Człowiek, który odnalazł El Dorado cz.1

Dziś obiecana historia pewnego poszukiwacza El Dorado, która pasuje do serii przygodowej lansowanej ostatnio na NA 🙂 Mam nadzieję, że się spodoba, bo zaplanowana jest na conajmniej kilka odcinków… i przez ten czas żadne “poważne” tematy nie będą na NA poruszane. Wesołych Świąt!

“Tak jak w kapłaństwie, poszukiwacza skarbów rozpala wiara i nadzieja niezrozumiała dla zwykłego przechodnia z ulicy. Kiedy zobaczy mapę z zaznaczonym skarbem jest w stanie uwierzyć swoim najgorszym wrogom i porzucić najlepszych przyjaciół. Kiedyś też taki byłem i miałem prawdziwą mapę, która podsycała tą nadzieję. Po prostu musiałem odnaleźć zagubioną krainę skarbów El Dorado mimo, że inni porzucili ten cel rozczarowani a nawet stracili dla niego życie.”
Leonard Clark “The Rivers Run East”

Leonard Clark był psem wojny i gdyby urodził się 500 lat wcześniej pewnie przedzierałby się przez dżunglę ramię w ramię z Cortezem, Orellaną czy jakimś innym konkwistadorem. Jeśli wyobrazić sobie stary chiński symbol ying-jang, to po jego jasnej stronie stałby Indiana Jones, szlachetny poszukiwacz tajemnic naszej cywilizacji, pędzący za przygodą i wiedzą dla dobra całej ludzkości a po drugiej Len Clark. Charyzmatyczny odkrywca, samolubnie zaspokajający własne rządze: uzależniony od przygód i traktujący znalezione skarby jako swoją wlasność, gotów zamienić je na szeleszczący plik dolarów nie dbając o to z kim handluje.

W 1937 r. napisał książkę pt: “A Wanderer Till I Die” (“Włóczęga aż do śmierci”), która doskonale oddaje jego niespokojną i mroczną osobowość. Pracował dla OSS (Office of Strategic Services) – organizacji – która po II WŚ zmieniła nazwę na CIA. Agencja była dzieckiem Franklina D Roosevelta i generała “Dzikiego Billa” Donovana i zebrała w swoich szeregach imponującą kolekcję awanturników, szpiegów, sabotażystów i poszukiwaczy przygód. Clark idealnie wkomponował się w takie środowisko. Podczas wojny działał na tyłach Japończyków, tworząc partyzantkę i siatki szpiegowskie na terenie Chin, Mongolii i kto wie, gdzie jeszcze. Nie stronił od walki. W jednej ze stoczonych z Japończykami bitew osobiście dowodził 18 tysięcznym oddziałem chińskiej kawalerii w brawurowej szarży przeciwko Japończykom osłaniającym szlak kolejowy. Był on prawdziwą, amerykańską wersją Lawrance’a z Arabii. Jego charyzma i autorytet był niepodważalny. Kiedy skończyła się wojna stał się osobistym doradcą rozmaitych mongolskich ksiażąt, tybetańskich lamów a nawet Ligi Arabskiej w Egipcie. Walczył po stronie Czang Kai-szeka w chińskiej wojnie domowej i osobiście zdobył dla niego wyspę Formozę, która później okazała się być ostatnim azylem i twierdzą chińskiego generała pokonanego przez komunistow Mao Tse-tunga. Formoza to dzisiejszy Tajwan. Pieniądze nigdy sie Clarka nie trzymały. Napływaly szerokim strumieniem i w takim samym tempie odpływały. Świat powoli uspokajał się po wstrząsach II WŚ i na usługi Clarka było coraz mniej chętnych. Wówczas przyszedł mu do głowy prosty i oczywisty pomysł. Postanowił odnaleźć legendarne El Dorado, miasto ze złota, zagubione gdzieś w amazońskiej dżungli, którego szukał Orellana i setki poszukiwaczy przygód po nim. Nigdy nie odnaleziono miasta a wielu śmiałków zostało w dżungli na zawsze, ginąc od tropikalnych chorób, ukąszeń węży i zatrutych strzał Indian. Dla Clarka było to idealne środowisko życia i możliwość zaspokojenia jego uzależnienia od adrenaliny. Resztkę swojej fortuny poświecił na zdobycie konktretnych informacji i wyjazd do Limy w Peru.

