Pierwszy artykuł w tym roku poświęcony był historii przygód poszukiwaczy zaginionego miasta. Cieszę się, że ta historia się spodobała i doszedłem do wniosku, że może to dobry początek cyklu “przygodowego”, w którym mniej bedzie poważnych pytań o naturę zjawisk niewyjaśnionych a więcej opowieści o ludziach dręczonych jakąś obsesją czy zwykłym instynktem przetrwania. Zatem dziś kolejna opowieść…
Ze strzępów rozmaitych dokumentów historycznych wynika, że kapitan Robert Rogers był założycielem oddziału najemników, zwanych Rogers’ Rangers. Początkowo oddział składał się z chłopów, pastuchów i handlarzy z małych miasteczek Nowej Anglii. Na początku 1750 r. Rogers zaczął ich szkolić, ucząc walki i taktyki, której sam nauczył się u Indian. Pokazywal im jak tropić, jak ustawiać zasadzki, jak dokonywać nagłych ataków i jak przetrwać w rozmaitych, ciężkich warunkach. Rogers wynajmował swoich Rangersów armi brytyjskiej walcząc w wojnach z Francuzami a później z Indianami. Ich zadaniem był zwiad i ataki dywersyjne na siły wroga.
Mimo, że technicznie uznawano ich za żołnierzy, Rangersi odrzucali reguły, stopnie wojskowe i mundury. Byli uznawani za żołnierzy fortuny a niektórzy widzieli w nich po prostu płatnych morderców, głównie dlatego, że Rogers pozwalał im zdzierać skalpy, rabować wioski i obozy. Są jednak także i tacy, którzy widzą w oddziale Rogersa bohaterów tamtych czasów.
Rogers urodzil się 7 listopada, 1731 r. w Methuen, w stanie Massachusetts. Już jako nastolatek zgłosił się na ochotnika jako zwiadowca podczas konfliktów pomiędzy osadnikami i Indianami. To od tych Indian Rogers nauczył się jak być niewidzialny w lesie, jak stosować kamuflaż, nauczył się odwagi a przede wszystkim jak przetrwać – umiejętność, która wielokrotnie mu się przydała, kiedy został dowódcą Rangersów. Jednostka ta mimo wielu kontrowersji jakie ją otaczały uznawana jest za pierwszych komandosów tworzącego się USA.
Wojnę jak trwała wówczas w Ameryce prowadziła Francja, jej kanadyjskie kolonie i wiele indiańskich plemion, które walczyło z Brytyjczykami. Wywołała ją budowa Fortu Duquesne, który Francuzi wznieśli nieopodal dzisiejszego Pittsburgha w Pennsylwanii. Kolonia z Wirginii wysłała przeciwko nim armię, która miala wyrzucić Francuzów z tych terenów, uważanych wówczas za jej integralną część. Armię prowadził mający zaledwie 22 lata młody porucznik George Washington.
W 1756 r. brytyjski generał William Shirley zdał sobie sprawę, że do walki z Indianami potrzebuje sprawnych i doświadczonych żołnierzy, dlatego zatrudnił 60 osobowy oddział Rogersa, znany już ze swojej odwagi i skuteczności w walce w lesie. Już dwa lata później Rogersa awansowano do stopnia majora a pod jego komendą znajdowalo się 600 ludzi. Wojna powoli nabierała tempa a na granicy pomiędzy dwoma kolonialnymi potęgami było coraz bardziej niespokojnie. Brytyjski generał Jeffrey Amherst dowodził wówczas stojącym na granicy Forcie Ticonderoga i musial odpierać nieustanne ataki sprzymierzonych z Francuzami Indian. Amherst znał Rogersa i jego oddział. Uważał ich za najgorszych łachudrów i łapserdaków na kontynencie a samym Rogersem się brzydził. Nie miał jednak wyjscia. Aby powstrzymać Francuzów i Indian musiał dokonać wypadu na ich pozycje. Jego żołnierze nie byli jednak w stanie wygrać dla niego bitwy poza bezpiecznymi murami fortu. Musiał zwrócić się o pomoc do Rogersa. Kiedy się spotkali, wydał mu rozkaz przekroczenia granicy kanadyjskiej i zaatakowanie dużej wioski Indian Abenaki zwanej św. Franciszek. Rogers mial tam nie ziostawić kamienia na kamieniu. Abenaki byłi niezwykle walecznym i wojowniczym plemieniem. Dokonywali wielu napadów na ameykańskie osady zabijając ludzi albo porywając ich dla okupu. Jezuici próbowali ich nawrócić na chrześcijaństwo od stu lat. Przyniosło to częściowy sukces, bo jeden z nich – Isaac Joques – został przez Abenaków spalony na stosie zaledwie 10 lat wcześniej. Osadnicy uważali, że to własnie Jezuici podżegują Indian do ataku na mieszkająceych po drugiej stronie granicy protestantów. Obowiązkiem gen. Amhersta było chronić poddanych brytyjskiej korony.
