Następnego dnia wyruszono na drugi brzeg rzeki. Po raz pierwszy od kilkuset lat człowiek znów wszedł do miasta Małpiego Króla. Każdy centymetr drogi jaką przebyto musiał być wyrwany dżungli za pomocą maczety. Wreszcie wkroczono do miasta tyle….. że niczego nie zobaczono! Dżungla była tak gęsta, że można bylo zobaczyć jedynie liście i pnie drzew. Na ekranie GPS-a zaznaczono punkty sfotografowane przez LIDAR. Członkowie ekspedycji zachłannie wpatrywali się w miejsce, w którym powinna stać największa piramida w mieście i nikt nie był w stanie niczego dostrzec. Trzeba było przedrzeć się do ściany piramidy, by fizycznie stwierdzić że istnieje, pokryta ziemią i bujną roślinnością. Gdyby taką dżunglę zasadzić w Central Parku na Manhattanie, ktoś w jej wnętrzu nie miałby nawet pojęcia, że jest otoczony drapaczami chmur. Pod stopami znajdowano wiele kamiennych szczątków które były częścią jakichś budowli. Bez wątpienia w tym miejscu stało kiedyś potężne miasto. Wdrapano się na piramidę i nawet na jej szczycie wszystko pokrywał zielony parasol liści wciąż rosnący 30 m ponad głowami ludzi. Pierwszego dnia spędzono w mieście zaledwie godzinę. Żołnierze SAS uważali, że ustawienie obozu jest najważniejsze. Żywność i woda musiały być zabezpieczone, namioty rozstawione a cały teren obozu musiał zostać dokladnie sprawdzony. Jednak przez kolejne dni ekspedycja miała już wystarczającą ilość czasu aby móc dokładniej rozejrzeć się po mieście. Okazało się, że ziemia usłana jest artefaktami, głównie kamiennymi rzeżbami wystającymi z ziemi. Znaleziono przepiękną kamienną głowę jaguara. U podnóża piramidy również wystawały kamienne rzeźby. Na wielkich kamiennych słojach odkryto wyryte tam wizerunki węży, sępów i małp. W innym miejscu z ziemi wyłaniał się wielki kamienny tron ozdobiony figurami zwierząt i hieroglifami. Dokładniejsza penetracja doliny przyniosła następne rewelacje. Odkrywano kolejne elementy architektoniczne, które sprawiały wrażenie, że były zupełnie osobną osadą, żyjącą niezależnie od reszty częścią miasta. Znaleziono aż 19 takich miejsc.
Przez lata wierzono, że jeśli La Ciudad Blanca istnieje naprawdę, to było ono miastem Majów. Jeśli rzeczywiście by się to potwierdziło, to zmieniłoby to pojęcie o wielkości imperium Majów, o którym sądzono, że sięgało maksymalnie aż po Copan. W latach 30-tych La Mosquitię badali naukowcy wysłani przez Smithsonian. Odkryli wiele śladów po dobrze rozwiniętej cywilizacji jaka zajmowała te tereny, ale nie byli w stanie z całą pewnością stwierdzić, że byli to Majowie. Kiedy do miasta Małpiego Króla wkroczyła ekspedycja Elkinsa uczestniczący w wyprawie archeolodzy niemalże natychmiast stwierdzili, że kultura, która zbudowała miasto nie była związana z Majami! Cywilizacja ta z pewnością adaptowała wiele majańskich obyczajów budując piramidy i planując przestrzennie miasto w podobny sposób w jaki robili to Majowie. Odkryto nawet boisko do piłki nożnej, gdzie gra była raczej świętym rytuałem, w którym w nagrodę za wygrany mecz ścinano głowy zwycięzców. Odkryta w mieście kultura z pewnością miała kontakty handlowe z Majami a także prowadziła z nimi wojny, ale nikt nie wiedział kim byli ci ludzie. Archeolodzy ocenili, że miasto zaczęło powstawać ok. 400 r.n.e. Szczyt swojego rozwoju osiągnęło w XII w. by zniknąć z powierzchni ziemi w XVI w. Konkwistadorzy nigdy nie dotarli w to miejsce i tajemnica tego co się stało w mieście i co spowodowało jego opuszczenie trwa do dziś. Kiedy zaczęto odkopywać wystające z ziemi rzeżby okazało się, że był to kiedyś wielki dół w który wrzucono ponad 500 figurek! Mieszkańcy miasta opuszczali to miejsce w pośpiechu i porzucali wszystko, co miało kiedyś dla nich wielkie znaczenie. Rzeźby były w większości połamane. Ich wlaściciele niszczyli je aby uwolnić żyjące w nich duchy a następnie wyszli z miasta. Nikt nigdy nie pojawił się w nim przez 500 lat aż do przybycia ekipy Elkinsa. Douglas Preston stał się człowiekiem, który miał jako pierwszy ogłosić światu to odkrycie.
