W tym roku mija 70 rocznica katastrofy latającego spodka w Roswell. 14 czerwca, 1947 r. William Brazel, zarządca na ranczu Foster, znalazł na pustyni dziwacznie wyglądające szczątki rozbitego pojazdu. O znalezisku zawiadamomił szeryfa odległego o 50 km miasteczka Roswell a ten zadzwonił do najbliższej bazy wojskowej. Tak rozpoczęła się legenda domniemanego latającego spodka, należącego do pozaziemskiej cywilizacji, który rozbił się na pustyni w Nowym Meksyku. W świat poszedłl komunikat, który informował, że:
“Siły powietrzne ogłosiły, że został znaleziony latający dysk i jest on w posiadaniu armii. Dysk został znaleziony tydzień temu niedaleko Roswell, Nowy Meksyk i został przewieziony do Wright Field w Ohio w celu dokładniejszego zbadania.”
Następnego dnia armia kompletnie zmieniła swoją opinię w tej sprawie, wywołując tym burzę domysłów i teorii konspiracji, które trwają do dziś. Kolejne podejście do legendy Roswell zaprezentował Nick Redfern, który wydał właśnie książkę poświeconą temu wydarzeniu pt. “The Roswell UFO Conspiracy” (“Konspiracja wokół UFO z Roswell”). Nick Redfern jest znanym na świecie ufologiem i napisał do tej pory ponad 40 książek na temat UFO, zombies, MiB i wielu innych kontrowersyjnych tematów.
Aż trudno uwierzyć, że od wypadku w Roswell minęło już 70 lat! Katastrofa ta jest światową ikoną UFO i stała się klasyką tematu. Na temat Roswell wylano już cały ocean atramentu i można odnieść wrażenie, że trudno jest tu cokolwiek dodać. Książka Redeferna jest zaskakująca, bo daje nowe podejście do katastrofy w Roswell. Na dodatek jest ono znacznie bardziej mroczne niż można by się było tego spodziewać. Zaskakująco niewiele jest w niej na temat latających spodków, za to porusza tematy wczesnych amerykańskich supertajnych eksperymentów z nowymi pojazdami lotniczymi i lataniem na ogromnych wysokościach. Jako króliki doświadczalne w tych tajnych programach mieli brać udział jeńcy wojenni, więźniowie, ale także pensjonariusze szpitali psychiatrycznych. Z tej perspektywy Roswell niekoniecznie jest wydarzeniem związanym z UFO a raczej z mrocznymi sekretami amertykańskiej armii, które należalo utrzymać w tajemnicy za wszelką cenę.
Wszystko zaczęło sie od rozmowy, jaką w 2001 r. Redfern przeprowadził ze starszą panią, która była weteranem ostatniej wojny światowej i pracowała w Oak Ridge w stanie Tennessee przy tworzeniu bomby atomowej. Redfern nie spodziewał się jakichś nowych rewelacji na temat tego programu, ale nieoczekiwanie jego rozmówczyni zaczęła opowiadać o tajnych eksperymentach lotniczych i potwornie zmasakrywanych ciałach ludzi, którzy byli przedmiotem tych eksperymentów. Wśród ciał rozpoznała ludzi pochodzenia japońskiego, inwalidów a także ludzi wyglądających zupelnie normalnie, którzy okazali się być więźniami skazanymi na długie, wieloletnie wyroki za szczególnie ohydne zbrodnie jakie popełnili. Ludzi tych wykorzystywano do doswiadczeń lotniczych z lotami na olbrzymich wysokościach. Kobieta ta skontaktowała Redferna z trzema innymi osobami, które również posiadały wiedzę na temat natury tych eksperymentów. Częśc uzyskanego w ten sposob materiału wykorzystał Redfern w swojej książce: “Body Snatchers in The Desert” (“Porywacze ciał na pustyni”). Przez wiele lat Nick Redfern współpracował ze znaną badaczką UFO – Kathy Kasten. Wydarzenia w Roswell znajdowały się w centrum jej zainteresowania. Ona również dotarła do informacji wskazujących, że w Nowym Meksyku prowadzono eksperymenty wojskowe z udziałem ludzi. Kathy Kasten zmarła w 2012 r. a jej rodzina przekazała jej archiwum Redfernowi. Od tego momentu autor zdobył znacznie więcej materiałów potwierdzających swoją teorię, które umieścił w najnowszej książce. Jest ona kontrowersyjna nie tylko dlatego, że pokazuje w nowym świetle okrutne eksperymenty na ludziach jakie przerowadzano w USA, ale także dlatego, że katastrofa w Roswell być może wcale nie była tym, z czym kojarzy ją cały świat. UFO być może stało się kolejną warstwą dezinformacji, która miała ukryć to, co naprawdę działo się w okolicach Roswell. Nieoczekiwanie debata na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w Roswell po 70 latach znów nabrała rumieńców.
