Lodowiec, katastrofy i Zaginiona Cywilizacja cz.2

Interesującą teorię na temat katastroficznej przeszłości Ziemi stworzył Charles Hapgood. Był on naukowcem, absolwentem Harvardu i profesorem w Springfield College, gdzie wykładal historię. Któregoś dnia jeden ze studentów zadał mu pytanie na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na Pacyfiku zwanej Mu. Hapgood doszedł wówczas do wniosku, że istnieje taka możliwość a zaginięcie całych mas lądu jest związane z poważnymi zmianami geologicznymi na Ziemi. W 1958 r. napisał przełomową książkę na ten temat pt.: “The Earth’s Shifting Crust” (“Przesuwająca się skorupa ziemska”) w której starał się uzasadnić, że oficjalnie uznawana przez naukę tzw. “wedrówka kontynentów” – epejroforeza – czyli dryfowanie kontynentów wobec biegunów – jest myśleniem błędnym. Kontrowersyjna teoria Hapgooda była w swoim czasie niezwykle atrakcyjna a przedmowę do książki napisał sam Albert Einstein. W następnych książkach Hapgood starał się wykazać, że to raczej oś ziemi ulegała zmianie co wiązało się ze zmianą położenia Hapgoodbiegunów. Pokazał to na przykładzie tajemniczej mapy Piri Reisa, gdzie można zobaczyć zarys Antarktydy, w miejscu zwanym dziś Ziemia Królowej Maud. Jak wiadomo w czasach Piri Reisa nie tylko nikt nie miał pojęcia o istnieniu Antarktydy, ale tym bardziej o ksztalcie lądu jaki pokrywała gruba warstwa lodu. Hapgood uznał. że ok. 9600 r.p.n.e. (a więc w czasach, kiedy zasypano ostatnie kręgi w Gobekli Tepe) nastąpiło przesunięcie się płaszcza Ziemi o 15 stopni co spowodowało przebiegunowanie i dlatego Antarktyda dziś jest skuta lodem. Hapgood głosił, że 12 tys. lat temu ten kontynent nie tylko był wolny od lodu, ale rozwijała się tam ludzka cywilizacja. Oczywiście spotkalo się to z totalną krytyką ze strony Akademii. W książce “Maps of the Ancient Sea Kings” (“Mapy starożytnych Królów Morza”) dał przykład jeszcze jednej mapy, stworzonej przez francuskiego kartografa Oronteusa Finaeusa (Oronce Finé) w 1531 r. Ona również pokazywała fragment Antarktydy wolnej od lodu. Mapą zainteresowali się kartografowie bazy lotniczej Westover potwierdzając hipotezę Hapgooda na temat możliwości istnienia zaginionej cywilizacji na wolnej od lodu Antarktydzie a także zgodzili się z możliwościa cyklicznego przebiegunowania związanego z przemieszczaniem się płaszcza Ziemi. Takie oświadczenie wywołało sztorm w świecie naukowym. Wojskowych szybko przywołano do porządku. Oświadczyli oni, że swoje kartograficzne badania robili poza godzinami pracy w ramach hobby, natomiast świat naukowy rozszarpał teorię Hapgooda na strzępy uznając ją za nienaukową. Ślady tej teorii można dziś znaleźć w pismach Grahama Hancocka.

Piri Reis

O ile trudno jest dziś uzasadnić przesuwania się płaszcza Ziemi wraz z całymi kontynentami w ramach przebiegunowania to zmiana położenia biegunów mogła rzeczywiście nastąpić, choć nie w tak drastyczny sposób jak chciał Hapgood. W szczytowym momencie epoki lodowcowej centrum skorupy lodowca znajdowało się w miejscu dzisiejszej Zatoki Hudsona. Zatoka ta powstała poprzez nacisk lodowca, który swoją wagą spowodował olbrzymie wgłębienie w Ziemi. Początkowo sądzono, że lodowiec wzrastał od bieguna i podążał na południe. Badania wzrostu masy lodu wykazały, że przyrastał on we wszystkich kierunkach od swojego centrum w Zatoce Hudsona. Jeśli w to centrum na mapie wstawić cyrkiel i zakreslić okrąg obejmujący zasięg lodowca – to jest on wielkością porównywalny do obecnego koła podbiegunowego. To sugeruje, że Zatoka Hudsona była kiedyś biegunem północnym. Do dziś miejsce to wykazuje dużą aktywność magnetyczną. Biegun magnetyczny nie jest obecnie stabilny i wciąż zmienia swoją pozycję, jednak uparcie dąży on w kierunku bieguna shift2geograficznego. Randall Carlson uważa, że rzeczywiście mogło nastąpić przemieszczenie się płaszcza Ziemi – tak jak opisywał je Hapgood – tyle, że to przemieszczenie było nie tyle przyczyną kataklizmu a jego skutkiem. Trzeba tu pamiętać, że lodowiec swoim ciężarem zgniótł część skorupy ziemskiej a następnie kiedy stopniał nastąpiło gwałtowne rozprężenie. Oblicza się, że owo wgłębienie wygniecione przez lód liczyło sobie conajmniej pół kilometra i rozciągalo się na olbrzymim obszarze conajmniej kilku setek tysięcy kilometrów kwadratowych. Ponieważ Ziemia obraca się wokół własnej osi, siła odśrodkowa zepchnęła masę ziemi w kierunku równika. Dlatego średnica Ziemi mierzona na równiku jest większa o ponad 40 km od średnicy mierzonej na południku zerowym. Ogromna ilość lodu jaka powstała podczas epoki lodowcowej zdestabilizowała Ziemię do tego stopnia, że przesunęła się częśc jej płaszcza. Gigantyczna depresja powstała pod wpływem ciężaru lodu zmieniła relację powierzchni Ziemi w tym miejscu w stosunku do jej centrum. Po tym jak lód zniknął, Ziemia w sposób gwałtowny wraca do swojego poprzedniego stanu, co objawia się potwornymi tarciami w rejonie styku wielkich płyt geologicznych.

