Zaginione miasto Małpiego Króla cz.3

Samot startował i wracał na wyspę Roatan, gdzie wojsko mógło mieć swój sprzęt pod kontrolą. Każdego dnia przywoził serię nowych zdjęć, które szczegółowo analizowano. 5 maja 2012 r. samolot dokonał serii przelotów na strefą T1. Zdjęcia wysłano do laboratorium w University of Houston, gdzie dokonywano analizy komputerowej uzyskanego materiału. Tego dnia grupa inżynierów, która pracowała przy zdjęciach nieoczekiwanie wpadła w niezwykły entuzjazm. I mieli ku temu powody. Ze zdjęć wynikalo, że w dolinie T1 rzeczywiscie znajduje się nie jeden nienaturalny obiekt, ale całe potężne miasto. Nawet amator mógl dostrzec na zdjęciach budynki, piramidy i drogi. Zaginione miasto, jakkolwiek by się nie nazywało, zostalo wreszcie – bez cienia wątpliwości odkryte. Nikt nie miał pojęcia o jego istnieniu przed 5 maja, 2012 r. – teraz jego istnienie stało się faktem. Ekipa, która miała niezwlocznie wyruszyć we wskazane miejsce byla gotowa do drogi w kilka dni. Życie jednak toczy sie swoimi torami a biurokracja Hondurasu nie ułatwiała zadania. Pierwsza wyprawa do zaginionego miasta mogła wyruszyć w drogę dopiero trzy lata później! Rząd Hondurasu zdawał sobie sprawę z wagi odkrycia, ale nie chciał – z wielu powodow – ułatwiać Amerykanom zadania. Przedstawiciele honduraskiej armii mieli towarzyszyć ekspedycji w drodze przez dżunglę. W 2015 r. ekspedycja wyruszyła do lasu z niewieklkiego miasteczka Catacamas, które kontrolowane było przez szczególnie niebezpieczny kartel narkotykowy. Ekspedycja była ochraniana przez dużą grupę armii Hondurasu, która nie spuszczała Amarykanow z oka. Życie w Catacamas było niewiele warte. Zlecenie komuś morderstwa kosztowało tam zaledwie 25 dolarów. Oprócz armii Hondurasu wyprawa wynajęła swoją własną ochronę: trzech komadosów z brytyjskich sił specjalnych SAS. Nie byli to zwykli żołnierze a oficerowie – eksperci i specjaliści od walki i przetrwania w dżunglii. Ich dowódcą był Andrew Wood. Na odprawie w Catacamas Wood wymienił wszystkie niebezpieczeństwa jakie mogły stać się udziałem ekspedycji. Kiedy skończył, powietrze w miejscu odprawy przez dłuższy czas wypełniała głucha cisza.

Największym niebezpieczeństwem jakie wymienił Wood były jadowite węże, które żyją w dżungli dosłownie wszędzie. Uczestnicy wyprawy mieli przez cały czas jej trwania nosić na sobie osłonę przeciwko wężom. Wśród insektów należało zwrócić uwagę na jadowite skorpiony, jadowite pająki, mrówki pociskowe (tzw. bullet ants), których ugryzienie zadawało ból porównywalny z bólem po ranie postrzałowej (stąd nazwa). Wiele insektów zarażało tropikalnymi chorobami takimi jak malaria, całujące pluskwiaki chorobą Chagasa i świdrowcem. Choroby te są nieuleczalne i po ukąszeniu (w twarz – dlatego nazywa się te owady całującymi pluskwiakami) człowiek żyje 5, góra 10 lat i umiera na chorobę sercową. Ogromnie niebezpieczne okazały się być muchówki, które przenoszą wiciowca wywołującego groźną leiszmaniozę inaczej zwaną czarną febrą lub w innych odmianach białym trądem. Dżungla przez którą miała przedzierać się wyprawa była tak gęsta, że wystarczyło oddalić się od grupy o zaledwie półtora metra, żeby sie zgubić. Każdy niósl w swoim plecaku zestaw, który pozwalał samotnie przetrwać noc na wypadek takiego zgubienia się. W takim przypadku należało natychmiast dać sygnał gwizdkiem, żeby dać znać reszcie o swojej nieobecności. Niebezpieczeństwo stanowiły także lotne bagna, które wyglądały niegroźnie, ale z łatwością pochłanialy w swoich czeluściach nieostrożnego człowieka czy nawet duże zwierzę. Wiele drzew pokrytych było ostrymi, rozrywającymi ubranie i skórę kolcami. Nieostrożne potrząśnięcie drzewem wywoływało deszcz mrówek, które spadały za kołnierz i w każde możliwe miejsce na ciele człowieka. Poprzez ukąszenie mrówki wprowadzały do ciala człowieka toksynę wymagającą natychmiastowej interwencji lekarskiej w dobrze wyposażonym szpitalu.