To, że katastrofa w Roswell nie ma być może nic wspólnego z UFO, krążyło w powietrzu od dawna. W 1997 r. wysokonakładowy magazyn “Popular Mechanic” ogłosił, że lada chwila zostaną odtajnione akta związane z Roswell i zamiast UFO będą w nich Niemcy i Japończycy, naukowcy przywiezieni do USA w ramach operacji Paperclip a także eksperymenty na ludziach. Do ujawnienia dokumentów nigdy nie doszło, ale jest niezwykle interesujące, że magazan zdawał sobie sprawę z istnienia drugiego dna w historii Roswell. W 1991 r. znakomity badacz UFO Leonard Stringfield opublikował inforamcje na temat eksperymentów na ludziach dokonywanych przez amerykańską armię w laboratorium w Los Alamos w latach 40-tych zeszłego wieku. Luminarze amerykańskiej ufologii sa wstrząśnięci rewelacjami Redferna i jego ksiażka nie przysporzyła mu przyjaciół. Klasyk tematu Stanton Friedman w ogóle nie chce dyskutować tej teorii ale inny znany amerykański ufolog – Kevin Randle – wręcz przeciwnie. Roswell wciąż pozostaje świętym miejscem w ufologii. Jeśli próbować je zbeszcześcić wielu ludzi reaguje emocjonalnie. Redfern jednak uważa, że jego celem jest odnalezienie prawdy niezależnie od tego jakie są oczekiwania.
Kiedy II WŚ doszła do swojego końca natychmiast zaczęto zastanawiać się nad następnym poważnym zagrożeniem – tym razem ze strony potężnego ZSRR. To z tego powodu ściągnięto do Nowego Meksyku tysiące niemieckich naukowców, którzy pracowali w laboratoriach wojskowych w White Sands i Alamogordo, tworząc m. in. program rakietowy. O wiele mniej jednak wiadomo o Japończykach, których na podobnej zasadzie jak nazistów także ściągnięto do USA. Japończycy podczas wojny pracowali nad zaawansowanymi technologicznie balonami, które miały bombardować amerykańskie terytorium. Naukowców i balony ściągnięto do Nowego Meksyku, gdzie kontynuowano dalsze badania. Japończycy stosowali balony bezzałogowe, które unoszone silnym prądem powietrznym pokonywały Pacyfik przedostając się nad kontynent amerykański. Była to pierwsza, prymitywna co prawda, broń międzykontynentalna. Podczas wojny Japończycy byli w swojej pierwszej fazie balonowych eksperymentów i planowali zbudować znacznie większe powietrzne pojazdy z załogą samobójców kamikadze na pokładzie. Podstawowym problemem jaki napotykano było zachowanie organizmu ludzkiego w ekstremalnych warunkach na dużej wysokości, gdzie nie tylko zmienia się ilość tlenu ale i ciśnienie atmosferyczne. W latach 1946-47 zbudowano w USA (w ramach projektu Mogul) 6 takich pojazdów, które były w stanie dotrzeć na skraj ziemskiej atmosfery. Ich załogę stanowiły początkowo małpy a nawet świnie. W którymś momencie przekroczono niewidzialną, etyczną linię i zaczęto wysyłać w takie podroże ludzi. Tak Niemcy jak i Japończycy używali ludzi do swoich ekperymentów już w czasie wojny. Powszechną grozę wywołały doświadczenia na ludziach przeprowadzane przez Josepha Mengele. Eskperymenty te były zaiste nieludzkie i często kończyły się śmiercią człowieka używanego jako królik doświadczalny. Obsesją Mengele były doświadczenia na dzieciach i karłach. Wiele takich doświadczeń dotyczyło zachowania się ludzkiego ciała w warunkach lotów na olbrzymich wysokościach. Luftwaffe było główną siłą uderzeniową Hitlera i nieustannie testowano nowe konstrukcje lotnicze, ktore przewyższały wszystko to, co stworzyli przeciwnicy III Rzeszy. Po wojnie rozpoczął się nowy wyścig – tym razem w przestrzeń kosmiczną a wiedza na temat zachowania organizmu ludzkiego w ekstremalnych, kosmicznych warunkach właściwie nie istniała. Posiadanie pojazdów mogących poruszać się poza ziemską atmosferą miało także swój wymiar militarny. Większość takich