Siła peyotlu

Peyotl jest sukulentem, który w południowym Teksasie rośnie niemalże wszędzie. Zawiera on w sobie silną substancję psychoaktywną – meskalinę. Co ciekawe, peyotl rosnący w doniczce lub gdziekolwiek indziej poza południowym USA i Meksykiem nie posiada już takich właściwości o czym przekonał się choćby Witkacy, którego zainteresowanie psychodelikami było powszechnie znane. Witkacy sprowadzał peyotl z Lazurowego Wybrzeża we Francji i narzekał, że zamiast wizji ma rozstrojenie żołądka. Oczywiście “przezorny” rząd amerykański natychmiast zakazał spożywania peyotlu widząc w skromnym kaktusie wyłącznie odlotową rekreację, gdy tymczasem żyjący tu od setek lat Indianie od dawna używali go do celów religijno-rytualnych. Skoro na podstawie prawa do swobody religijnej w USA buduje się meczety to rząd – aczkolwiek niechętnie – musiał zezwolić Indianom Navajo na zbieranie i zażywanie peyotlu. Dziś w wielu tipi organizuje się tzw. Ceremonie Wdzięczności – pogańskie obrzędy związana z indiańskimi wierzeniami, podczas których zażywa się rozmaite preparaty z sukulenta. Ceremonie te odmieniły los wielu ludzi – za każdym razem ustawiając kurs ich życia na właściwy kierunek. Prawdopodobnie dla wielu brzmi to jak sposób na swobodne zażywanie narkotyków i odpływanie w nirwanę. Prawda jest jednak zupełnie inna.

Unicode
Unicode

Peyotl jest interesującym psychotropem. Wywołuje wizje, ale nie halucynacje. Uczucie zakręcenia ma o wiele bardziej organiczny charakter i zależy – jak mówią Indianie – od miejsca, gdzie ma się serce. Wówczas wszystko zaczyna układać się we właściwej kolejności a całe doświadczenie jakie osiąga się pod wpływem peyotlu ma charakter spirytualny. Zazwyczaj nie ma po spożyciu tego kaktusa wizji i euforii – jest to raczej lekarstwo duszy lub Dziadek jak nazywają go Indianie. Dziadek to duch przodków, którego głos słychać w głowie pod wplywem zawartej w peyotlu meskaliny. To właśnie on prowadzi konwersację i wskazuje życiowe wybory. Ceremonia Wdzięczności trwa od zachodu do wschodu słońca. Przez jej czas jedna z osób pilnuje ognia w tipi i co jakiś czas spożywa się peyotl w różnych formach: od herbatki po surowe kulki kaktusa, gorzkie jak tylko sobie można to wyobrazić. Spożywa się proszek z suszonych roślin i pali papierosy z lokalnego tytoniu zmieszane z lawendą i peyotlem i zawinięte w wysuszone łupiny pokrywające kaczany kukurydzy. Jest to całkowicie inny świat. Wszystko co się pojawia w głowie uczestnika ceremonii w tipi pozwala zrozumieć wszystko to, co wydarzyło się w jego życiu. Jeśli ma się szczęście wystarczy jeden taki seans w życiu. To wszystko co tak naprawdę potrzeba do szczęścia. Peyotl z trudem można nazwać rekreacyjnym narkotykiem. Seans jest raczej bardziej bolesny niż przyjemny i każdy kto z niego wychodzi cieszy się, że ma to już za sobą.

Najbardziej ekstremalną częścią takiego rytuału jest tzw. “wycieczka”. Ale nie jest to wycieczka taka jak z Orbisem, tylko otarcie się o równoległy świat, w którym dla Indian mieszkają duchy przodków. Oprócz peyotlu podawanego co 3-4 godziny (6-8 kuleczek kaktusa) w ten stan wycieczki ma wprowadzić pozbawienie snu przez 72 godziny. Nie wszyscy wytrzymują trudy takiej wycieczki i niektórzy mdleją, dlatego nad takimi ludźmi czuwa specjalna grupa, która dba aby wycieczkowiczom nie przydarzyło się nic niebezpiecznego. Podczas takiego wyjścia z własnego ciała i swoistej podroży astralnej świat przedstawia się zupełnie inaczej a wszelkie problemy znajdują swoje rozwiązanie. Nagle pojawiają się istoty – te z innego wymiaru, które wchodzą w konwersacje i pomagają w rozwikłaniu najtrudniejszych życiowych zagadek i szukają odpowiedzi na dręczące wycieczkowicza pytania. Dla osoby z zewnątrz wygląda to jakby ktoś taki stał się szaleńcem bo rozmawia sam ze sobą, ale jest to szaleństwo kontrolowane.