Hiszpański Jezuita – Juan Salinas – misjonarz wędrujący przez dżunglę w swoich pamiętnikach zapisał, że znalazł miasto złota! Był wówczas rok 1557 i nikt po nim nigdy nie dotarł w opisane przez niego miejsce. Clark marzył o znalezieniu miasta, ale był człowiekiem konkretnym i rzeczowym. Lata jakie spedził pracując dla wywiadu procentowały jego naturalną umiejętnością łączenia pozornie nie mających nic ze sobą wspólnego faktów i myślenia poza utartym schematem. Przez kilka wieków hiszpańskie galeony wyładowane złotem z Nowego Świata transportowały go do Europy. Wiele informacji na ten temat można było znależć w peruwiańskich bibliotekach, które wciąż przechowywały dokumenty z zaksięgowaną ilością złota przejętego przez hiszpańską koronę. A była tego astronomiczna ilość. Każdego roku w skarbcu królewskim w Madrycie lądowało ok.10 ton złota! Przy dzisiejszej cenie złota, kruszec wart był nieco ponad 2 miliardy dolarów! Hiszpanie nie tylko rabowali złoto, ale musieli także natrafić gdzieś na jego złoża. I rzeczywiście tak było. Złotonośna rzeka Rio Santiago w Peru przez wieki byla jedną z lepiej strzeżonych tajemnic hiszpańskich królów. Jeden z dopływow Rio Santiago – rzeka Marañón – był szczególnie bogaty w cenny kruszec. Rzeka była rwąca i wyginała się spazmatycznie jak anakonda w serii krętych meandrów. Krajowcy nazywali ją Złotym Wężem.

Zdobyte przez Clarka informacje zaskoczyły go. Wraz z upadkiem hiszpańskiego imperium przerwano wydobycie złota i od 300 lat na dnie Rio Santiago musiała się zebrać spora ilość drogocennego kruszcu. W Peru z pewnością było nadal dosyć złota, żeby zaspokoić zachłanność najbardziej chiwej osoby na świecie. Perspektywa otworzenia kopalni złota była kusząca, ale Clark potrzebował czegoś więcej – przygody. Zbierając w Limie informacje na temat złota natrafił na człowieka o nazwisku Miguel Maldonaldo. Byl on niewielkim posiadaczem ziemskim w Peru i nieoczekiwanie wyjawił Clarkowi, że jest w posiadaniu starej mapy, którą miał stworzyć sam Juan Salinas! Na mapie zaznaczono, gdzie znajdowało się Eldorado! Clark natychmiast zaproponował odkupienie mapy a Maldonaldo natychmiast się zgodził. Cena nie była wygórowana i za 100 amerykańskich dolarów, pożółkła i poprzecierana, stara kartka papieru z mapą znalazła się w kieszeni Clarka. Setki takich map krążyło już po świecie i Clark mógł nabyć nic nie warty kawalek papieru. Nie miał możliwości sprawdzenia autentyczności mapy, ale intuicja podpowiadała mu, że ma w posiadaniu autentyk. Od tej pory wizja odkrycia Eldorado stała się obsesją Clarka.

