karawanę idącą z miasta Qus. Zrabowali dobra i zabili kupców, zostawiając ich kości, aby zbielały od pustynnego słońca wśród roślin zwanych jabłkami Sodomy.
Wprost z dymów płonących statków i towarów, czarne okręty popłynęły na wschód, zostawiając za sobą śmierć, ruiny i zgliszcza. Frankońskie diabły ruszyły przez Morze Czerwone, kierując się w stronę Arabii i wybrzeża Hejaz, krainy islamskich świętych miejsc – miast Kaaba, Mekka i miasta Proroka – Medyny. Rozpoczynała się najbardziej zuchwała kampania Reynalda de Chatillon.
Pomysł Reynalda był wyjątkowo bezczelny: chciał zaatakować od strony morza drogę pielgrzymki Hadżdż i Święte Miasta islamu. Jest to święta ziemia zakazana dla niemuzułmanów do dziś. Skalanie jej przez niewiernych wojowników było świętokradztwem nie do opisania i Reynald dobrze o tym wiedział. Kampanię rozpoczęto od niezwykłego wyczynu, którym było przetransportowanie gotowych elementów, z których zbudowano flotę, do Morza Czerwonego, gdzie żaden chrześcijański statek nie żeglował od 500 lat, od momentu kiedy stworzono islam. Działania prowadzono w kompletnej tajemnicy i było to logistyczne zadanie o ogromnej złożoności, które zajęło dwa lata zanim było gotowe. W nadbrzeżnych miastach musiano znaleźć statki rzeczne i zapłacić im tyle aby chciały popłynąć do Zajordanii. Okręty zbudowano z drewna z Moab i wypróbowano je na Morzu Martwym. Musiały być zrobione z elementów, które można było rozłożyć, przetransportować na wielbłądach do Aila, na samym początku Morza Czerwonego, potem złożyć je z powrotem i zwodować. Musiano zatrudnić żeglarzy, którzy potrafili obsługiwać statki i arabskich pilotów, którzy znali niebezpieczne wody Morza Czerwonego: jego płycizny i rafy. Trzeba było zaciągnąć setki najemników, ludzi bez strachu, gotowych na podróż przez obce i niebezpieczne morze. Beduini zgodzili się przetransportować okręty na południe przez pustynię. Aby ukryć to wszystko przed doskonale działającą siatką szpiegowską Saladyna, wszyscy zamieszani w operację byli zastraszani i przekupieni aby trzymać język za zębami.
Ernoul opisał ten projekt jako jedną z wypraw do Morza Czerwonego, gdzie wpadają rajskie rzeki:
“Na wybrzeżach tego morza, książę Reynald zbudował pięć okrętów. Kiedy były gotowe zwodował je i umieścił załogę rycerzy, giermków i zaopatrzenie po to, aby zbadać jacy ludzie żyją nad tym morzem. Kiedy wszystko było gotowe wyruszyli na pełne morze, ale od kiedy zniknęli za horyzontem nic o nich nie słyszano i nikt nie wiedział co się z nimi stało.”
Ale o ile wiedza geograficzna była w sposób oczywisty przydatna, ciężko jest sobie wyobrazić Reynalda w wyprawie odkrywczej, szukającego mitycznych rzek lub poszerzającego ludzką wiedzę. Reynald był człowiekiem swoich czasów, tak jak w przypadku hiszpańskich konkwistadorów w XVI w. to, co pchało go w nieznane miało bardziej konkretne motywy. Bernard Hamilton sugeruje, że kampania Reynalda była uderzeniem z południa, zsynchronizowanym z frankońską próbą odciągnięcia Saladyna od ataku na Mosul. Kiedy Reynald atakował ze strony Morza Czerwonego, w tym samym czasie hrabia Raymond uderzył na Basrę a król Baldwin na Damaszek. Taka strategia tłumaczy przedsięwzięcie, ale jeśli nawet wszystkie akcje były skoordynowane – przyniosły niewielki efekt.
“Zdobywają wioski, gdy my zdobywamy miasta”
miał powiedzieć Saladyn, komentując atak Baldwina na tereny dookoła Damaszku.
Tylko jeden z tych ataków miał znaczenie i tylko jeden jest pamiętany do dziś – i był to atak Reynalda. Jego kampania była zdecydowanie czymś więcej niż zwykłym atakiem – reprezentowała następny etap systematycznego zakłócania pielgrzymki Hadżdż przez Pana z Keraku i zawstydzenia Saladyna przez uderzenie na szlaki handlowe jego imperium z lądu i morza.
W 1181 r., zaatakował Tayma, odcinając lądową drogę karawanom i szlakowi Hadżdż z Syrii i Egiptu do Hejaz. W 1182 r., Reynald przeniósł swoją uwagę na szlaki morskie. Pierwszy muzułmański fort Aila został zmiażdżony. To mogło przynieść satysfakcję Panu Zajordanii bo Aila stała się oficjalną częścią jego lenna. Garnizon w Aila był bazą ataków na jego posiadłości. Okręty Reynalda malowane na czarny, zastraszający, piracki kolor, zostały złożone ponownie na wybrzeżu Morza Czerwonego. Dwa okręty pozostały w okolicy Aila blokując pobliski zamek na pustkowiach Ile de Graye. Trzy pozostałe popłynęły na południe wąską zatoką pomiędzy kamiennymi ścianami gór Synaju i Arabii. Nie jest jasne czy Reynald został na okrętach w Aila, czy prowadził większy dywizjon na południe. Znając Reynalda możemy być jednak pewni, że był on na pokładzie okrętu. Lubił dowodzić na czele, w samym gąszczu akcji i trudno go sobie wyobrazić rezygnującego z takiej przygody zwłaszcza, że była ona długo oczekiwaną zemstą.
Morze Czerwone lub dla muzułmanów Morze Qulzum od dawna było wolne od wrogów islamu. Efektem tego był – i o czym Reynald dobrze wiedział – brak muzułmańskiej marynarki wojennej, która stawiłaby opór jego piractwu. Nie było ku temu potrzeby przez 500 lat. W czasie, gdy płynęli na południe, bukanierzy Reynalda korzystali z elementu zaskoczenia. Bezkarnie przejmowali lub topili muzułmańskie statki towarowe lub wiozące pielgrzymów. Zniszczono lub zabrano conajmniej szesnaście jednostek i włączono je do pirackiej floty. Pstrokata banda rycerzy, knechtów, najemników, arabskich zdrajców najpierw przeprowadziła korsarski rajd na port Aydhab. Od kiedy Reynald przeciął drogi wiodące z Egiptu, ten zapomniany przez Boga punkt na pustkowiach wybrzeża Nubii, stał się głównym punktem wyjazdu Egipcjan na pielgrzymkę. Stąd cieknące dżilaby, przeładowane pielgrzymami, dokonywały ryzykownego przejścia do Jeddah, portu będącego najbliżej Mekki. Ze swoją flotą Reynald przeciął ruch morski tak samo skutecznie jak szlaki lądowe rok wcześniej. Tak jak statki przejęte na pełnym morzu, podczas przejęcia Aydhab, Frankowie zrabowali dwa duże statki pełne rozmaitych dóbr z Jemenu i statek pełen pielgrzymów.
A Aydhab to był tylko początek. Z wybrzeży Nubii czarne okręty, prowadzone przez arabskich pilotów, popłynęły przez Morze Czerwone do Arabii. Niektórzy uważają, że dopłynęły nawet do Adenu i na Ocean Indyjski, rabując po drodze co się da. Frankowie zawrócili wówczas na północ, plądrując porty wzdłóż wybrzeża Hejaz od Rabigh aż do al-Hawra, budując bazy na wybrzeżu, atakując wszystko w głębi lądu i dochodząc do wzgórz otaczających Medynę. Kampania ugruntowała strach jaki powstał rok wcześniej, kiedy zaczęła krążyć plotka, że Reynald chce zdobyć grób Proroka w Medynie i prawdopodobnie zabrać jego ciało. Wg Ibn Jubayr, który przejechał przez Aydhab kilka miesięcy po ataku krzyżowców:
“Dokonali oni wielu okropnych czynów nigdy nie słyszanych w islamie, bo żaden Rumi (chrześcijanin) nigdy nie dotarł do tego miejsca. Najgorsze co szokowało uszy, to bezkarność i profanacja z jaką chcieli wejść do Miasta Proroka – niech Bóg go zachowa i da mu wszystkie łaski – i chcieli zabrać go ze świętego grobowca. Taką mieli intencję i sami to rozgłaszali.”
Prawdopodobnie plan nie polegał na tym aby pogrzebać Proroka Mahometa na terytorium chrześcijańskim i zarabiać pieniądze na muzułmańskich pielgrzymach, którzy przybędą odwiedzić to miejsce. Reynald z pewnością nie planował niczego w tym rodzaju, chociaż jako pan Hebronu znał wartość ruchu pielgrzymkowego do grobu Abrahama. Plotki o niewiernych żołnierzach tak blisko świętych miejsc przerażały islamski świat, budując apokaliptyczny strach, który w słowach Qadi al-Fadila brzmiał:
“Koniec świat jest blisko, przepowiednia spełnia się i lada chwila ziemię pokryje mrok.”
Atak przypominał “Rok Słonia” wspomniany w Koranie, gdy w VI w.n.e. Abraha, chrześcijański władca Jemenu zaatakował Mekkę używając wojennych słoni. Wydawało się, że nie istnieją żadne ziemskie środki przeciwko niewyobrażalnemu atakowi Reynalda i muzułmanie modlili się o gniew Boga aby spadł na frankońskie diabły Reynalda i zniszczył ich plany tak jak to zrobił z Abrahą.
Przerażone władze w Kairze zareagowały szybko. Doświadczony admirał Husam al-Din Lu’lu’, skopiował pomysł Reynalda i przetransportował swoje okręty w kawałkach na Morze Czerwone. Egipska flota zaatakowała najpierw i pokonała okręty blokujące Ile de Graye. Niektórzy z Franków uciekli w dzikie wadi Synaju i starali się przeprawić przez pustynię, ścigani przez zmiennych i drapieżnych Beduinów. Następnie Lu’lu’ popłynął dalej w poszukiwaniu piratów Reynalda, doganiając ich na wybrzeżu Hejaz w al-Hawra. Lu’lu odkrył tam, że większość Franków znajduje się w górach dookoła Medyny,
“prowadzonych przez Arabów, większych bezbożników i hipokrytów niż Frankowie.”
Od lokalnego plemienia Lu’lu zażądał koni i ruszył w desperacki pościg. Jego ludzie zawiesili sakiewki ze srebrem na swoich włóczniach, aby przeciągnąć na swoją stronę Beduinów prowadzących Franków. Po dłuższej zabawie w kotka i myszkę muzułmanie wytropili krzyżowców i przez pierwsze 5 dni prowadzono walki podjazdowe w oczekiwaniu na główne siły. Krzyżowców dogoniono w pustynnym kanionie. W końcu udało się muzułmanom otoczyć Franków w suchej dolinie, o dzień drogi od Medyny. Odbyła się tam gwałtowna bitwa, w której zwyciężyły przeważający siły muzułmańskie. Niektórzy jeźdźcy uciekli w góry, ale 170 wciąż broniących się Franków negocjowało z Lu’lu’ kapitulację pod warunkiem zachowania życia. Lu’lu’ mówił później, że zabił lub schwytał wszystkich Franków. Ci, którzy poszli do niewoli, nie mieli co liczyć na łaskę Saladyna. Jego wezyr – Qadi al-Fadil zacytował Koran:
“ Niewierzących zaprowadzić trzeba całym tłumem do piekła”
Reynald uderzył mocno i boleśnie. I znów osiągnął sukces obniżając prestiż Saladyna i poddając pod wątpliwość jego kwalifikacje do bycia obrońcą Hadżdż. Sułtan martwil się, że jeśli przydarzy mu się to ponownie “oskarżą nas języki na wschodzie i zachodzie” Nie mógł ryzykować ponownej kompromitacji.
“Świat musi się oczyścić z brudu powietrza, którym oddychali.”
Sułtan zarządził, żeby zabić wszystkich pojmanych. Jego brat al-Adil, gubernator Egiptu poddał ten rozkaz pod wątpliwość. W jego pojęciu łamało to islamskie prawo, bo więźniom dano dach nad głową i przez to ich życie było chronione. Wg Imada al-Dina, Saladyn postawił na swoim argumentując, że niewierni znają teraz linie żeglugowe Morza Czerwonego i drogi do Świętych Miast. Muszą zostać ścięci do ostatniej głowy.
Szokująca akcja Reynalda pozostała jedyna w swoim rodzaju od początku istnienia islamu, gdzie niewierni zaatakowali Hejaz. Ponad 800 lat później, założyciel al-Kaidy – Osama bin Laden, wydał wojnę Ameryce i jej sojusznikom z prostego powodu obecności niemuzułmańskich żołnierzy na arabskiej ziemi. Realne, militarne zagrożenie świętych miejsc ze strony Reynalda odbiło się wielkim echem na wszystkich muzułmanach, zwiększając liczbę ochotników gotowych na dżihad i radykalizując umiarkowanych i kłótliwych wodzów islamskich skłaniając ich do zjednoczenia się przeciwko Frankom. Emirzy Zengid – sprzymierzeni z krzyżowcami, byli zawstydzeni, że mają za sojuszników ludzi dokonujących zbrodni przeciwko islamowi.
Na długo przed tym, zanim rozgniewani dżihadyści zaatakowali mieszkańców Chicago w 2010 r., pierwszymi, którym dane było posmakować muzułmańskiej zemsty za atak Reynalda byli złapani piraci. Rozkaz Saladyna został wykonany w całej swojej rozciągłości. Dwóch ludzi zostało złożonych w ofierze jak zwierzęta, ich gardła podcięto na oczach tłumu pielgrzymów idących w Hadżdz do Mekki. Inni zostali publicznie ścięci w Kairze i innych miastach należących do Saladyna. Rozkazał on wykonanie egzekucji religijnym uczonym, przez co była ona jeszcze bardziej makabryczna. Ich brak umiejętności w posługiwaniu się bronią przedłużał agonię skazańców. Ibn Jubayr widział niektórych Franków paradujących przez szpaler tłumu na ulicach Aleksandrii, jadąc na wielbłądach twarzą do ogona i siedząc na kolcach i rogach. Był to spektakl szarpiący serce współczuciem i politowaniem.