eksperymentów zakończyła się totalną klapą i niewiele na nich skorzystano. Spadały nie tylko stratosferyczne balony, ale także rakiety V-2 testowane na amerykańskich poligonach. Projekty te były ściśle tajne i dlatego szybko zorganizowano sprawnie działające oddziały, których zadaniem było jak najszybciej dotrzeć do miejsca katastrofu i pozbierać wszystkie elementy pojazdu a także ciała załogi. Jednak w przypadku Roswell pierwszym na miejscu zdarzenia był lokalny ranczer a nie wojsko. Sytuacja tym razem wymknęła się spod kontroli. Po początkowym ogloszeniu, że w Nowym Meksyku rozbił się latający dysk nieznanego pochodzenia, już następnego dnia ogłoszono, że był to balon meteorologiczny i ta oficjalna wersja pozostała niezmienna do dziś – co nie dziwi – bo ujawnienie, że w takich eksperymentach korzystano z nieludzkich doświadczeń hitlerowskich zbrodniarzy takich jak Mengele z pewnością nie przysporzyłoby popularności Ameryce, postrzeganej jako obrońca ludzkości. Mimo, że dośwadczenia Mengele są uznawane jako przekraczające wszelkie normy etyczne to dokumentacja jaką prowadził zaginęła i niewiadomo gdzie znajduje się dzisiaj i czy nadal ktoś z niej korzysta.
Pod koniec wojny Japończykom udało się wysłać w stronę amerykańskiego kontynentu szereg niewielkich balonów, do ktorych podwieszone były bomby. Balony te nazywały się Fu-Go (fusen bakudan) i w większości nie wyrządziły większych szkód, poza wzniecaniem pożarów lasów – co zresztą było jednym z celów Japończyków (w wyniku tej akcji na terenie USA zginęło łącznie 6 osób). Pracowano także nad znacznie większymi balonami, do których miała być podwieszona gondola, gdzie lot balonu i wybór celu ataku kontrolować miała załoga kamikadze. Ludzie wybierani do tego celu byli – nawet jak na warunki japońskie – niewielkiej postury, aby nadmiernie nie ociążać balonu. Podczas wojny Japończycy wysłali w sumie ponad 9 tys. balonów – wszystkie bezzałogowe. Co prawda nie wyrzadziły one większych szkód, ale w planach Japończyków to nie bomby miały być główną bronią tych balonów a zabójcze mikroby anthrax i inna niebezpieczna broń biologiczna tworzona w Instytucie Noborito. Po zwycięstwie nad Japonią Amerykanie przejęli plany japońskich super Fu-Go i zaczęli testować je nad Nowym Meksykiem. Być może przejęli także gotowe na wszystko załogi tych balonów i wykorzystali stracenców do własnych testów. To by tłumaczyło, dlaczego zakład pogrzebowy w Roswell dostał zamówienie na niewielkich rozmiarów trumny. Sierżant Melvin Brown, który widział ciała ofiar katastrofy w Roswell opowiadał swojej rodzinie, że z wyglądu przypominali Chińczyków. Nie ma tu więc ani słowa o szarakach o wielkich czarnych oczach. Jeśli balon eksplodował w powietrzu, to jego szczątki rozrzucone były na dużej przestrzeni. Być może dlatego mowiąc o Roswell ma się często na myśli także inne miejsca, gdzie znaleziono szczątki nieznanego pojazdu. Lżejsza powłoka balonu mogła dryfować, spadając w powietrzu, gdy ciężka gondola spadała jak kamień pionowo w dół. Jedno z ciał znaleziono w miejscu oddalonym od miejsca katastrofy. Brazel opowiadał o tym, że leżało ono w sporej odległości od wraku. Widział je też Dave Proctor, który pracował z Brazelem. Trauma po tym co zobaczył towarzyszyła mu przez resztę życia. Wspomniana wcześniej Kathy Kasten odkryła, że znalezione przez Brazela ciało wciąż żyjącego załoganta pojazdu zabrano do niedalekiego Fort Stanton. Jest to historyczny fort wojskowy, ale w czasach II WŚ przetrzymywano tam internowanych w Ameryce Japończyków. W forcie mieszkali także ludzie nieuleczalni chorzy psychicznie, których – jak sugeruje Redfern – także wykorzystywano do eksperymentów.