W lipcu 1947 r. opuścił Limę i ruszył w kierunku Amazonii. Oficjalnie miał szukać rzadkich ziół o właściwościach medycznych i wszyscy przyjaciele nie mogli uwierzyć, że Clark wystawia się na ogromne niebezpieczenstwo z tak błahego powodu. Pociągiem przekroczył Andy docierając do miasteczka Oroya. Tam spotkał Jorge Mendozę, który był przyjacielem jednego z przyjaciól Clarka. Mendoza był człowiekiem w miarę zamożnym i doskonale wykształconym. Zajmował się zawodowo polowaniami w Amazonii i za pieniądze zgodził się być przewodnikiem i tłumaczem w ekspedycji Clarka. Mendoza nie zadawał niepotrzebnych pytań i Clark coraz bardziej ufał poszukiwaczowi przygód z Peru. Obaj wkroczyli w przepastną i niezbadaną dżunglę pełną kolorowych, tropikalnych ptaków, żywiących się owocami nietoperzy, niebezpiecznych węży czających się w zaroślach i bezszelestnie poruszających się jaguarów. Co jakiś czas napotykali żyjących wciąż w epoce kamienia łupanego Indian, którzy w nie wróżącym nic dobrego milczeniu obserwowali z drugiego brzegu rzeki dwóch poszukiwaczy przygód. Indianie nie mieli najlepszej reputacji. Wiele plemion znanych było jak “Łowcy głów” i w co jakiś czas napotykanych w dżungli maleńskich wioskach widziano wiszące ludzkie skóry, ludzkie czaszki obierane z mięsa i proces zmniejszania ludzkich głów, odciętych zabitym przeciwnikom. Indianie nosili ze sobą długie dmuchawki. Była to broń śmiercionośna, miotająca niewielkie zatrute strzały i nosąca bezszelestną śmierć.

Poruszanie się po dżungli stawało się coraz trudniejsze. Obaj podróżnicy bydowali prymitywne tratwy, próbując rzekami szybciej wedrzeć się do serca wiecznie zielonego lasu. Tratwy nie wystarczały na długo i rozpadały się, gdy w wodnych kipielach uderzały w jakiś wystający kamień. Co jakiś czas spotykano Europejczykow, żyjących w dźyngli, uciekinierów z coraz bardziej skomplikowanej cywilizacji. Jednym z nich był Ojciec Antoni -legendarny misjonarz, niemalże tak sławny jak wiek wcześniej dr. Livingstone.

Przez całą tą drogę Clark konsekwentnie utrzymywał, że jego celem są rzadkie tropikalne zioła, gdy któregoś wieczora przy ognisku Mendoza zaczął nagle mówić o złocie. Wówczas po raz pierwszy podczas tej wyprawy padło słowo El Dorado. Clark nie podejmował tematu, ale zdał sobie sprawę, że Mendoza domyślił się czego naprawdę szuka w dżungli. Zakupionym po drodze canoe dotarli do rzeki Ukajali i zatrzymali sie w dużej indianskiej wiosce Pucallpa. Mendoza otrzymał tam wiadomość o śmierci swojego starszego brata. Musiał wrócić na jego pogrzeb do Limy. W Limie okazało się, że brat zostawił mu ogromny spadek i dziesiątki plantacji, którymi Mendoza miał zarządzać. Nieoczekiwanie stał się niezwykle bogatym czlowiekeim. Znalazł swoje złoto i nigdy już nie spotkał się z Clarkiem