Saladyn wpadł furię, gdy dowiedział się, że przeklęty Reynald, wódz świętokradczego ataku uciekł. Jeśli był razem z flotyllą w Rabigh musiał uciec tuż przed ostateczną bitwa z Lu’lu, być może jeszcze wtedy, gdy pojawiły się egipskie okręty, lub w czasie pościgu przez góry. Reynald powrócił do Palestyny w marcu 1183 r.
W swoim gniewie Saladyn przysięgał, że jeśli znów Reynald znajdzie się pod jego władzą, to zabije go osobiście gołymi rękami.
Jutro będę na bardzo interesującej prelekcji na temat amerykańskich megalitów. Tylko w Nowej Anglii naliczono ich ponad 300! Akademicy uważają, że wiele z nich to piwniczki zbudowane przez Indian, żeby zimą przechowywać kukurydzę i brukiew… Ci sami Indianie żyli w lichych wigwamach i jakoś nie wpadli na pomysł, żeby zbudować sobie coś solidniejszego na zimę. Co innego brukiew. Wiadomo – bez brukwi nie da się żyć!
Konstrukcje te przypominają do złudzenia wiele europejskich dolmenów i innych tajemniczych budowli. W mojej okolicy, pól godziny jazdy samochodem na północ, w górach zwanych – nomen-omen – Piramidowymi (!) Stoi 72 tonowy głaz prezyzyjnie ustawiony jak na żyroskopach, na trzech mniejszych kamieniach. Skała nawet nie pochodzi z góry na której stoi od niepamiętnych czasów! W jaki sposób coś takiego zostało przywleczone, przez las, przez strome, kamieniste, pełne gołoborzy zbocza? I czemu to miało służyć? Jeśli poszperać wokół Tripod Rock – bo tak jest nazywany kamień – można znaleźć kilka następnym, mniejszych, ale zbudowanych w podobny sposób – struktur. Byłem tam wielokrotnie i widok potężnego kamienia na trzech małych nóżkach nigdy mi się nie znudził. Całość sprawia wrażenie, że jest obserwatorium astronomicznym, bo kamienie są zorientowane wobec gwiazd na niebie. Las dookoła jest ogłuszająco cichy i idąc przez góry ma się trochę niemiłe wrażenie, że coś się tu czai, coś żyje w tych kamieniach. Gdy jednak znaleźć się w okolicy Tripoda wszystko się gwałtownie zmienia. Zazwyczaj słychać śpiew ptaków a w krzakach buszują wiewiórki ręgowce – znane tu jako chipmunki. Wkracza się w rodzaj jakiegoś świętego miejsca… Niektórzy odbierają je intuicyjnie i podczas równonocy wieczorem zaczynają się tam zbierać zakochane pary – mam nadzieję, że każdy domyśla się w jakim celu 🙂 Ale buszując po krzakach trzeba uważać, żeby nie nadepnąć na śpiącego grzechotnika, a tutejsza, leśna odmiana ma naprawdę imponujące rozmiary – zwłaszcza spotęgowane strachem.
Piątkową prelekcję będzie prowadził Glenn Kreisberg – ekspert w dziedzinie amerykańskich megalitów człowiek, który współpracował z Hancockiem w jego ostatnie podroży po Ameryce, gdzie Graham zbierał materiały do swojej następnej książki. Niesamowite jest rownież miejsce w którym odbędzie się prelekcja. Jest to CoSM _ Chapel of Sacred Mirror – Kaplica Świętych Zwierciadeł. Miejsce należało kiedyś do znanego malarza ezoterycznego – Alexa Greya. Dziś służy ludziom poszukującym odpowiedzi na własne pytania, jakiej nie znaleźli w podręcznikach szkolnych i akademickich. Jest to piękna willa, którą odwiedzałem wiele razy i często zostawałem tam na noc w eleganckim, wiktoriańsko urządzonym pokoju po to, aby – tak jak np. w przypadku kiedy dzień wcześniej dawał tam prelekcję Hancock, móc się do niego dosiąść z talerzem jajecznicy i kubkiem kawy na śniadaniu i pogadać o zaginionej cywilizacji i innych sprawach. W Kaplicy zostawia się buty na zewnątrz i przyjemnie jest przemieszczać się po przytulnych pokojach, w otoczeniu obrazów Greya, rozmaitych magicznych bibelotów, tysięcy książek a wszystko w mistycznej atmosferze. Nikt niczego nie pilnuje ani nie filmuje. Miejsce broni się samo a gdyby ktoś spróbował innej drogi….. hmmmmmm. Poważny, życiowy błąd… Żyjące tu duchy zawsze kogoś takiego znajdą. Gdyby ktoś teraz uśmiechał się pod nosem, sądząc, że to zabobon to niech zada sobie jedno, zasadnicze pytanie: jak to się stało, że magia, rytuały i obrzędy są stosowane do dziś? Odpowiedź jest prosta: bo działają….
Będzie to na dodatek weekend tuż przed Halloween, kiedy chłodne noce aż iskrzą od ilości duchów, spieszących pozałatwiać swoje wszystkie ważne, ziemskie sprawy… Dobrze jest mieć wówczas przy sobie liść bobkowy i korzeń dzięgla w czerwonej sakiewce… Tak na wszelki wypadek 🙂 COSM z pewnością będzie w przyszłości tlem do jakiegoś filmiku albo po prostu pospacerujemy tam razem. Będę filmował prelekcję, ale nadal nie mam mikrofonu i paru gadżetów (extra światło) wiec na razie z YT nici. Ale co się odwlecze to nie uciecze. poniżej, króciutki filmik, który zrobiłem telefonem pokazujący podpórki Tripod Rock
A dla ciekawych link do CoSM: http://cosm.org
P.S.: A na spotkaniu taka oto radosna niespodzianka!
Od dawna podejrzewano, że Amazonia być może kryje w swoim gąszczu śladu po jakiejś nieznanej, prehistorycznej kulturze. Szukano ich całymi latami i kiedy wydawało się, że trzeba się pogodzić porażką, natrafiono na coś niezwykłego. Nikt nie spodziewał się znaleźć w Amazonii aż tak dużego znaleziska. Kopiec znany w okolicy pod nazwą Montegrande zajmował sobą u swojej podstawy hektar ziemi i był wysoki na pięć pięter. Stoi dziś wśród poletek ryżowych i pastwisk niedaleko peruwiańskiego miasteczka Jaén. Mimo, że porastała go bujna roślinność i okoliczni mieszkańcy uważali go za naturalne wzniesienie, kilku archeologów, którzy dotarli w ten zabity dechami kawałek świata, od razu dostrzegli w nim zarys kopca usypanego czyimiś rękami. Miał strome zbocza i był okrągły. Poza tym w okolicy nie było podobnych wzgórz.
Kiedy archeolog Quirino Olivera rozpoczął prace wykopaliskowe na kopcu Montegrande w 2010 r., odkrył że jest on nie tylko większy niż sądzono, ale i znacznie starszy niż zakładano. Kiedy usunięto roślinność, już po pierwszym zanurzeniu łopaty od razu znaleziono szczątki ceramiki pozostawionej tu na przestrzeni 1000 lat. Kiedy zaczęto kopać głębiej – nie znaleziono już więcej ceramiki, ale za to odkryto architekturę tworzoną na dużą skalę. Archeolodzy odkopali fragment długiej, półokrągłej ściany o 3 metrach wysokości, pokrytej beżowym gipsem, która kończyła się schodami zrobionymi z wielkich głazów, których szczeliny wypełniono gliną. Wykopaliska w latach 2012-2016 odkryły szeroką platformę na wschodniej ścianie kopca, która stała na wprost miejsca, w którym wschodziło Słońce. Głębokość i forma budowli a także brak ceramiki wskazywal, że kopiec został stworzony w tzw. okresie przedceramicznym, ok. 3000 lat temu. Kopiec takich rozmiarów mogła stworzyć jedynie złożona i dobrze zorganizowana społeczność, bo budowla na tą skalę wymagała dużej grupy roboczej, którą trzeba było wyżywić, co wiąże się z doskonale zorganizowanym i prowadzonym na dużą skalę rolnictwem. Historycznie 3000 lat temu, w tej części Ameryki Południowej zamieszkane było głównie wybrzeże Pacyfiku. Ludzie nie dokonywali jeszcze ekspansji wgłąb lądu: w Andy i do Amazonii. Odkryty kopiec daje jednak obraz starożytnej, solidnej i dobrze zorganizowanej cywilizacji. Nic równie podobnego nie odkryto do tej pory w tej części Peru. To, co odkryto tworzy obraz miejsca kultu i monumentalnej architektury cywilizacji żyjącej w Amazonii. Pytanie brzmi: czy była to wyjątkowa i jedyna taka grupa żyjąca w tym miejscu? Czy też historia Amazonii z tamtych lat wygląda zupełnie inaczej niż do tej pory sądzono?
Do tej pory uznawano, że w amazońskiej puszczy nie mogła istnieć żadna zaawansowana cywilizacji z jednej, prostej przyczyny. Gleba jest tam licha i nie jest w stanie podtrzymać na dłuższą metę upraw rolniczych. Uważano, że ludzie przemieszczali się, wypalając po drodze całe połacie dżungli, aby móc zasiać swoje uprawy. Kiedy ziemia stawała się jałowa – ludzie wędrowali dalej. Nikt do tej pory nie znalazł w Amazonii przykładu architektury tworzonej w dużej skali co potwierdzało założenie, że Amazonia była rzadko zaludniona, bez miast i z minimalną ilością pozostawionej po sobie kultury materialnej. Hiszpanie, którzy dotarli tu jako pierwsi Europejczycy pisali jednak o miastach w dżungli, gęsto zaludnionych wsiach i flotyllach łodzi rybackich na rzekach. Przekaz ten uznano za kłamstwo i zmyślenie. Taką wizję promowała w latach 40-tych XX w., znana archeolog Betty Meggers, która prowadziła w Peru badania finansowane przez…. Smithsonian Istitution (!)
W latach 70-tych peruwiańska archeolog Ruth Shady Solis prowadziła wykopaliska w czterech stanowiskach niedaleko miasteczka Bagua, 50 km na wschód od Jaén, odkrywając ślady uprawy ziemi i niewielki kawałki ceramiki, ale oprócz czterech skromnych kopców nie znaleziono tam nic interesującego. Inny badacz – Felipe Rojas Ponce – znalazł w dżungli precyzyjne wyrzeźbione w kamieniu wielkie misy – było to niedaleko Huayurco, na styku rzek Chinchipe i Tabaconas. Oprócz mis nie znaleziono nic intrygującego. Amazonia traktowana była jako antyteza rozwoju kulturowego, gdzie ludzie próbujący się tu osiedlić dokonywali poważnej pomyłki starając się tu zostać i przetrwać. Mimo to, po odkryciach potężnych budowli ziemnych w Boliwii i sieci starożytnych dróg w Brazylii obowiązująca teoria pani Meggers zaczęła się powoli kruszyć.
Przez siedem lat prowadzonych przez Olivere wykopalisk ustalono, że piramida Montegrande była tworzona w przynajmniej ośmiu etapach, zaczynając od okresu przedceramicznego ok. 1000 r.p.n.e. i kontynuując budowlę przez ponad tysiąc lat. Niedaleko Huayurco, nad gęsto porośniętym brzegiem rzeki, 60 km na północ od Jaén, (gdzie w latach 60-tych kopał Rojas Ponce) dr Ryan Clasby z Yale University znalazł w 2010 r. ślady osiedla, które istniało tu bez przerwy przez 800 lat i ustalił datę jego założenia na ok. 800 r.p.n.e. Odkrył on rolne tarasy, budynki i przedmioty jakie nabyli mieszkańcy osiedla handlując z innymi ludami. Osiedle musiała zamieszkiwać duża grupa ludzi. Domy ustawiano w stylu amazońskim – wzdłuż rzeki – nie tak jak w Andach, gdzie budowano osiedla na planie koła. Odnalazł on także mierzącą sobie 2 metry ścianę, którą zbudowano 1500 lat wcześniej zanim przybyli tam Hiszpanie. Nie można więc patrzeć na tych ludzi jak na społeczność prymitywną, ponieważ posiadali zaawansowaną wiedzę, którą wykorzystywali do zmiany miejsca w którym żyli. Wiedza powstaje przez wieki, więc nie mogli przemieszczać się z miejsca na miejsce i żyć w domkach z trawy a potem ruszać dalej, gdy ziemia stawała się jałowa.
Kopiec Montegrande ma jeszcze jeden interesujący element. Niedaleko szczytu, 60 cm pod jego powierzchnią Oliveira znalazł olbrzymią ilość kamieni ułożonych w spiralę o szerokości 12 metrów. Kamienna spirala wije się dookoła kopca jak wielki wąż. Jej koniec skręca ostro i tworzy kamienne wgłębienie. We wgłębieniu znaleziono popiół, który być może pochodzi z rytualnego ogniska. W 2016 r. Olivera zaczął usuwać te kamienie i znalazł pod popiołem grubą kolejną warstwę kolejnych kamieni i podejrzewa, że pod nią znajduje się grobowiec, położony w samym centrum kopca.
Pierwsza myśl jaka uderzyła Olivere, gdy odkrył kamienną spiralę było to, że jest to ogromny instrument astronomiczny. Spirala mogła symbolizować drogę jaką pokonują poruszające się nad głową ciała niebieskie. Zauważył także że koniec spirali znajduje się w miejscu, gdzie Słońce, w określonej porze roku, wschodzi zza odległych gór. Tylko jedną podobną do tej spiralę znaleziono do tej pory w Amazonii. Kilka lat wcześniej, podobną, lecz znacznie mniejszą kamienną spiralę znaleziono w miejscu zwanym Santa Ana-La Florida, leżącą ok. 160 km od Jaén. Olivera uważa, że spirale były częścią starożytnego ołtarza.
