John Edmonds jest psychoterapeutą. Pomaga ludziom zwalczać nałogi a także kryzysy rodzinne. Pomaga weteranom pokonać post traumatic symptom. Razem ze swoją żoną spełnili swoje marzenia i w połowie lat 90-tych kupili 6 hektarowe ranczo w górach Estrella, na południe od Phoenix w Arizonie. Ranczo otaczała zamieszkana tylko przez dzikie zwierzęta pustynia. Wszystko wydawało się układać na swoim miejscu. Rancho nazywało się Stardust – Gwiezdny pył, leżało w Dolinie Tęczy i było na tyle duże, że Edmondsowie mogli hodować tam konie – przede wszystkim te, których jedyną przyszłością była rzeźnia. Na ranczu znalazły swój dom konie stare i niedołężne ale także mustangi, które gdy ich stada się rozrosną, traktuje się jak szkodniki, łapie i zawozi do rzeźni. Kiedy jednak kupuje się stary dom, który wielokrotnie zmieniał swoich właścicieli nigdy nie wiadomo jaka siła zagnieździła się w takim miejscu. W wielu przypadkach są to sytuacje paranormalne, których efektem jest czasami zjawisko poltergeista. Jednak w domu Edmondsów zamieszkała inna siła, którą nie można było nazwać inaczej niż pozaplanetarną. Edmondsowie do dziś mieszkają w tym miejscu i spędzili w nim już 19 lat. John Edmonds opisał swoje przeżycia w książce “Ascension Code” (“Kod wniebowstąpienia”). Są one tak niezwykłe, że każdy sam musi zdecydować na ile akceptuje tą relację.
Żona Edmondsa – Joyce – od samego początku miała niejasne i złe przeczucia wobec tego miejsca, ale jak sama mówi – z miłości do męża i jego pasji zgodziła się na jego zakup. John zawsze chciał mieć ranczo na którym mógłby hodować konie. Powziął taką decyzję kiedy miał 8 lat i od tego czasu zbierał na ten cel gotówkę. Jego marzenie wydawało się wreszcie spełniać. Kiedy dopełniono wszystkich formalności i dom stał się ich własnością, już na drugi dzień postanowili oszacować skalę remontu jaki ich czekał po wprowadzeniu się na nowe miejsce. To, co zobaczyli wprawiło ich w zdumienie. Jeszcze dzień wcześniej wszystkie meble jakie pozostawił po sobie poprzedni właściciel były na swoim miejscu. Na drugi dzień okazało się, że dom został z nich kompletnie oczyszczony i to nie za sprawą złodzieja!. Szybko odkryli że wszystkie meble pływają w basenie. Zadzwonili do biura nieruchomości, które pośredniczyło w transakcji, ale nikt nie był im w stanie powiedzieć co się stało. Poradzono im żeby wyłowili meble i ustawili je przed bramą wjazdową, skąd miała je zabrać śmieciarka. Wyławianie mebli zajęło Edmondsom cały weekend.
W następny poniedziałek John nadal porządkował swój nowy dom, kiedy na drodze dojazdowej ujrzał samotnego mężczyznę. Mężczyzna wyglądał – sądząc po niechlujnym ubraniu – na bezdomnego. Edmonds, będąc terapeutą i całe życie pomagając ludziom w trudnych sytuacjach wyszedł mu na przeciw żeby z nim porozmawiać. Kiedy się spotkali, okazało się, że mężczyzna trzyma w swoich dłoniach groźnie wyglądającą maczetę.
– Kim jesteś? – zapytał ostrożnie – Czy mogę ci w czymś pomóc?
Mężczyzna zatrzymał się i odpowiedział pytaniem na pytanie:
– Kim ty jesteś?
– Jestem właścicielem tego miejsca, właśnie kupiłem ten dom i tu mieszkam – odparł Edmonds.
– Nie, nie, nie… – odparł nie zrażony odpowiedzią mężczyzna – Ktoś inny jest tutaj właścicielem.
– Co tutaj robisz? – zapytał zdziwiony odpowiedzią Edmonds a mężczyzna znów odpowiedział pytaniem:
– Widzisz ten budynek za twoimi plecami?
