Zanim doszło do Roswell: Cape Girardeau, 1941 cz.2

Wśród zainteresowanych katastrofą do jakiej doszło nieopodal Cape Girardeau był człowiek, którego dziadek był właścicielem farmy, na której rozbił się pojazd. Dziadek wkrótce po tym wydarzeniu sprzedał swoją nieruchomość, alr wnuk po wielu latach wrócił w to miejsce aby porozmawiać z nowym właścicielem farmy. Okazało się, że z miejsca wypadku wyorał on wiele fragmentów dziwnego metalu. Znalezione kawałki metalu nie dawały się przeciąć, spłaszczyć czy choćby zakrzywić. Na jednym z fragmentów znalazł także dziwne znaki. Wszystkie swoje znaleziska trzymał w stodole. W czasie rozmowy z wnukiem poprzedniego właściciela stodoła już nie istniała, bo rozsypywała się ze starości i farmer postanowił ją rozebrać. Nie chciał jednak powiedzieć co zrobił ze znaleziskami które z całą pewnością są nadal gdzieś pieczołowicie przechowywane.

W 1941 r. w Cape Girardeau działało wiele kościołów chrześcijańskich z różnych odłamów. Pastor Huffman zbierał w okolicy pieniądze na budowę kościoła Baptystów zwanego Red Star Baptist Tabernacle. Kościół rzeczywiście zbudowano, ale został on zniszczony przez huragan w 1949 r. Pastor był w domu gdy wezwano go do zabitych w wypadku – jak się później okazało – istot z pojazdu pozaziemskiego. Ze skrupulatnych obliczeń wynika, że musiał to być 12 kwiecień 1941 r. i był to świąteczny weekend Paschy i Wielkanocy. Urzędujący w Cape Girardeau sędzia pokoju mieszkał po przeciwnej stronie ulicy od domu pastora. Poinformowany o wypadku przez policję sędzia zgodnie z instrukcją miał zabrać ze sobą osobę duchowną. Kiedy wyjrzał przez okno od razu zobaczył, że w domu pastora nadal tętni życie i dlatego właśnie pastora Huffmana poprosił o pomoc. Wydaje się to naturalne bo sędzia pokoju także był baptystą.

Innym bezpośrednim świadkiem wydarzenia był Walter Reynolds. Był jednym ze strażaków, wezwanych do ugaszenia pożaru, wywołanego przez nieznany pojazd. On również został zaprzysiężony do utrzymania wszystkiego co widział w tajemnicy. Tuż przed swoją śmiercią, kiedy umierał na raka, wezwał do siebie rodzinę i opowiedział im wszystko co widział tego dnia. On także schował fragment rozbitego pojazdu do kieszeni. Zauważył to jeden z żołnierzy , którzy zabezpieczali teren wypadku. Strażak został przeszukany i odebrano mu schowany kawałek metalu. Został także odprowadzony poza teren katastrofy i już nie mógł uczestniczyć w gaszeniu ognia. Wkrótce zauważył, że ktoś podąża jego śladem a w jego telefon założono podsłuch. Nie był to odosobniony wypadek. Po tym niezwykłym wydarzeniu w Cape Girardeau pojawiło się wielu nieznanych dotąd – nawet z widzenia – osób, którzy podsłuchiwali o czym rozmawiają ludzie i niektórzy byli z tego powodu aresztowani. W każdym takim przypadku okazywało się że ludzie, którzy zostali aresztowani wyrażali głośno swoją opinię na temat dziwnego pojazdu i jego pasażerów.

Cape Giradeau kryło w sobie jeszcze jedną tajemnice, która tłumaczyłaby nerwowość wojska i obecność FBI w miasteczku. W jego okolicy żyło wielu ludzi niemieckiego pochodzenia i mimo, że do wejścia USA do II WŚ wciąż było jeszcze kilka miesięcy, taka grupa ludzi wywoływała nerwowość władz. Niedaleko miejsca katastrofy nieznanego obiektu znajdował się duży budynek należący do dealera samochodowego. Okazało się, że na piętrze budynku tuż nad miejscem, gdzie wystawiano samochody na sprzedaż znajduje się tajny warsztat, w którym produkowano elementy potrzebne do zbudowania bomby atomowej. Co jakiś czas przed salonem samochodowym zatrzymywała się silnie uzbrojona kolumna wojska z wysokiej rangi generałem lub admirałem na czele, która eskortowała wyprodukowane tam elementy.

Innym świadkiem wydarzenia był pomocnik na farmie, który do dziś utrzymuje swoją tożsamość w tajemnicy i występuje pod pseudonimem “Rusty”. Przez wiele lat trzymał on język za zębami i nawet swojej żonie opowiedział o tym kilkadziesiąt lat po wydarzeniu. “Rusty” był tego wieczora na farmie i na własne oczy widział spadającą kulę ognia. To on zadzwonił na policję i uruchomił reakcję łańcuchową wydarzeń, których sam stał się częścią. Ciała ofiar kraksy widziała także pielęgniarka, która przyjechała ambulansem na miejsce zdarzenia. Były to czasy kiedy problem UFO jeszcze nie zaistniał i mało kto zawracał sobie głową możliwością życia pozaziemskiego.