Sukcesem ekspedycji było także to, że w trakcie dziewięciodniowego pobytu w zaginionym mieście nikt nie ucierpiał. Nikt nie został ukąszony przez węża, nikt też nie zachorował na obrzydliwą tropikalną chorobę. Tak przynajmniej początkowo sądzono. Każdy z uczestników wyprawy był dotkliwie pogryziony przez owady, ale wyglądało na to, że nie jest to nic groźnego. Ciało Douglasa Prestona goiło się szybko oprócz jednego ugryzienia, które jątrzyło i zdawało się powiększać. Lekarz przepisał mu antybiotykli, ale w niczym nie pomagały. Preston pokazał ranę jednemu z fotografów National Geographic, który zrobił jej zdjęcie i rozesłał do kolegów. Wielu z nich wielokrotnie widziało objawy tropikalnych chorób i szybko rozpoznano, że ropiejąca rana jest objawem postępującej leiszmaniozy. Okazało się szybko, że Preston nie był jedynym członkiem grupy, który został zarażony tą chorobą. Dwie trzecie całej ekipy także miało podobne objawy. Zachorowali nawet nawykli do warunków tropikalnej dżungli hondurascy żołnierze. Legenda zaginionego miasta Małpiego Króla mówiła o tym, że każdy kto wejdzie do miasta umrze. Jak się okazało w przestrodze nie było żadnej przesady. Dolina w której leży miasto jest wylęgarnią leiszmaniozy, która jest przenoszona przez małe, kąśliwe muszki. Choroba jest wyleczalna, ale terapia trwa przez wiele lat. Leczeniem chorych członków ekspedycji zajął się amerykanski National Institute of Health, podchodząc do choroby jak do wyzwania naukowego. Z pewnością terapia jaką zastosowano wobec chorych na leiszmaniozę zaowocuje w przyszłości wieloma naukowymi doktoratami. Z tego powodu leczenie (które nadal trwa) jest przeprowadzane za darmo, bo jest częścią poważnych medycznych badań naukowych. Pasożyty, które wywołały chorobę okazały się nieznane współczesnej medycynie, stąd waga i skala badań.
Ciekawa jest także reakcja świata – zwłaszcza naukowego – na odkrycie jakiego dokonano. Archeolodzy byli srodze zawiedzeni, że odkrycia dokonali inżynierowie i poszukiwacze przygód a nie archeolodzy i historycy. Niechętnie mówili o LIDARZE, bo urządzenie jest bardzo drogie i znakomita większość akademickich archeologów nie ma do niego dostępu. Z tego powodu odkrycie zaginionego miasta Małpiego Króla uważane jest przez nich za dokonane w sposób nie fair. Wielu archeologów jest przeciwko używaniu LIDAR do odkryć archeologicznych nawet jeśli nie są w stanie podać jasnego powodu dlaczego tak sądzą. Do tego archeolodzy są grupą ludzi, gdzie króluje polityczna poprawność. Nie można wg nich używać słowa “odkrycie”, bo obraża to uczucia mieszkających w Hondurasie krajowców, którzy zbudowali kiedyś to miasto. Nie można mówić otwarcie o “cywilizacji” bo implikuje to porównania i szukanie przewagi jednych nad innymi. Zamiast cywilizacji używa się słowa “kultura”. Nie można także mówić o zagubionym mieście bo to kojarzy się z archeologią z czasów Indiany Jonesa, gdzie odkryć dokonywali ludzie reprezentujący kolonialne potęgi.