Clasby znalazł inną interpretację dla kamiennych spiral na Montegrande i Santa Ana-La Florida. Uważa on, że reprezentują one wizją jaką uzyskuje się po przyjęciu środków halucynogennych. Wiadomo jest dziś, że tak w Andach jak i Amazonii podczas rytuałów zażywano psychotropy. Starożytny szaman zażywał wyciągi z takich roślin jak vilca czy San Pedro a być może nawet ayahuascę – najpierw mielono pieczone ziarno z drzewa vilca, które później wdychano, by potem zażyć sukulenty a na koniec gotowano liany zmieszane z liśćmi krzewu chacruna tworząc halucynogenny napój. Substancje te zażywane są do dziś tak przez tubylców jak i ciekawych nowych doznań turystów.
Ludzie, którzy zażywali te trzy środki na raz zazwyczaj wymiotowali i mieli rozwolnienie i towarzyszyły temu wizje, dźwięki, halucynogenna błogość a w niektórych przypadkach wizje wprost z horroru. Szaman śpiewali roślinom aby wzmocnić ich działanie. Halucynogenny trans jest zazwyczaj wewnętrznym przeżyciem, w którym człowiek uzyskuje wiedzę na temat własnych problemów czy chorób. Czasami cała osada zażywała ayahuascę, czasami robił to tylko szaman. W większości przepadków tylko część ludzi w wiosce decydowała się na taką podroż. Clasby uważa, że jeśli w centrum piramidy istnieje grobowiec, to należy on do najwyższego kapłana lub szamana, który przedawkował z narkotykami po to, aby zobaczyć przyszłość.
Różni ludzie widzą rożne rzeczy gdy zażywają amazońskie zioło. Jednak najczęstsza wizją w takich seansach jest wizja spirali. Na początku wiruje jaskrawe światło, które zamienia się w postać zwierzęcia – np. skręconego węża. Clasby przekonał się o tym, gdy sam zażył ayahuascę, która jest w Peru legalna. Halucynogeny pozwalają zobaczyć całą bogatą kosmologię, którą przedstawiono na kamiennej spirali. Wciągnięcie nosem pyłu z vilca ma efekt podobny jak zażycia LSD lub meskaliny. Amazońskie narkotyki przyjęło wielu naukowców i każdy z nich uważa, że było to niezwykłe doświadczenie, pozwalające im dostrzec to, co wcześniej nie rzucało im się w oczy jak np. porządek geometryczny elementów budowli. Niemiecki antropolog Christian Ratsch badał w 1996 r. kamienną spiralę w Chavín de Huántar w północnych Andach. Po zażyciu lokalnych narkotyków dostrzegł geometryczną panoramę jaką tworzył kamienny wąż.
Kiedy ludzie z Montegrande budowali swoją kamienną spiralę ok. 1000 r.p.n.e. Chavín de Huántar było znanym centrum spirytualnym, które ściągało pielgrzymów z terenu północnych Andów, wpływając na rozwój całego regionu. Halucynogenne wizje były najważniejszą częścią religijnego uniesienia i iluminacji jaką tu przeżywano. Chavín de Huántar leży w Andach ok. 500 km od Jaén. Posiada on szereg tuneli, wież i setki kamiennych petroglifów przedstawiających ponadnaturalne ludzko-zwierzęce hybrydy. Większość tych petroglifów przetrwała nietknięta do dziś. Badania nad tymi wizerunkami prowadzone na Yale University wykazały, że obrazy wyryte w skale przedstawiają kolejne stadia narkotycznego transu. Niektóre z nich przedstawiają człowieka zamieniającego się w jaguara lub węża a nawet połączenie obu tych zwierząt. Za każdym razem przy nozdrzach postaci malowano długie paski, co przedstawia śluz jaki wydostaje się z nosa po zażyciu pyłu z vilca. Wyrzeźbiono również wybałuszone oczy i szaleństwo na twarzach. Archeolodzy znaleźli w Chavín de Huántar moździerze do mielenia nasion vilca i łyżeczki którymi podawano pył do nosa.
Kult jaki rozwijał się w Chavín de Huántar oparty był o narkotyki rosnące w Amazonii. Vilca rośnie na nizinach i musi być sprowadzana w góry, prawdopodobnie razem z piórami i skórami zwierząt, ale żaden z tych organicznych materiałów nie przetrwał do naszych czasów. Badacze w Chavín de Huántar odkryli kamienne misy ozdobione wizerunkami ryb i węży pochodzącymi z Amazonii – identyczne z tymi znalezionymi w Jaen, co jasno pokazuje kontakty pomiędzy tymi dwoma miejscami. Rzeka Marañón jak autostrada płynie prosto z Chavín de Huántar do Montegrande. Razem z ziołem do Chavín de Huántar sprowadzano symbole i wizerunki jaguarów i małp, wyrzeźbione w kamieniu. Zwierzęta te nie przetrwałyby w surowym klimacie gór. Wygląda na to, że kultura Chavín de Huántar mocno bazowała na religii i ceremoniach ludzi żyjących u stóp Andów, w górnej Amazonii.
Inny naukowiec z Yale – Richard Burger odwiedził kamienną spiralę z Montegrande zanim zmuszono Oliverę do zasypania ziemią miejsca i postawienia tam 24 godzinnej straży, aby chroniła wykopalisko a także budowę dachu nad kopcem. Burger nie jest do końca przekonany, że spirala symbolizuje halucynogenną wizję. Może być np związana z kształtem kamiennych wirów i wodospadów o podobnym kształcie. Jest oczywiste, że narkotyki były istotnym elementem ceremonialnej religii w Andach, bo dawały ludziom zrozumienie rzeczy funkcjonujących ponad zdrowym rozsądkiem. Narkotyki mogły odgrywać rolę w przepowiadaniu przyszłości i tłumaczeniu zdarzeń z przeszłości.
W wykopaliskach Santa Ana-La Florida, Valdez odkrył osadę, w której znaleziono 20 kamiennych kręgów, z których każdy miał 12 metrów średnicy, wklęsłe centrum i ceremonialną platformę ustawioną w kierunku rzeki. Czegoś takiego nie budowano w prymitywnych indiańskich wioskach. Wioskę zbudowano w miejscu, gdzie łączą się dwie rzeki – tam, gdzie miała się objawiać kosmiczna energia. Valdez pracuje dla Research Institute for Development w Paryżu. Uważa on, że wioska była centrum pielgrzymkowo religijnym, gdzie przybywali ludzie przeżyć rytuał, przeprowadzany przez charyzmatycznego szamana. Wokół kręgów wije się kamienny wąż gotów do ataku. Valdez uważa, że logicznym wytłumaczeniem symboliki spiral jest święta ideologia oparta na podróży pomiędzy rożnymi wymiarami a realnością. W czasie ceremonii konsumowano oczywiście środki halucynogenne.
Odkrycia z Santa Ana-La Florida potwierdzają nowe widzenia życia w starożytnej Amazonii. Ludzie prowadzili osiadły tryb życia w solidnie zbudowanych osadach, w których główną rolę pełniło centrum ceremonialne, gdzie przeprowadzano złożone rytuały oparte na wizjach po zażyciu halucynogenów. Dumnie wymieniali swoje medyczne rośliny ze wszystkimi ludami Andów. Valdez udowodnił także, że nie byli też nomadami.. Przeprowadził 32 radiowęglowe testy popiołu w osadzie w Santa Ana-La Florida, które wykazały, że osada istniała nawet 3300 lat p.n.e. a ceremonialne centra zaczęto budować pomiędzy 2800 a 1800 r.p.n.e. co oznacza, że są starsze od Montegrande i prawie tak samo stare jak Caral, nazywany najstarszym miastem Ameryki.
Półtora kilometra od Montegrande stoi jeszcze większy i potencjalnie jeszcze starszy kopiec. Mieszka na nim starszy człowiek razem z psami i stadem kur. Kopiec jest znany pod nazwa San Isidoro. W latach 2010-11 przeprowadzono tam wstępne badania archeologiczne i znaleziono w nim doczesne szczątki 22 dzieci i noworodków grzebanych tam przez wieki w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Jeśli Montegrande był lokalnym szamańskim centrum ceremonialnym to San Isidoro było miejscem, w które rodzice zabierali swoje chore dziecko aby je uzdrowiono lub…. złożono w ofierze. Kości znalezione na San Isidoro mają na sobie ślady traumy i deformacji. Noworodek pochodzący z 800 r.p.n.e miał odciętą głowę i wciąż był w ramionach swojej matki, której też ucięto głowę. Szczątki 6-letniego chłopca wykazały, że miał on poważny niedobór żelaza. Pochowano go razem ze świnkami morskimi, rzecznymi krabami i naszyjnikiem z muszli wciąż wiszącym na jego cienkiej szyi.
Kilka metrów dalej Olivera odkrył kopiec, w którym pochowany był uzdrowiciel lub kapłan. Jego głowa skierowana była w kierunku wschodnim, jakby oczekując na pojawienie się Słońca. Jego ciało ozdobiono muszlami 180 ślimaków, które przypominają kształt kamiennej spirali z Montegrande. Peruwiańscy archeolodzy często nadają imiona charyzmatycznym zmarłym i Olivera nazwał szamana “Władcą Ślimaków”. Oceniając po rozbitych naczyniach ceramicznych wokół ciała, zmarł ok. 2800 lat temu i musiał być bardzo ważnym członkiem swojej społeczności w czasach, kiedy dokonywała się rewolucyjna zmiana w technologii, gdy ceramika zmieniła sposób, w jaki ludzie przechowywali i przenosili żywność. W jeszcze starszej warstwie pod grobowcem warstwa ceramiki znika wraz z wciąż nieodkrytą historią najwcześniejszych amazońskich cywilizacji.
Dziękuję Wszystkim, którzy wzięli udział w zorganizowanym na szybko plebiscycie na temat najbliższej Paralaksy! Fajnie jest wiedzieć, że ma dla Was znaczenie o czym będzie audycja. Okazało się, że są rozbieżności w zdaniach i ostatecznie wygrał temat “Żmije Wenecji” zapowiadany przeze mnie jako kontynuacja tematu o Templariuszach. Za to podpadłem grzybiarzom i już pewnie ostrzą sobie na mnie koziki… Wenecja może być tematem, który większość z Was zaskoczy. Mimo, że umiejscowiony w głębokim średniowieczu miał i ma nadal ogromny wpływ na życie każdego z nas. Wenecjanie są wynalazcami sprawnie działającego systemu finansowego – łącznie z podwójną księgowością. Wynaleźli ubezpieczenia i obrót bezgotówkowy, dzięki czemu rynek mógł się rozwijać dynamicznie bo był nasycony walutą. Wenecja była krajem, który stać było na to, aby być kompletnie niezależnym od papieży, cesarzy i patriarchów. Nie posiadała króla a nawet księcia, bo była jedyną w tamtych czasach republiką. Była to jednak republika rządzona przez kilkanaście rodzin miejscowych oligarchów. Wenecja na ogromną skalę prowadziła działalność wywiadowczą. Nawet Marco Polo był ich szpiegiem. Pieniądz i manipulacje walutowe stały się źródłem ogromnej potęgi miasta położonego na adriatyckich bagnach w lekko zalatującej smrodem lagunie. Pieniądz stał się też przyczyną jej upadku, ale jak się okazuje Wenecjanie dobrze się do tego przygotowali przewidując rozwój wypadków. Wenecja stała się symbolem dwulicowości, nieuczciwości i wbijania noża w plecy, dlatego nazywano mieszkających tam ludzi ich żmijami, bo ich ukąszenie było śmiercionośne. Historia pokazuje, że nie tak łatwo jest jednak odciąć łeb tego węża, bo rodziny weneckich oligarchów mają się doskonale i często zakulisowo (tak lubią to robić najbardziej) nadal pociągają za sznurki, decydując nie tylko jak ma wyglądać i działać Europa, ale i świat. I o tym wszystkim będzie mowa w niedzielę, 22 października, o godz 18:00 – jak zawsze w Radio Paranormalium. Zapraszam!
Dla wszystkich, którzy mają niedosyt historii o Templariuszach a także ciekawi są roli Wenecji w czasie Wypraw Krzyżowych – fragment książki którą właśnie czytam. Książkę napisała Juliet Faith i nosi ona tytuł: „Glastonbury, The Templars and The Sovran Cloth. A new perspective on the Grail legends” – „Glastonbury, Templariusze i Całun Sovrana. Nowe spojrzenie na legendę św. Graala”
Położony na samym końcu Jedwabnego Szlaku, Konstantynopol został założony przez cesarza rzymskiego Konstantyna I w 330 r.n.e., w miejscu antycznego miasta nazywanego Bizancjum. Konstantynopol został stolicą Imperium Bizantyjskiego, centrum Kościoła Prawosławnego i stolicą chrześcijańskiej cywilizacji na 900 lat.
Konstantynopol był najbogatszym miastem średniowiecza, przechowując większość kultury Cesarstwa Rzymskiego. Dachy i kopuły budynków pokrywało złoto. Była to potężna, doskonale zorganizowana metropolia, z dobrze funkcjonującą administracją i własną marynarką wojenną. Działały tam cechy rzemieślnicze i kupieckie a także szpitale dla biednych i chorych. Bizantyjczycy prowadzili handel na wielką skalę – głównie z Wenecjanami. Handlowali nawet z Brytanią.
Miasto było przepięknie zaprojektowane ze swoimi obszernymi i otwartymi placami, często dekorowanymi grecką i rzymską sztuką. Posiadało także fontanny i wodociągi. Mieścił się tam olbrzymi hipodrom, który mógł pomieścić 80 tys. widzów, oglądających wyścigi rydwanów. Był sławny ze swoich mozaik, które ozdabiały wiele miejskich, wspaniałych kościołów i monasterów. Najsławniejszym z nich była zapierająca dech w piersiach Bazylika św. Zofii. Obok tych wspaniałych budynków i legendarnego przepychu, Konstantynopol posiadał dwa najważniejsze dla świata skarby. Były przechowywane w pałacach Blanchernae i Boukoleon i w skarbcu Pharos. Były to najważniejsze znane relikwie, które miały zawierać wszystkie atrybuty cierpienia i ukrzyżowania Jezusa.