Kiedy w 1947 r. doszło do katastrofy latającego spodka w Roswell zaskakujący jest fakt z jaką sprawnością ówczesne władze wykorzystywały każdą możliwość jaką miały do dyspozycji do tego, by uciszyć świadków wydarzenia. Wyraźnie widać, że doświadczenie z Cape Girardeau zostały szczegółowo przeanalizowane i wyciągnięto z nich wnioski. W 1941 r. w Cape Girardeau stacjonowała rezerw Gwardii Narodowej i wielu mieszkańców miasta służyło w tej jednostce. W 1908 r. jednym z gwardzistów w Cape Girardeau był przyszły amerykański prezydent – Harry Truman. Ale to nie oni zbierali szczątki wraku. Prawdopodobnie przybyła jednostka specjalna z bazy lotniczej Sikestone. Wiadomo to stąd, że szeryfem w mieście był Rubin Shetty, którego brat Ben był żołnierzem i stacjonował w Sikestone. Grupa specjalna w bazie lotniczej była dowodzona przez oficera mianowanego na to stanowisko bezpośrednio z Waszyngtonu. Z pewnością – na wieść o katastrofie latającego spodka – nie wahał się on długo z wykręceniem telefonu do swoich przełożonych. Były to czasy kiedy Pentagon co prawda jeszcze nie istniał, ale w Waszyngtonie znajdowała się centralna administracja wojskowa. Wiadomo jest także, że w dniu w którym rozbił się spodek prezydent Roosevelt bardzo długo nie kładł się spać. Czyżby z tego właśnie powodu? Można się tego jedynie domyślać, zwłaszcza, że następnego dnia w Białym Domu pojawił się dr Vannevar Bush, który był jednym z członków tajemniczej grupy Majestic 12, kontrolującej wszystkie wydarzenia związane z UFO na terenie USA. Towarzyszył mu podczas tej wizyty główny chirurg US Navy a w tamtych czasach w tej właśnie formacji przeprowadzano autopsje najtrudniejszych i najbardziej zagadkowych przypadków z jakimi wojsko miało do czynienia. Ciała istot pozaziemskich z Cape Girardeau z pewnością byłyby takim właśnie przypadkiem.

Ok 9 miesięcy po katastrofie w Cape Girardeau słynna w tamtych czasach aktorka z Hollywood – Carol Lombard wsiadła w Indianapolis do samolotu DC-3 linii TWA, który leciał do Los Angeles. Aktorka była wielkim zwolennikiem prezydenta Roosevelta. W Indianapolis (skąd pochodziła) wspierała jego inicjatywę pożyczki wojennej. Aktorka weszła na pokład samolotu pełna mieszanych uczuć. Była osobą niezwykle przesądną a tuż przed lotem jej matka, która fascynowała się numerologią zadzwoniła do niej, że 16 styczeń 1942 r. jest dla niej bardzo złym dniem na podróże. Wśród pasażerów samolotu znajdowało się jeszcze 15-stu niezwykle doświadczonych pilotów, wracających z odprawy w Indianie. Lot przebiegał planowo. Samolot w drodze do LA zatrzymał się na tankowanie w Las Vegas i gdy ponownie wystartował po kilkunastu minutach nieoczekiwanie zszedł z wyznaczonego kursu. Wkrótce potem samolot rozbił się uderzając w szczyt Mt. Potosi. Wszyscy na pokładzie – łącznie z aktorką – zginęli na miejscu. Raport wojskowy ze zdarzenia został utajniony i uzyskano do niego dostęp w latach 80-tych. Okazało się, że katastrofę obserwowało kilku świadków i wszyscy byli zgodni co do jednego. Nad szczytem góry “wisiało” w powietrzu sporych rozmiarów UFO a samolot z Carol Lombard zmierzał w jego kierunku aż do momentu, kiedy rozbił się o skały. UFO emitowało czerwono-żółty kolor i zniknęło wkrótce po katastrofie.

Katastrofa samolotu miała wszelkie cechy przypadku wysokiej dziwności. Samolot co prawda wystartował nocą, ale niebo było bezchmurne i widoczność z samolotowego kokpitu była nieograniczona. Ośnieżony szczyt Mt. Potosi musiał być wiec doskonale widoczny. Samolot prowadziło dwóch doświadczonych pilotów i nawet gdyby obaj mieli kłopoty np. ze zdrowiem – co jest przypadkiem trudnym do wyobrażenia – to na pokładzie znajdowało się jeszcze 15 innych ekspertów lotnictwa. Sama Carol Lombard, rownież miała licencję pilota i była pasjonatką awiacji. Jeśli UFO nad Mt. Potosi było tak dobrze widoczne, to musieli je zauważyć piloci i pasażerowie samolotu. Czy zgubiła ich ciekawość i zboczyli z kursu, żeby bliżej przyjrzeć się tajemniczemu obiektowi? Wszystko na to wskazuje. W momencie katastrofy samolot zszedł z kursu o 12 km.

5 comments

Comments are closed.