W październiku 1759 r. Rangersi Rogersa podeszli na skraj indiańskiej wioski. Było ich 700: 30-tu na koniach, reszta pieszo. W absolutnej ciszy otoczyli wioskę. Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęly wynurzać się z dna doliny Rangersi ruszyli do ataku. Zaskoczenie było całkowite. Najemnicy strzałami muszkietu i uderzeniami kolb karabinów łamali wątły opór Indian. Wielu z nich zginęło we śnie. Innych wywleczono z chat i rozstrzelano na miejscu. Wymordowano także kobiety i dzieci. Zabito rownież katolickiego księdza, ktorego znaleziono w niewielkiej kaplicy. Atak trwał zaledwie 20 minut, bo tylko tyle czasu potrzeba było aby zabić wszystkich Indian Abenaki. Ich domostwa podpalono a najemnicy Rogersa zaczęli zdzierać skalpy, ktore sprzedawano później innym plemionom indianskim. Ponad dwudziestu najemników wtargnęło do kaplicy szukając jakiegokolwiek łupu. Okazalo się, że kaplica wcale nie jest miejscem kultu a schowkiem na łupy jakie Abenaki zdobywali w nieustannych wyprawach wojennych przeciwko Amerykanom, a przebywający w środku jezuita prawdopodobnie sam byl zakladnikiem. Rangersi pozbierali złote świeczniki, kielichy i krzyże gdy nagle za ołtarzem dostrzegli sporych rozmiarów metalową figurę. Na chwilę zamarli. Figura przedstawiała Matkę Boską i był zrobiona z czystego srebra. Plotki o Srebrnej Madonnie krążyły po obu stronach granicy od dawna, ale nikt nigdy nie widział figury. Miała ok. metra wysokości a srebro do jej wykonania wydobyto w lokalnych kopalniach Zaskoczenie Rangersów nie trwało jednak długo. Szybko podnieśli figurę z piedestalu i umieścili na jednym z koni.
Tymczasem Rogers osobiście sprawdzał, czy żaden z Indian nie przetrwał masakry. Następnie zebrał swoich żołnierzy i pospiesznie opuszczono wioskę. Kilku Indian wyrwało się z okrążenia i z pewnością zaalarmowało sąsiednie wioski i francuskie wojsko. Szybkim marszem ruszono w kierunku Ticonderogi. Już po dwóch godzinach szybkiego marszu straż tylna zameldowała, że Rangersow ściga armia francuska. Towarzyszyło im setki żądnych zemsty Indian. Wojsko Rogersa bylo zmęczone. Marsz z Ticonderogi zajął im ponad 22 dni i nie mieli szans wymknąć się Francuzom. Rogers, żeby zmylić Francuzow postanowił podzielić swoje siły na dwie części. Pierwsza maszerowała wprost do granicy brytyjskich kolonii. Druga miała podążać w gęsty las, na wschód i dopiero po jakimś czasie skręcić na południe. Łup i srebrna Madonna podążyły z drugą grupą. Francuzi nie dali się zmylić. Mieli wystarczająco dużo sił aby również podzielić się na dwie grupy i osobno dalej ścigać nieprzyjaciół. Już wkrótce dogonili obie grupy i rozgorzała walka. Zmęczeni Rangersi zaczęli padać gęstym trupem. Najbardziej ucierpiała grupa podążająca na wschód. Francuzi wraz z Indianami atakowali ich nieustannie przez dwa dni, nie dając im ani chwili na jedzenie czy sen. Dodatkowo rozpętała się burza śnieżna. Oddział Amerykanów zaczął topnieć w oczach, gdy co chwila odrywały sie od niego grupki dezerterów i znikały w lesie szukając ucieczki na własną rękę. Resztki oddziału dotarły w końcu na skraj jeziora Memphremagog na granicy Quebecku i Vermont. Konie wiozące łup były już bardzo zmęczone i nie chciały iśc dalej. Nie było czasu na chowanie łupu, gdy trzeba było ratować życie. Rangersi porzucili złote lichtarze razem z końmi i zabrali jedynie Srebrną Madonnę. Koń pod jej ciężarem dochodził już do kresu swoich możliwości.
Rangersom udało się przekroczyć granicę i skrajnie wyczerpani ruszyli na południe w stronę rzeki Connecticut. Francuzi nie odpuszczali ani na moment i każdego dnia zabijali kolejnych najemnikow. Oddział topniał w oczach. Do rzeki Connecticut dotarło tylko czterech z nich. Byli nieludzko zmęczeni, bez jedzenia ale za to wciąż mając ze sobą Srebrną Madonnę. Jednym z nich był sierżant Amos Parsons, który nieco znał te tereny. Postanowił zmylić ścigających ich Francuzów. Czworka uciekinierów przekroczyła rzekę i weszła na teren New Hempshire w okolicy dzisiejszego miasteczka Lancaster. Następnie ruszyli w górę rzeki Israel w stronę White Mountains. Plan się powiódł i przez dwa dni uciekinierzy nie mieli żadnego kontaktu z pościgiem. Po następnych dwóch dniach koń niosący Srebrną Madoinnę okulał i miał kłopoty z chodzeniem.