– Tak. Tam będzie moja spiżarnia…
– O nie… – pokręcił przecząco głową mężczyzna – Tam właśnie mieszkam…
– Czy masz tam jakieś swoje rzeczy? – znów zapytał Edmonds
Mężczyzna pokiwał twierdząco głową
– Czy możesz tam pójść i je zabrać? – Edmonds zaczął się powoli niecierpliwić całą tą dziwaczną sytuacją
– Ja tu mieszkam – odparł obcy patrząc prosto w oczy Johna
– Dlaczego ty sam nie zabierzesz stamtąd swoich rzeczy?
Tego było już dla Edmondsa za dużo
– Panie… Hmmm proszę pana! – odparł twardo – Kupiłem to miejsce i nie chcę pana tutaj
Mężczyzna wcale nie wyglądał na zbitego z pantałyku
– Ja chronię to miejsce – powiedział. Edmondsowi zaczęły powoli puszczać nerwy.
– Nie potrzebuję nikogo, kto by chronił to miejsce. Sam je będę chronił – powiedział już lekko podniesionym głosem. Na twarzy mężczyzny odmalowało się zdziwienie
– Ale kto będzie trzymał ich pod kontrolą? – zabrzmiało to jak wyrzut.
– Co takiego? – cała rozmowa zaczynała Edmondsa już drażnić.
– Chronię to miejsce przed potworami…
Tego było już za wiele. John znacząco sięgnął pod marynarkę i wycedził wolno:
– Jestem dobrze uzbrojony… i sam sobie poradzę z potworami. Zabieraj pan swoje rzeczy i znikaj z mojego terenu
Mężczyzna przyjrzał się mu uważnie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę bramy. John stał na drodze i zdawało mu się, że słyszy z oddali szyderczy śmiech.
W pewnym momencie mężczyzna odwrócił się, uniósł maczetę nad głowę i krzyknął:
– Będziesz pan tego jeszcze żałował! Tylko ja jestem w stanie dać sobie radę z potworami!
Znów odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku pustyni.
Edmonds stał na drodze i patrzył jak intruz powoli niknie z pola widzenia. Człowiek z maczetą na jego ziemi zaskoczył go, ale nie przestraszył. Jako terapeuta miał do czynienia z wieloma niebezpiecznymi ludźmi. Miał także pewien zdrowotny defekt z czasów młodości. kiedyś uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Z trudem poskładano go w jedną całość, ale jego mózg od tego czasu zaczął pracować nieco inaczej niż u innych ludzi i w obliczu potencjalnego zagrożenia nie czuł strachu. Jak każdy szanujący się obywatel amerykańskiego południa posiadał także w domu kilka sztuk broni, która dodawała pewności siebie – zwłaszcza kiedy mieszkało się na pustkowiu. Miejsce było tak odległe od cywilizacji, że Edmonds miał problem znaleźć kogoś, kto zainstalowałby mu telefon i antenę satelitarną. Okazało się, że żaden technik nie chce przyjechać na ranczo Stardust. Po kilku dniach wreszcie ktoś się pojawił z wielkim ociąganiem wysiadł z samochodu rozglądając się niepewnie dookoła.
Edmonds wyszedł mu na przeciw
– Co się dzieje? – zapytał z wyrzutem – Dlaczego nikt z twojej firmy nie chce przyjechać mi pomóc?
– A czy ty wiesz co kupiłeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie lekko przestraszony technik. Wyglądało na to, że w tej okolicy odpowiadanie pytaniem na pytanie to normalny sposób konwersacji.
– Musieliśmy ciągnąć zapałki, żeby wybrać kogoś kto będzie musiał tu przyjechać – dodał wyjaśniająco.
– Chcesz mi przez to powiedzieć, że coś się tu dzieje o czym nie wiem? – Edmonds znów zaczął sie irytować.
– Wielu ludzi kupowało i sprzedawało to miejsce. – Zaczął wyjaśniać technik. – Pewien mieszkający tu chłopiec popełnił samobójstwo… na dzień przed ukończeniem liceum i od tego czasu zaczęły się dziać tutaj dziwne rzeczy.