Jednym z członków wyprawy był Bruce Heinicke, przyjaciel Elkinsa od dwudziestu lat. Jego żona była Honduranką i obydwoje mieszkali w Hondurasie. Był to potężnie zbudowany mężczyzna – pewny siebie, głośny, palący cygara i nie stroniący od mocnego alkoholu. Na życie zarabiał szmuglowaniem narkotyków, okradaniem stanowisk archeologicznych, wypłukiwaniem złota ze strumieni i okazjonalnie przyjmował zlecenia na dokonanie zabójstwa. W przeszłości został schwytany przez agentów DEA (Drug Enforcement Administration). Postawiono mu wówczas warunek: albo będzie pracował dla agencji jako wtyczka albo wyląduje w amerykańskim więzieniu. Heinicke bez namysłu zgodził się na współpracę. W tamtych czasach pracował dla szefa kolumbijskiego kartelu narkotykowego i był narzeczonym jego córki. O zdarzeniu z DEA natychmiast opowiedział swojemu szefowi. Zaproponował, że aby uwiarygodnić swoją współpracę z amerykańską agencją musi wydać w ich ręce kilku pracownikow kartelu. Kolumbijski drug lord bez namysłu wydał kilku ludzi ze średniego szczebla swojej organizacji a DEA było zachwycone współpracą z Heinickem. Taka sytuacja trwała przez następne dziesięć lat i co najważniejsze Heinickemu udało się przez ten czas pozostać przy życiu. Heinicke w wydawało sie trudnej sytuacji czuł się jak ryba w wodzie. Wiedział kogo trzeba zastraszyć, kogo przekupić a kogo po prostu zastrzelić. Nosił przy sobie gruby plik studolarówek, które rozdawał na prawo i lewo. Było to jednocześnie przekupstwo i przedstawienie, które uwielbiał pokazywać publicznie. Douglas Preston poznał Heinicke osobiście i historia życia poszukiwacza przygód zafascynowała go kompletnie. Był to doskonały materiał na bohatera książki, w której realne życie było ciekawsze od literackiej fikcji. Heinicke widząc, że Preston robi notatki spoważniał nagle i dobitnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem zabronił publikować pisarzowi swojej historii zanim mu na to osobiście nie pozwoli. Nie musiał go nawet straszyć. Preston doskonale wiedział do czego zdolny jest Heinicke i nie chicał znaleźć się po stronie jego wrogów, których większość od dawna leżała w plytkich grobach rozsianych po honduraskiej dżungli. “Kiedy mogę opublikować twoją historię?” – niepewnym głosem zapytał któregoś dnia Preston. Po chwili milczenia uslyszał cichą i stanowczą odpowiedź: “Kiedy będę martwy…”. Bruce Heinicke zakończył swe pełne przygód życie rok po tej rozmowie i Preston mógł o nim opowiedzieć światu.