Góry były dzikie, mroźne i nieprzyjazne. Pod śniegiem nie można było znaleźć żadnych jagód a o upolowaniu jakiegoś dzikiego ptaka nie było nawet mowy. Wyczerpani i głodni Rangersi zaczęli ciąć na pasy swoje skórzane koszule z których gotowano zupę. Wreszcie znaleźli miejsce, gdzie wysoko położona nisza w skale dawała poczucie bezpieczeństwa i dachu nad głową. Postanowili odpocząć i powoli odzyskać siły. Zdjęli z konia Srebrną Madonnę i położyli ją pod skalnym nawisem, następnie zarżnęli konia i zjedli go.. na surowo. Najedzeni mogli wreszcie zasnąć – po raz pierwszy od wielu dni.
Tuż przed świtem dwóch Rangersów obudziło się z silnym bólem brzucha. Parsons dostał gorączki i ataku delirium. W ataku szału zaczął czołgać się w stronę Srebrnej Madonny krzycząc, że to ona sprowadziła na nich wszystkie nieszczęścia. Podciągnął figurę do skraju skały i zrzucił w dół. Figura obijała się z łoskotem o skały i wreszcie wpadła z pluskiem do rzeki Israel. Parsons w spokoju patrzył jak woda zamyka się za srebrną rzeżbą a następnie zaczął wyrywać sobie włosy z głowy i z krzykiem rzucił się do lasu. Nigdy więcej nikt już go nie zobaczył.
Trzech pozostałych przy życiu Rangersów walczyło z chorobą przez następne dwa dni. Na trzeci dzień dwóch z nich zmarło. Pozostały przy życiu ruszył w dalszą drogę wzdłóż rzeki Israel. Po dwóch dniach dotarł do niewielkiej osady drwali, gdzie mieszkałlo pięć rodzin. Osadnicy widząc w jak nędznym jest stanie wzięli go pod opiekę. Był półprzytomny przez następne dwa tygodnie i często zrywał się w nocy z krzykiem. Kiedy wreszcie siły zaczęły mu wracać opowiedział osadnikom o masakrze wsi Abenaków, o Srebrnej Madonnie i pościgu Francuzów. Opowiedział tez o chorobie i o tym, że Parsons zrzucil Madonnę ze skały. Krótko potem żołnierz znów zaczął podupadać na zdrowiu. Tym razem psychicznym i nie dało się już z nim nawiązac żadnego kontaktu.
Jeden z drwali znał miejsce o którym opowiadał żołnierz. W kilku wybrali się tam wiosną następnego roku i znaleźli szczątki dwóch ludzi i konia. Zaczęli szukać Madonny, ale nic nie znaleźli. Tego samego roku w lesie niedaleko Jefferson znaleziono oszalałego czlowieka. Był zarośnięty, wynędznialy i brudny. Ze strzępków słów udało sie zrozumieć, że mówi coś o Srebrnej Madonnie. Na plecach niósł worek, w którym okazało się, że była ludzka głowa. Człowiek ten w desperacji żywił się mięsem swojego zmarłego towarzysza i wkróotce sam zmarł. Był to ostatni ślad po grupie Rangersów, która przedzierała się do Vermont przez jezioro Memphramagog. 60 lat póżniej podczas zbierania rzepy nad brzegiem tego jeziora natrafiono na złote lichtarze i talerze, które musieli porzucić uciekający Rangersi. Były to ostatnie ślady po wyprawie na wioskę St Francois.
Co jakiś czas kolejny poszukiwacz skarbów usiłuje ją odnależć. Wiadomo, że nie mógł jej unieść prąd rzeki bo była za ciężka. Oblicza się, że mogła ważyć ok. 100 kg. Prawdopodobnie ciężka figura ugrzęzła w bagnie i leży w tym samym miejscu do dziś, pokrywana każdego dnia kolejną warstwą mułu. Miejsce, gdzie powinna wciąż leżeć znajduje się w pobliżu miasteczka Jefferson w New Hempshire. Jej dzisiejsza wartość w srebrze to nieco ponad 200 tys. dolarów, ale jej wartość historyczna idzie już w miliony. Sama rzeżba nie była odlana z metalu, ale wyryta w wielkiej bryle srebra. I to z tego powodu, poszukiwania Srebrnej Madonny wciąż trwają.
Świetny pomysł z takim cyklem przygodowym 🙂 Ja się tylko przypomnę ,że dobrze byłoby gdybyś napisał jeszcze raz o chemtrails albo odświeżył jakiś starszy temat. Np co z wydłużonymi czaszkami, co z czaszką starchild co z tymi strukturami w Afryce Płd albo z tymi miedzianymi rurkami w Chinach. Tyle historii, i wszystko stanęło w miejscu.
Zrobiłem listę zamówień na górze, więc można dokładać 🙂 Bylł
A w cyklu przygodowym następna rzecz będzie o El Dorado i pięknej i nieustraszonej Inez Pokorny 🙂
Pisz ksiązki Chris. Masz lekkie pióro!