Z opowieści wynikało, że w swojej przeszłości ranczo było miejscem spotkań miejscowej milicji, która organizowała polowania na pustyni. Ubrani w kamo faceci uzbrojeni na dodatek po zęby szybko wzbudzili zainteresowanie policji i po częstych wizytach szeryfa i kilku strzelaninach opuścili to miejsce. Następni właściciele nie byli wcale lepsi otwierając na ranczu dom publiczny. Oni także zostali wykurzeni przez policję. Potem właściciele zmieniali się często – czasami nawet kilka razy w roku. Ludzie od których Edmonds kupił Stardust mieli ranczo w posiadaniu przez zaledwie trzy miesiące. Oczywiście handlarz nieruchomościami nawet słowa nie pisnął o niepokojącej historii tego miejsca. Za to technik szybko wykonał swoją prace, założył telefon i antenę satelitarną i zostawiając za sobą sporą chmurę pyłu zniknął na pustynnej drodze. Przez następne trzy tygodnie nie zdarzyło się nic co by potwierdziło mroczną reputację miejsca.
Któregoś wieczoru Edmonds wyszedł na tyły swojego domu by popatrzeć na przepiękny zachód słońca zapadającego się powoli za wierzchołki majaczących w oddali gór Estrella. Nagle dostrzegł na niebie kilka poruszających się w szyku świateł. Miały złocisty odcień i przypominały orby, ale były znacznie większe i wyraźnie odcinały się od ciemniejącego raptownie nieba. Patrząc na to z perspektywy czasu Edmonds doszedł do wniosku, że wyglądały one identycznie jak słynne “Światła z Phoenix”, które widziały tysiące ludzi na tym miastem w 1997 r. Udało mu się je sfilmować i po zbadaniu przez laboratorium zajmującym się analizą filmów nie ma wątpliwości, że Edmonds widział ze swojego rancza to samo zjawisko – tyle, że półtora roku wcześniej! Światła te pojawiały się na niebie regularnie i Edmondsowie obserwują je od 19 lat aż do dziś. Ponieważ na ranczu hodowane są konie i trzeba napoić je późnym wieczorem, John często przebywa o tej porze poza budynkiem w którym mieszka. Im więcej czasu spędza wieczorem na zewnątrz, tym widzi więcej dziwnych fenomenów. “Światła z Phoenix” np. pojawiały się co najmniej 2-3 razy w tygodniu i Edmonds sfilmował je już dziesiątki razy. Oprócz świateł zaczęły pojawiać się także inne niezidentyfikowane obiekty takie jak czarne trójkąty, obręcze, świetliste węże i olbrzymich rozmiarów latające spodki. Niektóre z nich miały wielkość stadionu do piłki nożnej. W okolicy znajduje się kilka baz wojskowych. Jest strzelnica artyleryjska i poligon bombowy. Jest Luke AFB, gdzie stacjonują tzw. “stealth fighters” i jeszcze jedna baza tak tajna, że nie ma nawet swojej nazwy. Edmonds początkowo sądził, że obserwuje jakieś tajne militarne testy, ale gdy któregoś dnia znalazł się w odległości 20 m od ogromnego trójkąta nabrał pewności, że nie ma to nic wspólnego z wojskiem.
Pewnego poranka John wyszedł przed próg swojego domu i próbował przywołać swojego psa. Ten jednak jakby zapadł się pod ziemię. Zaniepokojony tym postanowił go poszukać. Pies a właściwie suka była potężnym pitbullem. Została złapana przez hycla na ulicy i Edmonds przygarnął ją na swoje ranczo. Często wymykała się za ogrodzenie przyzwyczajona do swobody, ale zazwyczaj nietrudno było ją znaleźć. Szybko wskoczył w swojego Jeepa i ruszył w kierunku gór. Kiedy dotarł do niewielkiej dolinki postanowił wdrapać się na jeden ze szczytów i z góry spróbować odnaleźć swojego psa. Dotarłszy na szczyt spojrzał przed siebie i zamarł z wrażenia. W niewielkiej odległości dostrzegł ogromny, czarny trójkąt startujący właśnie z pustyni. Odległość oszacował na jakieś 18-20 m i był w stanie dostrzec wyraźnie każdy szczegół niezwykłego pojazdu lotniczego. Włosy na całym jego ciele stanęły dęba – ale nie ze strachu – a ze statycznej elektryczności, która wypełniała powietrze. W ustach czuł metaliczny posmak jakby trzymał tam miedzianą jednocentówkę. Natychmiast sięgnął po kamerę, z którą nigdy się nie rozstawał. Wycelował w obiekt i włączył. W tym momencie stracił kompletnie poczucie czasu i przestrzeni. Kiedy się ocknął wciąż stał na wzgórzu z włączoną kamerą w dłoni. Spojrzał na zegarek. Od momentu spotkania z trójkątem minęły co najmniej 2 godziny. Na kamerze sprawdził nagranie. Okazało się, że przez te dwie godziny nagrywała ona tylko śnieżące na ekranie, statyczne szumy. Edmonds był całkowicie pewien, że to co widział nie było pustynnym mirażem. Pozbierał szybko myśli. Olbrzymi trójkąt emanował ciemnym, grafitowo-srebrnym odblaskiem na czarnym kadłubie. Nie miał na sobie żadnych świateł ani nie wydawał żadnego dźwięku. Podekscytowany tym wydarzeniem wrócił do domu gdie czekala na niego zagubiona wcześniej suka.