Oddziały, których zadaniem było posprzątanie po takiej katastrofie, nie od razu znalazły wszystkie pozostałości z obiektu rozbitego w Roswell. Ranczer William Brazel dotarł tam przed wojskiem i rozpoczął tym samym legendę latających spodków. Z bazy wojskowej do której zadzwonił szeryf Roswell natychmiast wysłano grupę oficerów kontrwywiadu, z których najsławniejszym stał się major Jessie Marcel, ale byli tam też inni oficerowie jak: Sheridan Cavitt i Bill Rickett. Z pewnością nie znali oni szczegółów na temat rozbitego pojazdu – jeśli był on przedmiotem eksperymentów armii – widzieli za to ciała załogantów i mimo to, do końca życia utrzymali tajemnicę tego co zobaczyli. Cavitt nie opowiedział tego nawet na łożu śmierci. Umierał w bólach na raka, ale odmówił przyjmowania środków znieczulających w obawie, że pod ich wpływem powie coś, co zobowiązał się utrzymać na zawsze w tajemnicy. Wygląda na to, że Rickett i Cavitt dobrze wiedzieli do kogo należą ciała znalezione w Roswell.
Po pierwszej informacji, że na pustyni Nowego Meksyku rozbił się pojazd nieznanego pochodzenia ustalono oficjalną wersję, że rozbił się tam balon meteorologiczny. Nie był to jednak balon meteorologiczny. Szczątki które pokazano były zrobione z polietylenu laminowanego aluminium. Pochodziły z balonu, ktory należał do ściśle tajnego programu jaki wówczas realizowano. Zazwyczaj najciemniej jest pod latarnią i dlatego aby ukryć fakt prowadzenia takiego programu znalezione szczątki przypisano niewinnym doświadczeniom meteorologicznym, które powinny uspokoić rozgrzane umysły. Był to więc rzeczywiscie balon tyle, że jego prawdziwa funkcja nigdy nie zostala ujawniona. Gdyby to zrobiono, szybko okazałoby sie, że Stany Zjednoczone prowadzą doświadczenia wykorzystując ludzi jako króliki doświadczalne. Szczątki pojazdu i ciała zalogi zabrano do bazy Wright – Patterson w Ohio, co nie dziwi bo tam prowadzone były badania nad nieznanymi technologiami. Nieznane technologie niekoniecznie musiały pochodzić z innej planety. Takie technologie tworzyli w czasach II WŚ Niemcy i Japończycy. Nie ulega wątpliwości, że testy z użyciem balonów były przeprowadzane intensywnie nad Nowym Meksykiem. Ten sam William Brazel, który znalazl szczątki pojazdu na pustyni mówił o dwóch wcześniejszych przypadkach, gdzie na jego ziemi rozbiły się inne balony. To, że Brazel nie rozpoznał w robitym wraku balonu bo był on przejawem nowej i tajnej wówczas technologii. Brazel widział także na znalezionych szczątkach dziwaczne pismo, które wziął za hieroglify, gdy tymczasem mógł to być równie dobrze napis japoński, skoro załogę pojazdu stanowili japońscy jeńcy wojenni. Japończykami byli również inżynierowie sprowadzeni po wojnie do USA z Japonii, którzy pracowali nad tym projektem i to oni mogli pozostawić na balonie wyglądające jak hieroglify napisy.