Rząd Hondurasu zakazał uczestnikom ekspedycji zabrania czegokolwiek ze sobą co należało do zaginionego miasta Małpiego Króla. Obecnie prowadzone są tam wykopaliska archeologiczne, głównie w miejscu, gdzie znaleziono setki figurek wotywnych. Połamane rzeżby łączy się ponownie ze sobą w pracowniach archeologicznych, gdzie są zabezpieczane. Trafiają one póżniej do muzeum a niektóre z nich do pałacu prezydenckiego. Wiele z nich wystawiono w galerii budynku ambasady amerykańskiej. Prezydent Hondurasu jest zafascynowany odkryciem. Osobiście odwiedził pracujących tam archeologów a następnie wysłał brygadę swojego najlepszego wojska, żeby oczyściła okoliczny teren z gangów dokonujących nielegalnej wycinki drzew i zabezpieczyła teren. Do tej pory rozkopano zaledwie 200 m2 miasta i jest to zaledwie początek ogromnej pracy, która prawdopodobnie zajmie czas wielu pokoleniom. To, co znaleziono jest zaledwie czubkiem góry lodowej a wiele nowych artefaktów cierpliwie czeka na swoją kolej. To, co my możemy na razie zobaczyć, to film dokumentalny, który jest na etapie produkcji i zostanie pokazany najszybciej za 6 miesięcy. Obecnie do doliny wyruszyła dobrze wyposażona ekspedycja archeologiczna z międzynarodowej organizacji Conservationist International, która będzie badać nieznaną kulturę. Do doliny pojechali także biolodzy, którzy studiują endemiczną faunę i florę, która żyje tu w niezwykłych formach ze względu na odcięcie od świata i jest niespotykana gdzie indziej. W ruinach znaleziono gatunek nietoperza, który żyje wyłącznie w najgłębszych jaskiniach. Oznacza to, że gdześ znajduje się wejście do tych jaskiń a z tego co obecnie wiadomo, mieszkańcy miasta grzebali swoich zmarłych w jaskiniach i wyposażali ich w ostatnią drogę w drogocenne przedmioty. Miasto Małpiego Króla ledwie uchylilo rąbka swoich tajemnic i z pewnością jeszcze nie raz zadziwi swoją niezwykłością.
Bardzo interesująca historia.
I po raz kolejny okazuje się, że największych odkryć dokonują nie archeolodzy, a inżynierowie, pasjonaci, ludzie którzy z archeologią, czy historią mają niewiele wspólnego.
Jest jeszcze wiele takich nieodkrytych miejsc, które może kiedyś ktoś odkryje. Z całą pewnością Ameryka Południowa i Środkowa kryje jeszcze wiele tajemnic.
Pozdrawiam Autora!
Mniam, dzięki Chris. też zastanawiam się jak przeżywają ludzie pracujący tam obecnie. Pewnie weszła z nimi „cywilizacja” czyli taka destrukcja wkoło…..
Wspaniały artykuł czytalem z wielkim zainteresowaniem
Ja również,dziękuję Chris 🙂
Piękne dzięki za dokończenie opowieści – jak się wydaje z „happy endem”. Ciekawi mnie czy ekipy pracujące obecnie w mieście Małpiego Króla również złapały to paskudztwo co „odkrywcy”?
„Odkryto nawet boisko do piłki nożnej, gdzie gra była raczej świętym rytuałem, w którym w nagrodę za wygrany mecz ścinano głowy zwycięzców” ścinano głowy wygranym czy przegranym?! Bo to trochę dziwne,że zwycięzcy mieli tracić życie.
Pewnie, że dziwne 🙂 Mecz nie był rozgrywany dla rozrywki. Rozumienie życia i śmierci u Majów, było kompletnie inne niż nasze. Obejrzyj jeszcze raz „Apocalypto” – tam jest kilka interesujących odnośników do rozumienia tego, czym jest życie
Chris jesteś Wielki. Warto czekać na chodź chwile Twojego czasu. Dzięki