peyotl

Podstawowa nauka jaką wynosi się z takiego seansu z peyotlem to uświadomienie sobie, że żyjemy w klatce uzależnień. Jesteśmy np. – wbrew samemu sobie – z osobą za którą czujemy się odpowiedzialni i która instynktownie podtrzymuje w nas to uczucie bo czuje się z nim dobrze komfortowo i bezpiecznie, powstrzymując skutecznie przed realizacją życiowych marzeń. Robimy w życiu wiele rzeczy, których nie chcemy ale wymusza to na nas środowisko, w którym żyjemy. Kościół także niezwykle pracowicie utrwala w nas taką postawę. Te wszystkie warunki tworzą sytuacje nieustannego dialogu, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. To on buduje i opancerza naszą świadomość. Wszelki fanatyzm i brak tolerancji ma w tym dialogu swoje źródło i można się o tym dowiedzieć tylko wtedy, gdy stworzymy warunki pozwalające uciec z pułapki jaką sami na siebie zastawiliśmy. Takie warunki stwarza seans z peyotlem. Pozwala dojrzeć wszystko to, co uciekało do tej pory przed naszą uwagą, bo było częścią nas samych. Jeśli się uda nam się zatrzymać ten wewnętrzny dialog zatrzymuje się również świat i można zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę. Proces jaki do tej pory rozgrywa się w naszych głowach, który zazwyczaj identyfikujemy z samymi sobą ustaje a jego funkcję przejmuje zagłuszone do tej pory serce. Wówczas każda intencja ma szanse realizacji, pod warunkiem, że nie krzywdzi innych ludzi, zwierząt czy cokolwiek innego. Intencja działa tylko wtedy, gdy wyłączymy ego odpowiedzialne za zniechęcenie, narzekanie, brak wiary w siebie – ego, które zachowuje się jak rozkapryszony 4-latek w głowie dorosłego człowieka.

Mandela EffectJeśli zaczęliście podejrzewać, że coś się ze mną stało i zaczynam namawiać was do peyotlu to już wyjaśniam, że do takich wniosków doszedłem nie ja a Roy Horne w swojej książce “Mandela Effect – Asscention” (Efekt Mandeli – wzlatywanie”). W naszej cywilizacji kwestia psychodelików została całkowicie zdemonizowana i sprowadzona wyłącznie do niebezpiecznego w swoich konsekwencjach użytku rekreacyjnego – dla przyjemności. Horne zaintrygowany doświadczeniem jakie przeszedł zainteresował się technikami tolteckich szamanów, gdzie technika wprowadzania się w sen jeszcze bardziej wzmacnia kontakt z równoległym światem. Zauważył też, że da się widzieć świat bez szumu także bez peyotlu i medytacji. Ostatni raz zażył peyotl aż 40 lat temu! Ten stan oświecenia można osiągnąć poprzez ćwiczenia w utrzymywaniu własnej energii, która zatrzyma wszystko to, co płynęło do nas ze strony mózgu a nie serca. Wówczas żyjemy zgodnie z intencją jaka buduje nasze pragnienia. Buduje ona ścieżkę. Dla Hornea jest to “Ścieżka Wojownika”. Jej podstawą jest wspomniana intencja na której tworzy się czysta wola (bez udziału naszego ego), która motywuje intencje. Można mieć dobre intencje, ale bez czystej, nieskazitelnej woli nigdy nie osiągną one realizacji. Stanu tego nie da się opisać, bo można go tylko doświadczyć. Nie chodzi tu więc o to, aby zrealizować jakiś cel do którego dążymy w życiu, ale żeby zrozumieć kim jesteśmy, czym jest nasza dusza i dopiero wówczas pojawia się droga i wola do tego aby na nią wkroczyć. To właśnie wola napędza nasze życie i nadaje mu sens.