Ekspedycja była wreszcie gotowa do drogi, posiadała wszystkie potrzebne pozwolenia a fotografie zrobione przez LIDAR dokładnie wskazywały cel wyprawy. Rząd Hondurasu dołączył do grupy oddział wojska – 16 żołnierzy sił specjalnych – którzy nie tylko mieli osłaniać uczestników wyprawy, ale aresztować po drodze tych, którzy dokonywali nielegalnego wyrębu lasu, kradnąc wiele cennych drzew. Gangi wycinające drzewa zwalczały się nawzajem i co jakiś czas dochodziło w dżungli do bitew z użyciem broni maszynowej i granatów. Do wyprawy dołączono także kilku honduraskich archeologów, którzy mieli rejestrować wszystko co zostanie odnalezione w zaginionym mieście Małpiego Króla. Wreszcie wyruszono w drogę. Był to luty 2015 r. Gdyby ekspedycja wyruszyla pieszo dotarcie do celu zabrałoby jej kilka miesięcy, dlatego zdecydowano się wykorzystać śmigłowce i polecieć nimi wprost do doliny T1. Dolina miała powierzchnię ok. 30 km2 i była kompletnie otoczona przez niedostępne, porośnięte dżunglą góry. Z gór spływały w dół doliny malownicze strumienie i całość przypominała krajobrazy z filmu “Jurassic Park”. Pierwsi wylądowali na linach żołnierze, którzy maczetami wykarczowali niewielkie lądowisko. Helikoptery lądowały jeden po drugim i wyładowywały ludzi i ekwipunek. Każdy z uczestników wyprawy musiał sam wyrąbać sobie miejsce w dżungli na rozwieszenie swojego hamaka i przy tym koniecznie uważać na węże. Dżungla była wspaniała i nietknięta dzialalnością człowieka. Niektóre drzewa miały po sześć i więcej metrów średnicy i wznosiły się na wysokość 50 m. Były naprawdę imponujące. Miało się wrażenie przebywania w ogromnej, leśnej katedrze. Zwierzęta tam żyjące nigdy nie widziały człowieka i nie kryły się na jego widok. Jaguary spacerowały nocą po obozie, ciekawe nowego zjawiska. Nad hamakiem Prestona zawisł ogromnych rozmarów monkey spider i wpatrywał się w niego godzinami. Preston poczuł się jakby był w ZOO, tyle że z odwrotnej niż zwykle strony.

Obozowisko rozłożono na brzegu strumienia a miasto Małpiego Króla znajdowało się po jego przeciwnej stronie, osłonięte przed ludzkim wzrokiem ścianą drzew. Gdzieś bardzo blisko znajdowała się wykryta przez LIDAR piramida zakryta szczelnie zielenią. Dzień powoli kończył się i obozowisko pokryła nieprzepuszczalna, atramentowa ciemność. Kiedy Preston sprawdzał swoje najbliższe otoczenie za pomocą latarki pod swoim hamakiem dostrzegł olbrzymich rozmiarów węża gotującego się do ataku. Preston przywołał jednego z komandosów SAS. Ten natychmiast rozpoznał węża. Był to osławiony Fer-de-lance – najbardziej jadowity wąż Nowego Świata. Wąż znany jest ze swojej agresywności. Czasem już po ukąszeniu swojej ofiary wciąż ją ściga po to, by ukąsić ją po raz drugi. Jego jad jest ok. tysiąc razy bardziej toksyczny od jadu grzechotnika. Ten kogo taki wąż ukąsi w rękę czy nogę i tak ma szczęście, bo kończynę należy natychmiast amputować aby człowiek zachował życie. W przeciwnym wypadku ofiarę ukąszenia czeka pewna śmierć. Brytyjski komandos zdecydował, że przeniesie węża w inne miejsce. Maczetą wyciął kawalek gałęzi z rozwidlonym widelcem na końcu. Błyskawicznym ruchem przycisnął węża do ziemi a ten eksplodował energią. Z jego paszczy zaczęły wylewać się strumienie jadu a jego potężne zęby gotowe były do zadania śmiertelnej rany. Wąż był dłuższy niż wysokość żołnierza (a ten miał prawie 2 m wzrostu), który usiłował spacyfikować bestię. Komandos gołą ręką chwycił węża za głowę. Kropelki rozpryskiwanego na wszystkie strony jadu zaczęły gotować się na jego skórze. Żołnierz nie widząc innego sposobu na rozwiązanie tej sytuacji odciął maczetą głowę węża. Nawet wtedy paszcza węża kłapała groźnie, wciąż rozpryskując jad na wszystkie strony i usiłując zadać śmiercionośny cios a bezgłowe ciało próbowało spazmatycznym ruchem schować się w gęstwinę poszycia. Widok przywodził na myśl sceny rodem z horrorów. Komandos spokojnie poszedł zmyć jad ze swoich rąk i filozoficznie stwierdził, że nic tak dobrze nie robi koncentracji umysłu jak taka sytuacja. Nie miał zamiaru zabijać węża, ale gdy przypomniał sobie, że ma zadrapanie na dłoni natychmiast zmienił zdanie. Kropla jadu trafiając na takie pęknięcie skóry mogła sposodować nieobliczalne konsekwencje. Żołnierz zabił węża, bo musiał natychmiast zmyć jad ze swoich dłoni.