Odwiedzający je królowie, kupcy i pielgrzymi byli oszołomieni bogactwem i pięknem miasta – nic dziwnego więc, że wzbudzało ono zazdrość, pretensje i chciwość. Najprawdopodobniej królewscy goście, rycerze i inne odpowiednio uprzywilejowane osoby widziały relikwie Pasji, a zwłaszcza ci wtajemniczeni, którzy mogli obejrzeć cudowny wizerunek Chrystusa – często myśleli o tym aby zdobyć te bogactwa dla siebie: uczciwie albo przez oszustwo…
W 1147 r., podczas II Krucjaty, królowa Eleonora Akwitańska i król Ludwik VII udali się na pielgrzymkę do Jerozolimy. W jej świcie znajdował się Wielki Mistrz Templariuszy, Everard de Barre i Henryk, syn i następca Theobolda, Hrabiego Szampanii. W swojej drodze do Świętego Miasta, zatrzymali się na dwanaście dni w Konstantynopolu. Cesarz miasta Manuel I Komnen i jego żona Irena dostarczali im wyrafinowanych rozrywek, honorując ich ekstrawagancką gościnnością. Komnen organizował wystawne bankiety z muzykami i żonglerami. Wykwintne potrawy jedzono ze srebrnych talerzy a wino pito ze szkła. Do jedzenia podano widelce, nieznane w tym czasie na Zachodzie. Podczas niektórych bankietów w Konstantynopolu pokazano królowi i mistrzowi Templariuszy relikwie Pasji, przechowywane w pałacach Blanchernae i Boukoleon. Pokazano im także Całun (dziś zwany Turyńskim), który w tamtym czasie przechowywano w pałacu Boukoleon.
Wiosną następnego roku Krucjata ruszyła w podróż do Antiochii. W tym czasie jednak niezbyt dobrze wiodło się Krzyżowcom. Byli atakowani przez Turków i wielka ich liczba została zabita a inni – ranni i umierający z głodu – zostali pozostawieni samym sobie. W obozie wybuchła zaraza i tysiące ludzi umarło. Wielu porzuciło misję i Krucjata zaczęła się załamywać.
Na poziomie prywatnym, krótko po przybyciu do Antiochii, królowa Eleonora, sławna ze swojej inteligencji, urody i bogactwa zaczęła romansować ze swoim stryjem, Rajmundem z Poitiers. Stało się to wielkim skandalem i co jest zrozumiałe wywołało u króla Ludwika wielki ból, złość i troskę. Mimo, że razem kontynuowali swoją podróż do Jerozolimy, ich małżeństwo było niemalże u swego kresu. W czasie powrotu do Francji, okręty króla zostały zaatakowane przez flotę Bizancjum i jeden z okrętów został przejęty a jego załoga aresztowana przez Bizantyjczyków. Zostało to uznane za akt perfidnej zdrady wobec chrześcijaństwa, co niewątpliwie pogłębiło niechęć pomiędzy dwoma narodami i kilka lat później skończyło się to tragedią Bizantyjczyków.
Niedługo po powrocie do Francji, Ludwik i Eleonora rozwiedli się – oficjalnie z powodu zbyt bliskiego pokrewieństwa. To Eleonora nalegała na przeprowadzenie rozwodu.
Straciła niewiele czasu na znalezienie kolejnego męża w osobie przystojnego i krewkiego, rudowłosego Henryka Plantageneta. Miał on w tym czasie zaledwie dziewiętnaście lat a w przyszłości miał zostać królem Anglii – Henrykiem II. To małżeństwo było niezwykle korzystne dla nowożeńców, ponieważ wspólnie posiadali ogromne terytorium od Anglii po Francję, od granicy ze Szkocją aż po Pireneje. Ich ziemie zwano Imperium Andegaweńskim.
W następnych latach relacje pomiędzy Bizancjum a Zachodem stawały się coraz bardziej napięte. Na tle religijnego fanatyzmu, obsesji relikwii i nowopowstałej dynastii Plantagenetów zaczęła się pojawiać legenda św. Graala. Rozpoczęły się poszukiwania.
W październiku 1202 r., ok 50 tys. Krzyżowców pożeglowało z Wenecji aby w IV Krucjacie odzyskać Jerozolimę i przejąć Grób Święty. W skład armii wchodzili głównie Francuzi – wielu z nich szlachetnie urodzonych – a także Wenecjanie. Druga część armii Krzyżowców, w której skład wchodzili Templariusze, czekała w Ziemi Świętej aż papież Innocenty III wezwie ich pod broń. Razem z Joannitami organizowali plan kampanii.
Krucjata od samego początku nie przebiegała dobrze. Poważne kłopoty finansowe, kiepski plan finansowania Krucjaty przez organizatorów sprawił, że zabrakło pieniędzy na zapłatę dla weneckich stoczni za ogromną ilość statków zbudowanych na cele kampanii.
W listopadzie tego roku, kilka tygodni po rozpoczęciu wyprawy, flota Krzyżowców zaatakowała miasto Zara, które było częścią Królestwa Wegier i było chrześcijańskie. Krzyżowcy niemiłosiernie złupili miasto zachęcani przez Wenecjan, którzy chcieli przejąć je dla siebie. Była to z pewnością oznaka braku dyscypliny w armii, ale i tak było to nic w porównaniu z nadchodzącym horrorem.
W 1203 r., w związku z nagłą zmianą planów połączoną z ofertą finansowej pomocy w kosztach Krucjaty przez Bizantyjczyków, Krzyżowcy przybyli do Konstantynopola i rozłożyli się obozem pod murami miasta. Sytuacja polityczna była ekstremalnie niestabilna i wkrótce narosło wiele problemów.
Niezgoda pomiędzy Kościołem Katolickim a Prawosławnym panowała od schizmy z 1054 r. i niewątpliwie armia łacińska napędzana chciwością i egoizmem dojrzała okazję zdobycia dla siebie zasobnego w bogactwa miasta. Niektóre z najważniejszych osób Krucjaty zaproszono do miasta na koronację Cesarza Aleksego. Włączone było w to zwiedzanie Pałacu Cesarskiego i oglądanie relikwii. Obiecana została pomoc finansowa dla Krucjaty, ale cała sytuacja ulegała szybkiej eskalacji. Na początku łacińska dzielnica miasta została zaatakowana przez Greków, którzy następnie uderzyli na dzielnicę muzułmańską, która została podpalona przez wandali z Francji i Wenecji. Ze względu na wiatr pożar trudno było ugasić i cala dzielnica muzułmańska spłonęła do fundamentów. Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek i sytuacja chwilowo ucichła.
W tym czasie krzyżowiec Robert de Clari pisał o publicznym pokazie Całunu w kościele św. Marii z Blanchernae w Konstantynopolu:
“Tu był trzymany Całun, w który zawinięty był Nasz Pan. Wyciągany jest on w każdy Wielki Piątek i figura naszego Pana może być wówczas dobrze widoczna.”
De Clari napisał także, że Całun trzymano w “naczyniu”.
Współcześni badacze Całunu uważają, że był on wyciągany przez jakiś mechanizm z drewna. Można było odtworzyć to urządzenie dzięki rozmaitym zmarszczkom na tkaninie – dawały one pojęcie w jaki sposób rozwijany był Całun. Kołowrót – prawdopodobnie podobny do tych używanych w Konstantynopolu – pozwalał rozwinąć Całun w powietrzu, powoli obracając tkaninę by pokazać całe przednie odbicie, które opisał de Clari.
Bizantyjczycy uwielbiali odgrywać mistyczne i spektakularne religijne rytuały, które były specjalnie tworzone na rzadkie i ważne ceremonie. Obrzędy Wielkiego Piątku bez wątpienia łączyły w sobie przytłumione światło świec, zapach kadzidła i specjalne liturgiczne śpiewy, prawdopodobnie podobne do obrzędów Prawosławnych celebrowanych współcześnie. Wyjątkowe było to, że Konstantynopol posiadał prawdziwy Całun, który na tą i na inne specjalne okazje był wyjmowany ze złotego relikwiarza, gdzie go przetrzymywano. De Clari był pomiędzy kilkoma szlachcicami, którym dano przywilej bycia świadkiem ceremonii rozwinięcia.
Czas spokoju trwał bardzo krotko i w 1204 r. po obaleniu nowokoronowanego cesarza armia krzyżowców całą swoją siłą zaatakowała miasto.
Atak był totalny i miasto kompletnie splądrowano: pieniądze, własność prywatna i skarby zostały skradzione lub zniszczone, kobiety gwałcono, kościoły bezczeszczono a święte księgi rozrywano i palono. Palace okradziono a ich starożytną sztukę zniszczono a święte relikwie zostały zabrane. Mężczyźni, kobiety i dzieci umierali na ulicy. Konstantynopol nigdy do końca nie pozbierał się z tej przerażającej dewastacji.
Wśród tego chaosu i zamieszania zniknęły relikwie Pasji i Całun. Krzyżowiec Robert de Clari tak to komentuje:
“Nikt – ani Grecy, ani Katolicy nie wiedzą co się stało z Całunem po oblężeniu miasta.”
Wielka ilość relikwii została potajemnie wywieziona z Konstantynopola. Rozmaici Krzyżowcy czy to z chęci zysku czy dla zwiększenia znaczenia swojej rodziny wstawiali relikwie do leżących w ich włościach kościołów aby przyciągnąć pielgrzymów a co ważniejsze pieniądze, które ci zostawiali jako donację. Watykańska archiwistka, Barbara Frale tak to obserwuje:
“W nie więcej niż cztery lata ogromna ilość świętych relikwii z Konstantynopola trafiła do Europy.”
Na szczęście relikwie Pasji były tak cenne, że wiele z nich umieszczono w specjalnych, opatrzonych pieczęcią skrzyniach, co było paszportem i certyfikatem autentyczności, a także gwarantowało ich pochodzenie. Certyfikat miał na sobie złotą pieczęć bizantyjskich cesarzy.
Król Francji Ludwik IX za ogromną cenę kupił w 1241 r. pozostałe relikwie Pasji, w których skład wchodziła korona cierniowa i kawałek prawdziwego krzyża. Przekazał je później do przepięknego kościoła St. Chapelle w Paryżu.
Co się stało z Całunem w złotej skrzyni po ataku i destrukcji miasta? W liście do papieża Innocentego III, Teodor Angelos Komnen, bratanek byłego cesarza Bizancjum, napisał w 1205 r.:
“Wenecjanie przywłaszczyli sobie skarby złote srebrne i z kości słoniowej, a Francuzi zrobili to samo z relikwiami świętych łącznie z najświętszą z nich, tkaniną w którą zawinięto po śmierci, tuż przed zmartwychwstaniem Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Wiemy, że święte przedmioty są przechowywane przez drapieżców w Wenecji, we Francji i innych miejscach a święta tkanina w Atenach.”
Czy wspomniana tkanina była Całunem lub innym rodzajem płótna związanego z pogrzebem Jezusa – tego nie da się stwierdzić na pewno. Większość specjalistów z historii Templariuszy zgadza się, że po ataku na Konstantynopol rycerze Świątyni przejęli Całun i używali go w czasie ceremonii inicjacyjnych. Także – jak sugeruje Barbara Frale – byli oni niezwykle istotni w rozprzestrzenianiu kultu “Świętej Twarzy” w całej Europie.
W 1287 r. młody francuski Templariusz, zwany Arnaut Sabbatier oświadczył, że podczas jego ceremonii inicjacyjnej, został zaprowadzony w sekretne miejsce, które znali tylko bracia, gdzie pokazano mu odbicie ludzkiego ciała na kawałku tkaniny. Powiedziano mu żeby oddał mu cześć i pocałował stopy wizerunku trzy razy.
Wielu historyków sugeruje, że Templariusze otrzymali Całun (płacąc gigantyczną cenę) od Otho de La Roche, burgundzkiego szlachcica, który wziął udział w IV Krucjacie. Po upadku Konstantynopola otrzymał on tytuł księcia Aten. Przez jakiś czas Całun był przetrzymywany w zamku Ray Sur Saone, w którym żyła rodzina de La Roche. Do dziś w zamku można zobaczyć skrzynię (zamek należy wciąż do tej samej rodziny), w której podobno przechowywano Całun. Skrzynia jest przykryta tkaniną, na której wymalowano wizerunek z Całunu.
Wszystko wskazuje na to, że w czasie kiedy Całun znajdował się w posiadaniu Otho de La Roche – został wyjęty ze złotej skrzyni, która była przez wiele lat częścią skarbów Konstantynopola.
Sfinks to – obok piramid w Gizie – jeden z najbardziej rozpoznawalnych zabytków bardzo zamierzchłej historii tego regionu. Okazuje się, że monumentalny w swoich rozmiarach Sfinks nie był kiedyś samotny i miał swojego bliźniaka! Wspominają o tym staroegipskie hieroglify, starożytni Grecy, Rzymianie a nawet muzułmanie. Bliźniak Sfinksa miał zostać kompletnie zniszczony pomiędzy 1000 a 1200 r.n.e.
Zagubiony Sfinks prawdopodobnie był rodzaju żeńskiego. Sugeruje to sposób w jaki wyobrażano sobie inne bóstwa tamtych czasów takie jak Aker – bóstwo ziemi i śmierci, przedstawiane jako dwa sfinksy lub lwy, patrzące w przeciwnych kierunkach i połączone ze sobą torsem. W egipskim micie stworzenia boginii Atum rodzi syna Shu i córkę Tefnut. Obydwoje przedstawiani są w formie pary lwów. Czy istniejący obecnie Sfinks mógł mieć partnerkę patrzącą w kierunku zachodnim? Taką teorię przedstawili już dawno temu w swojej książce pt. “ The Message of the Sphinx” (“Wiadomość od Sfinksa”) Graham Hancock i Robert Bauval. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że Słońce kiedy zachodzi, wędruje tunelem wewnątrz Ziemi na wschód by wzejść ponownie. Wejścia i wyjścia z tunelu miały strzec dwie pary Sfinksów. Przy wejściach do wielu świątyń dwa Sfinksy stały równolegle do siebie po obu stronach, ale na drodze do świątyni stały już patrząc na siebie. Archeolog Michael Poe uważa, że drugi Sfinks został zniszczony przez cykliczne powodzie wywołane przez Nil. Resztki zaginionego Sfinksa mieli wg niego zniszczyć osiedlający się tu później muzułmanie, którzy wykorzystali materiał ze Sfinksa jako budulec.