Spotkanie z czarnym trójkątem było dla Edmondsa punktem zwrotnym w jego życiu na ranczu Stardust. Wydawałoby się, że trudno jest już oczekiwać na jakieś większe wrażenia a te już czekały za rogiem. Kilka dni później Edmonds przeżył swoje pierwsze bliskie spotkanie trzeciego stopnia i napotkał istoty nie z tej ziemi. Zanim jednak do tego doszło na swoim ranczu znalazł martwe konie. Były okaleczone w taki sam sposób jak klasyczne okaleczenia bydła na innych farmach od Nowego Meksyku po Missouri. Edmonds wezwał szeryfa, ale ten jak w innych tego typu przypadkach sporządził jedynie raport i sfotografował martwe zwierzęta. Koniom usunięto w precyzyjny, chirurgiczny sposób narządy wewnętrzne, rodne a także oczy. Weterynarz policyjny stwierdził, że umierały one w mękach i cierpieniu. Nie był to koniec okaleczeń. Kilka dni później znalazł on ciało swojego pitbulla. Pies również był okaleczony a jego organy wycięte. Wszystko to działo się w bezpośrednim sąsiedztwie domu w którym mieszkali Edmondsowie. Noce w Arizonie są zazwyczaj niezwykle ciche, mimo to nie usłyszeli żadnego dźwięku sygnalizującego, że w stajni obok rozgrywa się tragedia.
Po tym wydarzeniu John doszedł do wniosku, że czas zrobić to, co zrobiło wielu innych właścicieli tego miejsca – uciekać. Okazało się jednak, że niełatwo jest sprzedać ranczo, które jest na dodatek domem dla wielu koni. Nie po to je ratował aby teraz odesłać je wszystkie do rzeźni. W szczytowym momencie w stajni na ranczo mieszkało ponad sto koni. Obecnie jest ich już tylko 19-cie. Powoli też zmienia się sytuacja – zwłaszcza od czasu gdy na ranczo zaproszono indiańskiego uzdrowiciela. Człowiek ten wykorzystuje – jak sam mówi – energię gwiazd do tego, aby znormalizować sytuację w tym miejscu i co jest w tym wszystkim niezwykle – sytuacja znacznie się poprawiła do tego stopnia, że Edmonds zatrudnił go w Stardust na stałe. Zanim jednak do tego doszło w okolicach rancza zaczęły się pojawiać dziwaczne stworzenia. Jedno z nich przypominało gąbkę do mycia bardzo brudnych naczyń firmy Brillo (!!!). Postać ta miała humanoidalny kształt i krążyła po pustyni w oddali. Co jakiś czas można było zaobserwować niewielkie tornada, które wzbijały piasek pustyni w powietrze. Tornada te przechodziły przez postać przypominającą Brillo, nie czyniąc mu żadnej krzywdy ani nawet nie zakłócając jego równowagi. Edmonds przerażony widokiem zaczął strzelać do niego ze strzelby i był pewien że trafia za każdym razem. Postać jednak niewzruszenie maszerowała dalej. Wtedy przypomniał sobie historię o potworach, o jakich opowiadał mu człowiek z maczetą, którego spotkał pierwszego dnia, kiedy wprowadził się na ranczo. Kiedy na drugi dzień Edmonds wyszedł na pustynie sprawdzić czy są jakieś efekty jego strzałów – nie znalazł żadnych śladów po tym zajściu. Nie było to jedyne takie wydarzenie. Regularnie zaczęły pojawiać się kolejne dziwaczne istoty. Zdesperowany Edmonds widząc, że bron palna nie robi na przybyszach żadnego wrażenia zaczął na nich krzyczeć a nawet kilka razy poszczuł psami. Psy jednak nie zdołały ugryźć człowieka przypominającego Brillo. Istoty Brillo nie były jedynymi postaciami jakie pojawiały się fizycznie na ranczo. Po nich zaczęły pokazywać się szaraki, które bez przeszkód wchodziły do mieszkania. Czasem