Co w takim razie stopiło potężny lodowiec? Skoro źrodła tego zdarzenia nie można było odnależć na Ziemi to siłą rzeczy musi być to przyczyna pozaziemska… Najprawdopodobniej była to kometa wielkości co najmniej takiej jak Shoemaker-Levy. Na południu USA znajduje się interesujący twór geologiczny zwany Carolina Bays. Wygląda on tak jakby ktoś odcisnął w Ziemi swoje ogromne palce… Można powiedzieć, że jest to fizyczne przedstawienie palców bogow z tytułu pierwszej książki Grahama Hancocka. Depresje mają owalny kształt i jest ich tysiące! Ciągną się od Maryland aż do Florydy. Najwięcej jest ich w obu Karolinach i dlatego nazwano je Carolina Bays. Wiele tych odcisków znajduje się także na dnie oceanu. Po raz pierwszy zobaczono je w latach 30-tych. Prezydentem został właśnie Franklin Delano Roosevelt i już na początku swoich rządów zlecił on zrobienie zdjęć lotniczych całego terytorium USA. Kiedy robiono zdjęcia nad Myrtle Beach (South Carolina) po raz pierwszy zdano sobie sprawę, że odkryto jakiś nowy fenomen. Niecki miały kształt perfekcyjnych elips, układały się w długie ciągi i te ciągi elips były na dodatek równoległe do siebie. Początkowo sądzono, że są to ślady po deszczu meteorytów. Zdjęcia zinterpretował póżniej geolog Frank Armon Melton i jego profesor ze studiów William Schriever. Napisał on póżniej pracę naukową pt “Carolina Bays czy są to blizny po meteorytach?” Spekulował w tej pracy, że meteoryty musiały nadlecieć pod niewielkim kątem bo stworzyć takie eliptyczne kratery. Nieoczekowanie okazało się, że ta wydawałoby się niewinna teoria stanęła w sprzeczności z promowaną przez akademię teorią uniformitarianistyczną, która widziała w powstaniu bays naturalny proces geomorficzny. Dwa wrogie obozy nazwano” Niebiański” i “Ziemiański”. Ziemianami dowodził Douglas Johnson, który był dziekanem geomorfologii na Columbia University. Napisał on opasłą księge pt. “The Origin of Carolina Bays” (“Powstanie bays w Karolinie”), gdzie wykorzystał właściwie wszystkie konwencjonalne teorie geologiczne, jakie były dostępne w tamtych czasach aby uzasadnić sposób powstania tego niezwykłego tworu geologicznego. Swoją teorię nazwał “teorią kompleksową”, która uznawała elipsy za zapadliska wywołane wodą artezyjską, gdzie wiatr powoli stworzył ich eliptyczne kształty. Ze względu na pozycję naukową Johnsona w USA “Ziemianie” wygrali tą batalię, ale w tym samym czasie “Niebianie” ze swoją teorią zaczęli ewoluować. Miejsce Miltona i Schrievera zajął William F Prouty. Były to lata 40-te i amerykańscy naukowcy poznali właśnie historię meteoru tunguskiego. Oznaczało to, że spadający meteor nie musiał uderzyć w Ziemię tylko eksplodował w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Eksplozja tworzyła potężne ciśnienie, które niszczyło wszystko na jej powierzchni przy okazji tworząc eliptyczne wgłębienie. Kształt po eksplozji tunguskiej przypomina kształt motyla, ale tak naprawdę są to dwie duże elipsy nakladające się na siebie. Prouty studiując meteor tunguski doszedł do wniosku, że coś podobnego wydarzyło się nad Karoliną, kiedy to jądro komety rozpadło się i detonowało w powietrzu, zostawiając eliptyczne ślady w miękkim piaszczystym podłożu. W latach 50-tych pobrano pierwsze próbki geologicznej straty z eliptycznych zagłębień uzyskując potwierdzenie, że wszystkie powstały w tym samym czasie.