(będzie jeszcze czwarta część. Mam nadzieje że dacie radę dociągnąć do końca tej historii 🙂 )

cdjnn

6 comments

  • Dżungla wydaje się być dobrym strażnikiem, przypuszczam jednak, że lokalne kartele narkotykowe łatwo znajdą „ochotników” do przeprowadzenia własnych ekspedycji i splądrowania tego miasta. Lepiej było by nie odzierać legendy z tajemniczości.

  • cdjnn – ciąg dalszy jednak nie nastąpi? 🙁

  • Straszna ta dżungla… Śmiało można powiedzieć, że przygody Indiany Jonesa to przy tym pikuś;)
    Ile jeszcze takich miejsc jest w Ameryce? Dżungla+ kartele narkotykowe z pewnością nie ułatwiają eksploracji..
    Nawet, jeśli są plany kolejnych ekspedycji (i pieniądze na nie), by spenetrować pozostały obszar doliny (T2 i T3), to potrwa to długie lata, a w tym czasie łowcy skarbów, czy szabrownicy na pewno nie zaśpią gruszek w popiele. Miasto Małpiego Króla mogłoby być czymś na miarę Machu Picchu, a jeśli to dopiero wycinek tego, co kryje dżungla i ziemia, to będzie prawdziwa sensacja, która znów zmieni obraz naszej (nie)wiedzy o imperium Majów.

    • Czy aby Majów? O tym będzie w czwartej części. Nie bardzo wiadomo kim byli ci ludzie, którzy stworzyli rozległe miasto w dzisiejszym Hondurasie. Rząd Hondurasu nie pozwala wywieźć niczego za granicę a archeolodzy i historycy nie spieszą się zbadać dżunglę. Za ciężkie warunki…

  • Po opisie tamtejszej przyrody nasuwa się pytanie jak radzili sobie mieszkańcy tych terenów. Czytałem że wiele wieków temu nie był to tak zalesiony teren.

    • I na to wygląda. Imperium Majów w swojej świetności wyglądało jak jedno wielkie pole golfowe. Przyroda była pod pełną kontrolą. Wystarczyło 500 lat aby zmienić to kompletnie. Z drugiej strony nasuwa się refleksja, że nasza cywilizacja jest w stanie zniszczyć przyrodę znacznie szybciej i być może jej powrót – jak w przypadku Majów – nie byłby tak efektowny. Majowie byli cywilizacją w 100% organiczną…

Comments are closed.