Nad nową teorią drugiego Sfinksa pracuje obecnie dwóch autorów: Gerry Cannon i Malcolm Hutton. Wygląda jednak na to, że ich książka (pt. “The Giza Plateau Secrets and a Second Sphinx Location Revealed” (Sekrety Płaskowyżu w Gizie i odkrycie położenia drugiego Sfinksa”)) mocno opiera się o wcześniejszą pracę egiptologa Bassamy El Shammaa. El Shammaa zauważył, że Stela Snów – pionowy kamień pomiędzy łapami istniejącego Sfinksa, wyrzeźbiony w czasach faraona Totmesa IV ok. 1400 r.p.n.e. ma na sobie płaskorzeźbę przedstawiającą dwa Sfinksy. Podobny obraz nosi na sobie inna stela, zwana Stelą Córki Króla, która powstała w 670 r.p.n.e. i obecnie jest częścią ekspozycji w Muzeum Egipskim w Kairze. Stela sugeruje, że faraon Chefren prowadził prace renowacyjne po tym jak piorun uderzył w kark Sfinksa. Nie zgadza się z tym Michael Poe. Wg niego w starożytnych egipskich tekstach istnieją tylko dwie wzmianki na temat Sfinksa i Chefrena. Pierwsza to, że Chefren odnalazł Sfinksa (co potwierdza, że monument wykonano znacznie wcześniej) i kazał przekuć na nowo jego twarz na swoje własne podobieństwo. Zaciekawiło to innego badacza tajemnic starożytnego Egiptu – Johna Anthony Westa, który zwrócił się do nowojorskiego policyjnego forenzyka, specjalisty od rekonstrukcji twarzy – Franka Domingo – z prośbą o pomoc w ustaleniu podobieństwa twarzy Sfinksa do faraona Chefrena. Domingo podszedł do zadania bardzo poważnie i wykonał a następnie przeanalizował tysiące zrobionych przez siebie fotografii. Jego wnioski były zaskakujące. Domingo nie tylko nie potwierdził, że twarz Sfinksa reprezentuje twarz faraona Chefrena, ale uznał, że ma ona profil i kształt afrykański, zbliżony do ludzi zamieszkujących na południe od Egiptu zwanych Nubijczykami! Egiptolodzy natychmiast odrzucili tą ekspertyzę. Druga wzmianka , na jaką powoływał się Poe to ta, że istniał jeszcze jeden Sfinks po drugiej stronie Nilu, stojący na przeciwko istniejącego i patrzący w kierunku zachodnim. Obie monumentalne rzeźby miały powstać w tym samym czasie i symbolizowały podział pomiędzy północnym i południowym Egiptem.
Wśrod ewidencji zebranych przez El Shammaa’e znajduje się zdjęcie zrobione przez satelitę Endeavor pokazujące rozmaite anomalie wokół istniejącego Sfinksa. Dzięki fotograficznym badaniom SIR-C/X-SAR przeprowadzonych przez American Aerospace Agency można było zbadać gęstość poziomów geologicznych pod monumentami w Gizie. Na zdjęciu NASA wyraźnie widać inną gęstość podłoża w miejscu, gdzie Shammaa uważa, że stał drugi Sfinks! Jest pewien, że są to pozostałości po bliźniaku, który miał być zniszczony przez uderzenie pioruna i nie dal się już zrekonstruować. Shammaa uważa, że oba Sfinksy w czasach swojej świetności nosiły na swoich głowach podwójne korony z metalu (podobne do tych jakie mieli na swych głowach faraonowie), co jest oczywistym magnesem na pioruny. Cannon i Hutton z kolei szacują, że uderzenie pioruna mogło nastąpić pomiędzy 1000 a 1200 r.n.e. i w pełni zgadzają się z Shammaaą, że istniejący obecnie w tym miejscu kamienny kopiec z pewnością kryje szczątki zniszczonego Sfinksa. Obaj badacze kontestują także obecny sposób datowania Sfinksa, uważając że jest on znacznie starszy niż 4500 lat.
Cannon i Hutton zakładają, że oba Sfinksy zostały wyrzeźbione w czasach, kiedy w Gizie nie było pustynnego piachu. Miało to mieć miejsce 12 tys. lat temu. Problem jednak w tym, że w tym czasie nie było nad Nilem Egipcjan… Znacznie starszy wiek Sfinksa potwierdzają także badania geologa z Bostonu, Roberta Schocha, który oszacował wiek monumentu na conajmniej 11.5 tys lat, a więc ponad drugie tyle niż zakładają to akademicy.
Tymczasem Bassama El Shammaa złożył już podanie o pozwolenie na rozpoczęcie prac wykopaliskowych w miejscu, gdzie znajduje się kamienny kopiec kryjący być może w sobie szczątki bliźniaka Sfinksa… Wcześniej podanie o możliwość zeskanowania podejrzanego kopca radarem penetrującym ziemię złożył Gerry Cannon. Podanie zostało kompletnie zignorowane i Cannon nie doczekał się odpowiedzi. Shammaa zauważył, że za każdym razem kiedy mamy do czynienia z kultem Słońca pojawia się para lwów albo patrzących na siebie, albo siedzących do siebie tyłem albo ustawionych równolegle do siebie. W większości przypadków patrzących w przeciwnym kierunku. Logiczne jest wiec to, że obecnie istniejący Sfinks mial swojego bliźniaka. Czyżby zaginiony Sfinks był lwicą? I czy istnieje szansa na potwierdzenie istnienia drugiego, bliźniaczego Sfinksa? Czas pokaże.
Tak, wiem – słowo tajemnica jest używane przeze mnie przy każdej niemalże okazji. Ale jak można inaczej, skoro nawet podtytuł brzmi: „Na tropie tajemnic”. No i tropię te tajemnice od ładnych kilku lat. Ivellios zawsze nazywa mnie „Poszukiwaczem Prawdy” co nieodmiennie wprowadza mnie w chwilowe zakłopotanie. Prawdy nie da się odszukać. Prawda jest względna i niedostępna naszym subiektywnym poszukiwaniom. Prawda co najwyżej może być mojsza lub twojsza. Być Tropicielem Tajemnic jest znacznie lepiej 🙂 – tak jak lepiej jest być Sokolim Okiem niż Chingachgookiem czy Hanem Solo niż Chewbaccą. A tak w ogóle – czy ktoś z młodszego pokolenia wie, kto to był Chingachgook? Tak szczerze, bez googlowania… Wiecie? Obawiam się, że bohaterowie mojego dzieciństwa umrą razem z całym moim pokoleniem. Większość książek przygodowych tamtych czasów jest dziś ogromnie politycznie niepoprawna i zapewne ląduje na makulaturze, albo…. przepisuje się je na nowo, nasycając obowiązującą ideologią. Podobno nawet wierszyka o Murzynku Bambo nie wypada recytować, bo jest rasistowski i nawiązujący do czasów kolonialnych. No ale tego nie wiem na pewno, bo to już kilkadziesiąt dobrych lat minęło, kiedy uczyłem się z pierwszej czytanki, całe wieczory i ranki.
Rozgadałem się o książkach mojej młodości (co nie oznacza wcale, że jestem stary – to tylko moja młodość przedłużyła się o pół wieku) a przecież chciałem zapowiedzieć jutrzejszą Paralaksę! Jak zawsze, w Radio Paranormalium o godz.18:00. Temat będzie klasyczny – Templariusze – a u nich wszystko wiąże się z tajemnicami. Myślę jednak, że udało mi się coś odkryć: powód dla którego powstał zakon i jaki był jego prawdziwy cel. Tajemnica ta jednych rozczaruje a innych może zaskoczy. Układałem te puzzle na różne sposoby próbując zrozumieć intencje facetów w zbrojach i zakutych w stal łbach. Ich działalność przez kilka wieków istnienia zakonu jest pełna sprzeczności. Zawsze wiedziałem, że te sprzeczności musi coś ze sobą łączyć, co daje spójny obraz całości i wyjaśnia całą zagadkę. Zapraszam!
P.S.: Jeśli macie jakieś pytania, to proszę dopisać je poniżej, w komentarzach.
O starożytnych grobowcach niedaleko miejscowości Góry we wschodniej Wielkopolsce okoliczni mieszkańcy wiedzą od conajmniej 200 lat. Wiele z tych grobowców stopniowo zniszczono, wydobywając z nich kamienie używane później w celach budowlanych. Te które przetrwały – nie rzucają się w oczy, ukryte w lesie w postaci niewielkich kopców. Od tysięcy lat trwają nienaruszone, kryjąc w sobie swoje prehistoryczne tajemnice.
Dla archeologów jest to jednak nowe odkrycie. Grobowce dostrzeżono rok temu na zdjęciach zrobionych technologią LiDAR, wykorzystującą laser, który penetrując powierzchnię ziemi odróżnia struktury naturalne od tych zrobionych ręką ludzką i trudnych do zauważenia gołym okiem. Znaczenie tego odkrycia jest ogromne. Wiek grobowców szacuje się na 5500 lat i należą one do nielicznych pamiątek po europejskiej, megalitycznej przeszłości.
Megality z Gór mają 90 m długości i wciąż wystają półtora metra nad powierzchnię ziemi. Są też w znakomitym stanie. Zabrano z nich jedynie zewnętrzne kamienie zostawiając całą resztę w spokoju. Naliczono 15 grobowców z czego 14 to tzw. długie kurhany neolitycznej kultury pucharów lejkowatych a jeden zidentyfikowano, jako należący do kultury łużyckiej, datowany na wczesną epokę brązu. Jest on znacznie młodszy bo ma ok. 3 tys. lat.
Kurhany wciąż pozostają niezbadane, ale podejrzewa się, że Góry są być może jest to jednym z najważniejszych, megalitycznych miejsc w całej Europie, dorównujące znaczeniem Grønsalen na wyspie Man in Danii, Brú na Bóinne w Newgrange w Irlandii, West Kennet Long Barrow w Anglii, La Roche aux Fées i zespół budowli kamiennych w Carnac we Francji a także megalitycznym świątyniom na Malcie.
Grobowcom grozi jednak poważne niebezpieczeństwo, bo znajdują się w miejscu, gdzie odkryto złoża węgla brunatnego. Firma PAK KWB Konin chce rozpocząć wydobycie jak najszybciej poprzez kopalnię odkrywkową w Ościsłowie. Wciąż nie umieszczono kurhanów z Gór w rejestrze zabytków historycznych. Zanim decyzja zostanie podjęta przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, grobowce są bezpieczne, jeśli jednak nie zostaną wpisane do rejestru zabytków – zostaną bezpowrotnie zniszczone w procesie wydobycia węgla.
Planowana kopalnia węgla brunatnego wzbudza emocje nie tylko z powodu megalitycznych grobowców. Paliwo kopalne jakim jest węgiel brunatny z pewnością doraźnie przyniesie duże zyski i zabezpieczy Polskę energetycznie. Jednocześnie zniszczeniu ulegnie środowisko naturalne a cały teren zdestabilizuje się geologicznie. Wielka dziura w ziemi po węglu brunatnym jaka została w Bełchatowie jest przyczyną wstrząsów sejsmicznych odczuwanych nawet w Łodzi. Już teraz wiadomo, że odkrywka w Ościsłowie będzie miała negatywne skutki na wody powierzchniowe co wpłynie na stabilność ekologiczną Pojezierza Gnieźnieńskiego i Powidzkiego Parku Krajobrazowego. Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia inna kwestia: czy warto jest inwestować w energię pochodzącą z paliw kopalnych? Czy raczej w energię odnawialną – przyjazną dla środowiska naturalnego? Powstała Fundacja “Rozwój TAK – Odkrywki NIE” aktywnie popiera to drugie stanowisko. Spółka węglowa aktywnie nie zasypia gruszek w popiele i szuka rozwiązania na swoją korzyść.
Kwestia kurhanów z Gór powoli trafia do świadomości reszty świata i ostatnio artykuł na ten temat opublikowano w magazynie “Popular Archeology”.
Kiedy pisarz Ray Bradbury odwiedził w 1947 r. małe, senne, meksykańskie miasteczko Guanajuato nawet nie przypuszczał, że stanie się świadkiem sceny jak z horroru. Napisał w swoim pamiętniku:
“To co zobaczyłem głęboko mną poruszyło i przeraziło. Chciałem natychmiast uciekać z Meksyku. Dręczą mnie koszmary na temat umierania i eksponowania mojego martwego ciała w sali śmierci. Aby oczyścić się z tego uczucia przerażenia niemalże natychmiast napisałem “Następnego w kolejce”. Jest to jeden z tych przypadków, gdzie moje osobiste przeżycia przyniosły natychmiastowy rezultat.”
To, co tak przeraziło Bradburyego w meksykańskim Guanajuato, to makabryczna wystawa złożona ze zmumifikowanych zwłok, których ponad sto ustawiono w jednej sali miasteczka.
W 1833 r. na świecie szalała epidemia cholery i w Guanajuato zebrała ona potężne żniwo. Na lokalnym cmentarzu zabrakło miejsc do grzebania zmarłych i grobowce zaczęto budować ponad poziomem ziemi szybko wypełniając je kolejnymi zwłokami. Klimat w Gunanajuato jest gorący i suchy, co sprawia, że zwłoki zamiast rozkładać się – wysychają, naturalnie się mumifikując.
W 1865 r. lokalne władze, próbując sprostać olbrzymiemu popytowi na miejsca na cmentarzu wprowadziły dodatkowy podatek od już pogrzebanych tam ciał. Leasing grobowca na 20 lat kosztował 125 dzisiejszych dolarów Jeśli ktoś nie był w stanie zapłacić, zmarłego dosłownie wykopywano z grobowca a jego doczesne szczątki przechowywano w magazynie. Ci, którzy przyszli zobaczyć wykopane z ziemi ciała swoich bliskich, którzy zmarli kilka lat wcześniej byli w szoku. W wielu przypadkach twarze martwych ludzi zastygły w straszliwym grymasie, tak jakby krzyczały po swojej śmierci (powodem tego było spuchnięcie języka, który powodował otwarcie ust, tworząc czasami nieludzko wręcz wyglądający grymas).