Bays

Kiedy popatrzeć na rozkład karolińskich niecek wyrażnie widać kierunek skąd przyszła niezwykła siła, która odcisnęła je w ziemi. Należy także pamiętać o tym, że poziom oceanu podczas epoki lodowcowej był znacznie niższy niż dziś co oznacza, że kształt wschodniego wybrzeża obecnego USA wyglądał zupełnie inaczej. W przypadku obu Karolin morskie wybrzeże zaczynało się 150 km dalej na wschód. Wiele z tych niecek jest obecnie zalanych wodą. Niecki przestają być widoczne im dalej wgłąb kontynentu i powodem jest znacznie twardsze podłoże – często granitowe, które oparło się sile i ciśnieniu detonacji. Większość geologów uważa, że ten fenomen miał miejsce włącznie na wschodnim wybrzeżu USA. Kiedy jednak połączyć kierunek ustawienia Carolina Bays linią i przedłużyć ją dalej w kierunku zachodnich brzegów kontynentu, linia ta obejmie sobą takie stany jak Ohio, Montana by przejść do Kanady i skończyć na Alasce, gdzieś w rejonie Prudhoe Bay. Jeśli więc to, co wydarzyło się nad Karoliną nie było zjawiskiem lokalnym i mało swoje przedłużenie na całym terytorium kontynentu, to musiało ono trafić na lodowiec i spowodować jego gwałtowne topnienie i biblijny w swoich rozmiarach potop.

Scabland-Coulee

Zeby zaakceptować historyczne istnienie potopu musiano najpierw znaleźć ślady po największych powodziach w historii Ziemi na Syberii i Mongolii. Wówczas podobną miarkę można było przyłożyć do ewentualnej powodzi w zachodniej części Ameryki. Randall Carlson zbadał te tereny niezwykle dokładnie: tak z lądu jak i powietrza. Wcześniej nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali kataklizmu jaki nawiedził tę część Ameryki. Szczególnie duże wrażenie robi tzw. Scablands rozorany żywiołem w sposób przekraczający wszelkie wyobrażenia. Geolodzy wierzyli, że jeśli kiedyś katastroficzna powódź nawiedziła te rejony to przyczyną była pęknięta lodowa tama jeziora Missoula. Jezioro było rzeczywiście imponujących rozmiarów, ale nawet wówczas ilość wody jak się w nim znajdowała, nie była wystarczająca aby dokonać takich zniszczeń jakie obecnie sugeruje krajobraz. Wody musiało być znacznie więcej i mógł jej dostarczyć jedynie topniejący gwałtownie lodowiec. Niektóre wyżłobione w ziemi kaniony miały po 300 m głębokości a materiał skalny w postaci wielkich głazów narzutowych wyniesiony był setki km od swojego źródła. Taka szalona rwąca rzeka mogla mieć ponad 10 km szerokości i 700 m głębokości. Każda niemalże rzeka w zachodniej części USA nosi na sobie ślady gigantycznej powodzi. Z kolei pustynie południowych Stanów wciąż mają na sobie ślady po wielkich jeziorach. Jedno z nich nazywało się Boneville, przy którym Wielkie Jezioro Słone w Utah jest zaledwie kałużą. Pokazuje to, że lodowiec w krótkim czasie uległ całkowitemu roztopieniu. Nie da się tego wytłumaczyć zwykłym ziemskim procesem.