SacredMashroomsRoy Horne ma obecnie 67 lat i przyznaje, że na drogę, którą sobie obrał miały także wpływ książki Castanedy. Jego pierwsze książki opisują doświadczenie z peyotlem, ale od czasu “Drogi do Ixtlan” Castaneda pisze o takim samym stanie oświecenia bez wpływu psychodelików. John M Allegro napisał książkę pt: “Sacred Mushroom and The Cross” (“Święty grzyb i Krzyż”). Allegro był światowej klasy specjalistą w tłumaczeniu i interpretacji antycznych tekstów. Znał wiele języków używanych w starożytności. To dlatego zaproszono go do wąskiego grona ekspertów, które tłumaczyło Zwoje z Qumran. Ta praca kompletnie zrujnowała jego karierę. Naukowcy, którzy pracowali przy tłumaczeniu tych zwojów w sposób naturalny starali się dopasować ich tłumaczenie do własnej wiary. Allegro uważał to za zafałszowywanie prawdy. Teologia, etyka, Bóg (!) nie miały dla niego żadnego znaczenia, gdy tłumaczył zwoje. W swojej pracy dążył jedynie do tego aby przekazać co mówią słowa napisane dwa milenia temu. Deską do trumny jego kariery było odkrycie, że chrześcijaństwo nie było niczym innym tylko kultem zażywającym halucynogenne grzybki (!) Sam Jezus w tym układzie to Amanita muscaria – muchomor (!) Coś takiego badacze pisma świętego nie mogli mu darować . Allegro surowo osądzono, ukrzyżowano i wyrzucono z hukiem ze środowiska naukowego.

11 comments

  • W końcu rośliny psychoaktywne były pierwszymi używkami naszych przodków na długo przed dojściem do wiedzy o destylacji i ogólnie biochemii. Może nawet nam jako ogólnie aurze-dedykowanymi.
    Lisy ,niedzwiedzie,sarny itd. zajadają się przecież muchomorami…
    Czekam na Polę o grzybach.
    Widzę że będzie ciekawie 🙂 .
    Swoją drogą taka eucharystia z Łysiczki Lancetowatej może być dużo bardziej prostująca od spowiedzi u proboszcza…

  • Znalazłem spory błąd Meskalina nie jest psychotropem, a psychodelikiem z tej samej grupy co DMT, psylocybina itp. Psychotropem nazywamy substancje które zabijają działania psychodelików 😉

    • Czy andyjska ayahuasca, używana w tym samym celu przez Inków, jest z tej samej rodziny? Bo z tego, co wiem, ma bardzo podobne działanie…

  • Przepraszam, być może nie rozumiem ale mam wątpliwość – W tekście czytam: „Naukowcy, którzy pracowali przy tłumaczeniu tych zwojów w sposób naturalny starali się dopasować własną wiarę do tego, co zawierały zwoje. ” – Czy nie powinno być odwrotnie? „Starali się dopasować tłumaczenie do własnej wiary”?

    • Powinno być tak jak napisałeś. Tak brzmi znacznie lepiej. Czasami mi się zdarza budować polskie zdanie tak jakbym budował je po angielsku i wychodzą z tego nieporozumienia. Tracę czujność albo się starzeję 🙂 (albo jedno i drugie )

      • Tak, czy inaczej, nauka już dawno stała się narzędziem ideologii. A swoją drogą, przypisywanie grzybkom halucynogennym cudownej mocy sprawczej Jezusa trąci jakimś talmudycznym zabobonem.

        • Traci zabobonem? …..To poczytaj sobie historie Marii Sabiny z Meksyku :)…..

  • Z moich obserwacji i doświadczeń wysnułem prosty wniosek: do zażywania roślin halucynogennych trzeba dorosnąć. Będąc młodym człowiekiem nie miałem dosłownie żadnych doświadczeń z dragami – i całe szczęście – natomiast po 40-tce zainteresowałem się głęboko tematyką. Uzyskuję odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i rozwijam ukryte dotąd umiejętności. A muchomorek jest mi mistrzem i przyjacielem.

  • Dawno temu czytałem niesamowitą polską powieść „Nasza Pani radosna” o podróży w czasie. Z użyciem właśnie tego kaktusa. Później książka gdzieś zaginęła. Teraz mi Krys przypomniał. I okazuje się, że jest w necie – http://www.zambrzycki.eu/smedia/ftp/zycie_i_tworcosc/nowe/nasza_pani_radosna.pdf

  • cała otoczka peyotlu ma chyba jedynie nakręcać sprzedaż książek, są inne podobno bardziej „prostujące” człowieka substancje jak psylocybina, ayahuasca czy dmt (tutaj hajp sięga zenitu po przeczytaniu Molekuły duszy). Jednak po kilku tripach można się mocno odkleić od rzeczywistości lub dojść do wniosku że to bardziej masa bzdur niż święty graal

Comments are closed.