Teoria o tajnych doświadczeniach z balonami i ludzkimi załogami, które ginęły w czasie eksperymentów ma wiele podstaw. Czy wlaśnie do tego doszło w Roswell? Nikt dziś dokładnie nie wie, co wydarzyło się tam w lipcu 1947 r. Czy były to międzykontynentalne balony sprawdzanie w ramach projektu Mogul? Jest to możliwe, bo balony Mogul były gigantami o średnicy ponad 200 metrów. Nie były okrągłe a przypominały raczej spłaszczonego pączka. Były to czasy w których nawet nie myślano o umieszczeniu sputników szpiegowskich na orbicie okołoziemskiej. Potężny stratosferyczny balon wykorzystując prądy powietrzne mógł podróżować nad terytorium ZSRR poza zasięgiem radzieckich myśliwców i bezkarnie fotografować instalacje wojskowe. Nie mamy jednak żadnego dowodu na to, że w Roswell rozbił się taki właśnie balon. Dlatego patrząc na wypadki w Roswell należy wciąż robić to z otwartym na wszelkie możliwości umysłem. Na plakacie wiszącym w biurze agenta Muldera napisano: “Chcialbym uwierzyć” tyle, że taka postawa utrudnia niezależne podejście do tematu. Wielu ludzi nie potrafi myśleć o Roswell bez patrzenia na to w kontekście UFO. Zastanawia więc dlaczego prawda o Roswell jest nadal – po 70 latach – ukrywana przez amerykańskie agencje rządowe? Jeśli pracowano wówczas nad jakąś tajną technologią to dziś z pewnością nie jest ona niczym sensacyjnym. Jednak to, co sprawia, że sekret nadal jest utrzymywany to natura przeprowadzanych wówczas eksperymentów, która wiązała się z wykorzystywaniem ludzi jako królików doświadczalnych na dodatek wbrew ich woli. W 1946 r minął zaledwie rok od zakończenia wojny z Japonią. Byla to okrutna wojna, która pochłonęla miliony ofiar. Hekatomba Iwo-jimy czy atak atomowy na Hiroszimę pokazał jak mało warte jest dla wojskowych strategów życie ludzkie. Pułkownik Corso napisał o Roswell słynną książkę “The Day After Roswell” wskazując na pozaziemskie pochodzenie pojazdu, który miał się tam rozbić. Czy jednak Corso wierzył w to co opisywał? Jednym z jego najbliższych przyjaciół był gen. Charles Willoughby. Był on szefem programu wojskowego, który sprowadzał do USA japońskie technologie i naukowców przejętych po II WŚ. Być może książka Corso była celową dezinformacją po to, by ukryć mroczne detale tego programu.
Problemem Roswell jest to, że jest postrzegany jako historia związana z UFO. Main-stream media utrwaliły ten obraz w świadomości społecznej traktując go jako temat dobry na sezon ogorkówy nigdy nie prowadząc poważnego dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie. Dlatego dziś, po 70 latach od wydarzeń w Roswell wciąż tak niewiele wiemy o tym co naprawdę wydarzyło sie w Nowym Meksyku w lecie 1947 r.
Dobra teoria , ale widzę tu pewną analogię z lądowaniem UFO w Emilcinie w 1978 roku i spotkanie pana Wolskiego z istotami , których wygląd przypominał niskich , wątłych Chińczyków . Cytat z artykułu powyżej : ” Sierżant Melvin Brown, który widział ciała ofiar katastrofy w Roswell opowiadał swojej rodzinie, że z wyglądu przypominali Chińczyków. ” Prosty rolnik opisuje wygląd istot tak samo jak 31 lat wcześniej zawodowy żołnierz z USA ? Czy to nie dziwne ?