Shoemaker-Levy-9

Jeśli ktoś uważa, że takie wytłumaczenie jest zbyt egzotyczne powinien w czasie pełni księżyca popatrzeć na ziemskiego satelitę przez lornetkę. Jego oczom ukaże się powierzchnia zryta kraterami po meteorytach. Większa Ziemia, statystycznie to ujmując jest aż 80 razy łatwiejsza do trafienia przez kosmiczny kamień niż Księżyc. Co prawda na Ziemi nie widać na pierwszy rzut oka zbyt wielu kraterów, ale jeśli usunąć roślinność natychmiast rzucą nam się w oczy niezliczone po nich ślady. Takim kosmicznym kandydatem na zabójcę Ziemi mogłaby być kometa podobna do Shoemaker-Levy, która w 1994 r pojawiła się nagle w okolicy Jowisza a następnie jej jądro rozpadło się na drobne kawałki dzięki silnemu polu grawitacyjnemu Jowisza. W przestrzeni kosmicznej wciąż pozostało 21odłamków tej komety. Szybko obliczono ich trajektorię wokół Słońca aby ustalić dokąd zmierzają i okazało się, że powrociły one w lipcu 2013 r. znów w miejsce, w którym dokładnie w tym czasie znajdował się Jowisz! Chyba domyślacie się co to może oznaczać dla Ziemi? Jeśli po kosmicznym katakliźmie wciąż pozostały jakieś odlamki i wędrują one po przestrzeni kosmicznej zataczając kręgi trwające po kilkanaście tysięcy lat, to…. ktoregoś dnia znów – jak w zegarku – pojawią się one w okolicy naszej planety, zagrażając jej istnieniu… Brrrr…. Zjawisko to – które obserwowało wielu naukowców – wreszcie przekonało ich, że takie wydarzenie mogło mieć także miejsce na Ziemi i stać się przyczyną kataklizmu, który zakończył się gwałtownym topnieniem lodowca i zniszczeniem nie tylko megafauny, ale także ludzkiej cywilizacji, po której ślady pozostaly do naszych czasów. Okazało się, że komety uderzają w planety znacznie częściej niż to sobie wyobrażaliśmy. Kometa Shoemaker-Levy dokonała poważnej zmiany w paradygmacie naukowym.

6 comments

  • Ale szczególnie z tym ustawieniem Sfinksa/(dawniej Lwa) względem konstelacji Lwa to mieli rozmach s*****syny..

    • Nie tylko oni. Naukowcy zwalczają pogląd, że megality ustawiano wg gwiazd i że w ogóle mają one coś z tym wspólnego, bo przyznanie się do tego, byłoby przyznaniem dzikusom i łowcom – zbieraczom zaawansowanej wiedzy astronomicznej. A sąd niby?
      Już na Saharze daaawno temu ustawiano megality w zgodzie z astronomią. Śledzono wędrówkę planet i gwiazd na nieboskłonie. Skąd oni mieli tą wiedzę? Z tysiącleci obserwacji?

  • Spekulował w tej pracy, że meteoryty musiały nadlecieć pod niewielkim kątem bo stworzyć takie eliptyczne kratery.
    = by?

  • Problemem jest moi drodzy światopogląd darwinistyczny. Tu o to chodzi. Jeżeli uznamy, że istniały zaawansowane cywilizacje przed Sumerem, a raczej dłuuuuugo przed Sumerem, to cały ten światopogląd wali się jak domek z kart. Bo przecież rozwój musiał być liniowy. Gdyby nie ten światopogląd, to cała masa artefaktów, kompletnie niepasujących do akademickiego obrazu dziejów (właśnie przez darwinizm), zostałaby pełnoprawnym materiałem dowodowym i dzisiaj w podręcznikach czytalibyśmy o tym, że dawne megality, dziwne znaleziska to spuścizna po naszych prastarych przodkach.

  • Właśnie skończyłem czytać „Ślady palców bogów” (drugą połowę, zacząłem od środka więc została mi jeszcze pierwsza), wchodzę na NA i co widzę? 🙂 Takich rzeczy powinni uczyć w szkołach, a nie jakichś pierdół. Wiele informacji tam rozwala mózg (w pozytywnym sensie :)), ale – na mnie przynajmniej – największe wrażenie zrobiło skorelowanie Wielkiej Piramidy z konkretną datą, wogóle to że została pomyślana m.in jako punkt zachowania wiedzy, (wspaniały przykład przedpotopowego zarządzania kryzysowego) . Chociaż mogła wraz z innymi piramidami i dziwnymi konstrukcjami typu Ozyrejon usytuowanymi wzdłuż lewego brzegu Nilu, prawdopodobnie nad brzegami starożytnego jeziora Mojrisa pełnić również funkcję elektrowni, jakiegoś systemu energetycznego która to koncepcja została przedstawiona na tym blogu : http://www.uleszka.uprowadzenia.cba.pl/webacja/08egipt/egipt.htm . Na NA był już chyba poruszany wątek że te najstarsze przedpotopowe budynki w Egipcie wyglądają właśnie jak urządzenia techniczne 🙂

  • Bardzo ciekawe i wydawałoby się logiczne wyjaśnienie wielu tajemnic przeszłości naszego kamyka na którym żyjemy, a tutaj się okazuje,że akademia znów nie daje za wygraną. Zawsze mnie to intryguje jak oni te badania i pomiary i czy wykonują je na pewno dobrze 😀 W końcu kiedyś ludzie myśleli,że wiedzą już wszystko.

Comments are closed.