Plotka o krzyczących mumiach z Guanajuato szybko rozeszła się po okolicy i do miasteczka zaczęli zjeżdżać ciekawscy, których grabarze za kilka groszy wpuszczali do magazynu z mumiami. Żaden gabinet horrorów nie byłby w stanie oddać tego, jak wyglądały wysuszone ludzkie ciała. Niektóre z nich sugerowały, że osobę pochowano jeszcze za życia! Np ciało Ignacji Aguilar zastygło w pozie gdy jej zaciśnięte mocno zęby gryzły własne ramię i do dziś widać na nich ślady krwi… Podejrzewa się że Ignacja została pogrzebana żywcem, gdy miejscowemu lekarzowi wydawało się, że jej serce przestało pracować. Pośpiech przy grzebaniu zmarłych na cholerę był wskazany, bo nawet martwi ludzie wciąż mieli w sobie zarazki śmiertelnej choroby. Wśród ciał znalazła się także kobieta w 4 miesiącu ciąży. W momencie jej śmierci doszło do poronienia i jej martwe zmumifikowane dziecko, wciąż znajduje się obok niej. Znaleziono także ciało innej kobiety w ciąży. Nie zmarła ona na cholerę, ale została pogrzebana żywcem przez swoich najbliższych po tym, gdy okazało się, że zaszła w ciążę nie będąc mężatką… Ludzkie życiorysy dopisują kolejne horrory. Wśród mumii jest także ciało człowieka, który zginął od uderzenia nożem i wciąż widać wielką otwartą ranę w jego brzuchu. Inny człowiek ma twarz przesuniętą o ponad centymetr. Zmarł po tym jak ktoś uderzył go z całej siły w twarz łopatą…
Na początku XX w. mumie z Guanajuato stały się prawdziwą turystyczną atrakcją przyciągając wielu żądnych zobaczenia niecodziennego i makabrycznego widoku. Z cmentarza wykopano resztę ciał i dołączono do kolekcji. W swoim szczytowym momencie pokazywano tam 111 mumii. Dziś zbudowano dla nich niewielkie muzeum – El Museo de las Momias i na wystawie nadal znajduje się 59 z nich. Co jakiś czas ktoś nieśmiało proponuje, żeby przenieść mumie tam gdzie jest ich właściwe miejsce ostatniego spoczynku – czyli na cmentarz. Zwłaszcza, że podatek od grobowca na cmentarzu zniesiono w 1959 r. Na razie jednak się na to nie zanosi, bo muzeum cieszy się ogromną popularnością i przynosi miastu spore dochody. Przyjeżdzają tam nawet wycieczki szkolne. Stosunek Meksykanów do śmierci jest specyficzny i wydaje się, że przebywanie w jej otoczeniu sprawia im dziwny rodzaj przyjemności, który celebrują z pasją jaką można zobaczyć choćby podczas Święta Śmierci, gdy w miastach organizuje się pochody i festiwale celebrujące odejście z tego świata. Kiedy lekarze uniwersytetu medycznego z Teksasu dokonali badań antropologicznych na mumiach wypożyczając je z wystawy muzeum, okazało się, że z ciał zmarłych dzieci usuwano mózg i organy wewnętrzne. Zastanowiło ta lekarzy, ale bardzo szybko znaleziono powód takiej procedury. Organy dzieci rozkładają się szybciej niż dorosłych a w Meksyku panuje tradycja robienia sobie rodzinnych zdjęć ze zmarłymi, którzy w zależności od zręczności pracownikow zakładów pogrzebowych mieli przez kilka dni po śmierci wyglądać jak żywe istoty. Dziewczynki przebierano wtedy w białe sukienki i doczepiano skrzydełka żeby wyglądały jak aniołki a chłopców przebierano za rozmaitych świętych…
Dziś przed Muzeum Mumii w Guanajuato można kupić cukrowe kopie przechowywanych w muzeum “eksponatów”… Co kraj to obyczaj.
Paralaksa wraca na antenę Radia Paranormalium. Ivellios utrzymywał program przez kilka tygodni przy życiu, czytając rożne artykuły z Nowej Atlantydy za co chciałbym serdecznie podziękować! Zanurzony przez te tygodnie w mazi prozaicznego bezwładu nie byłem w stanie zrobić żadnej audycji, choć jak zawsze tematów jest tysiące! Dziś temat z listy zamówień – bodajże jeden z najstarszych, czekających na realizację – zatopione miasta Jeziora Titicaca. Jezioro Titicaca jest jedyne w swoim rodzaju: wielkie, zimne i leży prawie półtora kilometra wyżej niż najwyższy szczyt Polski – Rysy. Od lat krążą legendy o tym, że na dnie jeziora znajduje się zatopione miasto, którego mury obwieszone są złotem. Legendy te przyciągnęły wielu badaczy, poszukiwaczy przygód i skarbów, ale Titicaca niełatwo dopuszcza do swoich tajemnic. Czy coś znaleziono? O tym w niedzielnej audycji, na którą serdecznie zapraszam! Radio Paranormalium, 10.08.17, godz.18:00 czyli jak zawsze przed Debatą Ufologiczną.
Muzeum Historii Naturalnej w Corpus Christi w Teksasie od 60 lat przechowuje peruwiańską mumię. Dokładnie nie wiadomo w jaki sposób mumia trafiła do USA. Prawdopodobnie przywieziono ją w czasach, kiedy rządy południowoamerykańskich państw bardziej dbały o to, aby przetrwać jak najdłużej dzierżąc władzę niż dbać o mroczną i często skomplikowaną historię swojego kraju. W wielu przypadkach tego typu…. hmmmmm – słowo artefakty nie wydaje się być najlepszym terminem, kiedy mamy do czynienia z doczesnymi szczątkami żywego kiedyś człowieka – po znalezieniu ich w stanowisku archeologicznym nie mogły zostać w kraju, w którym je znaleziono, bo kraj ten nie posiadał odpowiedniej infrastruktury i bazy naukowej aby taką mumię przechować. Mumie trafiały więc do wielu lepiej zorganizowanych pod tym względem krajów – głownie do USA i Europy.
Mumia z Corpus Christi do 1957 r. przechowywana była w Muzeum Naturalnym w Nowym Jorku i kiedy przekazano ją do Teksasu – okazała się być najstarszym eksponatem historycznym tamtejszej placówki. Można ją było oglądać publicznie do 1980 r., by później przenieść ją do magazynów. Dziś rząd peruwiański chce ją z powrotem a muzeum w Teksasie nie widzi przeszkód aby ją zwrócić. Zanim jednak do tego dojdzie lekarze ze szpitala dziecięcego Driscoll przeprowadzają jeszcze jedną serię badań – gównie za pomocą promieni Roentgena.
Uważa się obecnie, że mumia pochodzi z czasów Imperium Inków i jest szczątkami 6-8 letniej dziewczynki. Antropolodzy uważają, że zmarła 2 tys. lat temu i w szpitalu dziecięcym jest z pewnością niecodziennym pacjentem. Początkowo sądzono, że w misternie uplecionym kokonie z lin umieszczono mumię małego dziecka. Pierwsze zdjęcia rentgenowskie wykazały, że mumia ma podkurczone nogi, co znacznie zmniejsza jej wielkość i mimo, że wciąż mamy do czynienia z dzieckiem, było ono znacznie starsze niż sądzono. Być może jest to zaskoczenie dla lekarzy, ale z pewnością nie powinno być dla antropologów, bo mumie peruwiańskie niemalże zawsze układano w pozycji kucznej.
Wyniki badań mają być przekazane peruwiańskim antropologom, którzy mają przeprowadzić dalsze testy, zwłaszcza genetyczne aby ustalić więcej szczegółów na temat jej pochodzenia i kultury do jakiej należała. Ma to ogromne znaczenie, bo skoro ustalono, że mumia ma conajmniej 2 tys. lat istnieje podejrzenie, że pochodzi ze znacznie starszej kultury niż kultura Inków. Przeprowadzenie badań genetycznych w teksańskim szpitalu z pewnością byłoby znacznie łatwiejsze – biorąc pod uwagę środki techniczne jakimi dysponuje ta placówka. Można jedynie spekulować, że być może takie badania przeprowadzono i ich wyniki niekoniecznie pasują do oficjalnej, akademickiej linii czasu jaki ustalono dla tego regionu Ameryki Południowej. Oddanie kłopotliwej mumii Peruwiańczykom zdejmuje odpowiedzialność z amerykańskich antropologów, ale na ewentualne badania w Limie trzeba będzie długo poczekać. Peru jest w posiadaniu tysięcy rozmaitych mumii a jednocześnie wciąż słabe zaplecze technologiczne nie pozwala na przeprowadzenie badań na światowym poziomie.
Wciąż nie mamy pełnej wiedzy na temat rozmaitych kultur jakie powstawały i ginęły w czeluściach historii na terenie Ameryki Południowej. Tajemnicza kultura Wydłużonych Czaszek z Paracas czy Wojownicy z Chmur, którzy pionowo ustawiali sarkofagi – zwane purunmachu – swoich zmarłych na stromych i niedostępnych klifach. W 1928 r. jeden z takich dwumetrowych sarkofagów oderwał się od skały i roztrzaskał u jej podnóża. Wewnątrz znajdowała się misternie zawinięta mumia jednej z najbardziej tajemniczych cywilizacji zamieszkujących tereny dzisiejszego Peru zwana Chachapoya. Wiele z tych sarkofagów zostało okradzionych przez złodziei grobów w poszukiwaniu cennych artefaktów i biżuterii, jednak spora ich liczna przetrwała nietknięta, ze względu na niedostępność miejsca w którym je ustawiono. Można sobie jedynie wyobrazić ile trudu i zachodu kosztowało wciągnięcie sarkofagu na taką wysokość i w miejsce niedostępne nie tylko dla ludzi ale i zwierząt.
Chachapoya zamieszkiwali peruwiańską Amazonię i najstarsze ślady ich kultury sięgają 200 r.n.e. Różnili się od innych peruwiańskich kultur nie tylko obyczajami, ale i wyglądem. Byli rośli, smukli i mieli włosy o rdzawym odcieniu. Kiedy Inkowie rozpoczęli ekspansję swojego imperium Chachapoya stawili im potężny opór. Inkowie jednak byli bezwzględni w eksterminacji swoich wrogów. Resztki walecznych wojowników ukryło się w niedostępnej, wysokogórskiej, pokrytej chmurami dżungli. Nazwano ich wówczas Wojownikami Chmur. Kiedy pojawili się Hiszpanie, Chachapoyas natychmiast zawarli z nimi sojusz. Byli bezcennymi przewodnikami, znającymi wszelkie przejścia, kryjówki i miejsca, gdzie Inkowie mogli przechowywać swoje złoto. Satysfakcja musiała być wielka , gdy potężne imperium Inkow padło na kolana pod ciosami konkwistadorów, ale nie skończyło się to dla Wojowników Chmur dobrze. Zarażona przez Hiszpanów egzotycznymi chorobami resztka ich populacji wymarla kompletnie w ciągi dekady. Dziś zostały po nich jedynie purunmachu.
Purunmachu budowano w specyficzny sposób: zawinięte w tkaninę cialo mumii oblepiano najpierw gliną. Kiedy wyschła aplikowano kolejną warstwę – tym razem mieszankę mułu i słomy. malowano je później na kremowy kolor ozdabiając wizerunkami biżuterii. Sarkofagi miały kształt przypominający człowieka i ich twarze malowano na czerwono i żółto. Zazwyczaj na stromym klifie ustawiano wiele takich sarkofagów obok siebie i można było odnieść wrażenie, że to nieruchomy oddział Chachapoyas wypatruje niebezpieczeństwa. W jednym przypadku natrafiono na zespól takich sarkofagów, z których żaden nie przekroczył 70 cm wysokości. Bylo to dziwne, bo zazwyczaj tworzyły one 2-metrowe posągi. Wszystko wyjaśniło się, gdy otworzono jeden z nich, w którym znajdowała się mumia dziecka. Purunmachu dzieci znaleziono w niedostępnym miejscu peruwiańskiej Amazonii i na razie zostawiono je w spokoju, ze względu na trudny dostęp, dlatego szczegółowe badania nie zostały jeszcze przeprowadzone i genetycznie nie ustalono kim były pochowane na klifie dzieci.
Nawet bez badań genetycznych, mumia jest w stanie dostarczyć wielu interesujących danych – czasem w niecodzienny sposób. W procesie zabezpieczania ciała przed rozkładem, konserwowały się także pasożyty, które dzieliły życie i …. śmierć z człowiekiem, który został zmumifikowany. Najczęstszym pasożytem była… zwykła wsza łonowa, znana wśród parazytologów jako Pthirus pubis
Początkowo istnienie Pthirus pubis w starożytnej populacji stwierdzano jedynie w Starym Świecie. Znaleziono jednak wesz łonową w południowoamerykańskich zmumifikowanych ciałach w rejonie pustyni Atacama gdzie jajka tej wszy wciąż były zaczepione do włosów łonowych mającej 2 tys. lat chilijskiej mumii.. Dobrze zachowane okazy tego pasożyta znaleziono także w ubraniu peruwiańskiej mumii sprzed tysiąca lat. Paleoparazytologiczna ewidencja poszerza wiedzę na temat zasięgu ektoparazytów w starożytnej populacji. Tak jak wiele innych pasożytów wszy znalezione w andyjskiej populacji wykazały, że ich źródło znajduje się w Nowym Świecie. Wygląda na to, że P. pubis dotarł do tego kontynentu wraz z pierwszą falą imigrantów, którzy wiele tysięcy lat temu przybyli do Nowego Świata.
Pediculus humans wapitis jest starożytnym ludzkim pasożytem, prawdopodobnie odziedziczonym z czasów jeszcze przed hominidami. Zarażanie się pasożytami pojawia sie przez cały czas ludzkiej historii włączając w to czasy przedkolumbijskie. Na mumii Maitas Chiribaya (datowanej na 670-990 r.n.e.) z Arica w północnym Chile znaleziono pediculosis i przeprowadzono na nim szereg badań. Zastosowano klasyczny mikroskop i mikroskop elektronowy. Włosy mumii niemalże w całości pokryte były gnidami i dorosłymi wszami. Skanowanie mikroskopem elektronowym (w niskim i wysokim zakresie) wykazało doskonale zachowaną morfologię jajek. Dodatkowo doskonale zachowane dorosłe okazy wszy na niemalże tysiącletniej mumii pozwoliły na szczegółową obserwację głowy, czułków, korpusu, podbrzusza i nóg pasożyta. Doskonale zachowane pasożyty pozwoliły na przeprowadzenie obserwacji mikromorfologicznych pod mikroskopem elektronowym operculum, aparatu oddechowego i przetchlinki. Badania wykazały, że wszy były częstym problemem dla andyjskich rolników i pasterzy. Wsza przenoszona jest przez kontakt pomiędzy głowami, dlatego zawszeni pasterze zarażali wszami innych ludzi. Z problemem radzono sobie myjąc włosy szamponem z jukki.