gdy Edmondsowie budzili się w nocy okazywało się ze w ich pokoju są szaraki! Nigdy jeden. Zazwyczaj dwa albo trzy. Coś przyciągało ich do tego domu a zwłaszcza do sypialni i łazienki w sypialni. Edmondsowi udało się zabić jednego z nich. Ze względu na wypadki na rancho, zgromadził on w domu cały arsenał rozmaitej broni. W różnych częściach domu rozstawił kije bejzbolowe a obok łóżka leżał samurajski miecz. To tym mieczem udało mu się zabić szaraka. Kiedy wyjmował miecz z jego ciała, na jego końcu nabity był jakiś organ szaraka. Zdjął go i trzyma do dziś w lodówce. Edmonds szuka obecnie laboratorium, które mogłoby zbadać ten kawałek ciała. Tymczasem ciało szaraka które przebił mieczem zniknęło. Po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Wg Edmondsa trzeba odciąć szarakowi głowę żeby zatrzymać ciało. To dlatego mężczyzna, którego spotkał w pierwszy dzień po wprowadzeniu się na ranczo nosił ze sobą maczetę. Edmonds przekonał się o tym, gdy zaatakował kilka następnych szaraków próbujących zbliżyć się do jego żony. Ich ciała przechowuje obecnie w zamrażarce. Ciała te zostały zbadane w laboratorium dr Levengooda. Po pierwszych testach doktor przeżył szok i nie chciał rozmawiać na temat rezultatów. Później stwierdził, że ma dowody na istnienia życia pozaziemskiego. Krotko po tym doktora znaleziono martwego.
Ranczo Edmondsa podobnie jak ranczo Skinwalkera w Utah jest prawdopodobnie portalem energetycznym, przez który docierają na Ziemię istoty nie tylko z innych światów, ale i innych wymiarów. Niektóre z tych portali ledwie mieszczą w sobie postać ludzką a przez inne można wlecieć nawet jumbo-jetem.Do Stardust przyjechała na miesiąc grupa Bigelowa – ta sama , która badała ranczo Skinwalkera. Naukowcy spędzili tam miesiąc a ich wnioski na razie nie są znane.
Chciałbym jeszcze dodać, że stare pieśni czy mantry są najłatwiejszym sposobem przywołania konkretnych emocji i dlatego zawsze były najpilniej strzeżoną tajemnicą. W końcu Odyn pieśni runiczne zachował dla siebie.
To bardzo ciekawa koncepcja zwłaszcza w świetle tego, że Bóg chrześcijan i żydów stworzył świat słowem, buddyści wierzą że stalo się to za sprawą mantry ommm… a starożytni Egipcjanie uważali, że świat został stworzony pieśnią… Póki co nie dajemy sobie rady ani z energią dźwięku ani z energia emocji, co nie znaczy że są one nieważne.
Imię opisywało kiedyś cechy człowieka co wszyscy wiemy. Stosując tą zasadę do biblii można rozszyfrować co to za cechy. I tak jawhe to osoba integralna/spójna wewnętrznie (fala stojaca w fizyce, monument na środku takich placów jak w Waszyngtonie lub Watykanie, centrum torusa, czwarta ścieżka w nauczaniu Gurdżijewa, dharma w systemach wschodu, „power of soul over matter” u Manly Palmer Halla, to czym jest słońce dla układu słonecznego, kamień filozoficzny, rola horusa w micie egipskim), a elohim to fale/części składowe jahwe – dlatego jahwe jest elohim, ale elohim nie jest jahwe. Jawhe jest jeden, unikalny i zawsze jest w opozycji do partykularnych interesów czyli tzw. zasadzie „bliższa koszula ciału”. Dlatego żydzi lub ci co pełnią ich funkcję zawsze będą prześladowani bo społeczeństwo nie szuka problemu w odejściu od uniwersalnych prawd tylko woli zamordować lub wygnać tych co im o nich przypominają.