cdn…

2 comments

  • Prezydent w Waszyngtonie śle wiadomość, że pragnie nabyć naszą ziemię. Ale jak można kupować lub sprzedawać niebo? Pomysł ten wydaje się nam dziwny. Jeśli nie mamy na własność świeżości powietrza i lśnień na wodzie, to jak możecie kupić je od nas?
    Każda cząstka tej ziemi jest święta dla moich ludzi. Każda błyszcząca sosnowa igła, każde piaszczyste wybrzeże, każdy kłąb mgły w mrocznym lesie, każda łąka, każdy brzęczący owad – wszystko to jest święte w pamięci i przeżyciach moich ludzi. Znamy soki w liściach i korzeniach tych drzew tak, jak znamy krew płynącą w naszych żyłach. Jesteśmy częścią ziemi, a ona jest częścią nas. Pachnące kwiaty są naszymi siostrami. Niedźwiedź, jeleń, wilk i orzeł, to nasi bracia. Skaliste grzbiety gór, soczystość łąk, ciepło ciała konia i człowiek – wszystko należy do tej samej rodziny. Lśniąca woda w potokach i rzekach nie jest zwykłą wodą, lecz krwią naszych przodków.
    Jeśli sprzedamy wam naszą ziemię, to musicie pamiętać, że jest ona święta. Mroczne cienie odbijające się w jasnym zwierciadle jeziora opowiadają dzieje życia mojego ludu. Szmer wód, to głos ojca mojego ojca. Rzeki są naszymi braćmi. One gaszą nasze pragnienie, unoszą nasze łodzie i żywią nasze dzieci. Należy więc okazywać rzekom tę samą uprzejmość co bratu. Jeśli sprzedamy wam naszą ziemię to pamiętajcie, że powietrze jest dla nas cenne, że dzieli ono swego ducha z wszystkim co żyje i czemu samo daje życie. Wiatr, który dał naszemu praojcu jego pierwszy oddech, przyjmuje także jego ostatnie tchnienie. Daje on również życie naszym dzieciom. Jeśli więc sprzedamy wam naszą ziemię, musicie traktować ją jako szczególna i świętą, jako miejsce, gdzie człek moze udać się, aby posmakować wiatru osłodzonego wonią kwiatów polnych. Czy będziecie uczyć wasze dzieci tego, czego my uczyliśmy nasze – że ziemia jest naszą matką? Cokolwiek przytrafia się ziemi, przytrafia się wszystkim jej synom. To jedno wiemy – ziemia nie należy do człowieka, człowiek należy do ziemi. Wszystkie rzeczy połączone są ze sobą jak krew, co jednoczy nas wszystkich. To nie człowiek utkał nić życia i szatę jaka z niej powstała. Jest on tylko jednym małym splotem w niej. Cokolwiek czyni on tej szacie, czyni on sobie. Wiemy jedno: nasz bóg jest waszym bogiem. Ziemia jest cenna w jego oczach i szkodzić ziemi oznacza odnosić się ze wzgardą do jej stworzyciela. Wasza przyszłość jest dla nas tajemnicą. Co będzie, gdy wybite zostaną wszystkie bizony, a dzikie konie będą ujarzmione? Co będzie, gdy tajemne zakątki lasów wypełnione będą wonią ludzi, a na pięknych kwiecistych wzgórzach widnieć będą sieci „mówiących drutów”. Gdzie będą knieje i zarośla? One znikną. Gdzie będzie orzeł? On zginie. A co oznaczać będzie pożegnanie z rączym koniem i polowaniem?
    Będzie to koniec życia i początek wegetacji, walki o przetrwanie. Kiedy ostatni czerwonoskóry zniknie wraz ze swą puszczą, a wspomnienie jakie pozostanie o nim będzie tak blade jak cień obłoku na stepie, czy te brzegi wód i lasy jeszcze tutaj będą? Czy pozostanie tutaj duch moich ludzi?
    Kochamy tę ziemię jak nowonarodzone niemowlę kocha bicie serca matki. Jeśli więc sprzedamy wam naszą ziemię, kochajcie ją tak, jak myśmy ją kochali, troszczcie się o nią tak, jak myśmy troszczyli się o nią. Pielęgnujcie w pamięci obraz ziemi jaką otrzymaliście od nas. Zachowajcie ją taką dla wszystkich waszych dzieci i kochajcie ją, jak Bóg kocha nas wszystkich.
    Jesteśmy częścią tej ziemi jak i wy jesteście jej częścią. Jest ona cenna dla nas jak i dla was. To jedno wiemy – jest tylko jeden Bóg, i żaden człowiek, czerwony czy biały nie stoi osobno. Jesteśmy wszyscy braćmi.
    /Mowa wodza Indian Seattle/

    • Piękna mowa. Czysta rozmarzona poezja. Nie brak w niej zdrowego rozsądku, ale Europejczycy stanęli w podobnej sytuacji tysiąc lat wcześniej i pozwolili żeby to wszystko to o czym mówi indiański wódz zostało im odebrane. Pomagali w tym nawet.
      Historia jest nauczycielką życia, ale i tak nikt nie odrabia zadanych przez nią lekcji.

Comments are closed.