Badania trójpalczastych mumii powoli przynoszą pierwsze wyniki. Przeanalizowano wyniki badań dokonane przez dr Konstantina Korotkowa. Korotkow pobrał próbki do analizy z mumii Marii. Pierwsze badania jakie przeprowadzono dotyczyły potwierdzenia, że badacze mają do czynienia z tkanką biologiczną, że w mumię nie wmontowano jakichś elementów z plastku lub innego tworzywa. Przeprowadzone testy miały także na celu potwierdzenie, że badane tkanki mają starożytne pochodzenie. Po tym nastąpiła analiza badań zdjęć z tomografu. Wg Korotkowa ma już wątpliwości, że mumia jest prawdziwa. Następnie dokonano szczegółowej analizy palców, skupiając się przede wszystkim na tym, by znaleźć ślady jakiejś ingerencji z zewnątrz bądź manipulacji. Wielu krytyków całego przedsięwzięcia snuje podejrzenia, że trójpalczaste dłonie i stopy mumii są czyjąś sprytną manipulacją. Korotkow pobrał próbki tak z dłoni jak i stóp Marii. Przeprowadzone badanie bez cienia wątpliwości potwierdziły, że kompozycja, materiał a także DNA jest wszędzie to samo. Trójpalczaste dłonie i stopy należą do tego samego ciała.
Pierwsze testy DNA Marii wykluczyły, że jest to ciało jakiegoś zwierzęcia jak np małpy. Bez wątpienia Maria była człowiekiem. Obecnie uważa się, że na Ziemi żyły trzy typy albo gatunki człowieka. Pierwszy z nich to Neandertalczyk (człowiek w 99.5%), Cro-Magnon (100% człowiek) i Denisowian (99.7% człowiek). Homo floriensensis jest obecnie analizowany przez naukowców i na wyniki tych analiz trzeba jeszcze poczekać.
Obecnie prowadzi się na mumniach znacznie dokładniejsze badania. Tworzona jest biblioteka genów, która następnie będzie analizowana w porównaniu współczesnej bazy danych genetycznych. Wykaże to, czy Maria jest w 100% człowiekiem, czy też wystepują jakieś genetyczne anomalie. Trwa także analiza zdjęć zrobionych w tomografie. Wiadomo jest, że mumia posiada wszystkie wewnętrzne organy. Na zdjeciach widoczne jest serce, żołądek a także wyschnięte resztki mózgu. Maria ma ten sam rodzaj organów wewnętrznych jak współczesny człowiek.
Peruwiański radiolog, dr Raymundo Salas Alfaro przeprowadził szczegółową analizę lekarską przeswietleń jakich dokonano na mumii. On również nie ma wątpliwości, że mumia jest prawdziwym, niezmanipulowanym ciałem, należącym do jednej osoby. Mumia wciąż posiada zęby w górnej i dolnej szczęce, na zdjeciach widać serce, jego cztery komory i pozostalości arterii. Widać także zarys systemu oddechowego. W dolnej części ciała widać na zdjęciach pozostałości po jelitach. Wszystkie organy wg dr Salasa wyglądają naturalnie i nie widzi on śladów manipulacji za pomocą której ktoś chciałby wstawić w przeszłości czy współcześnie taki organ do ciała mumii.
Prowadzone są także badania nad trzema kolejnymi mumiami, które odnaleziono w tym samym miejscu co Marię. Te trzy nowe ciała nazwano “Rodziną”, bo są bardzo podobne do siebie. Różnice widoczne są jedynie w kształcie głowy natomiast reszta ciała trzech mumii wygląda bardzo podobnie do siebie. Ich skóra przypomina skórę węża. Palce mają bardzo długie paznokcie. Mumie mają też dziwną wypukłość na klatce piersiowej, którą prześwietlono w tomografie. Na razie nie ma jednoznacznej opinii czym jest ta wypukłość. Obecnie badania obejmują sześć mumii o dziwnych, trójpalczastych dłoniach.
Zdjecia z tomografu wykazały, że trzy nowe mumie nie zostały przez nikogo zmodyfikowane i ich ciała są nienaruszone. Ich kości są doskonale zachowane. Podstawa czaszki jest nieco inna niż ludzka, podobnie jak jej wewnętrzna budowa. Mumie te także mają w swoich czaszkach resztki wyschniętego mózgu i pozostałości po systemie nerwowym. Zaskoczeniem dla lekarzy był bardzo dobry stan tkanki miękkiej. Grupa peruwiańskich lekarzy, która analizowała zdjęcia z tomografu, nie ma wątpliwości, że istoty te są prawdziwe.
Istoty miały po trzy palce u rąk i nóg, podobną jak człowiek pojemność mózgu, ale ich wygląd z pewnością był nieludzki. Tylko Maria przypomina istotę ludzką. pozostałe mumie nazywane są reptylianami ze względu na skóre przypominającą skórę węża.
Obecnie trwają badania genetyczne i badania tkanki miękkiej oraz kości mumii w rosyjskim, Federalnym Instytucie Położnictwa, Ginekologii i Reprodukcji Człowieka w Saint Petersburgu. W tkankach znaleziono izotpy kadmu i strontu. Tajemnicą nadal jest to, skąd sie te izotopy wzięły w mumiach. Badania trójpalczastych mumii z Nazca nadal trwają.
W 1960 r., amerykański wywiad doszedł do wniosku, że w następnym roku Związek Radziecki będzie posiadał 500 rakiet międzykontynentalnych (ICBM), gotowych do odpalenia w kierunku USA. Aby potwierdzić, że to przewidywanie jest słuszne, 1 maja 1960 r. z Pakistanu wystartował amerykański pilot i po raz pierwszy w historii samolot U-2 przeleciał przez całe ZSRR w misji nazwanej Operacja Grand Slam (Wielkie Trafienie). Francis Gary Powers leciał wzdłóż linii kolejowych w nadziei sfotografowania radzieckich ICBM-ów bazujących w Plesiecku, bazie militarnej niedaleko Swierdłowska i Kosmodromu Bajkonur w Tiuratam. W tym czasie CIA rozpoczynała proces zmiany z U-2 na satelity i pierwszomajowy lot był z pewnością historyczną, bo ostatnią misją “skunksa” nad radzieckim niebem.
Rosjanie śledzili lot radarem ustawionym niedaleko Swierdłowska i wyslali w pościg swoje trzy nowe rakiety ziemia-powietrze SA-2 Dźwina (można zobaczyć taką rakietę w Muzeum Orła Białego w Skarżysku Kamiennej). Rakiety te zaprojektował największy rywal Korolowa – W N Czełomej (który stał się faworytem Chruszczowa po tym jak zatrudnił u siebie jego syna – Siergieja – inżyniera rakietowego) i była to pierwsza okazja aby sprawdzić ich celność na wysokości 22 km. Pierwsza Dźwina nie trafila, druga zestrzeliła pościgowego MiG-a. Trzecia zaliczyła bezpośrednie trafienie.
Ratowanie się Powersa okazało się tak trudne, że nie był on w stanie dosięgnąć guzika samodestrukcji samolotu. Nie wykorzystał także kapsułki z trucizną, ukrytą wewnątrz amerykańskiej, srebrnej dolarówki. Zamiast tego spadał swoim zestrzelonym samolotem z wysokości 22 km na wysokość 9 km, gdzie się katapultował się, spadał nadal aż do wysokości 4500 m zanim otworzył spadochron, by bezpiecznie wylądować, zostać schwytanym i wziętym do niewoli.
Cztery dni później Amerykanie przemalowali jeden z U-2 tak, aby wyglądał na samolot meteorologiczny NASA i publicznie ogłosili, że taki samolot zaginął, gdzieś na granicach Turcji. Chruszczow odpowiedział, że wie o tym bo był to szpiegowski samolot i został zestrzelony. Administracja Eisenhowera przekonywała, że musiała zajść jakaś pomyłka, bo z pewnością nie było i nigdy nie będzie celowego naruszenia radzieckiej strefy powietrznej.
7 maja Chruszczow ogłosił światu: “Muszę wyjawić wam tajemnicę. Kiedy po raz pierwszy poinformowałem o zestrzelonym amerykańskim samolocie zapomniałem wspomnieć, że pilot jest cały i zdrowy. A teraz sami zobaczcie jakie głupoty wygadują Amerykanie”. Rosjanie mieli nie tylko Powersa, ale z rozbitego wraku złożyli w całości U-2, włączając w to aparat fotograficzny, zdjecia szpiegowskie, 7500 rubli i sakiewkę z diamentami. Planowany amerykańsko-radziecki szczyt w Paryżu został odwołany. Prywatnie Ike (Eisenhower) przyznał, że gdyby amerykańska przestrzeń powietrzna została naruszona w podobny sposób, zwrócił by się do Kongresu o wypowiedzenie wojny.
W przestrzeni kosmicznej latał Sputnik i inne sukcesy Korolowa a Eisenhower i USA po raz kolejny zostali publicznie upokorzeni przez Rosjan. Wzięcie do niewoli Francisa Gary Powersa, ujawnienie, że Stany Zjednoczone nielegalnie naruszyły przestrzeń powietrzną suwerennego kraju i niedorzeczny sposób w jaki Pokój Owalny rozgrywał całą aferę, było jeszcze jedną publiczną kompromitacją Ameryki, które ciągnęły się przez ostatnie lata rządów Eisenhowera aż po wyboiste początki administracji Kennedy’ego.
Jeszcze przed fiaskiem Powersa było już jasne, że program U-2 musi być zmodernizowany. Amerykanie obawiali się radzieckich rakiet (nawet gdy okazało sie, że przewidywanie, że do 1961 r. Rosjanie będą posiadali 500 rakiet było bardzo niedokladne, bo mieli ich wówczas tylko 4 sztuki), wymagając bardziej niezawodnej i potężniejszej broni szpiegowskiej, takiej która mogłaby bez obaw przemieszczać się po niebie wroga. Do kwietnia 1962 r. U-2 wymieniono na tytanową maszynę Lockheeda A-12/SR-71 Blackbird, która mogła latać z trzykrotną prędkością dźwięku. (Ponieważ ZSRR było w tym czasie nalepszym źródlem tytanu, stworzono fikcyjną korporację aby kupować ten metal po to, by zbudowac samolot szpiegujący jego źródło). Z czasem jednak tak U-2 jak i Blackbird miały zostać wymienione przez znacznie lepsze narzędzie. “Radziecka przewaga w kosmosie była tak niepokojąca, że Eisenhower rozważał wyjawienie możliwosci i osiągnięć programu U-2 po to, by uspokoić nastroje narodu” – powiedział szef tajnych operacji CIA, Dick Bissel. “Zamiast tego zdecydował się na intensyfikację amerykańskiego programu satelit kosmicznych. W styczniu 1958 r. wydał National Security Action Memorandum w którym ogłosił program budowy i rozwoju satelit zwiadowczych. Pod wpływem sukcesów programu U-2 powierzył całą odpowiedzialność za projekt CIA.”
Był to pomysł Bissela, nad którym pracował od lata 1957 r. z Dinem Landem z firmy Polaroid, z Jamesem Killianem z Białego Domu i z szefem amerykańskich sił rakietowych generalem Bernardem Schrieverem. Publicznie projekt nazwano Discoverer i miał dotyczyć naukowych badań kosmicznych. Ci, którzy mieli klauzulę tajności nazwywali program “Dziurka od klucza” i pierwszy udany start na dwustopniowej rakiecie Thor z bazy lotniczej Vandenberg w Kalifornii miał miejsce 18 sierpnia 1960 r. Satelita Corona – nazwana tak przez Bissela na cześć maszyny do pisania – została wyslana na orbitę okołobiegunową, niosąc w swoim wnętrzu 3/4 km filmu i była w stanie ustawić aparat fotograficzny tak, aby móc zrobić zdjęcie nawet ciężarowki. Po zużyciu całej kliszy fotograficznej, miała wykorzystać niewielkie silniki odrzutowe aby skierować się ku Ziemi. Jej potężna dolna część spowolniała opadanie a osłona termiczna chroniła cenny ładunek, który już po przekroczeniu ziemskiej atmosfery miał zostać wyrzucony na spadochronie, gdzie miał go później przejąć samolot (w powietrzu! – czarno-białe zdjęcie powyżej) lub helikopter wysłany z Hawajów. Stamtąd zdjęcia miano wysłać do kwatery głównej CIA do analizy. Początki programu Corona nie były jednak łatwe.
Styczeń 1959: odwolanie startu ze względu na problemy techniczne
Luty 1959: udany start ale wadliwy system stabilizacyjny wyrzucił satelitę z orbity i rozbiła się o Ziemię
Trzecie podejście: Satelita osiągnęła orbitę, zrobila zdjęcia, ale kapsuły ze zdjęciami nigdy nie znaleziono.
Czwarte i piąte podejście: nie osiągnięto orbity
Szóste: nie znaleziono kapsuły
Siódme: znów się popsuł stabilizator i satelita wypadła z orbity
Ósme i dziewiąte: rozbicie na wyrzutni
Luty 1960: dziesiąte podejscie nie osiągnęło orbity
Jedenaste: zagubienie w kosmosie
Dwunaste: eksplozja na starcie
10 sierpień, 1960: Corona 13 osiągnęła orbitę ale kapsuły ze zdjęciami nigdy nie znaleziono.