A historie biblijne mogą być tylko historiami uczącymi jak się taką osobą stać (chociaż życiorys Dereka Prince’a osoby nam współczesnej i cały ruch ogólnoświatowy, który powstał pokazuje, że te historie mogą być literalne) i są one pochodną zjawisk zachodzących w naturze. Pojedyncza roślina umiera, ale nasiona, które produkuje tworzą nową, która pomimo tego, ze nie jest starą to w pewnym sensie nią jest. Dwuznaczności nie da się objąć logiką, ale każdy człowiek ją zrozumie. .
W takim przypadku stworzenie świata polegało by tylko na nadaniu zjawiskom opisu/interpretacji lub w przypadkach jego odtworzenia powrotu do zgodnego z uniwersalnymi prawdami.
A Odyn może nie dlatego zachował coś dla siebie bo miał złe intencje tylko dlatego, że chciał przeżyć. Zresztą to samo zrobił Mojżesz – treść tego co otrzymał na górze zachował dla siebie, a ludziom dał to co otrzymał przy drugiej wizycie na niej czyli tzw. dziesięć przykazań. Jezus wybrał inną opcję mówiąc wprost i go zamordowali. Można przeczytać uważnie ósmy rozdział ewangelii Jana http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=347&werset=44#W44 starając się wpasować słowa Ja Jestem w kontekst tego co napisałem powyżej.
Stowarzyszenia szamano-czarowników zachowały starą wiedzę jak to robić. Zawierają oni coś w rodzaju paktu z tym co określają istotami nieorganicznymi. A wymiana polega na tym, że te istoty są karmione wydzielonymi porcjami emocji. Każdy taki szaman uczony jest jak wprowadzić się w konkretny stan emocjonalny, tak żeby nie stać się niejako od tego stanu uzależnionym. Taka istota normalnie jest czymś w rodzaju maszyny, która bez zasilania nie jest w stanie zmanifestować się w fizycznym świecie. A zmanifestować może się w dowolnej formie takich jak gąbka czy szarak z artykułu.
Wszyscy ludzie te istoty karmią, ale tylko ci którzy zostali nauczeni samokontroli nad emocjami są w stanie ukierunkować ich działanie i niejako nad nimi panować. Każda osoba będąca nałogowcem w dowolnej dziedzinie karmi takiego głodnego ducha, ale robi to niejako za darmo.
A sposób opisany w artykule pozwala fizycznym ludziom jakimi są szamani, posiadać wiele takich miejsc zamieszkania, bez płacenia jakichkolwiek trybutów podatkowych państwu. Niby jest domek, który jest oficjalnie czyjąś własnością za którą ktoś płaci podatek, ale relatywnie komfortowo mieszkają tam czarownicy, którzy dzięki temu, że nie oddają swojej energi państwowemu lewiatanowi mogą ją zużyć na swoje praktyki.
Sprawę w miarę czytelnie opisał Carlos Castaneda. Ta konkretna praktyka jest opisana w „Węwnątrznym ogniu” i „Potędze milczenia”.
Dzięki za artykuł, jak zwykle wszystko super przedstawione tylko nie rozumiem jednego – skoro człowiek ten posiada w lodówce ciała ET to co stoi na przeszkodzie pochwalenie się nimi z resztą świata? W końcu trzyma 'pod łóżkiem’ niezaprzeczalny dowód istnienia innych form życia czy to z kosmosu czy z innego wymiaru.
Szczerze mówiąc przez ten fakt myślałem, że artykuł ten to żart prima aprilisowy i szukałem potwierdzenia czy takowe ranczo w ogóle istnieje ( ͡° ͜ʖ ͡°).
Postawa „a ja coś mam, tylko nie pokaże’ jest dla mnie zastanawiająca, przez to dla mnie osobiście historia traci na wiarygodności.
Pozdrawiam i czekam na następne wpisy. Chciałbym poznać Pański stosunek do przypadków 'wysokiej dziwności’ czy są to kosmici czy jednak może jesteśmy odwiedzani przez istoty z innych płaszczyzn rzeczywistości?