Wreszcie Corona 14 osiągnęła wielki sukces. “Ten sam dzień, w którym Francis Gary Powers oczekiwał w moskiewskim sądzie na wyrok (18 sierpień, 1960) przyniósl pierwszy sukces, gdy satelita przeleciala nad Moskwa robiąc zdjęcia z góry” zanotowal Art Lundhal z CIA z Narodowego Centrum Interpretacji Fotograficznych. 24 sierpnia o 8:15 rano, Killian, Land i szef NSA Gordon Gray otworzyli Eisenhowerowi w Pokoju Owalnym szpulkę ze zdjeciami z Corona 14. Mała satelita sfotografowała obszar 4 mln km2 Związku Radzieckiego, robiąc ostre fotografie 64 lotniskom, 26 mobilnym wyrzutniom rakietowym a nawet wyrzutniom rakiet w Plesiecku i Bajkonurze. Zdobycz z tej jednej misji była większa niż ze wszystkich misji U-2 razem wziętych, a sukces był tak niebywały, że niemalże natychmiast wszystkie agencje rządowe chciały mieć swoją własną Coronę. Ike byl jednak tak poirytowany nieustannym, kiepskim zarządzaniem swoich sił powietrznych, po dekadach trwonienia miliardów dolarów, że dla niego jedynym sukcesem było zbudowanie pracującego w podczerwieni wykrywacza rakiet balistycznych Midas i nalegał aby wysyłanie kolejnych satelit odbywało się pod opieką National Reconnaissanec Office.
Do maja 1972 r. CIA i NRO miały wystrzelić (wśrod innych satelit szpiegowskich) 121 Coron a sam program stał się tak dobrze znany, że pracownicy radzieckiego Kosmodromu pisali obsceniczne słowa na śniegu, żeby sfotografowały je oczy Bissela z kosmosu. Na początku 1961 r. Rosjanie dorowadzili do wyrównania wystrzeliwując ponad 500 własnych satelit szpiegowskich Zenit (oficjalnie znanych jako Kosmos), tworząc trzeci nurt w wyścigu superpotęg w kosmosie i tworzeniu rakiet. Wykorzystując tą samą kapsułę Korolowa co kosmonauci z Wostoka, wysyłano analitykom wojskowym na spadochronie aparaty fotograficzne i klisze. Zenit/Kosmos nie różnił się bardzo od Corony i innych programów rakietowych w swoim historycznym rozwoju, trapiony błędami za błędami aż wreszcie 28 lipca 1962 r., wystrzelono na orbitę Kosmos 7 , który wrócił z pełnym zestawem fotografii szpiegowskich, pokrywających całe terytorium USA. ZSRR kontynuował wystrzeliwanie kolejnych wersji Zenita aż do 1994 r., dotrzymując Amerykanom pola pod każdym względem.
W trzecim tygodniu maja 1960 r. amerykański satelita Midas 1 rozpoczął patrolowanie radzieckiej strefy powietrznej, wykorzystując czujniki podczerwieni, które mogły wykryć odpalenie rakiety balistycznej. W ciągu czterech lat Siły Powietrzne stworzyły sieć czterech satelit zwanych “Vela Hotel”, które wykorzystywały promienie roentgenowskie, podczerwień i wykrywacze neutronów do identyfikacji płomieni silników rakietowych. W odróżnieniu od innych pojazdów szpiegowskich Amerykanie bardzo dokładnie wyjaśnili Rosjanom misję Vela Hotel a Rosjanie oddali przysługę, kiedy wysłali w kosmos własny system monitorujący. Eisenhowerowska idea “Open Sky” zostala zaakceptowana siłą bezwladu. “Podczas zimnowojennego wyścigu zbrojeń w kosmosie niektóre apekty militarnej rywalizacji powstrzymano – ze słusznych powodow”. Historycy Michael Krepon i Michael Katz-Hyman odkryli, że: “Satelity były i funkcjonują nadal w połączeniu z odstraszaczem nuklearnych głównych potęg. Zakłócanie ich działania to zaproszenia dla nuklearnego zagrożenia. Waszyngton i Moskwa zdecydowaly niezależnie od siebie, że wyścig zbrojeń Zimnej Wojny jest wystarczająco gorący bez dodawania broni antysatelitarnej, co mogłoby doprowadzić do gwaltownego zamieszania. Symbolem tego zrozumienia jest zgoda mocarstw na to aby nie wpływac na działanie satelit kontrolujących realizację ukladów rozbrojeniowych.”
Jedynym problemem oczu na niebie bylo to, że większość zdjęć tam zrobionych były zdjęciami chmur. Pentagon chcial to skorygować przez zamknięcie programu Dyna-Soar i zamiast tego odpaleniem Załogowego Kosmicznego Laboratorium MOL, wykprzystując do tego kapsułę Gemini aby utrzymywac na orbicie dwóch agentów przez 30 dni, którzy szpiegowaliby Rosjan korzystając z aparatu fotograficznego wielkości Chevroleta. Zapoczątkowany 25 sierpnia 1965 r. przez rząd Johnsona i kosztujący 1.3 mld dolarow MOL zatrudnił wojskowych astronautów z ARPS – Aerospace Research Pilots School, prowadzonej przez Yeagera z bazy lotniczej Edwards. Podobnie jak Apollo, MOL został zamknięty przez prezydenta Nixona. Podobny los spotkał radziecki program Ałmaz, który swój ostatni lot odbył w lutym 1977 r. a jego zdumiony dowódca zameldował: “Widzimy nawet ludzi na ulicach!”
“Nie chcialbym abym to, co teraz powiem było w przyszłości cytowane” – powiedzial Lyndon Johnson w cytowanej wypowiedzi do pracownikow swojej administracji – “ale wydaliśmy 35-40 mld dolarów na program kosmiczny. I nawet jeśli nic nam to nie dało oprócz wiedzy jaką zdobyliśmy z kosmicznych fotografii, jest to warte dziesięć razy wiecej niż kosztował cały program. Dlatego dziś wiemy ile rakiet ma nasz przeciwnik i okazało się, że nasze prognozy bardzo się myliły. Budowaliśmy rzeczy, których nie musieliśmy budować. Nasiąkaliśmy strachem, którym nie musieliśmy nasiąkać”
W tym samym roku – 1960 – złapanie Powersa i tryumf Corony – doradca z Bialego Domu powiedziałl Eisenhowerowi, że wysłanie ludzi na Księżyc będzie tak samo historyczne jak sponsorowanie Kolumba przez Izabelę, po to aby odkrył Nowy Świat. Po otrzymaniu propozycji budżetowej na program kosmiczny w wysokości 26-38 mld dolarów, prezydent odparł, że “może jeszcze chcecie zdjąć mi sygnet z palca” a inny z pracowników Bialego Domu zanotował: “Jeśli pozwolimy naukowcom zbadać Księżyc, wówczas zanim się zorientujemy będą chcieli szukać i badać inne planety”. Na biurku w Gabinecie Owalnym leżało przemówienie oglaszające zakończenie wysyłania ludzi w przestrzeń kosmiczną w ramach Projektu Mercury, ale Ike nigdy go nie wygłosił. W tej ostatecznej informacji budżetowej zapisał, że decyzja musi zostać podjęta w celu sprawdzenia czy istnieją sensowne, naukowe powody aby przedłużyć program lotów kosmicznych poza Project Mercury.
Do czasu zakończenia prezydentury Eisenhowera w styczniu 1961 r., Stany Zjednoczone w odpowiedzi na radziecki program rakietowy ustawiły w Europie 160 ICBM typu Atlas uzupełnione przez prawie 100 IRBM-ów. W tym czasie Sowieci posiadali cztery R-7. Tego samego roku po analizie zdjęć z czterech satelit szpiegowskich CIA zmniejszyła podejrzewaną liczbę radzieckich rakiet ze 120 do 50 a następnie do 14. W tym czasie Stany Zjednoczone posiadały już 233 rakiety. ZSRR nie mógł dorownać tej liczbie aż do 1969 r., ale w tym samym czasie Apollo 11 wygral wyścig w kosmosie. Wyścig w rakietach balistycznych osiągnął remis.
Czas zapowiedzieć następną “Paralaksę”… Zapewne domyślacie się czego będzie dotyczyć. Zbliża się kolejna rocznica ataku na nowojorski World Trade Center z 11 wrzesnia, 2001 r. a ja od lat próbuję po raz kolejny zrozumieć to, co tam się stało. Jest to temat niebezpieczny z wielu względów. Każdy, kto go w jakiś sposób dotyka, porusza niewidzialne, magiczne struny ludzkich emocji, momentalnie tworząc sobie zastępy zaciekłych krytyków a nawet wrogów. Niemalże każdy ma też jakąś wlasną teorię na temat: kto tego dokonał i dlaczego. Ściera się ze sobą wiele opinii w jaki sposób zwalono do fundamentów dwa najpotężniejsze drapacze chmur Nowego Jorku a dyskusje na ten temat przesączone są często jadowitą trucizną. W jednym zgadzają się niemalże wszyscy: oficjalny powód, że budynki zawaliły się, bo ich konstrukcję nadwyrężyła płonąca benzyna z rozbitych o ich fasady samolotów jest nonsensem, który nie wytrzymuje żadnej krytyki.
Pamiętam dokładnie dzień, w którym nie tylko Ameryka, ale cały świat złapał głęboki oddech, tracąc poczucie pewności tego, co przyniesie przyszłość. Mieszkam 60 km od miejsca, w którym kiedyś stały wieże. Uderzenie w pierwszą wieżę było wystarczającym powodem aby przerwać pracę i stać nerwowo przed telewizorem, obserwując tą niecodzienną sytuację. Niemalże wszyscy podejrzewali, że musi to być jakiś tragiczny, nieszczęśliwy wypadek. Być może piloci airlinera zatruli się czymś, zasłabli, zapili a nawet się pobili i samolot przyrżnął w monumentalną konstrukcję jednej z wież Twin Towers. Byłem kiedyś na wieżach. Widok z ich szczytu zapierał dech w piersiach. Można było z nich zobaczyć moje małe New Jersey na wskroś – aż po granicę z Pennsylwanią. One same też były widoczne z daleka. Ich znajomy widok zwiastował rychły koniec podróży, gdy wychylały się zza horyzontu, jakieś 150 km od Nowego Jorku. Za każdym razem widok ten budził miłe emocje i zdumienie nad tym cudem ludzkiej architektury. Mimo, że wydawały się być solidnie niewzruszone, to na ich dachu miało się wrażenie kołysania – jakby siedziało się na szczycie wysokiego źdźbła zboża. Niektórzy dostawali zawrotów głowy i szybko zjeżdżali windą na dół.
Tymczasem nad Manhattanem pojawił się kolejny, nisko lecący pasażerski liniowiec. Przeraźliwie czerwony wykwit eksplozji na chwilę pokrył cały ekran, gdy samolot uderzył w drugą wieżę…. Zapadła cisza. Każdy z nas już wiedział, że nie jest to wypadek. Był początek wojny! Z kim? Kto zaplanował taki okrutny i zuchwały atak? Jaki jest jego cel? Wówczas wydawało się, że odpowiedź na te pytania nadejdzie szybko… Tymczasem po szesnastu latach nadal nie wiadomo kto za tym stoi. Nadal też nie wiadomo co chciał przez to osiągnąć. Tysiące teorii konspiracji szczelnie jak dym z płonących wież pokrywa medialny horyzont. Dym jest tak gęsty, że nawet nabystrzejsze oko nie jest w stanie się przez niego przebić by dojrzeć sprawcę i oprawcę w jednej osobie.
Na temat 9/11 wypowiadałem sie już wiele razy. Kilka razy w dawnych “Paralaksach” a także w Nowej Atlantydzie. Nigdy nie udało mi się zbliżyć do prawdy na ten temat i dziś również nie mam takich ambicji. Powolne i mozolne układanie puzzli ma jednak szansę przynieść długo oczekiwany efekt, dlatego nie rezygnuję. Mam sporą kolekcję książek poświęconą wydarzeniom sprzed 16 lat. Jedne kiepskie inne wręcz doskonałe. Każda wnosi coś nowego do tej historii, pokazuje ją w innym świetle. Kiedy natrafiłem na “Najbardziej niebezpieczną książkę na świecie” S K Baina – zdumiała mnie, ustawiając okoliczności tragedii 9/11 w scenografii potężnego, globalnego i krwawego rytuału. Rytuał jest czymś tak starym jak człowiek i tak jak on przyszedł z nim ramię w ramię z prehistorii do czasów nam współczesnych. Pozornie wygląda jak zabobon wystraszonego, prymitywnego człowieka, który nie potrafił sobie wytłumaczyć otaczającego go swiata. Tyle, że ten zabobonny człowiek dla tych rytuałów wybudował Gobekli Tepe, Stonehenge i Piramidy. Takich rzeczy nie robi się ze strachu. O ile dziś wśród akademików nadal panuje przekonanie, że budowle te były stricte religijne, to coraz bardziej widać, że miały zupełnie inny cel. To maszyny, które napędza nadal nam nieznana kosmiczna energia, silniejsza od wszystkiego co znamy – nawet od rozszczepionego atomu. Przez tysiące lat tajemnicze i mroczne grupy przechowują wiedzę, do której broni się dostępu profanom. Tylko coś, co ma niezwykłą wartość i siłę może być tak pieczołowice przechowywane i pilnowane jak ta wiedza. Co jakiś czas ludzie ci wynurzają się na chwilę na powierzchnię historii. W tym co wowczas robią wprawne oko szybko odkryje tajny rytuał, który później jak sie okazuje, po raz kolejny wykoleił naszą cywilizację posuwającą się w konwulsjach przed siebie. Templariusze, Masoneria, Illuminaci, naziści spod znaku czarnego slońca – wszyscy oni mieli dojmujący wpływ na to kim jesteśmy dzisiaj.
Czy atak na WTC był takim krwawym rytuałem?? Dwie wieże Nowego Jorku są jak święte, masońskie słupy: Jachim i Boaz, jak dwie kolumny w których egipski bóg Tahuta, znany z Hermetyki jako Hermes ukrył całą swoją wiedzę. Czyż nie jest to symbol? Zwłaszcza gdy stoi na przeciwko olbrzymiego posągu boginii Izydy…., którą dla wygody nazywa się dziś Statuą Wolności… Atak 9/11 jest też alchemicznym misterium, w którym świat dokonał trasmutacji, zmieniając się kompletnie i raz na zawsze…
I na ten temat bedzie niedzielna audycja: 10.09.17, godz. 18:00 w Radio Paranormalium! Serdecznie zapraszam!