Dzięki za ten komentarz am. Trafia precyzyjnie we wszystkie istotne punkty tego zagadnienia 🙂 Rzeczywiście historia ta sprawia wrażenie prima aprilisowej i nie przypadkiem umieściłem ją 1 kwietnia 🙂 Jest po prostu bulwersująca…. Jednak… jak sam zapewne sprawdziłeś, rancho Stardust istnieje naprawdę a Edmonds napisał na ten temat książkę. Czy wszystko to zmyślił? Można odnieść takie wrażenie… Miał jednak 19 lat na precyzyjne wymyślenie tej historii i ominięcie elementów, które w sposób naturalny podważają jej wiarygodność. Np. postać w kształcie Brillo brzmi wręcz absurdalnie! Gdyby zmyślał to być może powinien umieścić w niej coś bardziej wiarygodnego i przekonywującego… Ranczo bada ekipa Bigelowa (ta sama, która badała ranczo Skinwalkera) i któryś z naukowców z pewnością skomentowałby historię Edmondsa, mówiąc, że zmyśla. Na razie tak się nie stało. Do tego dochodzi tajemnicza śmierć dr Levengooda.
Można spekulować czy istnieje jakieś życie pozaziemskie czy też nie, ale jeżeli ktoś podsiada jakieś twarde, naukowe dowody – kończy życie tak jak on – w tajemniczych okolicznościach. Levengood prowadził także poważne badania nad kręgami zbożowymi i w sposób niepodważalny wykazał, że niektóre z nich nie mogą być tworem żartownisiów. Pisałem o tym w „starej” NA, ale jakoś ta historia nikogo za bardzo nie poruszyła… Naukowe dowody: liczby, równania, statystyki – kiepsko przemawiają do wyobraźni i trudno im się przebić do ludzkiej świadomości. Ludzie chcą historii jak z hollywoodzkiego filmu a nie liczb… Stąd niełatwo jest wyjąć ufona z szafy i zawieźć na badania do jakiegoś laboratorium. Przede wszystkim jak znaleźć lab, który zechce się tym zająć? Skąd wziąć na to fundusze? I co zrobić, żeby samemu w tym procesie nie stracić życia, gdy ktoś potężny uzna, że pora skończyć ten nonsens i postanowi przejąć znalezisko lub preparat? Pisałem o tym ostatnio we wpisie o czaszce Starchild… Co ciekawe z blogowych statystyk wynika, że historia ta nie wywołała wśród czytelników NA większego zainteresowania, co pokazuje jak trudno jest się przebić konkretom na powierzchnie.
Z tego powodu wnioski z tej lektury zostawiam każdemu, kogo ta historia zainteresowała i być może życie dopisze jej dalsze części. Rzeczywistość często jest dziwaczniejsza niż najbardziej rozbudowana fikcja i myślę że nie można o tym zapominać.
Bardzo dobry komentarz,szkoda tylko,że ludzie,którzy dążą do prawdy,poświęcają swoje życie w niejasnych okolicznościach. Czy kiedyś ta prawda zostanie nam udostępniona ? Szczerze wątpię. Pozdrawiam serdecznie Chrisa ; tematem Ufo i zjawiskami niewyjaśnionymi interesuję się od około 10 roku życia, kiedy zacząłem czytać felietony Lucjana Znicza w ” Świecie Młodych „. czyli 38 lat temu,ale dzięki Panu odkrywam coraz bardziej fascynujące historie , których próżno szukać gdzie indziej. Jestem bardzo wdzięczny za to ,że ma Pan siłę i chęć prowadzić portal , który większość ludzi omija z daleka,bo materialna część życia przesłania naturalną ciekawość poznania „nieznanego „. Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki za te miłe słowa i również serdecznie pozdrawiam! 🙂
Bo nam się wydaje, że wystarczy rzucić hasło: mam szaraka, kto chce? – i badacze z laboratoriami powinni walić drzwiami i oknami. A oni podchodzą do takich rewelacji pragmatycznie, ostrożnie, żeby nie stracić funduszy, dotacji i innych grantów. Dobrym przykładem jest czaszka Starchild, której też nikt nie chciał badać z okrzykami entuzjazmu na obliczu. Btw, chętnie poczytam, co nowego u Starchild – wypadła nam przerwa i teraz nie nadążam. Dobrze, że wróciłeś Chris.